Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

????ROZDZIAŁ 58????

Perspektywa: Thomas

Siedziałem spokojnie przy stole w salonie, trzymając w rękach pięć kart. Były niezłe. Dwa asy, dwie damy i dziewiątka. Mogłem nimi wygrać. Podniosłem wzrok na przyjaciół i nie mogłem pojąć jak można być takimi debilami.

Brad rumienił się obficie na twarzy i starając się nie patrzeć na obrazki na kartach, wziął jedną z kupki tali leżącej obok, bo pewnie miał jakieś kiczowate rozdanie.

Brett natomiast zamiast grać, to piorunował Liama za każdym razem, gdy ten chciał podejrzeć swoje karty od drugiej strony.

A najgorszy to był Zane! Trzymał swoje karty obrazkami do siebie i każdy z nas widział, że miał w rękach króla, dziewiątkę, dwie dziesiątki i dame! On sobie po prostu oglądał obrazki!

Toć tu same zboki! Nie wytrzymam! Jak ja mam grać z nimi?!

- Pass. Mam same badziewie. - odezwał się Minho, rzucając swoje karty na stół.

- Ej, pokaż jakie masz obrazki! - zainteresował się Zane, zgarniając karty Minho i dołączając je do swoich (oczywiście obrazkami do siebie i znów każdy widział jego karty).

Scott zirytował się chyba za bardzo, bo walnął fioletowowłosego z otwartej dłoni w tył głowy tak mocno, że aż mu karty z rąk wypadły.

- Ała, kurwa! Czemu cały czas mnie bijesz?! - wkurzył się.

- Bo jesteś idiotą! - odpowiedział mu ze złością Scott.

- Nie no! Z wami się grać w ogóle nie da! - rzuciłem swoje karty na stół.

Okazało się, że na samej górze kart miałem jakiegoś kolesia z mocno rozłożonymi nogami.

- Wow...- wyszeptał Zane z zachwytem, po czym wziął wspomnianą kartę do ręki - Umiesz tak, Scotty? - spytał, patrząc na ciemnowłosego chytrze.

- Dość tego! Teraz cię zabiję! - wykrzyczał Scott i zaczął szarpać się z Zane'm.

- Ehhh...- westchnąłem, opierając głowę o rękę.

A to miała być taka fajna gra...

- W sumie...- zaczął Liam, biorąc w dłoń kartę o którą wkurzył się Scott - Ja chyba mógłbym rozłożyć tak nogi. - stwierdził, na co Brett siedzący obok upuścił swoje karty i zaczął kasłać.

- Zgorszę się przy was! - prychnął Brad, krzyżując ręce na piersi.

- To chyba dobrze. - skomentował Minho, a niebieskooki oblał się rumieńcem.

- Ludzie! Mamy poważny problem! - do salonu wpadł Dylan, a jego mina mówiła sama za siebie.

Każdy spojrzał na niego z uwagą i nawet Zane ze Scott'em przestali się szarpać ze sobą.

- Connor i Marcus uciekli z lochów. - powiadomił.

- Uciekli? Ale jak? - zdziwił się Brett.

- Ktoś im pomógł i wyrwał kraty. - wyjaśnił.

- Tylko kto? - zastanawiał się Brad, wciąż uważając by nie zerknąć na karty na stole.

Dokładnie po jego pytaniu usłyszeliśmy gwizdanie, dochodzące z dworu.
Wstałem powoli i podszedłem do okna. Przed domem stał Lucyfer, a zaraz za nim jakiś chłopak.

Poczułem szarpnięcie w tył i Dylan odciągnął mnie od okna.

- To Lucek i Theo. Raczej wiemy po co tu przyszli. - prychnął szatyn, po czym spojrzał na nas - Idźcie po Nate'a i Cody'ego. - nakazał - Ja pójdę przed dom. - oznajmił.

- Nie pójdziesz sam. - odparł Zane.

- Właśnie. - zgodził się z nim Brett.

- Pójdziemy wszyscy. - zdecydował Scott.

- Mowy nie ma! - zakazał szatyn.

- Nie masz nic do gadania. - w salonie pojawił się Nate, trzymając za rękę zarumienionego Cody'ego.

Dylan spojrzał na mnie błagająco. Wiem, że obiecałem mu, że zabiorę wszystkich i uciekniemy, ale kłamałem i nigdy nie zamierzałem go zostawiać na pastwę Lucka.

- Więc chodźmy. - zdecydowałem, a reszta przytaknęła, na co Dylan nie był zbyt zadowolony.

- Dobra, ale gdy tylko sytuacja stanie się niebezpieczna, uciekacie, rozumiecie? - burknął i jako pierwszy wyszedł z domu, a zaraz za nim, my.

Złapałem kontakt wzrokowy z Brett'em i już wiedziałem, że chłopak na pewno nigdzie nie będzie uciekał. Ja tak samo. W ostateczności każemy Nate'owi i Minho zabrać Brada oraz Cody'ego. Oni są zbyt delikatni i mogłoby coś im się stać.

Dylan zatrzymał się jakieś trzy metry przed Lucyferem. My także przystaliśmy za nim.

- Widzę, że rodzinka w komplecie. - skomentował Damon - Ale już bez zbędnych słów...Zane, Scott i Minho, zapraszam. - wskazał na miejsce obok Theo.

Żaden z wymienionych nie ruszył się. Zastanawiałem się co mężczyzna może chcieć od nich.

- Oni nigdzie z tobą nie pójdą. - oznajmił złowrogim głosem szatyn.

- Więc przynajmniej niech się odsuną. - przewrócił oczami Lucyfer.

- Po co mamy to robić? - zapytał hardo Scott, krzyżując ręce na piersi, na co Zane wyszedł lekko przed niego, chcąc zasłonić go swoim ciałem.

- Bo nie chcę was uszkodzić. A teraz bądźcie grzecznymi chłopcami i się odsuńcie. - nakazał.

- Zrób to, Zane. - polecił Theo, patrząc ciepło na przyjaciela.

Fioletowowłosy spojrzał na Dylana, a gdy otrzymał od niego skinięcie głowy, wziął wyrywającego się Scott'a za ramię i ustał koło Theo. Wiedziałem czemu szatyn na to przystał. Przynajmniej oni są teraz bezpieczni.

- Minho? - poganiał go Lucek.

- Nie dołączę do ciebie. - powiedział głosem nie przyjmującym sprzeciwu i złapał Brada za rękę.

- Jak chcesz. - wzruszył ramionami - Pamiętaj, że dałem ci szansę. - upomniał, po czym jego wzrok spoczął na Dylanie - A więc podsumujmy...podpisałeś pakt o pokój z Michaelem bez mojej zgody oraz wpuściłeś do mojego Piekła anioły. Wiesz co cię za to czeka? - spytał.

- Pewnie śmierć. - prychnął szatyn.

- Zgadłeś. - uśmiechnął się Damon.

- Z punktu prawa Dylan nie zrobił nic złego. - odezwał się Brett - Oddałeś mu władzę i miał prawo zrobić z nią co chce. Ty już nie masz tu nic do gadania. - stwierdził.

- A przypomnieć ci co mi obiecywał, gdy dawałem mu władzę? - Lucyfer uniósł jedną brew w górę.

- Że będę prowadził wojnę z aniołami i zabijał każdego z nich, który stanie mi na drodze. - westchnął szatyn - I to robiłem. Do teraz. Masz rację. Jestem winny. Nie wywiązałem się z umowy. Ale oni nie mają z tym nic wspólnego. - wskazał na nas - Ja sam podpisałem ten pakt. Ja sam zabrałem anioły z Nieba i przyprowadziłem tutaj. Chcesz kogoś ukarać? Ukaż tylko mnie. - nakazał.

Serce zaczęło bić mi jak szalone w piersi ze strachu. Chciałem coś zrobić, coś powiedzieć, ale nie wiedziałem co. Byłem tylko zwykłym aniołem, a przed sobą miałem Lucyfera, który był potężny i przez to nie miałem jak ochronić swojego szatyna.

- To tak nie działa, Dyl. - zaśmiał się Damon - Ale jeśli to ma cię uspokoić, to zdradzę ci, że Brett'a również zostawię przy życiu, chociaż nie za bardzo jestem z tego powodu zadowolony, ale ktoś musi objąć władzę po tobie. - wyjaśnił.

- Chyba cię popierdoliło. - skomentował Brett, patrząc z nienawiścią na Lucyfera.

- Dobra, koniec tych pogawędek. Znudziło mnie to już. - westchnął, po czym w jego dłoni pojawiła się jasna kula światła.

Rzucił ją prosto na nas. Na szczęście każdy schylił się w dobrym momencie i kula trafiła prosto w ścianę domu. Gruz nieznacznie przysypał rozwalone auto Connora.

I gdybym wiedział wtedy, że to nie miało nas zabić, a tylko odwrócić uwagę...

Spojrzałem na Dylana w momencie, gdy szarpał się on z Lucyferem. To działo się tak szybko. Szatyn nieźle blokował ciosy i nawet parę razy udało mu się uderzyć Damona w twarz. Przez sekundę nabrałem nadziei, a potem wszystko rozsypało się jak domek z kart.

Nikt nie zdążył zareagować, wytrącony z równowagi tą kulą. I w momencie, gdy ręka Lucyfera wbiła się w klatkę piersiową Dylana, a on sam znieruchomiał, patrząc mu niedowierzająco w oczy, a potem Damon wyrwał jego serce, poczułem jak jednocześnie wyrywa moje.

Dylan upadł na ziemię tuż przy nogach uśmiechniętego Damona.

- NIE! - wykrzyczał Brett, podbiegając do Lucyfera.

Chłopak złapał go mocno, po czym rzucił nim z wielką siłą w ścianę domu, która już doszczętnie runęła, zasypując przód auta Connora gruzem oraz samego Lucyfera.

- Lucy! - krzyknął Theo ze strachem, a zaraz potem został popchnęty przez Zane'go, który podbiegł do Dylana.

Ja również od razu zerwałem się do biegu i upadłem przy ciele szatyna.

- Dylan? - wyszeptałem ze łzami w oczach, biorąc w dłonie jego twarz.

Szatyn zamrugał kilka razy, patrząc na mnie, a potem zaczął pluć krwią.

Czułem całym sobą, że równocześnie umieram teraz razem z nim.

"Jak mogę to powiedzieć bez załamania się?
Jak mogę to powiedzieć bez zrzucenia tego?
Jak mogę to ubrać w słowa?
Kiedy to niemal za dużo już tego dla mojej samotnej duszy.

Kochałem, i kochałem i cię straciłem.
Kochałem, i kochałem i cię straciłem.
Kochałem, i kochałem i cię straciłem.
I to boli jak cholera.

Tak, boli jak cholera."

😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈

W załączniku: Dylan

Piosenka: Fleurie - Hurts Like Hell

NOTKA OD AUTORA
Nie zabijajcie mnie?

Ave?

😈🔨😭

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro