Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

chi

– Z naszej dwójki to akurat ty jesteś ten głupszy! – zaprotestowałam, kiedy Elias wygłaszał już setną ze swoich mądrości. Czułam, że ból głowy zaraz zmusi mnie do rękoczynów, jeżeli ten debil nie przymknie się, chociaż na kilka minut.

– To nie jest prawda! Ja jestem wysoce inteligentny!

– Powiedzieć, że ty jesteś inteligentny to jakby powiedzieć, że Zeus był wiernym mężem i nie robił dzieci na boku – parsknęłam, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

– Powinniśmy to rozwiązać pojedynkiem!

– Chcesz się ze mną pojedynkować, mała blondyneczko? – zacisnęłam ręce w pięści i ostrzegłam go przed swoim mocnym prawym sierpowym.

– Therisie, ratuj! – krzyknął, widząc, jak szykuję się do walki. – Powinniśmy to rozwiązać inteligentnym pojedynkiem – poprawił się po chwili.

– Zadam wam pytanie... kto odpowie, ten jest mądrzejszy. Może tak być? – prychnął w końcu olbrzym, wyraźnie zirytowany naszymi przekomarzaniami i oderwał się na chwilę od rąbania drewna. Pokiwał głową z dezaprobatą i przysiadł do mnie i swojego brata na ogródku.

No pięknie. Głupi i głupszy razem w jednym zespole, przeciwko mnie! Jednej, mądrej, pięknej, cudownej i cholernie seksownej. Jak ja to przeżyję?

Elias wyprostował się, skrzyżował nogi i wpatrywał się w Therisa, czekając na mistyczne pytanie, które ma zakończyć nasz nowopowstały spór.

– Co to za zwierze, obdarzone głosem, które z rana chodzi na czworaka, w południe na dwóch nogach, a wieczorem na trzech?

Parsknęłam śmiechem. Wygraną miałam w kieszeni. Dajcie mi już moją koronę i berło, od jutra stanę się władcą całej Melothesii. Może i nie byłam najpilniejszą uczennicą w szkole, ale na to pytanie odpowiedziałabym, nawet gdyby ktoś mi je zadał o trzeciej w nocy.

– Kangur mutant! – wypalił Elias, po chwili zamyślenia.

– Kangur? – Theris powtórzył po nim, nie ukrywając szoku. Podrapał się nerwowo po czole, po czym przeniósł wzrok na mnie, dając mi tym samym znać, że jest załamany stanem wiedzy swojego brata.

– Rano chodzi na czworaka, bo jeszcze nie wstał z łóżka. W południe już skacze na dwóch nogach, no bo to w końcu kangur! A wieczorem używa laski, bo mutanty czasem też potrzebują wsparcia.

– To... to najlepsze co w życiu usłyszałam! – zapłakałam, udając, że wzruszyłam się opowieścią Narcyza.

– Ty jesteś głupszy, niż mogłoby się wydawać – neandertalczyk uderzył go w tył głowy. – Pomyśl jeszcze raz!

– Kaczka z kulą?

– Jeszcze raz...

– Dziwny kot?

– Jak kot miałby chodzić o trzech nogach?

– Wieczorem wyciąga parasolkę, bo boi się deszczu?

– Elias... Co ty bredzisz?

– Ja wiem – odezwałam się w końcu, przerywając ich wymianę zdań. Wyprostowałam się, wypięłam dumnie pierś i udzielając odpowiedzi na pytanie, powiedziałam: – Człowiek... Rano, czyli w dzieciństwie chodzi na czworaka, bo raczkuje. W południe, czyli w dorosłości chodzi na dwóch nogach, a wieczorem, czyli na starość wspiera się laską, czyli trzecią nogą.

Theris podniósł się, podszedł do mnie, poklepał mnie po ramieniu, a następnie złożył delikatny pocałunek na czubku mojej głowy. Posłał swojemu bratu kolejne gniewne spojrzenie, po czym powiedział:

– Tak, chodziło o człowieka... Czubek! Eliasie widziałeś kiedyś na oczy mutanto-kangura lub kota z parasolką?

– Nie... – zamyślił się. – Ale... Widziałem dziwnego kota! Eros się zalicza.

– Odwal się od mojego kota, bo napuszczę na ciebie psisko Therisa! – pogroziłam mu palcem, a ten momentalnie zamilkł. Posłałam w stronę opuszczającego nas neandertalczyka promienny uśmiech. – Blondyneczko... chcesz się wybrać dzisiaj ze mną do polis, na targ?

– Kupisz mi coś na pocieszenie?

– Kupię ci tyle ryb, ile tylko uniesiesz. Pod warunkiem że będziesz je niósł nadal żywe.

– Zgoda!

Zbyt łatwo poszło. Zbyt łatwo.

Narcyz bywał irytujący, ale nie mogłam mu odmówić faktu, że za jego sprawą uśmiech nie znikał z mojej twarzy. Lubiłam z nim spędzać czas, nawet jeśli w większości przypadków spędzaliśmy go, kłócąc się ze sobą i denerwując Therisa. Były z nas udane szwagry. Może i nie piliśmy razem wódki, a wino, ale i tak szwagry.

Spacerując po polis, trzymając Elisa za rękę, czułam się dziwnie odprężona. Zazwyczaj przebywając w centrum, spotkały mnie same nieprzyjemności ze strony wiejskich gapiów, dziś jednak uwaga wszystkich skupiona była na czymś innym. Każdy gdzieś gnał, każdy gdzieś biegł. Nawet niewolnicy zniknęli z targu. Było tu spokojnie... za spokojnie.

– Coś się dzieje? Znowu macie jakieś święto?

– Nie. Ojcowie dzisiaj zgłaszają córki do Hipodamejek.

– Do czego?

– Taki nasz Melothesiański zwyczaj. Hipodameja była królewną, która wyszła za Pelopsa.

– Rozumiem...

Wzruszyłam ramionami, kierując się w stronę dobrze znanego mi miejsca. Elias odbił i ruszył do stoiska z rybami, jak zawsze, gdy tylko pojawialiśmy się na targu. Zatrzymałam się na moment, obserwując go, jak z zapałem przeglądał świeży towar, porozumiewając się z rybakiem za pomocą kilku gestów. Uśmiechnęłam się, widząc go tak zaangażowanego.

– Leftosie! – krzyknęłam, gdy przed moimi oczami ujrzałam pijaczynę, rozkoszującą się kolejnym trunkiem. Jak na golarza, ten człowiek mało pracował, dużo pił.

– O, przyszła panna Patereas! – odparł, rozpościerając ramiona, a ja uścisnęłam go na powitanie. – Coś wiadomo w temacie zaślubin? Doszły mnie słuchy, że sam Zeus dał wam błogosławieństwo.

– W rzeczy samej – uśmiechnęłam się w jego stronę.

– Hipodemeje będą wyjątkowo ekscytujące tego roku. W końcu nagroda jest wyjątkowo urodziwa – zlustrował mnie wzrokiem. – Wiesz już, co przygotowano?

– Ja jestem nagrodą Hipodemejów?

– W rzeczy samej – powtórzył po mnie. – Nie planujesz chyba zrezygnować? Już poinformowałem o tobie Archonta.

– Ja? Zrezygnować? Lefterisie, zbyt dobrze się znamy, abyś oskarżał mnie o takie herezje.

– W rzeczy samej – wybuchnął gardłowym śmiechem, a ja podrapałam się nerwowo po nosie. W rzeczy samej to ja nie miałam pojęcia, o co tutaj chodzi, ale ponownie... wizja spalenia na stosie nie była zbyt przyjemna.

– Mam ryby! – piskliwy głos dobiegł do mnie zza pleców.

Obróciłam się na pięcie i ujrzałam Eliasa niosącego w dłoniach trzy wciąż żywe zwierzęta. Wiły się one w jego ramionach, szukając sposobu na ucieczkę, a blondyn ledwo je przed tym powstrzymywał. Pokręciłam głową z dezaprobatą, odebrałam od Lefterisa garnuszek wina i razem z przyszłym szwagrem postanowiliśmy wrócić do domostwa.

– Oby kore nigdy nie zgasła! – rzucił golarz, żegnając nas tymi słowami.

Wyszliśmy z powrotem do centrum polis i docierając do, czekającej na nas, Majesty, obróciłam się przez ramie. Wszystkie ryby Eliasza leżały już na ziemi i umierały zdecydowanie w niehumanitarny sposób. Moja wegańska część umysłu chciała im pomóc, natomiast część umysłu odpowiedzialna za zdrowe i rozsądkowe myślenie wygrała. Wzruszając ramionami, odłożyłam koszyk na ziemi, umieściłam w nim ryby i wcisnęłam go w ręce Narcyza. Sama zaś dosiadłam swojego rumaka i ruszyliśmy.

– Czym jest kore? – odezwałam się nagle, przerywając ciszę między nami. Zobaczyłam jednak, że Narcyz jest zdziwiony moim pytaniem, więc dodałam: – Lefteris powiedział „oby kore nigdy nie zgasła". Co to znaczy?

– Kore to dziewczynka.

– Dziewczynka ma nigdy nie zgasnąć?

– Dusza siedzi w ciele człowieka w postaci małej laleczki, widocznej przez źrenicę oka. Kore to dziewczynka – wskazał palcem na swoje oczy.

– I Theris potwierdzi twoje słowa? – uniosłam pytająco brew.

– Artie... czy ty mnie podejrzewasz o kłamstwo? Skandal! Herezje! – zaprotestował, powodując tym samym uśmiech na moich ustach. – Nie wierzę, że ufasz temu nenderalczykowi bardziej niż mnie. To ja jestem twoim przyjacielem.

– W rzeczy samej... – Boże, muszę przestać powtarzać „w rzeczy samej".

– Artie, my się przyjaźnimy prawda? – blondyn wpatrzył się we mnie, gdy byliśmy już prawie u drzwi wejściowych. Zeskoczyłam niezdarnie z konia i pomaszerowałam do stajni, a on za mną.

– Tak, oczywiście.

– To dlaczego ciągle się kłócimy?

– Przyjaciele się kłócą, to normalne – wzruszyłam ramionami i poklepałam Majesty.

– To dlaczego ty się nie kłócisz z Therisem?

– Bo jak każę mu „zamknąć mordę", to on po prostu zamyka mordę...

– Ja nie zamknę mordy – zaprotestował, a ja przewróciłam oczami.

– Nie spodziewałabym się innej odpowiedzi – objęłam go ramieniem i ruszyliśmy do ogrodu, gdzie jak zwykle mój neandertalczyk zajmował się domowymi sprawami.

Rozłożyłam się wygodnie na prowizorycznym hamaku, który wspólnie z Eliasem zrobiliśmy poprzedniego dnia i obserwowałam Therisa. Widok był piękny i nie chodzi mi tylko o jego wygląd. Kto nie zachwycałby się faktem, że jakiś człowiek robi wszystko za was?

Myślami wróciłam do czasu, w którym Patereas wyruszył na polowanie. Rozłąka z nim to jedno, ale konieczność oporządzania domu była istnym horrorem. Teraz gdy mam go z powrotem, wiem, że nie muszę nawet kiwnąć palcem. Moimi jedynymi obowiązkami było gotowanie dla niego i jego drugiej gęby. Im dłużej tak żyłam, tym bardziej nienawidziłam kobiet, które sprawiły, że musiałam uczyć się, pracować i wykonywać wszystkie te okropne czynności.

Tak było mi dobrze. Czułam się jak księżniczka...

Nie, wykreślam to. Czułam się jak bogini. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro