ny
Jest wiele sytuacji, w życiu, w których nie powinniście się śmiać, a jednak nie potraficie się powstrzymać.
Chciałam naprawdę udawać, że jestem zszokowana, kiedy podczas czytania testamentu mojego dziadka, okazało się, że wszystko dziedziczę ja, a nie mój ojciec. Co prawda spadek nie był zbyt pokaźny, ale mina mojego taty to coś, czego nigdy nie zapomnę.
Próbowałam zachować powagę, gdy dyrektor mojej uczelni potknął się w drodze do mównicy i runął na ziemię, rozdzierając sobie portki.
Teraz też chciałam być poważna i nie śmiać się z tego co widzę przed oczami, ale kurwa nie dało się.
Sofia biegała z łukiem za Eliasem, Theris naburmuszony do granic możliwości wcinał zupę, którą dla niego ugotowałam, a nasze zwierzęta wtórowały całemu przedstawieniu, szczekając i miaucząc ile tylko sił w płucach. Pośród całego tego cyrku siedziałam ja, z ogromnym uśmiechem na ustach i łzami spływającymi mi po twarzy.
Nasz blondynek był, jak to określił neandertalczyk, wstecz myślący. Im więcej czasu spędzałam w jego towarzystwie, tym bardziej zgadzałam się z tym stwierdzeniem. Zaledwie kilkanaście minut temu obiecał Sofi, że zastanowi się nad zaprzestaniem swojego stalkingu wobec niej, a że miał on zwyczaj myśleć bardzo długo i bardzo powoli, tak że zanim zdążył, blondynka postanowiła zmusić go do rezygnacji.
Każdy człowiek ma jednak swoje granice i swoją wytrzymałość. Kiedy oboje runęli na podłogę, zwyczajnie zmęczeni graniem w dziwnego berka, rozlałam wszystkim kolejny kielich wina.
– Sofia myślę, że masz zły wpływ na moją przyszłą żonę – Theris rzucił oschle w jej kierunku, a moje usta mimowolnie otworzyły się tak szeroko, że wleciałaby do nich nie jedna mucha, a całe stado.
– Myślę, że masz zły wpływ na moją najlepszą przyjaciółkę, Therisie – odpowiedziała, puszczając w moją stronę oczko. Zarówno ja, jak i Elias obserwowaliśmy ich, przeskakując wzrokiem pomiędzy jedną a drugą stroną konfliktu.
Kiedy marzyłam o tym, aby ktoś się o mnie kłócił, miałam raczej na myśli dwóch gorących i przystojnych mężczyzn. Jeden jeździłby na motocyklu w samej kurtce i spodniach, a drugi byłby szefem mafii. Na pewno nie chciałam, aby była to dziwna laska z łukiem i jeszcze dziwniejszy typ, który rzadko ubiera na siebie cokolwiek, co by zasłoniło jego przyrodzenie.
– Mam plan! – rzucił w końcu blondyn, uśmiechając się w dziwny, niemal złowieszczy sposób. Już wiedziałam, że jego plan nie przyniesie nic dobrego. – Powinniście to rozstrzygnąć w stylu Ateny i Posejdona.
– Co to znaczy „w stylu Ateny i Posejdona"? – wypaliłam, zszokowana.
– Atena i Posejdon kłócili się o miasto Ateny, więc postanowiono, że każdy z nich musi coś zaoferować mieszkańcom – neandertalczyk wyjaśnił z niemal stoickim spokojem. Pierwszy raz tłumaczył mi coś bez tego swojego pretensjonalnego tonu i tego swojego gburowatego nastroju.
– A więc... – blondyn kontynuował. – Każdy z was musi coś zaoferować Artie, a ja ocenię, który podarunek jest lepszy.
– A dlaczego Artie nie może tego ocenić? – Sofi parskneła, unosząc brew.
– Bo ona jest nieobiektywna... Jako przyszła żona mojego brata, jest... no wiecie...
– Nie jestem przyszłą żoną twojego brata.
– Ależ oczywiście, że jesteś – Theris zmierzył mnie wzrokiem. – W porządku, akceptuję ten układ.
Odkąd zamieszkałam na wyspie, bałam się wielu rzeczy: dzikich zwierząt, kłusowników, mężczyzn lub niedźwiedzi (nadal nie jestem pewna, co gorsze), Patereasa, potwora czyhającego w krzakach nad jeziorem i Leftiosa... on zdecydowanie był przerażający. Teraz jednak czułam, że za sekundę Carrie Bradshaw zamieni swoje markowe obcasy na crocsy. Ta wizja była równie przeszywająca, jak i myśl o tym, że Theris i Sofia muszą zrobić coś... dla mnie.
Co mogłaby dla mnie zgotować ta dwójka? Cóż, możliwości są nieskończone. Theris zapewne urządzi rzeź i przyniesie mi do sypialni hefalumpa z Kubusia Puchatka, a Sofia martwego Eliasa postrzelonego setką strzał lub super chiton, który uszyła – nic pomiędzy.
Nawet nie zorientowałam się kiedy wyszli, pogrążona w wyobrażeniu tych dziwnych gumowych butów na stopach bohaterki „Sexu w wielkim mieście", odpłynęłam do innej krainy. Z tego dziwnego stadium wyrwał mnie blondyn, podskakujący wesoło wokół paleniska.
– Co ty robisz? – zmrużyłam brwi, obserwując jego dziwną reakcję.
– Nie widać? Tańczę!
– To nie wygląda jak taniec?
– A jak co?
– Jakby cię Zeus piorunem raził, tak średnio co pół sekundy.
– Nie bluźnij! – Oh to zdecydowanie miał po bracie. A nie czekajcie... oni właściwie nie są braćmi. No właśnie!
– To prawda, że Therisa matka wyrzuciła do lasu?
– Tak – wzruszył ramionami, siadając ze skrzyżowanymi nogami naprzeciwko mnie. – Mój ojciec go znalazł i przygarnął.
– Ale potem i on go wyrzucił?
– Tak – ponowił swój gest.
– Dlaczego wszyscy go wyrzucają? Matko jedyna tak nie wolno!
– Czego nie wolno?
– Wyrzucać dzieci!
– To nie jest nic nietypowego – upił trochę wina. – Dzieci oddaje się bogom na wychowanie. A ty skąd jesteś? – zmienił temat, tym samym wprawiając mnie w osłupienie.
– Z Austin w Teksasie – odparłam zgodnie z prawdą, jednak widać, że znów wstecz myśli, podrapałam się nerwowo po karku. – Moi rodzice mieszkali w Zasiedmiogórogródzie i tam się wychowałam.
Musicie mi wybaczyć to kłamstwo, ale ja naprawdę nie wiem, co mogę powiedzieć, a za co wyląduje na stosie.
– Jak się poznali?
Moja matka zawsze mówiła mi, że spojrzała ojcu w oczy i od razu wiedziała, że to ten jedyny. Zapewne chciała, aby ich historia brzmiała romantycznie i powodowała szczęśliwy chichot. Pan Marides był jednak szczerym człowiekiem. Po paru głębszych przyznał, że pewnego razu spotkał przyszłą Panią Marides na specjalnej imprezie dla miłośników parku wodnego. Próbowała wygrać konkurs za najdziwniejszy strój kąpielowy. Nie mogłam tego jednak powiedzieć Eliasowi. Musiałabym mu potem wyjaśnić, czym jest strój kąpielowy, czym jest impreza, czym jest konkurs i czym jest seks.
Mamusia i tatuś kochali się bardzo, więc pewnego dnia przytulili się do siebie mocno i tak powstał bobas. Alternatywnie jest też opcja na bociana i kapustę, ale bałam się, że mieszkaniec Melothesi mógłby to wziąć na poważnie. Westchnęłam więc i przeklinając samą siebie w myślach, powiedziałam:
– Dawno dawno temu była sobie piękna królewna, ktoś jednak rzucił na nią zły urok, który mógł złamać tylko pocałunek prawdziwej miłości. Królewnę zamknięto w wieży, tej zaś strzegł okrutny smok ziejący ogniem. Wielu dzielnych rycerzy próbowało uwolnić nieszczęsną z samotni, jednak żadnemu się nie powiodło. Królewna czekała w smoczym zamczysku, w najwyższej komnacie, w najwyższej wierzy. Czekała na pierwszy pocałunek księcia.*
– To piękne... – blondyn otarł łzę spływającą mu po policzku. – Niesamowita historia, na prawdę.
Trafię do Tartatu, przysięgam. Jednak zasługuję na to, aby mnie spalić na stosie.
Elias zajął się sobą. Właściwie nie byłam pewna, co robi, ale dotarło do mnie dość szybko, że nie chciałam wiedzieć. Poderwałam się do góry dopiero w momencie, w którym słońce zaszło już za orbitę, a neandertalczyk wkroczył do salonu razem z Sofi. Szykowałam się na najgorsze, gdy usiedli naprzeciwko mnie.
Blondynka wyszczerzyła zęby i podała mi niezidentyfikowany materiał. Oglądałam go z każdej strony, aż w końcu dotarło do mnie, że to chusta. Pięknie wyhaftowana chusta, a na niej ptak. Srający na wszystko upojony starymi winogronami ptak! Podniosłam wzrok i uśmiechnęłam się najszerzej, jak tylko byłam w stanie. Byłam gotowa wykonać na sobie torturę „uśmiechu z Glasgow" i zamienić się w Jokera, tylko po to, aby moja przyjaciółka wiedziała, jak cieszę się z tego podarunku. Elias natomiast pokręcił głową i przeniósł swoją uwagę na brata.
Theris wydawał mi się spięty i zestresowany, co było dla mnie wysoce szokujące. Ten pewny siebie, chodzący nago, prawie dwumetrowy mężczyzna, był przerażony. Nerwowo przeskakiwał wzrokiem pomiędzy naszą trójką, a jego klatka piersiowa unosiła się szybko. Wyciągnął rękę w moją stronę, a ja posłusznie położyłam na niej swoją dłoń. Wstrzymałam oddech, kiedy kawałek metalu oplótł mój palec.
Pierścionek.
Wiem, co myślicie. Macie w oczach piękny pierścionek z diamentem lub innymi ozdobnymi, mieniącymi się w promieniach słonecznych kamieniami. Nic bardziej mylnego. Kawałek metalu, o nierównej strukturze. Dokładnie mogłam określić w którym miejscu, Theris zbyt mocno przywalił dłutem. Mimo to moje oczy zaszkliły się, a po twarzy spłynęła jedna łza, za nią kolejna i już po chwili morze łez kapało na moją brodę.
– Nie podoba ci się... - Theris stwierdził, mrużąc oczy.
– To najpiękniejsze, co w życiu dostałam.
– Dobra bracie, wygrałeś. Jest twoja.
– Jest moja – powtórzył po nim.
*To jest oczywiście cytat ze Shreka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro