Christmas Wish
Świąteczne życzenie
( Przed przeczytaniem obejrzyj filmik, który jest u góry w mediach. Został specjalnie zrobiony przez illustrement )
Zeszłoroczne ,, święta " były brutalne. Uczniowie szkoły Salvatore byli zmuszeni do walki z Krampusem, postacią z bajki o Złym Duchu świąt. To było istne piekło, które możemy zawdzięczać osobie, która w ostatnich chwilach swojego życia powiedziała coś, co zmieniło mój punkt widzenia. Clarke był irytującym facetem chcącym za wszelką cenę przypodobać się ojcu. Miał kompleks tatusia, ale mógł się z tego wytłumaczyć. Zrozumiałam to wtedy, gdy ostatnie dziesięć minut życia spędził na rozmowie ze mną i powiedział, że nigdy mnie nie nienawidził i jedyne czego pragnął to być kochanym oraz akceptowanym przez otoczenie. Chciał mieć przyjaciela. Kogoś w kim miałby oparcie i z kim mógłby szczerze porozmawiać. Chcąc lub też nie, przyznał się, że to byłam ja. To we mnie upatrzył sobie kogoś na wzór prawdziwego przyjaciela. W tamtej chwili chciałam go uratować, ale było za późno. Nie miałam zaklęcia, a nawet jeśli to nie zdążyłabym na czas go rzucić.
Minął rok. Dzięki śmierci Clarke'a Malivore zostało zniszczone i potwory się nie pojawiają. Jednak zagadka Sfinksa pozostała zagadką, a to co ma być gorsze od Malivore jeszcze się nie ujawniło. I choć zagadka na pozór wydaje się trudna to z pewnością odpowiedź jest prosta jak to, że nie układa mnie się z Landonem. Sama nie wiem czemu. Gdy wyznał, że mnie kocha i chce być ze mną, byłam najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Ale z biegiem czasu zaczęliśmy oddalać się od siebie. Poprawka, to ja zaczęłam oddalać się od niego. Landon to zaakceptował i powiedział, że poczeka aż wszystko sobie ułożę. Ale co mam sobie układać jeśli czuję dziwną pustkę? Żal i złość do samej siebie, że nie uratowałam osoby, która była jak ja i doskonale mnie rozumiała? Prawda jest taka, że ja i Clarke mimo jawnej nienawiści do siebie, w późniejszym czasie, nie wiedząc o tym, staliśmy się dla siebie oparciem. Niewidocznymi przyjaciółmi. Oboje samotni i smutni. Nawet jeśli to ja mam masę ludzi wokół siebie, którzy mnie wspierają i kochają.
Teraz wiem, że istniejesz, więc proszę przywróć go. Chcę, żeby Clarke wrócił.
Hope
Hope zgniotła pożółkłą kartkę w dużą kulkę i wrzuciła do kominka, którego buchające co chwila płomienie, od razu zajęły ogniem. Przez dłuższy czas Hope przyglądała się jak ogień trawi jej list. Z zadumy wyrwało ją przyjacielskie poklepywanie w plecy. Odruchowo wytarła ręce w ciemne jeansy. Wstała i obróciła się z uśmiechem do osoby, która przeszkodziła jej w podziwianiu trawiących jej życzenie płomieni.
- Kaleb- powiedziała poszerzając uśmiech na widok wampira z czapką Świętego Mikołaja. Zachichotała.- Święty Mikołaj będzie z ciebie zadowolony.
- Na pewno- zaśmiał się na wspomnienie poprzednich świąt, które okazały się manipulacją Malivore.- Co robisz?- spojrzał za nią.
- Jak skłamię to mi nie uwierzysz?
- Yhym- odparł oblizując palce po zjedzonym czekoladowym cieście.
- Napisałam dosyć długie życzenie do naszego przyjaciela. Właściwie to wstęp i życzenie.
- WOW!- Kaleb wytrzeszczył oczy nie wierząc w to co usłyszał.- Hope Mikaelson napisała list do Świętego Mikołaja! Co chcesz dostać w te święta?
- Myślę, że to mało istotne.- Poklepała przyjaciela po ramieniu i nie zważając na ciekawskie spojrzenia uczniów, pokierowała się do pokoju.
Nie chciała dzielić się tym, bo nie chciała zapeszać. Bo kto wie, może Święty Mikołaj spełni jej życzenie? Albo da chociaż wskazówkę, jakiś znak, cokolwiek dzięki czemu będzie mogła przywrócić Clarke'a do życia? Kto by pomyślał, że przywrócenie najbardziej wkurzającego człowieka na Ziemi, stanie się jej celem na kolejne miesiące?
Weszła do pokoju zakluczając drzwi na klucz i dla świętego spokoju użyła zaklęcia dodatkowej ochrony. Chciała odetchnąć od świątecznych przygotowań. Miała dosyć świątecznej atmosfery. Nienawidziła jej od śmierci rodziców. Przez chwilę wierzyła w magię świąt, ale przez bardzo krótki czas. Rzuciła się na łóżko nie kwapiąc się do tego, aby zdjąć buty. Było jej wszystko jedno. Pragnęła tylko snu po wyczerpującym dniu. W końcu jutro będzie Gwiazdka, Wigilia, Boże Narodzenie.
- Jak zwał, tak zwał.- Machnęła ręką na oślep. Lampki przywieszone do ram okna zapaliły się. Tak samo było z zapachowymi świeczkami o zapachu cynamonu i jabłka.
Schowała głowę pod poduszkę wcześniej raz jeszcze machając ręką. Ciszę przerwała muzyka z radia. Jak na zrządzenie losu akurat leciało Hold On od Chorda Overstreet'a.
- Aaaa! Chrzanić cię!
Clarke, dokończyła w myśli. Nie wiedziała kiedy, ale odpłynęła pozwalając porwać się piaskowemu dziadkowi.
***
Ryan Clarke nawet nie śnił o tym, że dziewczyna, którą obserwuje od roku jako duch, będzie kiedykolwiek chciała go widzieć z własnej woli, a co dopiero będzie chciała go wskrzesić wcześniej pragnąc jego śmierci. Było to dla niego miłym zaskoczeniem i po raz pierwszy w życiu poczuł się szczęśliwy. Nie potrafił nazwać dziwnego uczucia jakie ogarnęło jego serce. Od kiedy pamiętał nigdy się tak nie czuł. Jedyne co odczuwał to pragnienie zemsty i złość na ojca z bratem na czele. A teraz się to zmieniło. Musiał przyznać, że z biegiem czasu spodobało się mu to. Polubił to tak samo jak bycie Aniołem Stróżem Hope.
Uśmiechnął się na wspomnienie ich ostatnich chwil i rozmowy. Od kiedy poznał Hope pod pseudonimem Jessica - zaintrygowała go. Chciał ją poznać bliżej. A gdy tak się stało wstąpili na wojenną ścieżkę. Jednak mimo to nie nienawidził jej. Wręcz przeciwnie; z każdym ich starciem i potyczką słowną był przekonany, że jest ona kimś dla niego. Tak samo popaprana. Z taką różnicą, że miała wokół siebie przyjaciół, którzy ją kochali i wspierali, a on? Był sam sobie. Istniał. Egzystował. Wegetował. Miał tylko jeden cel w życiu. Zniszczenie ojca. Ze zdumieniem odkrył, że w późniejszym czasie zaczęło mu zależeć właśnie na niej. Hope. Dziewczynie, która była pierwsza w kolejce do zabicia go. I co się stało? W ostatnich dziesięciu minutach życia Clarke'a została z nim i rozmawiała przez telefon. Wysłuchała go i życzyła wesołych świąt. W tamtym momencie był prawie pewny, że głos jej drży i żałuje swoich słów: Nikt nie przyjdzie cię uratować. Ale upewnił się w tym dopiero niedawno. Jakieś pół roku temu, gdy zerwała z Landonem i całkowicie poświęciła się poszukiwaniom rozwiązania, żeby przywrócić go do życia.
Usiadł na brzegu łóżka robiąc małe wgniecenie w miejscu, na którym siedział. Tak bardzo lubił przyglądać się jak śpi. Wyglądała wtedy jak zwykła nastolatka nie mająca żadnych poważnych problemów oprócz tego co założyć na randkę z chłopakiem. Wierzchem dłoni pogłaskał Hope po policzku. Wetknął jej kilka kosmyków za ucho, by lepiej widzieć jej lewy profil. Uśmiechnął się, kiedy poruszyła się niespokojnie, a serce szybciej mu zabiło. Zmarszczył brwi, a czoło przyozdobiły mu dwie cienkie zmarszczki.
To niemożliwe, pomyślał, gdy przez głowę przeleciała mu nadzieja na to, że poczuła jego dotyk. Musi mieć zły sen. Zerwał się na równe nogi. Obkręcił się wokół własnej osi i spojrzał na nią w zastanowieniu. Może to znak?, nasunęła mu podświadomość. To niemożliwe, powtórzył sobie. Zaduma opuściła Clarke'a, a jego twarz przyozdobiła nieodgadniona maska. Spuścił wzrok na czarne, lakierowane buty i z głośnym westchnięciem pokierował się w stronę drzwi. Przeszedł przez nie, ale nie wyszedł na korytarz szkoły. Przywitała go ciemność z każdej możliwej strony. Pokręcił głową. Jego dola była tak straszna, że zaczął się śmiać. Nic innego mu nie zostało jak tylko plucie w twarz losowi, który zgotował dla niego takie życie.
***
Hope obudziła się zdyszana jakby przez sen biegła co najmniej tysiąc kilometrowy maraton ludzkim tempem. Była zdziwiona tym faktem, bo nie pamiętała, żeby śnił się jej koszmar. A wręcz przeciwnie. Miała sen, który by mogła wziąć za jawę. Był tak bardzo realistyczny, że była w stanie zwalczyć zdrowy rozsądek i uwierzyć w to, że Clarke przyglądał się jej i nawet dotknął jej policzka wierzchem dłoni.
Przetarła dłońmi twarz na końcu delikatnie szarpiąc się za włosy. Powoli zaczynała mieć dosyć monotonii poszukiwań zaklęcia, które może wcale nie istnieć. Nie mogła uwierzyć, że przed jej urodzeniem, a nawet jak już przyszła na świat i dorastała, było masę sposobów na to, by przywrócić kogoś do życia. A teraz, gdy ona tego potrzebuje? Nie ma ani jednej wzmianki o zaklęciu czy nawet magicznym artefakcie, który by pomógł Hope w tym co chciała zrobić. Leniwie przetarła oczy i zwiesiła nogi poza ramy łóżka. Z ogromnymi pokładami niechęci do co dopiero zaczynającego się dnia podeszła do komody z ciuchami. Kiedy wybrała niczym nie wyróżniający się zestaw od poprzednich, zabrała jeszcze kosmetyczkę w granatowo-bordowym kolorze z logiem szkoły i wyszła wcześniej odbezpieczając drzwi z zaklęcia, oraz przekręcając pozłacany kluczyk. Gdy tylko wyszła poza próg pokoju wpadła na Pedro dziko biegnącego w stronę schodów.
- Przepraszam- jęknął chłopczyk w biegu.- I wesołych świąt Hope!
- Taaak, wesołych świąt Pedro.- Odparła smutno, kiedy chłopiec zniknął jej z pola widzenia.
Oderwała się od framugi drzwi i zamknęła je za sobą jednym ruchem nadgarstka. Właśnie za to kochała bycie w połowie czarownicą. Wystarczy, że pomyśli o czymś, a to się dzieje. Uśmiechnęła się ledwo widocznie przecinając korytarz.
***
Ledwo weszła do łazienki, a wanna była już wypełniona do połowy wodą. Od niechcenia zaciągnęła się cytrusowym zapachem płynu wlanego do wrzącej wody. Rzuciła ciuchy na pierwszą lepszą szafkę i sięgnęła do tej nad wanną. Wyciągnęła z niej sól morską mającą za zadanie zrelaksować Hope tak, żeby nie pozabijała ludzi, gdy będą świętować Boże Narodzenie. Nie chciała niszczyć innym świąt, bo nie potrafi cieszyć się z nich tak jak oni. Chociaż tyle może zrobić za swój posępny humor i nastawienie do tego dnia. Wsypała więc sól do wody po czym rozebrała się zostawiając rzeczy tam, gdzie stała.
Gdy ciało trybrydy zetknęło się z piekielnie gorącą wodą Hope poczuła jak na jej skórze pojawia się gęsia skórka. W jednej sekundzie całe napięcie jakie trzymało ją zaraz po przebudzeniu ustąpiło. Chwyciła brzegi wanny i zanurzyła się cała. Nurkowanie, nawet w wannie w łazience, odprężało ją i pozwalało trzeźwiej myśleć. Szczególnie w tak gorącej wodzie jaką miała. Czuła się jak w domu. Bo w końcu ktoś taki jak ona, jak jej rodzina, ma dom w samym piekle. Prawda? Wynurzyła się zaczerpując duży chaust powietrza. Dłońmi zaczesała mokre włosy do tyłu tak, aby nie wchodziły jej do oczu. Zmarszczyła nos, kiedy poczuła znajomy zapach, który tak bardzo irytował ją rok temu. Szybko omiotła spojrzeniem całe pomieszczenie, ale nikogo nie zobaczyła. Wzruszyła ramionami.
- Mam już urojenia.
Clarke zaśmiał się. Nadal było dziwne dla niego to, że Hope potrafi wyczuć niektóre bodźce pochodzące od niego. A to co teraz miało miejsce tylko utwierdziło go w tym, że jego wieczorną wizytę i jego dotyk też czuła. Nagle spoważniał.
Przecież to niemożliwe, powtarzał nadal jak mantrę. Nigdy tak nie było to dlaczego teraz zaczęło się tak dziać? Tego nie wiedział, ale zamierzał się dowiedzieć.
***
Po ponad godzinie Hope wyszła z łazienki wcześniej za pomocą magii wysyłając swoje rzeczy do pokoju, by ta mogła jak najszybciej odszukać Lizzie i porozmawiać z nią. Jeśli ktoś ma jej pomóc z urojeniami to właśnie jedna z bliźniaczek. Lizzie była wprawiona w walkę o mentalne zdrowie i zdrowy rozsądek zakłócany przez ataki, oraz halucynacje czy urojenia. Nie musiała długo prosić się, by blondynka pojawiła się na jej drodze. Znalazła ją w głównej części szkoły, gdzie wydawała wszystkim polecenia co gdzie ma być, żeby świąteczny wieczór się udał.
- Podziwiam cię, że ci się chce cokolwiek robić.- Stwierdziła stając obok czarownicy.
- Nie denerwuj mnie. To jest wykańczające. Widział ktoś Sebastiana z lampkami?!- krzyknęła rozglądając się za chłopakiem, który zniknął jakiś czas temu. Wszyscy zaprzeczyli, a Lizzie wróciła do rozmowy z Hope. Gdyby rok temu ktoś powiedział jej, że zaprzyjaźni się z Hope Mikaelson, wyśmiałaby go.- Jak chcesz możesz pomóc.
- Nie dzięki. Myślałam, że nienawidzisz Sebastiana- dodała przyglądając się twarzy przyjaciółki.
- Bo tak jest. Kocham tylko uprawiać z nim seks.
Lizzie wzruszyła ramionami notując coś zawzięcie w notatniku. Hope nie wytrzymała i zaśmiała się zwracając uwagę bliźniaczki.
- No co? Twierdzisz, że kłamię?
- Nie skąd! Jakbym mogła?- Hope nie mogła przestać się śmiać, ale gdy jej napad śmiechu znikł na dobre, spoważniała.- Zanim MG powiedział ci prawdę o Sebastianie myślałaś, że masz halucynacje, prawda?
- I co z tego? Stare dzieje. Nie wracajmy do tego, bo będę zmuszona wyrzucić cię przez okno.- Zamknęła notatnik i odłożyła go na stolik obok.
- Biorąc pod uwagę, że jesteśmy na parterze to na pewno coś mi się stanie. Nie ważne. Potrzebuję twojej... Hmm... Porady?
- WOW!- Lizzie wytrzeszczyła oczy. Jej reakcja była na równi z reakcją Kaleba na wieść, że napisała list do Świętego Mikołaja.- Hope Mikaelson chce mojej porady! Zamieniam się w słuch.
Gdy syfonistka zbliżyła się do niej tak jakby co najwyżej planowała powiedzieć jej o niezwykle brutalnym planie pozbycia się kogoś, Hope rozejrzała się po sali. Chwyciła Elizabeth za ramię i pociągnęła w kierunku schodów.
- Umiem sama chodzić!- wykrzyczała oburzona bliźniaczka.
- Przepraszam- odparła Hope puszczając ramię Elizabeth.- Poprostu nie chcę, by ktoś nieodpowiedni usłyszał naszą rozmowę. Wchodzi w to też twój tata.
- Zaczyna robić się co raz ciekawiej.- Powiedziała Lizzie bardziej do siebie niż do Hope, która właśnie otwierała drzwi do swojej sypialni.- Więc o co chodzi?- zapytała siadając na samym środku łóżka ulubienicy ojca.
- O Clarke'a- wypaliła. Nie chciała robić bliźniaczce zbędnego wstępu. Chciała mieć to za sobą jak najszybciej.
- O kim ty do cholery mówisz? Czy to nie jest czasem ten świr od Malivore, co wykorzystał Josie do stworzenia czarnomagicznego trójzęba? No wiesz, brat Muppeta?
Gdyby Hope miała przy sobie komórkę na bank by nagrała reakcję Lizzie. Niestety, musiała polec na swojej niezawodnej pamięci.
- Tak to on- odpowiedziała. Wcześniej by zwróciła uwagę dziewczynie, że Landon nie jest Muppetem ani niczym podobnym. A teraz? Tylko przewróciła oczami. Miała inny piorytet, niż sprzeczanie się z blondynką o to, że Landon jest Landonem, a nie gremlinem z bajek i filmów jak to lubiła jeszcze go nazywać.- W nocy i dzisiaj rano jak poszłam się kąpać zdawało mnie się, że poczułam jego obecność. W nocy dotyk, rano zapach.
- Zbok.- Skwitowała Lizzie.
- Lizzie!
- No już, już. Mów dalej. Obiecuję milczeć jak grób.
- Myślę, że powoli zaczynam wariować. To jest niemożliwe, żebym czuła obecność zmarłych.
- Technicznie rzecz biorąc jest to możliwe. Ciocia Bonnie i wujek Jeremy tak mieli. Chyba dalej tak mają. Nie wiem.- Wzruszyła ramionami.
- Tak, ale jeśli umrzesz lub poświęcisz się i zostaniesz kotwicą. A ja żyję! Może zaczynam świrować, bo nie mogę znaleźć zaklęcia ani nic, co by przywróciło Clarke'a do życia. Chyba popadnę w parano...- nie było dane jej skończyć, bo Lizzie wstała z łóżka jak oparzona wykrzykując jej imię i nazwisko.
- HOPE MIKAELSON! Czy ty właśnie powiedziałaś, że chcesz przywrócić tego świra do żywych?!
- Na to wygląda.
- Nie wierzę! Czy Landon o tym wie?
- Lizzie, ja i Landon zrobiliśmy sobie przerwę. Dobrze wiesz.
- Tak, ale... O mój Boże!- zakryła usta dłonią jakby odkryła co najmniej Amerykę czy Indie.- Nie mów, że...
- Nie- przerwała jej Hope wiedząc do czego zmierza.- Clarke jest, był- poprawiła się.- Tak samo popaprany jak ja. Ale miał powody, by być takim jakim był. I myślę, że koniec końców przez nienawiść staliśmy się kimś na wzór Damona i twojej mamy. Dotarło to do mnie dopiero później jak już było za późno, by go uratować.
Hope zwiesiła głowę. Poczucie winy uderzyło ją ze zdwojoną siłą. Lizzie uśmiechnęła się tak jakby Hope powiedziała jej, że przespała się w końcu z Landonem. Wiedziała swoje i nie zamierzała odpuścić Hope.
- Jak na moje oko Mikaelson...- objęła Hope ramieniem.- Gremlin numer dwa spodobał ci się. Nie mów o tym nikomu, bo od razu się wyprę, ale Landon jest od niego minimalnie przystojniejszy. Handon górą!
- Lizzie...- Hope przewróciła oczami poraz drugi. Przy Lizzie nie dało się tego nie robić. Bliźniaczka była, jest i zawsze będzie specyficzną osobą, którą się lubi i nienawidzi jednocześnie.- To jest A-wykonalne. Clarke i ja...
- Ja tam wiem swoje i zdania nie zmienię!- powiedziała nieco głośniej. Odsunęła się od Hope i zlustrowała ją oceniającym wzrokiem.- Co do urojeń... Przyzwyczaisz się, ale na twoim miejscu poszłabym z tym do mojego taty i pani Tig. Wróciła wczoraj.
- Wiesz co?- Hope zmrużyła oczy zachowując chwilę ciszy.- To był jeden wielki błąd, że poszłam z tym do ciebie. Zdaje mi się, czy Josie cię woła?- odgarnęła kosmyk brązowych włosów za ucho, aby udać, że nasłuchuje.- A nie czekaj... To Sebastian. Powinnaś iść.
Stanęła za plecami przyjaciółki i bez zachowania jakiejkolwiek dyskrecji wypchnęła Lizzie za drzwi po czym zakluczyła je na klucz. Dodatkowo zabezpieczyła je zaklęciem. Gdy pozbyła się bliźniaczki bez zastanowienia rzuciła się na łóżko. Przez jej głowę przelatywała masa myśli i każda z nich dotyczyła ostatnich dwunastu miesięcy, oraz osoby, o której w chwili obecnej wolałaby nie myśleć. Lizzie niekiedy może sprawiała wrażenie głupiej blondynki ze stereotypów, ale w istocie nią nie była. A to czyniło ją bardziej spostrzegawczą niż inni. Saltzman zauważyła małą zmianę w jej zachowaniu, którą ona sama nie zauważyła. Hope była bowiem zbyt uparta, aby przyznać coś co było oczywiste, ale dla niej wciąż niejasne i dziwne. Niepewne. A taki był...
- Tata...- mruknęła odruchowo sięgając po zdjęcie, które zrobili całą rodziną na ,, pogrzebie " Klausa. Drugą wolną ręką sięgnęła po fotografię z matką, na której miała niecałe pięć lub sześć lat.- Czemu? Czemu to musiało tak się stać?- zapytała samą siebie pozwalając łzom spływać swobodnie w różnych kierunkach.- Gdyby nie to co zrobiłam przez swoją samolubność i egoizm... Byłabyś tu. Doradziłabyś mi co mam zrobić jednocześnie powstrzymując tatę przed zabiciem Landona i zwyzywania Clarke'a, którego tu nie ma. Swoją drogą, ciekawe czy odnalazł spokój.
Nie odnalazłem spokoju, Clarke zjawił się zaraz po tym jak Hope wyrzuciła Lizzie z pokoju. Nie był świadkiem ich rozmowy. Był zbyt zajęty szukaniem odpowiedzi dlaczego dziewczyna czasami odczuwa jego obecność, a czasami w ogóle. Jakby nie istniał nawet jako duch. Nie mogę. Chciałbym, ale nie mogę. Dopóki ty nie odnajdziesz spokoju.
***
Dzień w szkole Salvatore minął dosyć szybko. Dla tych, którzy nie mogli doczekać się Gwiazdki i prezentów czas leciał wolno. Natomiast dla tych, których od początku grudnia porwał świąteczny duch czas leciał szybko i nieubłaganie. Ci marudzili najbardziej, bo kto by tego nie robił jeśli nie zdążyłby zrobić wszystkiego z listy DO ZROBIENIA PRZED PIERWSZĄ GWIAZDKĄ? No właśnie nikt. A pośrodku wieczornej gorączki była Hope, która niezbyt udzielała się przez cały dzień. W gruncie rzeczy nie wychodziła nawet z pokoju. No chyba, że musiała. Cały dzień spędziła w odosobnieniu robiąc to co zazwyczaj, gdy nie łapała potworów z Malivore. Czytała książkę, malowała, rozmyślała nad swoją niedolą i brakiem najbliższych, oraz ślęczała nad księgami zaklęć choć obiecała sobie i reszcie żyjącej rodziny, że nie będzie tego robić w święta.
- No, Hope. Musisz mieć tylko nadzieję, że Święty Mikołaj cię wysłucha.- Zamknęła księgę nie mogąc znaleźć w niej żadnej wzmianki o zaklęciu, którego niecierpliwie szukała od dłuższego czasu.
Odłożyła księgę na bok. Rozłożyła się na drewnianej podłodze, kiedy do jej drzwi ktoś zapukał.
- Otwarte!- krzyknęła przewracając się na brzuch.
- Cześć- do pokoju wszedł mały Pedro.- Zaraz będzie kolacja i rozdawanie prezentów. Przyjdziesz?
- Pewnie- odparła z uśmiechem.
- To ja już pójdę. Będziemy na ciebie czekać w stołówce.
Hope kiwnęła głową i Pedro wyszedł. Musiała przyznać, że komu jak komu, ale Pedro nigdy nie umiała odmówić i raczej nie zapowiada się na to, by coś się zmieniło. Wstała pojękując i krzywiąc się. A kiedy udało się jej osiągnąć cel podeszła do szafy z ubraniami. Zaczęła szperać między wieszakami w poszukiwaniu idealnej sukienki, ale takiej nie było. Nie chciała zakładać tej, którą miała ostatnim razem, gdy Klaus i Hayley żyli, a inne były bardziej na codzień niż odświętne. Dlatego tradycyjnie postawiła na białą koszulę, czarną spódniczkę ze złotymi guzikami i złoto-czarne sandałki na szpilce, które dostała od ciotki Rebeki.
- Do tego delikatny makijaż w złotym odcieniu i podkreślone usta. Będziesz wyglądać rewelacyjnie.
Hope obróciła się. Niespodziewała się następnej wizyty. Tym bardziej Lizzie, która od samego rana wariowała na punkcie organizacji i tego co się ubierze.
- Lizzie? Co tu robisz?
- Poznaj dobroć mego serca, bo mam zamiar pomóc ci w ogarnięciu się- odparła czarownica zamykając za sobą drzwi.- Gotowa?
- Nie.- Zaczęła cofać się, ale Lizzie i tak ją dopadła. Była przerażona wizją wyglądu, o którym wspomniała bliźniaczka.- Boże nie...
***
Gdy Hope i Lizzie zeszły na dół do stołówki było już po wszystkim. Na stołach zostały resztki ku niezadowoleniu bliźniaczki, a ogromnej radości Hope. Odetchnęła z ulgą podczas, gdy syfonistka starała się nie wybuchnąć.
- Nawet o tym nie myśl- odezwała się patrząc na przyjaciółkę. Chwyciła ją za ramię i pociągnęła we wschodnią część szkoły.- Po moim trupie plus dwa dni dla pewności, że nie żyję NIE MA MOWY. Nie zmienisz makijażu. Za bardzo się nad nim namęczyłam.
- Tak jest mamo...- powiedziała Hope. Przewróciła oczyma i posłusznie szła tam, gdzie Lizzie prowadziła.
Clarke zaśmiał się. Nie dbał o to, aby stłumić to w sobie. W końcu nikt go nie usłyszy, a Hope? Była ewenementem, ale zniknęła za rogiem prowadzona przez czarownicę, którą niespecjalnie lubił. Jednak musiał przyznać Lizzie rację. Hope wyglądała obłędnie w makijażu jaki jej zrobiła. Pragnął powiedzieć dziewczynie jak czarująco wygląda, ale nie mógł. Na swój sposób to go zabijało, bo jak inaczej nazwać miażdżące uczucie w piersi człowieka, który od początku swojego istnienia nigdy nie zaznał czegoś takiego jak przyjaźń i miłość? Nawet jeśli była ona nieodwzajemniona. A przynajmniej tak myślał. W ostatnich chwilach swojego życia doznał aktu przyjaźni, a przynajmniej jej zalążka i tego nienawidził najbardziej. Dostał to o co tak bardzo ubiegał się przez całe życie dopiero wtedy kiedy przyszło mu zginąć. O ironio, dla dobra tych, którzy go nienawidzili. Dla dobra młodszego brata, o którym nie był wstanie znieść żadnej myśli.
- Nienawiść to pierwszy stopień do piekła.- Odezwał się mężczyzna w czerwonych spodniach na szelkach i białej bluzce.
- Nienawiść brata do brata to nic w porównaniu nienawiści ojca do syna. To jest jeszcze gorsze. I śmiem wątpić czy piekło jest gorsze od stąpania po Ziemi przez Bóg wie ile lat. Samotność i odrzucenie to największe z suk- odparł Clarke.
- Tu się z tobą zgodzę. Jak z tym, że Hope Mikaelson jest naprawdę ładną i urokliwą dziewczyną.
Clarke nie wytrzymał i spojrzał na mężczyznę, z którym miał niewątpliwą przyjemność rozmawiać. Był w szoku, kiedy odkrył kto jest jego rozmówcą.
- Święty Mikołaj?
- W rzeczy samej!- odparł starzec zanosząc się śmiechem tak życzliwym, że Ryan dostał ciarek.- Jak dla mnie powinieneś dostać prezent w przyszłym roku, kiedy odpokutujesz swoje winy, ale ta młoda dziewczyna jest tak zdesperowana przywróceniem ciebie do życia, że napisała do mnie z prośbą o to bym dał jej ciebie.
- Słucham?- spojrzał na Świętego Mikołaja jak na wariata skaczącego z własnej woli do Malivore.
- Pora na to, żebyś wrócił do żywych i zawalczył o jej względy.
Clarke chciał coś powiedzieć, zaprzeczyć, że to o czym mówi starzec jest niemożliwe bez odpowiedniego zaklęcia i czarownicy. Ale nim zdążył otworzyć usta Święty pstryknął palcami, a przed oczami Ryana zamazał się obraz. Poczuł jak jego ciało drętwieje, podłoga załamuje się i zaczyna spadać w bezkresną ciemność.
***
- Wesołych świąt!- krzyknęli uczniowie, gdy Hope i Lizzie weszły do ogromnego salonu przepełnionego stosami prezentów i stolików ze słodkimi przekąskami.
- Jesteście zwykłymi świniami nie zostawiając nam ani kawałka mięsa czy...- zaczęła Lizzie, ale Hope szturchnęła ją łokciem dając znak, by zaczęła iść, bo tylko toruje przejście.- No dobra, dobra.- Jęknęła schodząc ze schodów.
Hope idąc za bliźniaczką rozglądała się wokół. Była pod wrażeniem pracy przyjaciółki i reszty przyjaciół. Ozdobiona, wysoka aż po sam sufit choinka robiła wrażenie. Na każdej gałązce świątecznego drzewa wisiała bombka z imieniem ucznia, do którego była przypisana. Lizzie zauważyła zainteresowanie Hope bombkami i zatrzymała się na chwilę, aby szybko wyjaśnić czym one są.
- To są magiczne bombki. W każdej są zawarte całoroczne przeżycia ucznia, którego imieniem jest podpisana. Każdy zrobił swoją sam. A, że ty nie brałaś w tym udziału to Josie zrobiła twoją. Tyle ile wiedziała, tyle w niej zawarła. Na koniec wieczoru rozbijamy je wszystkie, żeby w nowym roku nie spotkało nas to co w starym.
- Albo, żeby powtórzyło się to co było dobre w tym okresie- dodała Josie wstając z podłogi przy kominku.- Są w nich zawarte też życzenia do Świętego Mikołaja. Kaleb powiedział, że napisałaś list z życzeniem, więc umieściłam w twojej bombce jego słowa w nadzieji, że dostaniesz to co sobie zażyczyłaś.
Josie wzruszyła ramionami i ku jej zaskoczeniu jak większości obecnych Hope ją przytuliła ze łzami w oczach.
- Dziękuję- powiedziała.
- Nie ma za co. A teraz chodźcie obie, bo czas rozpakować prezenty!- klasnęła w dłonie i wróciła na swoje miejsce przy kominku.
- I tak im nie daruję, że nic nam nie zostawili.
Naburmuszona Lizzie wyminęła Hope i ze skrzyżowanymi rękoma na piersi poszła za siostrą. Hope zachichotała i również poszła tam, gdzie bliźniaczki. Miała ochotę się rozpłakać przez to co zrobiła dla niej Josie. Co zrobili dla niej w tym dniu przyjaciele podczas, gdy ona miała ich i wszystko gdzieś. I gdyby nie bliźniaczki, Landon, Rafael, Kaleb, MG i Sebastian oraz mały Pedro stojący z wielkim pakunkiem z jej imieniem, udałoby się jej to. A tak to stała jak słup soli przed nimi i co chwila ocierała łzy. Wszyscy byli tak samo wzruszeni reakcją Hope jak ona ich gestem, ale to właśnie Pedro zabrał pierwszy głos.
- Wesołych świąt Hope!
- Wesołych świąt Pedro!- podeszła do chłopca z szerokim i szczerym uśmiechem. Przytuliła go i ucałowała w policzek.
- Mogę umierać- zażartował.
- O nie! Tylko nie to. Kto wtedy zostanie moim kochankiem jak ciebie nie będzie?
Wszyscy zaśmiali się. Przed szereg wyszedł Landon. Wygląda uroczo, pomyślała Hope widząc jak chłopak był lekko speszony i zawstydzony.
- Wesołych świąt Hope. Zrobiliśmy dla ciebie prezent od nas wszystkich. Nie jest to coś WOW, ale pokazuje jak bardzo cię kochamy i bez względu na wszystko zawsze będziemy z tobą.- Odezwał się po krótkiej chwili, a kiedy skończył dołączyli do niego inni.
- Będziemy stać za tobą murem!
Zaniemówiła. Choćby chciała to by nic nie powiedziała. Nie wiedziała co powiedzieć. Przyjaciele ją zaskoczyli i odebrali sztukę mówienia. Jedyne co mogła zrobić i to zrobiła to rozpłakała się na dobre.
- Dziękuję! Dziękuję!- podeszła wpierw do Landona. Przytuliła go mocno i dała całusa w policzek. To samo zrobiła z całą resztą Super Ekipy.
Gdy wszystkich przytuliła, obdarowała pocałunkami i podziękowaniami usiadła na podłodze z prezentem w dłoni. Cofnęła się pamięcią do czasów, kiedy spędzała święta z mamą, tatą oraz wujkami i ciotkami, a także z bratem, którym jest Marcel. Poczuła się jak tamta mała dziewczynka, o którą dbała rodzina, żeby nie straciła swojej niewinności. I właśnie jak tamta mała dziewczynka rozdarła papier ozdobny w kilka sekund uśmiechając się przy tym szeroko. Przed jej oczami ukazała się dużych rozmiarów ramka ze zdjęciami jej i przyjaciół. A nad fotografiami widniał czerwono-złoty napis Super Ekipa Avengersów. Hope przejechała opuszkami palców po każdym zdjęciu przywołując w pamięci każdą chwilę, w której były robione zdjęcia. Zawiesiła się. Straciła rachubę czasu, ale gdy ją odzyskała spojrzała kolejno po twarzach bliźniaczek, Kaleba, Landona, MG, Rafaela, Pedro i Sebastiana. Nic nie powiedziała, a tylko wstała i tym samym dała im znać, że chce grupowy uścisk. Tak też zrobili śmiejąc się najgłośniej z wszystkich grupek, które się zrobiły.
***
Wszyscy byli zajęci sobą. Rozmowom przez telefon z bliskimi czy ze szkolnymi przyjaciółmi nie było końca. Szczególnie w Super Ekipie, której członkom nie brakowało tematów do rozmów. Żarty, cięte uwagi i riposty były czymś co przeważało, ale znalazł się też czas na poważne rozmowy. O przyszłości, teraźniejszości i związkach. Ten ostatni temat nie był jednak przyjemny dla Hope i dla Landona, którzy nie tak dawno zerwali. Jednak to trybryda znosiła to gorzej, ponieważ Landon i Josie przyznali się, że byli aż na dwóch randkach. Widząc zbolałą minę Hope Landon wyjaśnił, że nie ma sensu dłużej czekać, aż między nimi polepszy się, bo zauważył, że serce Hope należy już do innego. Nie wymienił imienia, ale wszyscy wiedzieli o kogo chodzi. Nikt nie był głupi. Nie mieli jednak pretensji do nowo zaczynającej pary ani Hope, że o mało nie wybuchnęła. Doskonale zdawała sobie sprawę, że Landon ma rację. Że wszyscy ją mają. Tak samo jak mają rację, że widać po niej, że jest zakochana w Clarke'u. A przynajmniej zauroczona. Wiedziała to już dawno, ale w tamtej chwili utwierdziła się w tym, że są cholernie bystrzy i spostrzegawczy.
Jak ty, pomyślał Clarke, który był pod wrażeniem umiejętności Świętego Mikołaja. Zawsze myślał, że starzec jest zdolny do spełniania zachcianek materialnych. Ewentualnie duchownych w rzadkich przypadkach. Dlatego był głęboko zdumiony, kiedy okazało się, że ma też moc przywracania do żywych. Nie znał takiego przypadku, nie było tego w historii od kiedy istniał, a teraz on Ryan Clarke powrócił, bo dziewczyna, która siedzi przed nim zażyczyła sobie jego powrotu. Chciał zrobić wielkie wejście. Wchodząc do salonu nie przejął się pytającym wzrokiem uczniów szkoły Salvatore, ani tym jak szybko umilkli w oczekiwaniu na to co zrobi. Jedyni, którzy mieli gdzieś nagłą ciszę to Hope i jej przyjaciele. Przynajmniej dopóki nie spadła bombka z imieniem trybrydy. Kiedy szkło się rozstrzaskało w drobny mak spowodowało huk i echo. Resztki ozdoby zamieniły się w malutkie, brokatowe gwiazdeczki. Dopiero wtedy Super Ekipa zwróciła uwagę na nagłą ciszę. Hope była pierwszą, która odwróciła się do źródła dźwięku. Zmarszczyła brwi, kiedy odkryła, że to jej bombka spadła i rozbiła się w drobny mak. Nie przypominała sobie, aby Alaric z Dorianem dali znać, by rozbili swoje bombki. Wtem jej uwagę przykuły skórzane buty i eleganckie spodnie. Serce Hope zaczęło bić jak szalone. Wpatrywała się w czarne obuwie osoby, na którą bała podnieść się wzrok, ponieważ nie chciała być rozczarowana. Clarke zaśmiał się pod nosem wkładając ręce do kieszeni spodni.
- Jeśli zaraz nie podniesiesz głowy to ci ją urwę- odezwała się Lizzie, co tylko spowodowało głośniejszy śmiech u Ryana.
- Chyba zaczynam cię lubić- odezwał się Clarke.
Hope słysząc dawno nie słyszany głos podniosła się z podłogi jak oparzona. Serce jej stanęło, a powietrze z płuc uleciało.
- Clarke?- zapytała niepewnie jakby zobaczyła ducha. Głos Hope załamał się od szargających nią emocji.
- Jedyny w swoim rodzaju.- Zaśmiał się kolejny raz. Teraz tylko czekał na reakcję Hope, która była natychmiastowa i zadziwiająca.
Hope, gdy tylko usłyszała potwierdzające słowa od razu ruszyła do Clarke'a. Przytuliła go pozwalając łzom naznaczać ścieżki na zaróżowionych policzkach. Odruchowo zaciągnęła się zapachem chłopaka i wsłuchała się w bicie jego serca. Zaskoczony chłopak przytulił ją po kilku sekundach szoku. Wzmocnił uścisk, kiedy poczuł jak łzy Hope moczą mu koszulę. To również było dla niego niespodzianką jak całe zachowanie Mikaelson.
- Dziękuję Hope.
- Nie ma za co- odpowiedziała dopiero po dłuższej chwili. Oderwała się od Clarke'a słysząc pohukiwania i gwizdy uczniów. Otarła wierzchem dłoni ostatki łez.
- Miała na myśli, że cię kocha. Ale jest zbyt uparta, żeby się do tego przyznać- odezwała się Lizzie spotykając się z niezadowoleniem wszystkich.- No co?- rozejrzała się po przyjaciołach rozkładając ręce w obronnym geście.
Hope spojrzała wpierw na Lizzie, uśmiechnęła się diabelnie i przeniosła wzrok na Sebastiana.
- O hej Sebastian!- odezwała się przesłodzonym głosem.- Też jestem zbyt uparta, żeby przyznać, że kocham cię i szaleję za tobą! Dlatego mówię, że kocham tylko uprawiać z tobą seks.
- Zabiję cię Mikaelson- warknęła blondynka.
Hope posłała jej uśmiech, pomachała na odchodne i wyszła chcąc jak najszybciej opuścić scenę przedstawienia, w którym zagrała główną rolę. Opuściła salon jak prawdziwa gwiazda. Wszyscy klaskali, śmiali się i pogwizdywali jakby obejrzeli właśnie romantyczną komedię w stylu Gdyby jutra nie było. Clarke kiwnął głową w stronę rozeźlonej do granic możliwości Lizzie i bez słowa wyszedł za Hope.
***
Szukał Hope po całej szkole we wszystkich możliwych pomieszczeniach, do których miał dostęp. Jednak nigdzie nie mógł jej znaleźć. Przez moment dał porwać się uczuciom, które dopiero co odkrywał. Miał na to wiele czasu i odkrył pewne rzeczy, ale dopiero kiedy zobaczył Hope tego wieczora i poczuł ciepło jej ciała zrozumiał, że tak naprawdę nic nie wie o uczuciach, a tym bardziej takim czymś jak miłość. Zaczął bać się, że dziewczyna żałuje tego co się stało i że dała porwać się emocjom. Przetarł dłonią twarz podpierając się później rękoma o biodra.
- Gdzie jesteś Hope Mikaelson?- powiedział do siebie zastanawiając się, gdzie by mogła pójść.
Przez dłuższy czas stał rozglądając się po pustym korytarzu, gdy nagle ruszył przed siebie jak natchniony. Clarke ty debilu, pomyślał. Nie wierzył sam w siebie, że nie pomyślał o sprawdzeniu dziedzińca i reszty terytorium należącego do szkoły. Jak pomyślał tak zrobił. Zaczął od frontu, potem poszedł do Młyna, gdzie przesiadują zazwyczaj czarownice, a na końcu sprawdził tył szkoły, gdzie właśnie siedziała Hope. Ostrożnie podszedł do białej, kamiennej ławki. Nie wiedział jak dziewczyna zareaguje na jego obecność, kiedy są sami a nie zamierzał ucierpieć przez zaklęcia. Szczególnie jego ulubione: naśladowcze. Przerzucił jedną nogę przez ławe, a potem drugą. Jednak nie odezwał się. Ona także. Siedzieli tak w ciszy napawając się widokiem padających płatków śniegu. Kątem oka Clarke zauważył drgawki Hope. Zdjął czarną marynarkę i narzucił ją na ramiona dziewczyny. Hope spojrzała się na niego. Uśmiechnęła się wdzięcznie.
- Dziękuję.
- To wydaje się niczym w porównaniu do tego co ty zrobiłaś. Co robiłaś.- Odpowiedział przekręcając się na drugi bok tak, aby widzieć całą Hope. Uśmiechnął się.- Doceniam to.
O Boże, pomyślała Hope przyłapując się na tym, że rumieńce od zimna poszerzają się o rumieńce zawstydzenia. Jasna cholera, spanikowała i zwiesiła głowę. Hope weź się w garść!, odezwał się głos z tyłu głowy Hope. Tak więc posłuchała wewnętrznej siebie i wyprostowała się. Chciała coś powiedzieć, miała już nawet przemyślane co miała powiedzieć, ale spoglądając w oczy Clarke'a zaniemówiła kolejny raz.
- Nie jest ci zimno?- zapytała łapiąc go za lewą dłoń. Była lodowata, ale mu to nie przeszkadzało. Ważne, żeby ona nie marzła. Dopiero po chwili Hope zorientowała się jaką głupotę powiedziała i klepnęła się w czoło. W odpowiedzi usłyszała śmiech chłopaka.- Ale to było głupie.
- Nie było- zaprzeczył. Przysunął się bliżej dziewczyny.- Nie przejmuj się.
- Clarke, słuchaj...- zawiesiła się. Kątem oka spostrzegła, że przy drzwiach do szkoły stoją bliźniaczki i reszta ekipy.- Myślisz, że Lizzie mnie zabije jak nie pogadam z tobą szczerze?
- Myślę, że tak, ale nie dbam o to. Nie pozwolę, by to zrobiła- odparł szczerze zaskakując tym siebie i ją.
Hope wstrzymała powietrze, a poddenerwowany Clarke wstał. Nie chciał do niczego zmuszać Hope. Jeśli darzy go więzią przyjaźni to niech tak będzie. Chociaż tyle dobrego. Dlatego nie naciskał, nie mówił to co krzyczał jego mózg. Skutecznie to ignorował.
- Widzisz...- zaczął.
- Nie, posłuchaj mnie.- Przerwała mu i również wstała. Zatrzymała krążącego wokół własnej osi Clarke'a i przytrzymała za przedramiona.- Jestem w tym cienka, ale...
- Nie tylko ty- zażartował.
- Ale pozwól, że opowiem ci bajkę. Dobrze?
Przytaknął. Był ciekaw tego co Hope ma do powiedzenia. Bez żadnej kontroli, zupełnie bezwiednie oparł swoje dłonie o talię trybrydy. Hope czując jego dotyk uśmiechnęła się. Chwyciła Clarke'a za dłoń i poprowadziła z powrotem do ławki. Gdy usiedli zaczęła mówić uprzednio przełykając ślinę i kryjąc zdenerwowanie za pomocą splątania ich dłoni.
- Dawno, dawno temu został stworzony mężczyzna. Był niezwykły, bo został ulepiony z błota i odrobiny wody. To czyniło go innym. Jednak Stworzyciel tego mężczyzny odrzucił go, bo nie był idealny. Odesłał do innego królestwa w równoległym świecie. Mężczyzna ten chcąc przypodobać się temu, który go stworzył założył tajną organizację, której celem było łapanie potworów i karmienie jedynego potwora, którym był zaślepiony. Chciał go uwolnić, ale po latach zrozumiał, że Stworzyciel tylko go wykorzystuje. Zapragnął więc zemsty. Stał się zły. W ogniu wydarzeń i karuzeli nienawiści przeplecionej z ciągłym brakiem ojcowskiej miłości, stracił resztki człowieczeństwa. Tak myśleli ci co nie znali mężczyzny. Nie znali jego motywów, a to było krzywdzące. Po latach ktoś użył pierwszego klucza do uwolnienia tego, którego tak bardzo nienawidził. W ogniu wydarzeń poznał dziewczynę. Nienawidzili się. Przynajmniej tak wyglądało to z punktu widzenia trzeciej osoby i tej dziewczyny.
Podczas, gdy Hope opowiadała dalej on wrócił wspomnieniami do momentu, w którym stwierdziła, że jej nienawidzi. A potem do ostatnich dziesięciu minut życia, kiedy to przyznał się, że nigdy jej nie nienawidził. Że jedynie był zazdrosny o to jak traktują ją jej przyjaciele. O całokształt życia Hope Mikaelson.
- ... Chcę tylko powiedzieć, że ja też nie nienawidzę cię Ryan.
- Słucham?- zapytał trzeźwiejąc.
Z początku spanikowała, że zrobiła z siebie pośmiewisko, ale potem zrozumiała, że Clarke był daleko myślami.
- Nie nienawidzę cię. Nawet mogę powiedzieć, że podobasz się mi. I jest to chore, bo to zaczęło się po twojej śmierci. Śniłam. Miałam czasami sny na jawie, że jesteś obok mnie. Że patrzysz na mnie i że mówisz do mnie, i mnie dotykasz. Że obserwujesz mnie, kiedy śpię...
- Hope- przerwał jej. Wyswobodził rękę z uścisku Hope i przyłożył dłoń do jej policzka.- To nie były urojenia. Nie zwidy. Byłem naprawdę, a ty musiałaś podświadomie mnie czuć. Muszę przyznać, że było to urocze.
Swoją dłonią nakryła jego dłoń na swoim policzku. Nie pytała o pozwolenie. Uznała, że spontaniczna decyzja będzie najlepsza. Usiadła okrakiem na kolanach Clarke'a i nie czekając ani chwili dłużej pocałowała go. Niemalże od razu poczuła jak przysuwa ją bliżej siebie dzięki czemu mogła poczuć bijące od niego ciepło mimo panującego chłodu i wzmożonego padania płatków śniegu. Oddali się temu w całości. Nawet całując się zachichotali oboje na dzikie krzyki Lizzie, że w końcu stało się to o czym mówiła od dawna.
- Masz szczęście Mikaelson! I to wielkie!- krzyczała bliźniaczka, ale oni mieli to gdzieś.
Liczyli się tylko oni i choć wydawało się to zbyt irracjonalne to było jednak piękne samo w sobie. Namiętność pocałunku, latający w powietrzu zapach miłości i nadzieja na lepsze jutro oraz rozwinięcie się dopiero co kiełkującego uczucia sprawiły, że oboje poczuli przyjemne ciarki i gęsią skórkę, a ich serca nieco uspokoiły się. Gdy oderwali się od siebie nie mogli oderwać od siebie wzroku. Uśmiechali się szczęśliwi, że w końcu odnaleźli wspólny język i nie są na wojennej drodze. Że mają szansę, by zauroczenie przerodziło się w coś większego.
- Hope Mikaelson nigdy nie myślałem, że to będzie miało miejsce.
- A ja nigdy nie myślałam, że będzie podobał się mi huragan. Ale lubię ten huragan. Od tej pory postaram się pokochać burze i deszcz. I ten nieład w tobie.
- Ja od zawsze lubiłem ten popaprany bałagan. To część naszego życia. A mi podoba się twój nieład i bałagan. I to jak popaprana jesteś.
- Wzajemnie- nachyliła się bliżej twarzy Clarke'a.
Usta obojga muskały się z każdym ich oddechem i tym razem to Ryan Clarke zainicjował kolejny pocałunek. Oboje to lubili w sobie. Oboje to w sobie pokochali. A bałagan i popieprzenie stało się ich drugimi imionami.
Od autorki: Nie wiem czy obejrzeliście przed czytaniem filmik, który poleciłam, więc znajdziecie go poniżej. Został specjalnie zrobiony na potrzebny tego one - shota o Hope i Clarke'u przez illustrement. Dziękuję jeszcze raz za cudowny filmik, który przyprawił mnie o łezkę w oku! 🖤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro