beta
Corinne Visilia miała tupet. Miała cholerny tupet.
Kojarzycie te historie z amerykańskich filmów? Bogata ciotka, której nawet nie znaliście, zostawia wam ogromny spadek. Już wyobrażacie sobie, jak do końca życia pijecie drinki z palemką na Malediwach. W tle stoi zaparkowany Bentley, a szofer lada moment zawiezie was na największy shopping w życiu?
Ba! Lepiej! Kojarzycie Sharpey Evans? Właśnie tak wyobrażałam sobie swoje życie. Mrożona herbata z Anglii, ratownicy z Hiszpanii, ręczniki z Turcji i indyki z Rzymu.* Zamiast tego, mam nic. Jedno wielkie nic!
Kiedy mój Jack Sparrow wysadził mnie na brzegu wyspy, miałam ochotę zalać się łzami. Całą drogę pouczał mnie i negował mój pomysł. Średnio co pięć minut podkreślał, że w miejscu, do którego płynę, nie ma absolutnie nic, może poza dzikimi zwierzętami lub kłusownikami. Ja natomiast nigdy nie uważałam siebie ani za osobę rozgarniętą, ani za kogoś, która posiada jakikolwiek instynkt przetrwania. Z uwagi na, to gdy tylko moja stopa stanęła na grząskim piasku, pożegnałam się z Fotiosem, wyciągnęłam swoją walizkę i przeklinając samą siebie w głowie, ruszyłam do przodu.
Prędzej skonam, niż przyznam się do błędu... co akurat w tej sytuacji było bardzo prawdopodobne.
Zawsze, jak znajdziecie się w ciemnej uliczce, przypominają wam się wszystkie sceny z horroru, a zaś zawsze jak oglądacie horror, macie ochotę krzyknąć do głupiej blondynki „Nie rób tego!", mimo że wiecie, że i tak to zrobi.
Mój mózg właśnie krzyczał.
Zamiast horroru, jedyne, o czym mogłam obecnie myśleć to o Johnie Allenie Chau.
Jego historia i moja zaczynały być do siebie zbyt podobne. Przekupił on rybaków, aby pomogli dostać mu się na wyspę, na którą był zakazany wstęp. Chciał zbadać tubylców zamieszkujących Sentinel Północny. Finalnie jednak został wielokrotnie postrzelony z łuku, a następnie zamordowany i zakopany. Do dziś nie odzyskano jego ciała.
Czy skończę tak samo?
Rozglądałam się w każdą możliwą stronę. Wstrzymywałam oddech. Niepewnie kroczyłam przed siebie, jednak dochodziłam do wniosku, że żadna strzała jeszcze nie przebiła mnie na wylot. Wręcz przeciwnie, było tutaj zdecydowanie zbyt cicho.
Ponownie wyciągnęłam mapę i akceptując fakt, że moje życie od teraz odzwierciedla film Cast Away, a ja muszę jak najszybciej zorganizować sobie piłkę do siatkówki, przeanalizowałam naniesione na nią adnotacje.
Czy wspominałam już, że Corinne Visilia miała tupet?
Zawsze byłam dość odważna lub dość głupia. Jedno nie wyklucza drugiego, a wręcz przeciwnie, często te dwie cechy łączą się ze sobą. Wizja dzikich tubylców, powolnego tracenia trzeźwego umysłu czy nawet fakt, iż zostałam tutaj całkiem sama, bez możliwości powrotu do domu, nie przerażała mnie.
Przerażały mnie zwierzęta. Dzikie zwierzęta.
Węże, skorpiony, lwy, dziki, pantery... nie miałam pojęcia, jakie zwierzęta można właściwie spotkać w tym rejonie Grecji, jednak jednego byłam pewna. Nie będą one zbyt przyjazne!
Odpychając strach na bok, złapałam za walizkę i ruszyłam w stronę górki, która z dołu wydawała się być iście wysoka. Najwyraźniej ani myślenie, ani sport nie były moją mocną stroną, ponieważ już po kilku metrach opadłam na kolana, desperacko próbując złapać oddech. Zerknęłam w górę i z bólem w sercu stwierdziłam, że wspinaczka zajmie mi co najmniej cztery doby lub pięć dni roboczych.
Nie poddałam się, gdy rodzice ułożyli mi całe życie, mimo że nawet nie byli jego częścią. Nie poddałam się, gdy mój pierwszy chłopak kazał mi wsiąść za kółko ukradzionego samochodu i nie poddam się teraz. Wspinałam się, nadwyrężając każdy mięsień w swoim ciele, aż w końcu... dotarłam na szczyt.
Jeszcze kilkanaście metrów temu pogoda na Melothesii była wręcz koszmarna. Deszcz, ciemne chmury i wszechogarniający smutek. Teraz?
Patrzyłam na piękny, malowniczy krajobraz. Słońce delikatnie muskało moją zmęczoną twarz, a ja mogłam odetchnąć. Po raz pierwszy oddychałam świeżym, czystym powietrzem. Zapach zimnego lasu, przebijającego upał otwartej przestrzeni, szumiąca delikatność strumieni.
Przed moimi oczami rozpościerał się malowniczy krajobraz wyspy. Dostrzegłam dom, otoczony ogrodzeniem, za którym rozciągał się ogromny ogród. Na południowym zboczu góry, poniżej, znajdowało się malownicze miasteczko, składające się głównie z domków z białego kamienia. Z jednego z kominów unosił się delikatny dym, dodając przytulności temu miejscu.
Ogród, który przynależał do domu, nie ograniczał się jedynie do ozdobnych roślin. Znajdowała się tam również farma, gdzie pasły się kozy, osły i owce, a kurki gdakały wokół kurnika. Na jednym z niewielkich pagórków rosły winogrona.
Jestem jak ptak. Ptak kocha winogrona, a stare winogrona oznaczają ptasie upojenie.
Nawet z tej odległości słychać było odgłosy życia codziennego miasteczka: ludzie rozmawiali na ulicach, dzieci biegały wokół, a kupcy oferowali swoje towary na targowiskach. Atmosfera była przyjemna i spokojna, a otaczające krajobrazy zachęcały do odkrywania piękna natury. Polany rozpościerały się, zielone lasy bujały wokół gór, a w oddali błyszczały jeziora i rzeczki, dodając tej wyspie uroku. Magicznego uroku.
Wsadziłam rękę do torby i już po chwili wyczułam pod palcami ciężki metalowy klucz. Wstrzymując oddech, włożyłam go do zamka i przekręciłam... Jestem w domu!
Środek jednak pozostawiał wiele do życzenia.
Kurz pokrywał każdy, nawet najmniejszy centymetr powierzchni. Kominek, znajdujący się na środku salonu, wręcz wołał o pomstę do Uranosa. Kiedy tylko go dotknęłam, czułam, jak kruszy się pod moimi palcami. Ściany z białego kamienia wymagały reparacji. W oknach nie było szyb.
To, co jednak natychmiastowo zwróciło moją uwagę to ogromny obraz zawieszony na jeden ze ścian w holu.
Płótno przedstawiało Zeusa siedzącego na majestatycznym tronie, emanującego powagą i dostojnością. Na jego głowie widniał wieniec z gałązek oliwnych, symbolu pokoju i mądrości. Z lewego ramienia zwisał mu złoty płaszcz, a w prawej dłoni trzymał statuetkę bogini Nike, symbolizującą zwycięstwo i triumf. Lewą rękę oparł na berle, ozdobionej szlachetnymi kamieniami.
Nie sądziłam, że Corinne była artystką.
Z szeroko otwartymi ustami, wpatrywałam się w obraz. Moja dłoń natychmiast powędrowała z powrotem do torebki. Nie odrywając wzroku od arcydzieła, odszukałam swój telefon. Wyjęłam go i zrobiłam zdjęcie. Wprost musiałam to wrzucić na Twittera.
Moja radość nie trwała jednak zbyt długo.
Nie tylko urządzenie informowało mnie o konieczności pilnego ładowania, ale i moja umowa na abonament zdecydowanie nie obejmowała Melothesii. Brak sygnału. Świetnie, no po prostu świetnie!
Porzucając swój bagaż przy wejściu, ruszyłam w głąb domu w poszukiwaniu kontaktu, którym mogłabym się teraz podratować. Fakt. Uciekłam z domu, nie mówiąc o tym nikomu, ale przecież nie chciałam, aby rodzice wysłali za mną ekipę ratunkową. Nie chciałam też, aby do końca życia zastanawiali się, czy żyje, czy może porwano mnie i wywieziono na drugi koniec świata, gdzie zabili mnie Sentinelczycy. Od początku planowałam im dać znać, co postanowiłam, jednak jak zwykle... chciałam ich postawić przed faktem dokonanym.
Przecież nie przylecieliby za mną, aż tutaj, prawda?
Wystrój tego wnętrza zdecydowanie odbiegał od tego, czego się spodziewałam. Nie czułam się wcale jak bohaterka filmów Mamma Mia, wręcz przeciwnie. Nawet dom, w którym początkowo spała Donna Sheridan, zanim przerobiła go na hotel, wyglądał lepiej niż to, co obecnie mnie otaczało.
Przeszukując fikuśnie urządzony salon, nie znalazłam kontaktu. Przeszukując bardzo dziwną kuchnię, nie znalazłam kontaktu. Przeszukując sypialnię na piętrze, nie znalazłam kontaktu. Nigdzie nie znalazłam kontaktu.
Przez duże drzwi wyszłam na ogromny taras. Rozejrzałam się wokół i to właśnie wtedy wszystko stało się jasne. W całym miasteczku nie stał ani jeden słup energetyczny. Tutaj nie ma prądu!
Kurwa, kurwa, kurwa i jeszcze raz kurwa!
Opierając się o balustradę, nerwowo próbowałam uspokoić swój oddech. Mogę stracić wszystko. Mogę nie mieć ubrań, nie mieć znajomych, nie mieć rodziny, już nigdy więcej nie skorzystać ze swojego ukochanego Dysona, ale telefon? Laptop? Netflix? Co innego do cholery miałabym robić całymi dniami?
Moje życie kręciło się wokół mediów społecznościowych. Dokumentowałam tam każdy, nawet najmniejszy, aspekt swojego życia. Posiadałam tam prawdziwych przyjaciół, których, choć nigdy nie widziałam na oczy, kochałam najmocniej na świecie.
Czy już nigdy więcej nie wrzucę zdjęcia na Instagram? Czy już nigdy więcej nie przebiorę się dziesięć razy, tylko po to, aby moja stylizacja wyglądała idealnie? Czy już nigdy więcej nie przesunę w prawo na Tinderze? Poważnie?
Ja.W.To.Kurwa.Nie.Wierzę.
Uwierzę we wszystko, ale nie w to.
Na krańcu świata, z dala od wszystkich, Corinne Visilia miała swoje domostwo na wysokiej skalnej górze, którą dookoła otaczały niebieskie chmury. To właśnie w to wpakowała mnie moja ciotka. Dom bez prądu, bez internetu, bez możliwości kontaktu ze światem. Już, kiedy myślałam, że wszystko idzie w dobrą stronę, a ja docieram na szczyt, po raz kolejny głaz razem ze mną turla się na sam dół, na dno.
Huk.
Tyle usłyszałam, kiedy dreszcz przeszedł całe moje ciało. Zaraz za nim nastąpił kolejny. Huk. Hałas. Ogromny, głośny hałas.
Wstrzymałam oddech i wytężyłam słuch, spodziewając się prawie najgorszego. Najgorsze już miałam. Oddajcie internet! Nie musiałam długo czekać. Kolejny dźwięk, zaburzający moje pogrążanie się w coraz większej depresji, dobiegł do mnie z tylnej części ogrodu za domem.
Czy chciałam iść tam, aby to sprawdzić? Nie. Czy teraz krzyczałabym „Nie idź tam", obserwując jak głupia blondynka, robi dokładnie na odwrót? Tak. Czy i tak poszłam to sprawdzić? Tak.
* tłumaczenie piosenki High School Musical 2 - Fabulous
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro