chi
– Z naszej dwójki to akurat ty jesteś ten głupszy! – zaprotestowałam, kiedy Elias wygłaszał już setną ze swoich mądrości. Czułam, że ból głowy zaraz zmusi mnie do rękoczynów, jeżeli ten debil nie przymknie się, chociaż na kilka minut.
– To nie jest prawda! Ja jestem wysoce inteligentny!
– Powiedzieć, że ty jesteś inteligentny to jakby powiedzieć, że Zeus był wiernym mężem i nie robił dzieci na boku – parsknęłam, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
– Powinniśmy to rozwiązać pojedynkiem!
– Chcesz się ze mną pojedynkować, mała blondyneczko? – zacisnęłam ręce w pięści i ostrzegłam go przed swoim mocnym prawym sierpowym.
– Therisie, ratuj! – krzyknął, widząc, jak szykuję się do walki. – Powinniśmy to rozwiązać inteligentnym pojedynkiem – poprawił się po chwili.
– Zadam wam pytanie... kto odpowie, ten jest mądrzejszy. Może tak być? – prychnął w końcu olbrzym, wyraźnie zirytowany naszymi przekomarzaniami i oderwał się na chwilę od rąbania drewna. Pokiwał głową z dezaprobatą i przysiadł do mnie i swojego brata na ogródku.
No pięknie. Głupi i głupszy razem w jednym zespole, przeciwko mnie! Jednej, mądrej, pięknej, cudownej i cholernie seksownej. Jak ja to przeżyję?
Elias wyprostował się, skrzyżował nogi i wpatrywał się w Therisa, czekając na mistyczne pytanie, które ma zakończyć nasz nowopowstały spór.
– Co to za zwierze, obdarzone głosem, które z rana chodzi na czworaka, w południe na dwóch nogach, a wieczorem na trzech?
Parsknęłam śmiechem. Wygraną miałam w kieszeni. Dajcie mi już moją koronę i berło, od jutra stanę się władcą całej Melothesii. Może i nie byłam najpilniejszą uczennicą w szkole, ale na to pytanie odpowiedziałabym, nawet gdyby ktoś mi je zadał o trzeciej w nocy.
– Kangur mutant! – wypalił Elias, po chwili zamyślenia.
– Kangur? – Theris powtórzył po nim, nie ukrywając szoku. Podrapał się nerwowo po czole, po czym przeniósł wzrok na mnie, dając mi tym samym znać, że jest załamany stanem wiedzy swojego brata.
– Rano chodzi na czworaka, bo jeszcze nie wstał z łóżka. W południe już skacze na dwóch nogach, no bo to w końcu kangur! A wieczorem używa laski, bo mutanty czasem też potrzebują wsparcia.
– To... to najlepsze co w życiu usłyszałam! – zapłakałam, udając, że wzruszyłam się opowieścią Narcyza.
– Ty jesteś głupszy, niż mogłoby się wydawać – neandertalczyk uderzył go w tył głowy. – Pomyśl jeszcze raz!
– Kaczka z kulą?
– Jeszcze raz...
– Dziwny kot?
– Jak kot miałby chodzić o trzech nogach?
– Wieczorem wyciąga parasolkę, bo boi się deszczu?
– Elias... Co ty bredzisz?
– Ja wiem – odezwałam się w końcu, przerywając ich wymianę zdań. Wyprostowałam się, wypięłam dumnie pierś i udzielając odpowiedzi na pytanie, powiedziałam: – Człowiek... Rano, czyli w dzieciństwie chodzi na czworaka, bo raczkuje. W południe, czyli w dorosłości chodzi na dwóch nogach, a wieczorem, czyli na starość wspiera się laską, czyli trzecią nogą.
Theris podniósł się, podszedł do mnie, poklepał mnie po ramieniu, a następnie złożył delikatny pocałunek na czubku mojej głowy. Posłał swojemu bratu kolejne gniewne spojrzenie, po czym powiedział:
– Tak, chodziło o człowieka... Czubek! Eliasie widziałeś kiedyś na oczy mutanto-kangura lub kota z parasolką?
– Nie... – zamyślił się. – Ale... Widziałem dziwnego kota! Eros się zalicza.
– Odwal się od mojego kota, bo napuszczę na ciebie psisko Therisa! – pogroziłam mu palcem, a ten momentalnie zamilkł. Posłałam w stronę opuszczającego nas neandertalczyka promienny uśmiech. – Blondyneczko... chcesz się wybrać dzisiaj ze mną do polis, na targ?
– Kupisz mi coś na pocieszenie?
– Kupię ci tyle ryb, ile tylko uniesiesz. Pod warunkiem że będziesz je niósł nadal żywe.
– Zgoda!
Zbyt łatwo poszło. Zbyt łatwo.
Narcyz bywał irytujący, ale nie mogłam mu odmówić faktu, że za jego sprawą uśmiech nie znikał z mojej twarzy. Lubiłam z nim spędzać czas, nawet jeśli w większości przypadków spędzaliśmy go, kłócąc się ze sobą i denerwując Therisa. Były z nas udane szwagry. Może i nie piliśmy razem wódki, a wino, ale i tak szwagry.
Spacerując po polis, trzymając Elisa za rękę, czułam się dziwnie odprężona. Zazwyczaj przebywając w centrum, spotkały mnie same nieprzyjemności ze strony wiejskich gapiów, dziś jednak uwaga wszystkich skupiona była na czymś innym. Każdy gdzieś gnał, każdy gdzieś biegł. Nawet niewolnicy zniknęli z targu. Było tu spokojnie... za spokojnie.
– Coś się dzieje? Znowu macie jakieś święto?
– Nie. Ojcowie dzisiaj zgłaszają córki do Hipodamejek.
– Do czego?
– Taki nasz Melothesiański zwyczaj. Hipodameja była królewną, która wyszła za Pelopsa.
– Rozumiem...
Wzruszyłam ramionami, kierując się w stronę dobrze znanego mi miejsca. Elias odbił i ruszył do stoiska z rybami, jak zawsze, gdy tylko pojawialiśmy się na targu. Zatrzymałam się na moment, obserwując go, jak z zapałem przeglądał świeży towar, porozumiewając się z rybakiem za pomocą kilku gestów. Uśmiechnęłam się, widząc go tak zaangażowanego.
– Leftosie! – krzyknęłam, gdy przed moimi oczami ujrzałam pijaczynę, rozkoszującą się kolejnym trunkiem. Jak na golarza, ten człowiek mało pracował, dużo pił.
– O, przyszła panna Patereas! – odparł, rozpościerając ramiona, a ja uścisnęłam go na powitanie. – Coś wiadomo w temacie zaślubin? Doszły mnie słuchy, że sam Zeus dał wam błogosławieństwo.
– W rzeczy samej – uśmiechnęłam się w jego stronę.
– Hipodemeje będą wyjątkowo ekscytujące tego roku. W końcu nagroda jest wyjątkowo urodziwa – zlustrował mnie wzrokiem. – Wiesz już, co przygotowano?
– Ja jestem nagrodą Hipodemejów?
– W rzeczy samej – powtórzył po mnie. – Nie planujesz chyba zrezygnować? Już poinformowałem o tobie Archonta.
– Ja? Zrezygnować? Lefterisie, zbyt dobrze się znamy, abyś oskarżał mnie o takie herezje.
– W rzeczy samej – wybuchnął gardłowym śmiechem, a ja podrapałam się nerwowo po nosie. W rzeczy samej to ja nie miałam pojęcia, o co tutaj chodzi, ale ponownie... wizja spalenia na stosie nie była zbyt przyjemna.
– Mam ryby! – piskliwy głos dobiegł do mnie zza pleców.
Obróciłam się na pięcie i ujrzałam Eliasa niosącego w dłoniach trzy wciąż żywe zwierzęta. Wiły się one w jego ramionach, szukając sposobu na ucieczkę, a blondyn ledwo je przed tym powstrzymywał. Pokręciłam głową z dezaprobatą, odebrałam od Lefterisa garnuszek wina i razem z przyszłym szwagrem postanowiliśmy wrócić do domostwa.
– Oby kore nigdy nie zgasła! – rzucił golarz, żegnając nas tymi słowami.
Wyszliśmy z powrotem do centrum polis i docierając do, czekającej na nas, Majesty, obróciłam się przez ramie. Wszystkie ryby Eliasza leżały już na ziemi i umierały zdecydowanie w niehumanitarny sposób. Moja wegańska część umysłu chciała im pomóc, natomiast część umysłu odpowiedzialna za zdrowe i rozsądkowe myślenie wygrała. Wzruszając ramionami, odłożyłam koszyk na ziemi, umieściłam w nim ryby i wcisnęłam go w ręce Narcyza. Sama zaś dosiadłam swojego rumaka i ruszyliśmy.
– Czym jest kore? – odezwałam się nagle, przerywając ciszę między nami. Zobaczyłam jednak, że Narcyz jest zdziwiony moim pytaniem, więc dodałam: – Lefteris powiedział „oby kore nigdy nie zgasła". Co to znaczy?
– Kore to dziewczynka.
– Dziewczynka ma nigdy nie zgasnąć?
– Dusza siedzi w ciele człowieka w postaci małej laleczki, widocznej przez źrenicę oka. Kore to dziewczynka – wskazał palcem na swoje oczy.
– I Theris potwierdzi twoje słowa? – uniosłam pytająco brew.
– Artie... czy ty mnie podejrzewasz o kłamstwo? Skandal! Herezje! – zaprotestował, powodując tym samym uśmiech na moich ustach. – Nie wierzę, że ufasz temu nenderalczykowi bardziej niż mnie. To ja jestem twoim przyjacielem.
– W rzeczy samej... – Boże, muszę przestać powtarzać „w rzeczy samej".
– Artie, my się przyjaźnimy prawda? – blondyn wpatrzył się we mnie, gdy byliśmy już prawie u drzwi wejściowych. Zeskoczyłam niezdarnie z konia i pomaszerowałam do stajni, a on za mną.
– Tak, oczywiście.
– To dlaczego ciągle się kłócimy?
– Przyjaciele się kłócą, to normalne – wzruszyłam ramionami i poklepałam Majesty.
– To dlaczego ty się nie kłócisz z Therisem?
– Bo jak każę mu „zamknąć mordę", to on po prostu zamyka mordę...
– Ja nie zamknę mordy – zaprotestował, a ja przewróciłam oczami.
– Nie spodziewałabym się innej odpowiedzi – objęłam go ramieniem i ruszyliśmy do ogrodu, gdzie jak zwykle mój neandertalczyk zajmował się domowymi sprawami.
Rozłożyłam się wygodnie na prowizorycznym hamaku, który wspólnie z Eliasem zrobiliśmy poprzedniego dnia i obserwowałam Therisa. Widok był piękny i nie chodzi mi tylko o jego wygląd. Kto nie zachwycałby się faktem, że jakiś człowiek robi wszystko za was?
Myślami wróciłam do czasu, w którym Patereas wyruszył na polowanie. Rozłąka z nim to jedno, ale konieczność oporządzania domu była istnym horrorem. Teraz gdy mam go z powrotem, wiem, że nie muszę nawet kiwnąć palcem. Moimi jedynymi obowiązkami było gotowanie dla niego i jego drugiej gęby. Im dłużej tak żyłam, tym bardziej nienawidziłam kobiet, które sprawiły, że musiałam uczyć się, pracować i wykonywać wszystkie te okropne czynności.
Tak było mi dobrze. Czułam się jak księżniczka...
Nie, wykreślam to. Czułam się jak bogini.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro