Christmas Courage
22 Grudnia 2022,
Pierwsze "podejście"
„There much mistletoing
and hearts will be glowing
when the loved ones are near"
—Ellie—zaczął dziewiętnastolatek, wchodząc do ich wspólnej sypialni.
Dziewczyna siedziała przy biurku z laptopem i słuchawkami w uszach. Obok urządzenia paliła się świeczka o zapachu mango, którą sam kupił blondynce kilka dni wcześniej.
Wyjęła słuchawki i odwróciła się na krześle obrotowym, patrząc na ciemnowłosego. Włosy miała związane w wysokiego kucyka, a na sobie miała to, czego tak szukał-jego bluzę.
—Oddasz mi moją bluzę?—Spytał, patrząc na nią.
—A oddasz mi moje dziewictwo?—Zmarszczyła nos, a na jej twarzy zagościł lekki uśmiech, ukazując tym samym dołeczek po lewej stronie, w którym zakochał się od pierwszego dnia.
—No...—przygryzł delikatnie wargę—nie.
—No więc nie—zaśmiała się i włożyła z powrotem fioletowe słuchawki do uszu.
Sam się zaśmiał i zanim zdążyła się odwrócić, wyjął jej słuchawki i wziął ją na ręce.
—Co ty odwalasz?—Zaśmiała się jeszcze głośniej, wierzgając nogami.
—Zabieram, co moje—odpowiedział jej, sadzając ją na łóżku i ściągając jej swoją czarną bluzę z kapturem.
—Aha, i ja mam marznąć, a ty masz sobie grzać swój gruby tyłek—prychnęła—dzięki, szmaciuro.
—Ktoś musi poodśnieżać, bubu—podał jej różowy, powyciągany sweter wiszący na krześle.
—No chyba twoja stara—założyła go i skrzyżowała ramiona pod biustem.
—Skoro to ona do nas przyjeżdża, to słabo ją prosić o odśnieżanie, co nie?—Zaśmiał się, zakładając górną część garderoby i przeczesując włosy.
—Jesteś dość dowcipny, jak na studenta medycyny—powiedziała poważnym tonem.
—Jesteś dość pyskata, jak na studentkę psychologii—odpowiedział, pochylając się nad nią i opierając dłonie na łóżku po jej obu stronach.
Patrzyli sobie w oczy przez kilka sekund, po czym oboje wybuchnęli głośnym śmiechem. Takie momenty zdarzały im się kilka razy dziennie, oboje potrafili tak naprawdę śmiać się z byle czego. Jaeden cholernie się cieszył, że tamtego dnia posłuchał Melly i poszedł do Colins, żeby powiedzieć jej o swoich uczuciach. Gdyby nie to, teraz nie byliby pewnie parą, ani nie dzieliliby wspólnego, małego domku na przedmieściach Seattle.
—Ale ja pójdę z Tobą, bo samotny będziesz—niebieskooka podniosła się z łóżka i wyciągnęła swoją drobną, w porównaniu do jego dłoń—łapka.
Uśmiechnął się ciepło i ujął dłoń swojej dziewczyny. Kochał to, jak zdrabniała słowa, których używała na porządku dziennym. Kochał po prostu jej głos, tak melodyjny i kojący dla jego uszu. Mówiąc jeszcze prościej, kochał w niej wszystko.
Udali się do przedpokoju i chłopak ukucnął, żeby ubrać i zawiązać swoje czarne adidasy. Blondynka zmarszczyła nos, zapinając swoje czarne botki i patrząc na niego z góry.
—Nie stać Cię na zimowe buty?—Spytała.
Colins w gruncie rzeczy się nie zmieniła. Mimo tego, że była już na drugim roku studiów nadal wprost przepadała za różnorakimi docinkami w stronę najbliższych. Oni nie mieli jej tego za złe; wiedzieli, że to po prostu ich Ellie.
—Ciebie mógłbym spytać o to samo—wyprostował się i sięgnął po swoją czarną kurtkę z wieszaka—a potem "Jaeee, kochanie, kup chusteczki!"—zaimitował głos dziewczyny najbardziej dramatycznie, jak tylko mógł.
—To i tak lepsze niż to twoje "Ellie, podaj mi kartkę i długopis... Skarbie, ja umieram, 36,7, o Boże!"—zrobiła to samo, co on udając, że się dusi.
Tym razem nie mógł się powstrzymać i wybuchnął śmiechem do takiego stopnia, że nie mógł zapiąć sobie kurtki.
—Ty sieroto—pokręciła głową El, pomagając mu z czynnością, gdyż ona już dawno się zapięła—czapka i szalik, albo wpierdol.
—Zależy gdzie—poruszył brwiami, sięgając po wymienione przez dziewczynę przedmioty.
—Ty jesteś masochistą?—Stanęła w drzwiach, poprawiając liliowy komin—fajnie się bawisz.
Gdy chciała położyć dłoń na klamce, uprzedził ją i otworzył jej drzwi. Ta uśmiechnęła się delikatnie i wyszła na ganek, co uczynił także on.
Na dworze było dosłownie biało, a śnieg ciągle sypał i sypał. Nawet Ellie, które w Seattle mieszkała od urodzenia nie pamiętała aż tak mroźnej zimy. Tak było w sumie od początku grudnia. W każdy weekend po zajęciach wracali do domu cali zmarznięci, przemoknięci i cali czerwoni na twarzach. Ale nawet na coś takiego para miała swój sposób; udawali się razem do wanny, a potem robili coś do jedzenia, wraz z herbatą lub gorącą czekoladą i przytulali się w łóżku, oglądając coś na Netflixie. Tą część każdej soboty i niedzieli Jaeden lubił najbardziej. Ellie zresztą też.
Dziewiętnastolatek sięgnął po łopatę do odśnieżania, opartą o ścianę domu. Na początku zaczął zgarniać śnieg ze schodków, a potem zszedł po nich, w celu stworzenia ścieżki od furtki do drzwi.
—A ja co mam zrobić?—Zapytała, opierając się o balustradę i patrząc na zielonookiego.
—Bałwanka—powiedział.
—Mam już—wskazała na niego skinięciem głowy—po co mi drugi?
Wywrócił oczami ze śmiechem i zgarnął masę śniegu na bok, wychodząc przez furtkę w stronę podjazdu.
Gdy po około pięciu minutach wrócił, ponownie zgarniając śnieg i maksymalnie powiększając zaspę oczy dziewczyny zaświeciły się i od razu w nią wskoczyła. Dość nieudolnie, bo wylądowała twarzą w zaspie.
—Ellie!—Rzucił łopatę na bok i nachylił się, wyciągając blondynkę ze sterty białego puchu. Ta zrobiła dość zdegustowaną minę, ocierając twarz—wszystko dobrze, misia?
Ta zamiast odpowiedzieć, uformowała za sobą śnieżkę i po chwili wtarła ją w twarz chłopaka.
Ten nie pozostał jej dłużny i wypuścił ją ze swoich objęć, żeby też wykonać taką małą kulkę. Dziewczyna widząc to, podniosła się i zaczęła uciekać za ich dom ze śmiechem. Ciemnowłosy ruszył za nią, mało co nie wywijając orła.
El po jakimś czasie zatrzymała się i uformowała w dłoniach kolejną śnieżkę, czekając tylko aż jej chłopak podbiegnie na wystarczającą odległość. Gdy tak się stało, ściągnęła mu czapkę, zrzuciła ją na ziemie i wtarła kulkę w jego włosy.
—O ty—powiedział, zrzucając jego śnieżkę na ziemię i przyciągając dziewczynę bliżej siebie w talii.
—O ja—zaśmiała się, kładąc swoje lodowate dłonie na jego policzkach.
Przeszedł go dreszcz, jak tamtego dnia, gdy tamując jego krwotok z nosa przejechała delikatnie kciukiem po jego karku. To był ten rodzaj dreszczu, który uwielbiał, bo mimo bycia czymś zimnym rozpalał go dosłownie od środka.
Patrzył przez chwilę w jej cudowne, niebiesko-zielone oczy za oprawkami okularów. Po tym przeniósł wzrok na jej usta i jedynym, co ogrzewało ich obojga w tamtej chwili były ich własne oddechy.
Chłopak nachylił się i musnął najpierw delikatnie jej miękkie, zimne wargi. Ta przejechała kciukami po jego rumianych od zimna policzkach i oddała pocałunek, po chwili go nieznacznie pogłębiając.
Ten kontynuował swoją czynność i przyciągnął El na tyle, że po prostu ich ciała się stykały. Obejmował ją w talii i całował, myśląc tylko i wyłącznie o tym, jak ją kocha.
I wtedy po raz pierwszy pomyślał o pewnej rzeczy poważniej, niż kiedykolwiek.
O tym, że chciałby, żeby Elena Colins została Eleną Lieberher.
Oczywiście marzył o tym, ale w tamtej chwili zdał sobie sprawę, że chciał tego najbardziej na świecie.
Chciał o niej mówić, jako o swojej żonie. Chciał, żeby na jej palcu serdecznym widniała złota obrączka, tak samo jak na jego. I chciał, żeby wypowiadane przez niego tak często rano „dzień dobry, żono" było w końcu w stu procentach prawdziwe.
Gdy w końcu oderwali się od siebie, poczuł nagły przypływ adrenaliny. Pewność siebie i determinację. Wiedział, co musiał zrobić. Z jakiegoś powodu wiedział, że dziewczyna się zgodzi. W końcu oboje bezgranicznie kochali, więc co stało na przeszkodzie?
—Ellie Boo—zaczął, biorąc głęboki wdech.
—Co tam, Jae Jae?—Spytała cicho z lekkim uśmiechem na ustach, gładząc jego policzki i patrząc w jego zielone oczy. Znał to spojrzenie, to było najpiękniejsze, jakim mogła go obdarzyć; po prostu pełne miłości.
—Bardzo, bardzo Cię kocham. Jesteś moim całym światem, babygirl—uśmiechnął się delikatnie—i chciałbym Cię o coś spytać.
Dziewiętnastolatka otworzyła oczy szerzej i zaprzestała czynności, po prostu wlepiając wzrok w swojego chłopaka.
I wtedy wszystko runęło.
Przecież nie miał pierścionka.
Nie był totalnie przygotowany.
To było takie nieoficjalne miejsce i czas; Ellie zasługiwała przecież na coś lepszego.
A co, jeśli się nie zgodzi?
Co jeśli pomyśli, że to głupie?
To było tylko kilka z myśli, które krążyły po głowie Lieberhera. Kolana mu zmiękły, a cała pewność siebie i determinacja, obecne jeszcze kilkanaście sekund siebie uleciały w niepamięć.
—Bubu?—Powiedziała blondynka, wyrywając go tym samym z przemyśleń—o co chciałeś spytać?
—J-Ja...—odezwał się drżącym głosem—ł-ładny dzisiaj śnieg, nie uważasz?
Dziewczyna rozejrzała się po otoczeniu, po czym pokiwała delikatnie głową.
—Tak, bardzo ładny, skarbie—przytaknęła mu.
23 Grudnia 2023,
Szybka decyzja
„I'm tryna play it cool
but it's hard to focus
when I see her walking 'cross the room"
Dwudziestolatek zamknął drzwi od swojego samochodu i wypuścił głośno powietrze. Dosłownie czuł, jak kupiony dwie godziny wcześniej przedmiot ciążył mu w kieszeni jeansów.
Normalnie pewnie trwałoby to krócej, ale postanowił się wybrać do samego centrum Seattle do jubilera na dzień przed Wigilią, w celu kupienia idealnego pierścionka zaręczynowego.
W końcu, po dwóch godzinach chodzenia po mieście i różnorakich centrach handlowych, porównując najmniejsze szczegóły przy każdym pierścionku, jaki tylko mógłby przypaść jego dziewczynie do gustu wybrał, jak mogłoby się wydawać ten perfekcyjny-z 14-karatowego, białego złota, wraz z diamentem.
Po zakupie wysłał zdjęcie do Melly i Wyatta, którzy byli wtajemniczeni w jego plan. Oboje stwierdzili, że jest naprawdę śliczny i na pewno spodoba się przyszłej (miejmy nadzieję) Liebrher.
Otworzył furtkę i ruszył do drzwi. Wytarł buty na wycieraczce, gdyż jego dziewczyna już dzień wcześniej umyła podłogi, a on nie zamierzał nie szanować jej pracy. Pchnął drzwi i zapalił światło w przedpokoju.
—Ellie!—Zawołał, ściągając buty—kochanie, wróciłem!
Po kilku sekundach w progu pomieszczenia pojawiła się blondynka. Włosy miała związane w luźnego koka, a w pasie miała przewiązany fartuszek z motywem rumianków, uszyty przez jej babcię, który przywiozła jeszcze z domu rodzinnego na Sun Street. Rękawy swojej popielatej bluzy miała podwinięte, a na jej dłoniach widniała mąka i trochę brązowego ciasta. Tak samo zresztą na jej twarzy, przez co chłopak mimowolnie uśmiechnął się.
—Jae Jae—uniosła kąciki ust, a chłopak podszedł do niej bliżej, po chwili delikatnie muskając jej wargi.
—Robisz pierniczki?—Spytał, czując przyjemny, korzenny zapach i wkładając dłonie do kieszeni kurtki.
—Tak—pokiwała głową—miałam czekać na Ciebie, ale nie wracałeś dość długo...
—Przetrzymali nas na praktykach, słońce—skłamał, czując, jak serce bije mu szybciej—ubieraj się—skinął głową na jej granatową kurtkę na wieszaku.
—Ale... Po co?—Zmarszczyła nos.
—Zobaczysz—odpowiedział jej z uśmiechem na ustach, z powrotem sięgając bo buty.
—Czekaj, mam ściągnąć fartuch?—Spytała, ocierając o niego dłonie.
—Jak dla mnie, nie tylko to—puścił jej oczko.
Wywróciła oczami ze śmiechem i wróciła do kuchni, zapewne w celu umycia rąk. Po chwili wróciła i sięgnęła z wieszaka parkę, ubierając ją.
Chłopak chcąc, by było szybciej chwycił jej wiśniowy szalik i czapkę. Ubrał jej oba elementy garderoby i zapiął kurtkę wyżej, niemalże pod brodę.
—Nasze dzieci będą miały przejebane, z takim ojcem jak ty—skomentowała Colins.
Jaeden ponownie, tamtego dnia się wyszczerzył. Z jakiegoś powodu, gdy tylko niebieskooka wspominała o dzieciach, czuł takie przyjemne ciepło w środku i wprost nie mógł się doczekać, aż mała kopia Ellie będzie biegać po domu. Albo dwie, albo nawet trzy, bo tyle potomstwa planowali. Oczywiście on miał przed sobą jeszcze przeszło trzy i pół roku studiów, a potem jeszcze pięć lat w specjalizacji pediatry, co trochę zmartwiło El, gdyż chciała zostać mamą wcześniej, niż w wieku niespełna trzydziestu lat. Ciemnowłosy zawsze uspokajał ją mówiąc, że nie ma rzeczy niemożliwych i on także chce zostać ojcem przed trzydziestką. Tego do tej pory się trzymał i o ile tym razem jego plan wypali, ten moment nadejdzie szybciej, niż myślał.
—Ale będą miały cholerne szczęście z taką mamą, jak ty—po wypowiedzeniu tych słów, zielonooki pocałował dziewczynę w czoło i ujął jej dłoń.
Jak zawsze, otworzył drzwi i przepuścił w nich swoją miłość jako pierwszą. Miał już taki nawyk, od momentu, gdy Colins w drugiej liceum prawdopodobnie złamała nos Evanowi Greene i uciekali bocznym wejściem, jednakże ta nie miała tyle siły, by je pchnąć.
Wyszła, a on zaraz po niej. Zamknął drzwi i spojrzał na dziewczynę, a potem przed siebie.
—No więc, bubu?—Spytała, rozglądając się naokoło.
—Skarbie—zaczął, wsuwając dłoń do kieszeni jeansów i chwytając za małe, czarne pudełeczko.
Zalał go zimny pot, a serce ponownie zaczęło mu walić, jak oszalałe. Wiedział, że tak będzie, ale nie mógł się już wycofać. Nie mógł czekać już ani sekundy dłużej, żeby nazywać jego Ellie Boo swoją narzeczoną.
—Przebiłeś oponę?—Zmarszczyła nos—czy całkowicie rozbiłeś samochód?
—Chciałem Ci powiedzieć, że jesteś absolutnie najlepszym, co spotkało mnie w życiu. Kocham Cię tak strasznie i codziennie coraz bardziej przekonuje się, że nie zrobiłem błędu wtedy przychodząc do Ciebie i mówiąc Ci o moich uczuciach—wziął głęboki wdech—jesteś strasznie piękna i-
Spojrzał na dziewczynę, w której oczach pojawiły się łzy szczęścia. Na jej ustach zagościł ten piękny uśmiech, jak wtedy, gdy nazwał ją „Ellie" po raz pierwszy.
I wtedy coś w nim pękło.
Nogi miał jak z waty i ledwo pamiętał, jak się nazywa. Za późno. Nie był już w stanie spytać Eleny Colins o to, czy zostanie Eleną Lieberher. Nie wiedział dlaczego tak się stało, ale był pewien jednej rzeczy; chciał po prostu zapaść się pod ziemię.
—Nawet ten śnieg nie jest tak piękny, jak ty—powiedział, karcąc się w myślach i obejmując blondynkę oboma ramionami.
Ta wtuliła się w niego i pociągnęła nosem. Zauważył też, że z jej twarzy zniknął uśmiech, a to zapewne była jego wina.
Czuł do siebie tylko i wyłącznie obrzydzenie z powodu tego, jakim był tchórzem.
24 Grudnia 2024,
Do trzech razy sztuka
„I just want you
for my own
more than you could ever know"
—Miśku, podasz mi kolczyki?—Spytała blondynka, prasując koszulę swojemu chłopakowi—są na komodzie, perełki.
Jaeden opuścił kuchnię i udał się do ich sypialni. Elena akurat wieszała jego granatową koszulę na wieszaku, więc wziął kolczyki i podał jej do dłoni.
—Dziękuję—uśmiechnęła się i je założyła.
Nagle, usłyszeli dzwonek do drzwi. Jak przypuszczał zielonooki, byli to ich przyjaciele-Melly i Wyatt, z którymi zdecydowali się w tym roku spędzać Wigilię, gdyż tak jakby byli dla nich rodziną.
—Otworzysz?—Zapytała, zakładając swoją granatową sukienkę.
W odpowiedzi pokiwał głową i skierował się do przedpokoju, naciskając na panelu domofonu przycisk otwierający furtkę. Oparł się o ścianę i wypuścił głośno powietrze. Dziś był ten dzień, w którym nie miał prawa stchórzyć. Po ostatnim razie dostał strasznie mocny opieprz i nie miał ochoty, żeby to się powtórzyło. Bardziej jednak chodziło o to, żeby Ellie była jeszcze bardziej jego.
—Boże, jak ja Ci nie wyprasuję koszuli, to ty tego nie zrobisz!—Dało się już usłyszeć głos Moone wchodzącej po schodkach—wygląda, jakby ktoś ją psu z pyska wyjął, nosz kuźwa!
Przeczesał swoje ciemne włosy i otworzył drzwi wejściowe czując, jak zimny wiatr owiewa jego nagi tors. Przeszedł go dreszcz i lekko się wzdrygnął.
—Następny, który nie umie wyprasować sobie koszuli?!—Melly zmierzyła go wzrokiem—świat schodzi na psy! Faceci są bezsensownym, osobnym gatunkiem, który bez kobiet wymarłby już miliony lat temu! A swoją drogą, oni są tylko do zapładniania i-
—Dość tematycznie—zaśmiała się Ellie, stając za Jae i kierując wzrok na lekko zaokrąglony brzuch swojej przyjaciółki.
Otóż Melly Moone była w piątym już miesiącu ciąży z nikim innym, jak z Wyattem Oleffem. Może i potrafili być dość... Wybuchową parą, ale nikt nie mógł stwierdzić, że się nie kochali. Oboje kochali się najbardziej w świecie i oddaliby za siebie życie; owocem ich miłości był przecież mały Stan lub Lily (lekarz nadal miał dość duży problem z ustaleniem płci). Co prawda nie było to planowane, ale po obu z nich było widać, jak już kochają tego bobasa i z jaką ekscytacją o nim mówią, czy też jak cieszą się z każdego kupionego przez Ellie ubranka.
—Ellie!—Pisnęła brunetka, wciskając swoją czarną, kopertową torebkę blondynowi i podbiegając do niebieskookiej, od razu ją przytulając.
Prawdopodobnie jedyną osobą, którą Mel tolerowała podczas ciąży była Colins. Nigdy na nią krzyczała, nie złościła się, wręcz przeciwnie; zawsze tryskała przy niej energią i była jak w skowronkach.
Ciemnowłosy posłał tylko współczujące spojrzenie swojemu przyjacielowi i zaprosił go gestem ręki do środka, zamykając za nim drzwi.
—Myślałem, że na Święta będzie lepiej—powiedział szeptem Oleff, ściągając kurtkę—że się ucieszy i w ogóle. A tu proszę, jeszcze gorzej—pokręcił głową—tak źle, i tak niedobrze.
—Mogłeś wyprasować tą koszulę, na serio—zaśmiał się Lieberher.
—Ja przynajmniej ją założyłem—odpowiedział mu kąśliwie przyjaciel—trzymasz się planu na dzisiaj?—Zapytał cichym tonem mimo że dziewczyny odeszły już do kuchni.
—Postaram się—westchnął—po prostu wszystko jest okej, a potem nagle się sypie... Boję się, że znowu nie dam rady. A ja naprawdę chcę, uwierz.
Oleff spojrzał na niego i poklepał go po ramieniu, po chwili przytulając go po bratersku. Jaeden oddał uścisk myśląc o tym, że musi jakoś sobie poradzić.
—Nie ma powodu, żeby powiedziała „nie". Wiem, że chcesz pierdolnąć jakiś wyjebany monolog, ale nie musisz—zapewnił go—jak poczujesz, że już nie dajesz rady, po prostu zadaj pytanie. Mogę ci zagwarantować, że się zgodzi.
Ciemnowłosy przygryzł nerwowo wargę i pokiwał głową, udając się do sypialni, by w końcu ubrać koszulę.
—
—Ellie Boo—zaczął Jaeden widząc, że dziewczyna skończyła jeść—mogę Cię na chwilę poprosić?—Skinął głową w stronę drzwi prowadzących do wyjścia z jadalni.
—Ale po cholerę?—Spytała, marszcząc nos.
Otworzył usta, ale nawet nie wiedział, co powiedzieć. Na szczęście z opresji uratowała go jak zwykle niezawodna Melly.
—Wyjdź, El—powiedziała stanowczo—nie pożałujesz. Ja jakoś dam radę z tym tutaj—wskazała skinięciem głowy na swojego chłopaka—Batat, nałóż mi więcej indyka—zarządziła stanowczo, podsuwając mu talerz.
Ellie skrzyżowała spojrzenia z Lieberherem. Ten uniósł lekko kąciki ust i wstał od stołu, wystawiając dłoń w jej stronę. Dziewczyna ujęła ją dość niepewnie, a zielonooki poprowadził ją w stronę przedpokoju. Tam kazał jej się ubrać, co sam również uczynił i wyszli na dwór.
—Babygirl—wziął głęboki wdech, patrząc na nią.
—Tak?—Spytała, chowając dłonie w kieszeniach kurtki.
—Chciałem Ci powiedzieć, że-
—Dziś spadł ładny śnieg—rzuciła obojętnie, kiwając głową—jesteś przewidywalny, Jae.
W tamtym momencie poczuł, że musi jej coś udowodnić. To, że wcale nie jest przewidywalny i potrafi ją zaskoczyć. Pewność siebie go przepełniła i dosłownie był zdolny do wszystkiego.
—A jeśli powiem Ci, że jesteś absolutnie najpiękniejszym widokiem, jaki można zastać, nadal będę przewidywalny?—Z jakiegoś powodu, zadanie tego pytania, jak i spojrzenie w jej oczy nie przysporzyło mu żadnych trudności—jeśli powiem Ci, że jesteś moją przyszłością i codziennie zdaję sobie sprawę, że kocham Cię coraz bardziej i bardziej będę przewidywalny? A jeśli powiem Ci, że wtedy w drugiej liceum dostałem krwotoku z wrażenia, gdy Cię zobaczyłem? A jeśli powiem, że tak naprawdę od kiedy zobaczyłem Cię po raz pierwszy poczułem, że jednak miłość może być czymś naprawdę przyjemnie prostym? A jeśli przyznam, że gdy wtedy dostałem tego pieprzonego ataku paniki w maju w drugiej klasie byłaś pierwszą osobą, o której pomyślałem? A jeśli powiem Ci, że gdy miałaś iść na randkę z Chosenem czułem, jak mój świat był przeciwko mnie, bo po prostu ty nim byłaś? A jeżeli oznajmię Ci, że zawsze jesteś moją pierwszą i ostatnią myślą, że budzenie się i zasypianie obok Ciebie jest najlepszym uczuciem na świecie, a samo przebywanie bez Ciebie u boku jest jak życie bez tlenu? Jeśli powiem, że twój głos jest najpiękniejszą melodią dla moich uszu? Jeśli powiem, że twoje piękno wewnętrzne, jak i zewnętrzne jest wprost uzależniające i mam nadzieję, że będziemy mieli córkę, która będzie istną kopią Ciebie, bo gdyby coś tak niezwykłego umknęło, to stałaby się katastrofa, bo świat potrzebuje więcej osób takich, jak ty? I teraz ostatnie pytanie, Eleno prawie-że-Lieberher—uklęknął na jedno kolano i wyciągnął z kieszeni kurtki małe, czarne pudełeczko zaraz potem je otwierając—czy zostaniesz moją żoną nawet, jeśli w twoich oczach jestem nadal przewidywalny?
Dziewczyna stała tam, a łzy spływały po jej policzkach. Na jej twarz wpełzł uśmiech, dzięki któremu nawet mimo panującej ciemności mógł zauważyć jej dołeczek po lewej stronie, w którym zakochany był od sześciu lat.
—Tak!—Odpowiedziała niezwłocznie—Tak, zostanę twoją żoną, Jae—otarła łzy szczęścia i podała mu prawą dłoń—tak bardzo Cię kocham, skarbie...
—Ja i tak kocham Cię bardziej—ujął ją najdelikatniej, jak tylko mógł i wsunął na jej serdeczny palec pierścionek, który kupił rok temu.
Przytrzymał jej dłoń i ucałował ją czule, na co ta cicho zachichotała. Podniósł się i wziął dziewczynę na ręce, po chwili łącząc ich usta w delikatnym pocałunku. Blondynka położyła dłonie na jego policzkach i gładziła je kciukami.
I gdy chciał się oderwać, by ponownie powiedzieć jej, jak wielkim uczuciem ją darzy przeżył istne Déjà vu; Ellie ponownie go pocałowała tak lekko, że było to niemalże muśnięcie. Mimo wszystko czuł, jak wiele emocji przekazywała poprzez ten czyn.
Pocałunków Ellie Colins nie dało się konkretnie określić. Z jednej strony były tak delikatne, jakby zawsze były tymi pierwszymi. Z drugiej strony były tak zdecydowane, jakby były ostatnie. A z kolejnej jeszcze, o ile to możliwe strony, nie były tymi ostatnimi. Miały dość jasny przekaz: "to nie jest koniec, bo chcę więcej".
I on też chciał więcej. Chciał po prostu więcej Ellie, która była jego codziennym wsparciem i światem. Była także słońcem, które pozwalało na dostrzeżenie pozytywnej strony każdej sytuacji. Była księżycem, którego światło prowadziło przez najgorsze, mogłoby się wydawać, że bez wyjścia sytuacje. Ale była też gwiazdami, których widok sprawiał, że wszystko wydawało się piękniejsze.
W gwiazdach, które oświetlały Wigilijne niebo widział po prostu ją; swoją Ellie, która sprawiała, że wszystko było magiczne.
—Nie jesteś przewidywalny, mężu—powiedziała cicho.
—Więc wygrałem—wyszczerzył się i ponownie przywarł swoje wargi do tych, należących do niej.
Nie pierwszy, i nie ostatni raz tego wieczora. Przed nimi było jeszcze wiele pocałunków, zbliżeń, czułych słów i po prostu jeszcze więcej siebie.
A pomyśleć, że zaczynali jako przyjaciele, którzy teraz na dodatek byli przyszłym małżeństwem.
Przyszłym małżeństwem, którzy nie różnili się tak bardzo od przyjaciół, bowiem ciągle ufali sobie bezgranicznie, tak, jak ufa się przyjaciołom, podającym ściągi na testach ze znienawidzonych przedmiotów.
No to tyle! Mam ogólnie mieszane uczucia co do tego os, ale wy podzielcie się swoimi przemyśleniami.
Adzioch
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro