Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rho

Dni wydawały się trwać w nieskończoność. Sofia twierdziła, że to za sprawą następującego wielkimi krokami Elaphebolionu, znanego także normalnym ludziom jako marzec. Ja natomiast byłam innego zdania.

Snułam się po domostwie ciotki niczym duch. Żaden posiłek nie smakował już tak, jak wcześniej. Wino przestało powodować uśmiech na mojej twarzy. Zapewne gdyby nie kochana blondynka z łukiem i dziwny narcystyczny chłopiec, już dawno poszukałabym sposobu na ucieczkę z wyspy.

Właściwie to już raz byłam blisko. Stanęłam na brzegu morza, w miejscu, w którym postawiłam stopę po raz pierwszy. Wyobrażałam sobie, jak z małym Erosem na czubku głowy wchodzę do wody i płynę. 

Płynę tak długo, aż nie dotrę do lądu. 

Oczywiście moja kondycja poprawiła się znacząco od czasu zamieszkania na wysokiej górze i utraty przywileju zamówienia Ubera. To wciąż nie oznaczało, że dałabym radę przepłynąć zapewne milion kilometrów. Sprawność fizyczna to jednak był najmniejszy problem. Sęk w tym, że ja nie umiałam pływać.

Nie byłam pewna, ile dni minęło od mojej kłótni z Therisem. Myślałam nawet o odliczaniu dób, przy pomocy noża i ściany, jednak nie miałam ochoty ani na więzienne jedzenie, ani na więzienny styl życia. Tak czy siak, czułam się jak więzień. Więzień swojego umysłu i swojej głupoty.

– Artie! Gdzie jesteś? – iście irytujący dźwięk rozbrzmiał z dolnego piętra. Niechętnie zarzuciłam na siebie dresową bluzę i spełzłam na dół.

Mogą mnie spalić na stosie. Mogą mi odrąbać głowę siekierą i nabić ją na pal. Wszystko mi jedno.

– Co ty do Zeusa masz na sobie? – blondyn wytrzeszczył oczy, lustrując mnie od stóp do głów. Wzruszyłam jedynie ramionami, nie będąc w stanie wykrzesać z siebie żadnej innej reakcji. – Przyniosłem ci wino. Lefteris mówił, że to twoje ulubione.

Elias odstawił dzbanek na stołek niedaleko nas, po czym rozsiadł się przy palenisku. Obserwował mnie bacznie, a ja nie potrafiłam się ruszyć. Wszystko w tym domu przypominało mi o nim. Początkowo neandertalczyka miałam za intruza, teraz sama się nim stałam. Byłam intruzem we własnym domostwie.

– Chodź, usiądź. Sofia upiekła ciasteczka i prosiła mnie, abym je przyniósł. Ma dzisiaj jakieś obowiązki z heterami i nie da rady do ciebie zajrzeć – poklepał wełniane futro obok siebie.

Niechętnie przystałam na jego propozycję i zajęłam miejsce tuż obok. Oparłam głowę o jego ramię, pozwalając sobie na chwilę komfortu. Chwilę, bo jemu się gęba naprawdę nie zamykała.

– Eros nadal nie urósł?

– Jak widać... – odpowiedziałam niechętnie. Czy naprawdę musiałam przeprowadzać teraz dyskusję na temat karłowatości swojego kota?

– Mówi się, że Eros, no wiesz, ten bóg. Miał nigdy nie mieć czasu, aby wyrosnąć i dojrzeć. Pozostał na zawsze małym chłopcem.

Westchnęłam głośno. Nawet mój własny zwierzak przypominał mi każdego dnia o tym, co spieprzyłam.

– Myślisz, że brat zjawi się na Dionizjach Wielkich? – kontynuował swoje ględzenie.

– Nie wiem.

– Ciekawe czy wie, że nadchodzą... Zapewne powinienem mu pójść powiedzieć, ale strasznie nie chce się zapuszczać w to miejsce.

Poderwałam się nagle. Zlustrowałam wzrokiem Eliasa i nie dowierzając w jego głupotę, wykrzyczałam:

– Ty kurwa wiesz, gdzie on jest?

– No tak... Czekaj... to ty nie wiesz?

– Na Zeusa, Elias!

– Artie, dlaczego tak głośno rozmawiamy? – również zaczął krzyczeć, drapiąc się jednocześnie po karku. – Coś się stało?

Wstecz myślący. Ta ksywka nie była przypadkowa. Siedział przede mną prawdziwy debil.

– Przez prawie miesiąc obserwowałeś, jak rozpaczam za twoim bratem! Przez cały ten czas wiedziałeś, gdzie on jest?! Poważnie?

– Nie sądziłem, że chcesz go odnaleźć – wzruszył ramionami, opierając się z powrotem o palenisko.

Byłam przeciwniczką przemocy. Naprawdę, przysięgam wam, że nigdy nie chciałam nikogo uderzyć. Cóż... nigdy wcześniej. Teraz byłam gotowa gołymi pięściami okładać Narcyza, aż krew nie poleci z jego nosa. Na zmianę chodziłam w kółko i zatrzymywałam się, próbując złapać oddech. Żadna medytacja, żaden mnich czy internetowy coach nie byłby w stanie teraz mnie uspokoić.

Miesiąc. MIESIĄC CZASU DO CHOLERY!

– Gdzie on jest? – zapytałam stanowczo, stając nad chłopakiem, niczym prawdziwy oprawca. Brakowało mi tylko żonobijki i plamy po musztardzie.

– Nie możesz tam pójść...

– W dupie mam co mi wolno. Podobno nie mogę również wychodzić z domu, a jakoś to ciągle robię! Gadaj, bo przysięgam ci, że zgotuję ci prawdziwe Tantalowe męki!*

– Dobra, dobra! Uspokój się już – wystawił ręce, dając mi tym samym znać, że powinnam zdecydowanie przestać krzyczeć. Niektórzy ludzie uczą się na błędach, ja też chyba powinnam zacząć. – Pamiętasz, gdzie z Sofi zostawiałyście Pana Gucia?

– Pamiętam.

– W głębi lasu, zamiast ruszyć w stronę groty, musisz iść w przeciwną stronę.

– Moment... mówisz o miejscu, do którego nie dociera nawet najsłabszy promień światła?

– Tak...

– Tam, gdzie jest wejście do Hadesu? Do podziemia?

– Tak. Poznasz to miejsce po ogromnej ilości wierzb o czarnej korze.

Świetnie, no po prostu kurwa świetnie.

Czemu w każdej bajce, bohater musi przebyć długą drogę, zabić trzygłowego smoka, stanąć na rękach i obkręcić się trzy razy w promieniach zachodu słońca, aby zdobyć księżniczkę? Czemu nie może być tak, że idziesz, widzisz ją, jak sobie siedzi pod drzewkiem i mówisz „siema mała, to ja twój książę"? Całujecie się i żyjecie szczęśliwie do końca życia wspólnie? Zawsze musi być jakieś wyzwanie. Zawsze księżniczka niczym ostatnia idiotka wpierdala się tam, gdzie niebezpiecznie.

Nie miałam ani czasu, ani ochoty na dalsze dyskusje z Eliasem. Potrzebowałam się przejść. Musiałam się przewietrzyć, rozchodzić zdenerwowanie, które zapanowało nad całym moim ciałem. Skrycie liczyłam na to, że nadmiar adrenaliny sprawi, że będę to musiała rozchodzić w drodze do Hadesu i dopiero gdy spojrzę na – zapewne nagiego – neandertalczyka, to wtedy dotrze do mnie, co zrobiłam.

Wleciałam na piętro i znalazłam najcieplejsze ubrania, jakie tylko miałam w posagu Corrine. Nie było czasu do stracenia. Bałam się, że słońce zniknie za horyzontem, a ja zostanę sama w lesie, zapewne z niedźwiedziami, wilkami i czymś jeszcze gorszym.

Z siekierą w dłoni wstrzymywałam oddech i nasłuchiwałam odgłosów dochodzących z każdej strony. Niepewnie stawiałam stopę za stopą, modląc się o to, aby wszystkie beboki dzisiejszego wieczoru zostawiły mnie w spokoju. Naprawdę nie chciałam się przekonać, które z nas wygrałoby tę walkę.

Mijałam rzeki, pagórki, a wokół mnie robiło się coraz ciemniej. W końcu dotarłam do miejsca, przed którym ostrzegała mnie Sofi. Skręciłam w lewo i po kilkunastu minutach stanęłam na smutnej równinie porośniętej jeszcze smutniejszymi drzewami. Dotarłam w końcu do jak instruował mnie Elias, rzeki boleści, zwanej także Achereontem. Jej jedno ramie wylewało się w stronę wioski, a drugie znikało za górą. Dusza, chcąc dostać się do świata umarłych, musi przepłynąć te wszystkie rzeki, stąd trzeba poprosić Charona, aby pomógł przeprawić się na drugą stronę.

Wiem, co teraz myślicie. Mój quest, był tak irracjonalny, że równie dobrze, mogłam sama robić za przewoźnika. W końcu wybrałam się z siekierą do lasu, w poszukiwaniu kogoś, kto nie chce mnie widzieć. Znacie mnie już jednak na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że jestem nie tylko głupia, ale i uparta.

Zebrałam się na odwagę, rozejrzałam wokół siebie i krzyknęłam:

– Theris! Theris jesteś tu gdzieś?

I cisza. Nic innego nie usłyszałam.

Patrząc na sytuację, w której się znalazłam, cisza nie była najgorszym, co mnie spotkało. Zdecydowanie wolałam ją, niż niedźwiedzi ryk.

Rozumiałam już całkowicie, dlaczego mieszkańcy ostrzegali się przed tym miejscem...

W samym sercu ciemnego lasu kryło się miejsce, które zdawało się nie znać słońca. Gęste korony drzew, splątane niczym gigantyczna sieć, skutecznie blokowały wszelkie światło, zanurzając wszystko w wiecznym półmroku. Powietrze było wilgotne i ciężkie, przepełnione zapachem rozkładających się liści i mchu. Każdy krok w tym miejscu wydawał się zagłuszony, jakby las pochłaniał wszystkie dźwięki, tworząc przerażającą ciszę.

Pod stopami rozciągało się miękkie, podmokłe podłoże, które zdradliwie chrzęściło przy każdym kroku. Wokół panował wieczny mrok, w którym ledwie można było dostrzec plątaninę starych, pokrytych pleśnią korzeni i dziwacznie powykręcanych pni drzew, przypominających groteskowe figury. Co chwilę w oddali można było usłyszeć tajemnicze szelesty, jakby coś niewidzialnego śledziło każdy ruch intruza.

Atmosfera tego miejsca była tak ciężka, że wydawało się, iż las sam w sobie oddychał, wciągając każdego, kto odważył się wejść do jego głębin.

Już kiedy myślałam, że gorzej być nie może, do moich uszu dobiegł dźwięk, który przeraził mnie do szpiku kości.

*Męki Tantala to cierpienie, które polega na niemożności zaspokojenia pragnienia czegoś, przy czym możliwość tego znajduje się blisko, ale jest jednocześnie nieosiągalna. Określenie nawiązuje do mitologii greckiej, w której król Tantal został skazany przez bogów na wieczne męki głodu i pragnienia. (Źródło:)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro