jota
Ponoć pogodzenie psa z kotem jest trudne. Ja i Theris Patereas byliśmy jak kot i pies, a dodatkowo zgotowaliśmy sobie piekło, trzymając pod jednym dachem, aż trzy dzikie zwierzęta na raz: Kerberosa, potwornego psa, Erosa, cudownego, ale rozwydrzonego kotka i Therisa, nieokiełznanego olbrzyma, który swoim zachowaniem przypominał mi bardziej wściekłego niedźwiedzia, niż ulubieńca wyspy.
Nie nadążałam z pieczeniem ciasteczek z miodu. Obecnie przekupywałam już nimi całą trójkę. Tym razem do tego grona miała dołączyć również Sofia. Blondynka pojawiła się w domostwie z rana i cały dzień nie odstępowała mnie na krok, czym powodowała u neandertalczyka powoli postępujący zawał serca. Z niewiadomego mi powodu Theris bardzo za nią nie przepadał, jednak to uczucie było jednostronne. Sofia nigdy nie powiedziała na niego złego słowa.
Wielkimi krokami zbliżaliśmy się do końca jesieni, lub jak to mówili Melothesyjczycy – do końca Pyanepsionu. Czekały nas zatem nie tylko żniwa, ale i Chalkeje, które miały odbywać się już następnego dnia. Później miesiąc spokoju i zaczynamy Dionizje Małe.
Gdy Supernatural dobiegło końca, moją pierwszą reakcją było odpalenie na Netflixie Gilmore Girls. Musiałam jeszcze nacieszyć oko Jaredem Padaleckim. Nie tylko nie przypuszczałam, że kiedykolwiek kochane kłopoty zawładną moim życiem, ale także i nie sądziłam, że znajdę swoją wersję Stars Hollow. Zdecydowanie jednak wolę konkurs na koszyk piknikowy, niżeli biegi z pochodniami.
Z Sofi pod ramieniem, wróciłyśmy właśnie z pola, skąd urwałyśmy nieludzką ilość dojrzałych łodyg lnu i zasiadłyśmy na werandzie. Starannie odcięłyśmy nasiona, zostawiając je na później, odsiałyśmy len, uderzając nim o twardą powierzchnię, przemyłyśmy roślinę w wodzie i przystąpiłyśmy do zabawy w Rumpelsztyka. My jednak nie przędziłyśmy złotej nici, a przy pomocy zrobionego przez Therisa wrzeciona, tworzyłyśmy lniane nitki.
Sofia nie żartowała, gdy ostrzegała mnie jak czasochłonne i pracowite jest tkactwo. Dzień powoli dobiegał końca, a ja czułam, że palce już nigdy nie odzyskają pełnej sprawności.
Poderwałam swoje arcydzieło w górę, a moja kompanka wpatrywała się w nie przez zdecydowanie zbyt długi czas.
– C-co to j-jest? – parsknęła wreszcie, nie potrafiąc opanować śmiechu.
Z oburzeniem zerknęłam na swoje dzieło, posłałam jej pytające spojrzenie, a gdy nadal nie przestawała chichotać, podniosłam się i pożegnałam ją słowami:
– Chciałabym posłać cię na poszukiwanie złotego runa.
Sofia ujęła się dłonią za serce i nadal walcząc ze śmiechem, wróciła na swoim koniu z powrotem do domu we wiosce. Odpychając na bok urażoną dumę, skierowałam się do wnętrza posiadłości, gdzie mój – już niedługo – golas, czochrał swoją bestię wyciągniętą wprost z czeluści piekieł.
– Wstawaj – rozkazałam, zakładając ręce na boki. – No już, nie mamy całego dnia – ponagliłam go.
Theris wyprostował się, nie spuszczając wzroku z tego, co trzymałam w rękach. Podeszłam do niego i uklęknęłam przy jego stopach. Rozciągając materiał, jedną ręką złapałam za jego lewą stopę, przełożyłam ją przez dziurę, a następnie to samo zrobiłam z prawą stopą. Podnosząc się do góry i naciągając materiał na jego biodra, odepchnęłam na bok niewygodny fakt, że jego przyrodzenie znajduje się zaledwie milimetry od mojej twarzy. Zrobiłam krok w tył i obejrzałam swoje dzieło, mlaskając przy tym z zadowolenia.
– CO. TO. JEST? - Theris wycedził przez zęby.
Kojarzycie tę sytuację, w której mama każe wam przymierzać dziwne ubrania na targowisku? Stoicie w samych skarpetkach na fragmencie przemoczonego kartonu, a wasza rodzicielka wraz ze sprzedawczynią każą wam zaprezentować kreację z każdej strony? Właśnie tak wyglądał teraz mój – już nie – neandertalczyk.
Jego ciało napięło się pod wpływem dotyku nieznajomego materiału, a on zgodnie z moim poleceniem wykonał najgorszy piruet, jaki widziałam w swoim życiu. Nie mogłam jednak wyjść z podziwu. Wykonałam naprawdę kawał dobrej roboty.
– Piękne, po prostu piękne! – klasnełam w dłonie, podskakując wesoło. – Jeszcze jeden obrót dla publiczności, proszę.
– Nie będę w tym chodził... – skarcił mnie wzrokiem, drapiąc się po udach.
– To się zakłada POD ubrania.
– Pod ubrania?
– Tak, pod. B-i-e-l-i-z-n-a. To się nazywa bielizna. Patrz – bez zastanowienia poderwałam w górę swój chiton, ukazując mu tym samym idealnie skrojony komplet różowej koronkowej bielizny.
Przepraszam Victoria, że zdradziłam nasz sekret.
Theris zakrył instynktownie oczy dłonią, jednak zostawił między palcami małą lukę, przez którą nadał, lustrował moje ciało. Ewidentnie majtki i biustonosz były dla niego bardziej wyłudzane niż moja kompletna nagość każdego wieczoru, gdy wkłada mnie do wanny.
Powiedzieć, że następnego dnia pomiędzy mną a Therisem stosunki były normalne to jakby powiedzieć, że o Harrym Stylesie wcale nie napisano jakiś milion fanfiction. Olbrzym unikał mnie jak ognia, właściwie gdy wstałam, on już był na zewnątrz, przygotowując się do dzisiejszego święta.
Odgarniając dziwne uczucie na bok, nałożyłam na swoje ciało wonne olejki. Ubrałam szatę, którą kupiłam drugiego dnia na wyspie, podczas wizyty na targowisku z Sofi. Założyłam na siebie zdecydowanie zbyt dużą ilość biżuterii, stawiając głównie na naszyjniki ze szmaragdów. Przepasłam talię kawałkiem materiału, a wysokie sandały, zawiązałam, aż pod kolanem. Choć nie wiedziałam, jak wyglądam, czułam się pięknie, pewnie siebie.
Chalkeje były świętem rzemieślników, a zwłaszcza kowali. Obchodzono je ku czci Hefajstosa i Ateny.
Złapałam za kawałek lnu, który tego dnia służył mi za okrycie głowy, pogłaskałam na pożegnanie Kerberosa i Erosa, a następnie wyszłam na zewnątrz. Mój olbrzym stał zniecierpliwiony przy koniu, a gdy tylko wyczuł, że jestem obok niego, wsadził mnie na grzbiet Majesty i w kompletnej ciszy ruszyliśmy przed siebie do wioski. Lada moment będzie na mnie jeszcze bardziej wściekły, gdy tylko dowie się, że na miejscu spotykamy się z Sofi.
– Czym jest ten peplos, o którym ostatnio mówiłeś? – odezwałam się, przerywając ciszę między nami i choć początkowo widziałam, jak cały się napina, po chwili jego mięśnie znów się rozluźniły.
– Długa wierzchnia szata dla kobiet. Wykonuje się ją z wełny. Twoja koleżanka, wraz ze swoimi kompankami rozpoczynają dzisiaj nad nią pracę, a za rok zawiśnie na posągu Ateny w czasie Pantenajów.
– A ty co będziesz dzisiaj robił? Właściwie to twoje święto.
– To święto Hefajstosa i Ateny...
– Gdyby tak się nad tym zastanowić, to ty w sumie jesteś jak...
– Pamiętaj, że krzywoprzysięstwo jest najsurowiej karane – upomniał mnie. Pamiętałam, ale co do naszej rozmowy miało krzywoprzysięstwo? Nie wiedziałam i zapewne nigdy bym się nie dowiedziała. Theris był specyficznym człowiekiem.
Reszta drogi minęła nam już w ciszy. Kroczyliśmy kamiennymi ścieżkami, aż dotarliśmy do centrum Metothesi. Tam już po dosłownie sekundzie, wypatrzyła nas Sofi i biegnąc do nas ile sił w nogach, uśmiechała się od ucha do ucha.
– Therisie, jak miło cię widzieć – powitała go, puszczając oczko w jego stronę, na co on wzdrygnął się i odwrócił wzrok.
– Elias też powinien za chwilę tu być – odpowiedział w końcu, uśmiechając się fałszywie.
Sofi, aż wytrzeszczyła oczy na dźwięk imienia brata Therisa. Czym prędzej ponagliła mnie, abyśmy udały się w inną stronę, prawdopodobnie jak najdalej od potencjalnego miejsca spotkania Narcyza. Olbrzym ściągnął mnie z konia, zawiązał wodze o palik i zniknął w tłumie ludzi, którzy bardzo cieszyli się na jego widok.
– Nie spodobał mu się twój podarunek? – blondynka zagadała do mnie, ujmując mnie pod ramię.
Uwielbiałam przebywać w mieście. Chciałam być tam, gdzie wesela i pląsy, gdzie ludzie i zabawa. Melothesia była naprawdę uroczą wioską, a jej mieszkańcy, choć celebrowali w dziwny sposób, to robili to z ogromnym sercem. Całe polis wręcz pachniało pysznym jedzeniem, soczystymi owocami i winem, mnóstwem wina. Właśnie przy stoisku z alkoholem zatrzymałam się najdłużej, koniecznie musząc wypróbować przeróżne mieszanki.
Słońce powoli zniżało się na horyzoncie, gdy wraz ze swoją przyjaciółką przepchnęłyśmy się na przód dość sporego tłumu. W tle słychać było pieśni śpiewane przez garncarzy, które miały zapewnić im opiekę Ateny i Hefajstosa przy pracy, a mój olbrzym szykował się właśnie do lampadoforii, czyli biegi z pochodniami.
Przy jego boku kręcił się niższy, chłopak o dłuższych blond włosach, który co chwilę przeskakiwał z nogi na nogę z ekscytacji. Choć podejrzewałam, że patrzę właśnie na Eliasa, nie odważyłam się zadać Sofi tego pytania, w obawie o popsucie jej humoru.
W grupie po drugiej stronie ścieżki wypatrzyłam kilka kobiet, które poznałam podczas Tesmoforii, jednak, pomimo że początkowo chciałam do nich zamachać, szybko zrezygnowałam z tego pomysłu. Większość z nich obserwowała bacznie pewnego dwumetrowego neandertalczyka. Mojego, dwumetrowego neandertalczyka.
Zanim jednak zdążyłam zareagować w jakikolwiek sposób, głośny gwizd dobiegł do moich uszu, a zebrani mężczyźni ruszyli przed siebie z odpalonymi pochodniami. Wszyscy biegli niemal sprintem, stawiając ogromne kroki przed siebie. Wszyscy za wyjątkiem Therisa, który to nonszalancko kroczył przed siebie.
– Czemu on nie biegnie? – krzyknęłam do Sofi, próbując przebić się przez tłum wiwatujących kobiet. – Dlaczego on do cholery nie biegnie?
Blondynka jedynie w odpowiedzi zaśmiała się i wzruszyła ramionami. Czułam jak żołądek, podchodzi mi do gardła, na samą myśl o tym, że jego rywale są już zapewne w połowie trasy, a on nawet nie zdążył zniknąć nam z pola widzenia. Najwyraźniej byłam tutaj jedyną osobą zdziwioną jego zachowaniem. Cała reszta obserwowała widowisko, wlewając w siebie kolejne pucharki wina. Akurat w tym nie odstawałam do reszty. Jeszcze kilka łyków, a Majesty będzie na górę musiała dowlec moje nieprzytomne zwłoki.
Zapamiętajcie jedno – kiedy jesteście w niedoli, wino w dłoni, serce woli.
Kierując się własnymi zasadami, przystanęłam, czekając na to, co ma się wydarzyć zaraz. Pomimo upojenia alkoholowego, poderwałam się na równe nogi, gdy pierwsza męska sylwetka zaczęła zbliżać się do linii startu, a tym samym mety lampadoforii. Ponownie, byłam jedyną osobą, która zainteresowała wygranym wyścigu. W miarę jak mężczyzna zbliżał się do nas, zauważyłam jeden niepasujący element – jego pochodnia zgasła.
Podobnie było z każdym następnym uczestnikiem. Choć przybiegali szybciej, ich pochodnie już nie płonęły. Dopiero gdy ponad połowa mężczyzn przystanęła w tłumie, razem ze swoimi kobietami, moje uczy ujrzały Therisa, który lekko truchtając, wpatrywał się wprost w moje oczy, przeszywając je na wylot. Oklaski wypełniły całe otoczenie, a wójt, nazywany przez olbrzyma, Archontem, podszedł i pogratulował mu wygranej.
Wieniec oliwny tylko przez chwilę zawisł na głowie Therisa, ponieważ zanim ktokolwiek zdążył zareagować, ten przełożył go na moją. Poprawiłam wianek na swoich włosach i posłałam wygranemu najszerszy uśmiech, jaki tylko potrafiłam, a później również zaklaskałam w dłonie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro