🔯DODATEK 6🔯
JAK DYLAN ZMIENIAŁ SIĘ POD WPŁYWEM WŁADZY?
*Początki*
Perspektywa: Dylan
Usiadłem przy biurku i nie wiedziałem co robić. Spojrzałem na stertę papierów.
Mam je tylko podpisać czy jak?
- Brett! - zawołałem przyjaciela.
Po chwili zjawił się w gabinecie.
- Co ja mam robić? - spytałem z zagubieniem.
- Noo...rządzić? - wzruszył ramionami.
- Ale jak?! Ja nie umiem! Lucek nic mi nie pokazał! Powiedział tylko "och, zabijaj anioły, ble, ble, ble"! - zapiszczałem z irytacją.
- Myślisz, że ja się na tym znam? - westchnął Brett.
- A może Zane i Nate będą coś z tego ogarniać. - wskazałem na kartki.
- Oni teraz są zajęci organizowaniem imprezy. - poinformował.
- CO?! JAKIEJ IMPREZY DO CHUJA WAFLA?! - wybuchłem.
Brett tylko ponownie wzruszył ramionami. Wstałem od biurka i ruszyłem z głośnym tupotem stóp do salonu, wyrażając przy tym moje wkurwienie.
- Co to ma znaczyć?! - wydarłem się na przyjaciół, którzy leżeli na kanapie i rozmawiali o jakimś alkoholu.
- Leżenie, rozmawianie...to chyba oznacza odpoczynek. - wyjaśnił Zane.
Spiorunowałem go wzrokiem. Ja naprawdę nie wiem czemu wcześniej byłem z nim w "związku". Oczywiście opartym tylko na seksie, ale jednak. Był moim uległym, ale jednocześnie i przyjacielem. Wszystko zakończyło się, kiedy poprosiłem, aby został moim doradcą. Chociaż szkoda...mam jakąś dziwną słabość do blondynów. Trzeba znaleźć kogoś uległego na miejsce mojego przyjaciela.
- Dobrze wiecie, że nie o to mi chodzi! Co za imprezy wam w głowie i to bez mojej zgody?! - zapytałem z pretensją.
- Żadne imprezy. Po prostu taki mały melanż. Tylko my. Nikt więcej. - zapewnił Nate.
- Wiem gdzie zdobyć dobre alko. - pochwalił się blondyn.
- Czyli tylko my. Takie małe spotkanie, trochę fajek, alkoholu i tyle? - upewniałem się.
- Można to nazwać "parapetówką". - zaśmiał się Nate.
- To nie jest dobry pomysł. - wtrącił Brett, który przysłuchiwał się tej rozmowie - Mamy całe Piekło na głowie. Trzeba jakoś w mądry sposób nim rozporządzać, a nie siedzieć i chlać. - stwierdził.
- Kurwa, Brett! Weź daj trochę na luz! - przewrócił oczami Zane.
- W sumie to co szkodzi nam się napić. - poddałem się - Jedźcie załatwić alko i w sumie ja też powinienem mieć gdzieś butelkę czegoś. A teraz idę zobaczyć czy coś uda mi się odszyfrować z tych papierów, bo za chuja nie wiem co ja mam tam wpisać. - zdecydowałem.
- Subcio! Chodź, Nate! - blondyn zerwał się z kanapy.
Mam nadzieję, że nie wpierdolą się w jakieś bagno.
Perspektywa: Nathan
- Czy ty na pewno wiesz co robisz? - spytałem swojego przyjaciela, bo miejsce do jakiego mnie przywiózł było najprościej w świecie speluną.
- Zaufaj mi. Wiem co robię. - oznajmił pewnym siebie głosem.
Zane pociągnął za kawałek blachy, która chyba miała być furtką. Weszliśmy na zaśmiecione podwórko. Przed nami stał jakiś koleś, opierający się o maskę w sumie zajebistego samochodu. Miał na sobie obcisłe, czarne rurki i skórzaną kurtkę w tym samym kolorze. Chłopak uniósł na nas wzrok i poprawiając sobie rozwiane, brązowe kosmyki włosów, wyprostował się i odszedł pare kroków od auta.
- A wy tu czego? - spytał beznamiętnym tonem.
- Załatwiasz alko, nie? - zaczął mój przyjaciel.
- I co z tego? - skrzyżował ręce na piersi, stając w rozkroku.
- Mamy forsę, a ty towar. Czego tu nie kumasz? - zirytował się Zane.
Brązowowłosy uśmiechnął się na jego słowa i gestem ręki kazał nam podejść.
Wcale mi się to nie podobało. Ten koleś mnie przerażał! Ale zauważyłem, że Zane patrzył na niego maślanymi oczami. Fuj!
Zbliżyliśmy się do chłopaka i ustaliśmy z nim przy bagażniku auta.
- Dobra, zrobimy tak...- zaczął, ale nagle na podwórko wjechały jakieś dwa auta - To wasi koledzy? - chciał wiedzieć.
- Nie? - odrzekłem niepewnie.
- Czekaj, czekaj, kurwa. Ja to załatwię, czekaj, czekaj. - zdecydował, następnie otwierając drzwi od swojego auta i wyjmując ze schowka pistolet. (tak, to jest ten sam koleś co sprzeda Bradowi w przyszłości butelkę z kranówą xd)
Z przerażeniem spojrzałem na Zane'go.
Ja pierdole! W co on mnie wjebał?!
Ten typ podszedł do aut i zaczął wymachiwać gnatem na prawo i lewo.
- Prrrr, kurwa! Wypierdalać! - wrzasnął, a samochody od razu wycofały się z piskiem opon.
Co ja tu robię?
Brązowowłosy wrócił do nas, chowając klamkę zza pasek spodni za plecami.
- Wow! Nieźle! - pochwalił Zane.
- Taki charakterek mam. - uśmiechnął się - Dobra, zrobimy tak...- kontynuował przerwaną rozmowę - Sprzedam wam alko i to jeszcze ze sporym upustem, ale...- otworzył bagażnik i wyjął paczkę z ziołem - Obchniecie to komuś. Dzielimy się kasą, siedemdziesiąt procent dla mnie, trzydzieści dla was. Uwierzcie mi, ten towar chodzi drogo. Zarobicie wiele. - zapewnił.
- Trzydzieści pięć i stoi. - odezwał się Zane, a ja spiorunowałem go wzrokiem.
Pojebało go do końca czy jak?!
Uciekajmy stąd!
- Niech będzie. - zgodził się i rzucił paczkę w ręce Zane'go - Pamiętajcie, podchodzicie do wygadanych demonów, takich jak ja, a nie jakichś randomów. O! Na przykład ten! - wskazał na auto parkujące zaraz koło tego drugiego.
Wysiadł z niego miedzianowłosy chłopak i podszedł do nas.
- Siema, Joe. - przywitał się, po czym spojrzał z zaciekawieniem na mnie i mojego przyjaciela.
- On kupi zioło, bo on ma kasę. - zapewnił Joe.
- Ja? - zdziwił się nowo przybyły.
- No kurwa, robiłeś mi loda, to masz kasę, tak?! - wkurwił się.
Spojrzeliśmy się na siebie z Zane'm wielkimi oczami.
- Ale kupiłem auto. Patrz. - wskazał na samochód.
- To sprzedasz najwyżej, rozumiesz?! - nakazał Joe, po czym zwrócił się do nas - Opychacie za trzy kafle, kumacie? I mi tego nie spierdolić, bo będę w ciemnej dupie, jasne? - ostrzegł.
- Szerfie, a jak spierdolą, to mogę ich zajebać? - wtrącił miedzianowłosy.
Joe spiorunował go wzrokiem.
- Kurwa, zajebać to ja ci mogę co najwyżej! W ogóle jaki, kurwa "szef"?! - wydarł się - Pojebało cię? Ja cię znam? Nie! Robiłeś mi tylko loda! - upomniał wściekle.
- Emmm...wiecie co? My chyba raczej spasujemy. - oznajmił niepewnie Zane.
No w końcu! Oddawaj im te zioło i spierdalajmy stąd szybko!
Joe roześmiał się głośno.
- Czekaj, czekaj, kurwa! Myślicie, że możecie sobie od tak się wycofać? - spytał groźnie.
- Uciekamy. - szepnąłem do przyjaciela.
- A tylko spróbujcie! - zatrzymał nas brązowowłosy, po czym wyjął zza pleców z sześć noży i trzy podał swojemu koledze od loda - Rzucaj w nich, jak zaczną wiać. - nakazał.
Spojrzałem w szare oczy Zane'go. Jak tu zostaniemy to skończymy jeszcze gorzej tak myślę. Złapałem blondyna za rękę i zacząłem uciekać z nim najszybciej jak umiałem. Koło mnie na piachu wylądował nagle nóż.
O kurwa, oni na serio w nas rzucają nożami!
- Wiej, cholera! - wykrzyczałem, popychając Zane'go.
Przeskoczyliśmy ogrodzenie w które wbił się po chwili kolejny nóż. Dotarliśmy jakoś do naszego auta.
Ostatni raz, kurwa, jadę gdziekolwiek z tym blond idiotą!
Gdy odjechaliśmy, oparłem głowę o fotel i zamknąłem oczy, oddychając głęboko z ulgą.
- Cholera, na serio powinienem ci przyjebać. - wyszeptałem ze złością.
- Ej no! Nie jest tak źle! Co prawda nie mamy alko, ale mamy za darmo paczkę zioła! - stwierdził wesoło, na co otworzyłem szeroko oczy.
- Nie oddałeś im, kurwa, tego zioła?! - wybuchłem.
- Rzucali w nas nożami. Kiedy miałem niby to zrobić? - wzruszył ramionami.
Ja pierdole...będę chyba musiał unikać Joe'a i jego gangu do końca swojego życia.
Perspektywa: Brett
Odetchnąłem z ulgą w duchu, gdy dowiedziałem się, że tym dwóm debilom nie udało się skołować alkoholu. W tym czasie Dyl jakoś ogarnął papiery, klnąc przy tym srogo, ale myślę, że się przyzwyczai. Uzgodniliśmy, że to ja będę odbierał dane z informacjami na temat dusz i przywoził je tutaj, aby szatyn mógł ustalić dla nich odpowiednie kary. Chciałem mu po prostu jakoś pomóc i wziąć trochę ciężaru z jego bark.
Aktualnie siedziałem w moim pokoju sam, gdy reszta towarzystwa była w salonie. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i stwierdziłem, że przydałoby się mi jakieś towarzystwo.
A może kupię sobie jakiegoś zwierzaczka?
Taki pyton byłby fajny!
Nagle usłyszałem głośny huk. Z przerażeniem opuściłem pokój i wbiegłem do salonu.
- Co tu się odpierdala?! - niedowierzałem.
Zane łamał właśnie stół, Nate siedział obok na podłodze z tlącym się ziołem w ręku i śmiał nie wiadomo z czego, a Dyl rozłożył się na fotelu, pijąc prosto z butelki jakiś mocny alkohol.
- Udało mi się wypełnić papiery. Jestem z siebie taki dumny, że musiałem to przepić. - wyjaśnił szatyn, chcąc unieść prawie pustą butelkę w górę, aby potwierdzić swoje słowa, ale coś mu nie wyszło, bo zachwiał się i wypierdolił razem z fotelem w tył.
- Ja tylko podziwiam łąkę. - oznajmił ostro zmulonym głosem Nate.
- Jaką, kurwa, łąkę?! - wkurwiłem się.
- No tę łąkę! - Zane pokazał na cały salon - A widzisz tu inną? - spytał i spojrzał na mnie jakby gadał z debilem.
- O to chodzi, że tu nie ma, kurwa, żadnej łąki, wy upośledzeni umysłowo chuje! - wybuchłem - I dlaczego psujesz ten stół, debilu?! - dodałem wściekle.
- Potrzebujemy drzewa na opał. Chcemy rozpalić ognisko na tej łące i będziemy piec kiełbaski. - oznajmił wesoło Nate.
Co, kurwa?
- Mam trochę stołu w swoim pokoju. Zaraz przyniosę! - zaoferował Dylan, wygrzebując spod fotela i ja naprawdę wątpię czy on był świadom tego, że nawet zdania odpowiednio już złożyć nie potrafił.
Machnąłem na niego ręką, gdy poszedł do swojego pokoju. Wolałem skupić się na dwójce przede mną, bo oni to już w ogóle odpierdalali tu jakieś egzorcyzmy!
Zane nadal rozpierdalał stół, więc najpierw postanowiłem zająć się Nate'm.
- Dobra, koniec tego. - zdecydowałem.
Podszedłem do czarnowłosego i wyrwałem mu skręta z ręki.
- Nie ma już palenia tego gówna! Macie mi w tej chwili natychmiast się ogarnąć! - wykrzyczałem.
Nate ku mojemu zdziwieniu usiadł po turecku i rozłożył ręce na boki.
- Pokój niech zawsze będzie z wami. - wygłosił - Bo tak chujowo nie mieć własnego pokoju, co nie? - dodał z uśmiechem.
Nawet nie wiedziałem co na to odpowiedzieć i w sumie to nie musiałem, bo zaraz po tym rozległ się następny głośny huk. Tylko, że tym razem z pokoju Dylana.
Zostawiłem zjaraną dwójkę w salonie, biegnąc sprawdzić co odjebał Dyl. Gdy wszedłem do pomieszczenia, zobaczyłem, że żyrandol leży rozjebany na podłodze, a na suficie zostały tylko kabelki.
- Kurwa! Co za dziadostwo! Kto tu to przywiesił?! - wściekł się szatyn.
- Jakim, cholera, cudem ty żeś urwał żyrandol? - wysyczałem, mając już serdecznie dość.
- Nie wiem. Sam się urwał. Tak myślę. - wymamrotał.
- Dość tego! Czy ty na głowę upadłeś, mały kurwiu?! - wybuchłem.
- Nie upadłem na głowę. Żyrandol upadł. O tu. - wskazał na podłogę.
Czemu ja się zadaje z takimi niedojebami?
- Masz usiąść w tej chwili na dupie i...- urwałem, czując w powietrzu zapach unoszącego się dymu.
Nie...nie, kurwa, oni chyba nie...
Zerwałem się z miejsca i popędziłem do salonu. Na środku płonął stół, a nad nim stali Zane i Nate.
- Ej, ale w sumie to po chuj nam te pieczone kiełbaski jak my nie jemy przecież. - oznajmił z zamyśleniem blondyn.
- Ty, no racja! - zgodził się z nim przyjaciel.
Wyciągnąłem rękę przed siebie i używając swoich mocy, próbowałem zmniejszyć płomienie, zanim zjara się cały dom. I na szczęście po chwili udało mi się ugasić ognisko.
- Popsułeś! Jak mogłeś?! - wykrzyczał do mnie z oskarżeniem Zane.
- Zamknij lepiej mordę, bo zaraz naprawdę się ostro wkurwię. - wysyczałem.
- Brett! Brett! BRETT! - do salonu wbiegł Dylan.
- Co? - spojrzałem na niego.
- Nic. Zapomniałem. - zmieszał się.
- Idziemy spać? - wtrącił nagle Nate.
- Przecież my nie śpimy do chuja! - wybuchłem.
Gardło mnie już bolało od tego darcia się co chwila na nich.
- To idziemy? - spytał.
- To idź! Przynajmniej jednego idioty mniej! - stwierdziłem.
- Tak sam? - posmutniał.
- NIE NO! MAM WAS DOŚĆ! SŁYSZYCIE?! - wydarłem się naprawdę ostro - W DUPIE WAS MAM! RÓBCIE SOBIE CO CHCECIE! IDĘ STĄD! - zdecydowałem, po czym zamknąłem się w swoim pokoju.
Miałem na serio dość i nie miałem siły przejmować się tym, czy spalą dom albo rozpierdolą go w drobny mak swoją głupotą.
Nie wiem ile czasu siedziałem wkurwiony w pomieszczeniu, ale w pewnym momencie zdziwiła mnie bardzo cisza jaka zapadła. Żadnych wrzasków, żadnych huków. Szczerze? Zacząłem się martwić.
Wyszedłem z pokoju, a gdy już dotarłem do salonu, serce mi zmiękkło na widok jaki zastałem. Trzej chłopacy siedzieli wtuleni w siebie na kanapie. Nie odzywali się. Patrzyli tylko z zamyśleniem przed siebie i stwierdziłem, że chyba zaczynają powoli trzeźwieć.
Mimo, że byłem na nich zły jak cholera i najchętniej wróciłbym do swojego domku przy rzece, to jednak życie w samotności bez tych debili byłoby nudne.
Oni są moimi przyjaciółmi.
Moją rodziną.
*Pierwszy rok rządzenia*
Perspektywa: Dylan
Szedłem z Brett'em przez miasto. Mieliśmy tu jedną, ważną sprawę do załatwienia. Musiałem spotkać się z takim jednym demonem, który rozporządza tutaj z tego względu, że ja nie zdołałbym ogarnąć całego Piekła, dlatego wyznaczyłem parę osób, aby rządziły w innych zakątkach tego świata. Oczywiście te osoby były na każde moje skinienie i wątpiłem, że zrobią coś za moimi plecami.
- Ej ty! - usłyszałem nagle.
Przystanąłem wraz z przyjacielem i spojrzałem na demona, który podszedł do nas z kpiną wymalowaną na twarzy.
- Całe Piekło huczy, że Lucyfer gdzieś zwiał, a ty objąłeś władzę. Pfff! No sorry, ale to już dopiero co stworzony demon byłby lepszym władcą od ciebie. - prychnął z pogardą.
- Olejmy go. Chodźmy dalej. - zdecydował Brett, a złapałem go za ramię, zatrzymując przy sobie, jednocześnie nie spuszczałem wzroku z chłopaka, który właśnie mnie obraził.
- Wiesz z kim rozmawiasz? Jestem królem tego miejsca, więc albo ładnie mnie teraz przeprosisz na kolanach, albo mój przyjaciel wyrwie ci serce. - oznajmiłem z zadowoleniem.
- Dyl, co ty wyprawiasz? - upomniał mnie Brett.
Zignorowałem go. On chyba nie rozumiał, że to ja jestem najwyższą osobą tutaj i każdy powinien mieć do mnie szacunek bez wyjątku.
- Mam cię przeprosić? - zaśmiał się chłopak.
- Brett, przytrzymaj go. - nakazałem.
- Co? Dyl, daj spokój. Mamy sprawę do załatwienia. Chodźmy już. - stwierdził.
- Dobra, sam to zrobię. - zdecydowałem, wkurzony na przyjaciela, że mnie nie słucha.
Przywaliłem wciąż patrzącemu na mnie z pogardą demonowi w twarz, a gdy upadł na ziemię, zacząłem go kopać z całej siły w brzuch.
- DYLAN! - Brett złapał mnie za ramię, ale go odepchnąłem.
- Nie wtrącaj się! Ja tu jestem władcą, a ty nie masz nic do gadania! - wykrzyczałem i kontynuowałem kopanie chłopaka - I co? Nadal twierdzisz, że nie jestem dobrym władcą? - spytałem go.
- Jesteś. Przepraszam. - wyjąkał z bólem.
- Ciesz się, że pozwalam ci żyć. Narazie. - ostrzegłem, a następnie jakby nic się nie stało wznowiłem marsz, zostawiając pobitego demona na ulicy.
- Dyl, możesz mi wytłumaczyć co to było? - zirytował się Brett.
- Jestem władcą i należy mi się szacunek. Jak to wygląda, gdy jakieś śmiecie zaczepiają mnie i obrażają? Trzeba dać takim nauczkę. - wyjaśniłem - I jak jeszcze raz nie zrobisz tego co ci powiem, wykorzystam te lochy, które widziałem w piwnicy i cię w nich zamknę. - dodałem ze złością.
- Rozkazywać to możesz sobie Zane'mu albo Nate'owi. Chyba zapomniałeś, że gdybym chciał, pokonałbym cię w sekundę. - odgryzł się.
Rzeczywiście nie pomyślałem o tym. Brett sam na początku naszej przyjaźni przyznał mi się, że był archaniołem i jego moc równa się mocy samego Lucyfera.
Ale tak czy inaczej to ja jestem władcą, nie on.
Perspektywa: Nate
Ustałem przed dzwiami z szerokim uśmiechem. Chciałem zrobić swojemu słodkiemu chłopakowi niespodziankę. Wiem, że to trochę ludzkie, ale kupiłem mu ramkę i wstawiłem tam nasze wspólne zdjęcie.
Nigdy nie wyzbywałem się uczuć, więc gdy tylko zacząłem chodzić z Christianem, zakochałem się w nim i tak bardzo bym chciał, aby pewnego razu odwzajemnił moje uczucia. On był naprawdę cudowny. Rumienił się zawsze tak uroczo, gdy go całowałem.
Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Uśmiechnąłem się szeroko widząc mojego skarba, odwróconego do mnie plecami. Szukał czegoś po szafkach. Miał na sobie tylko koszulkę i bokserki, więc wywnioskowałem, że pewnie znowu nie wie jakie spodnie założyć. Moda to się go trzymała, nie powiem.
- Hej, skarbie! - złapałem go od tyłu i przyciągnąłem do uścisku.
- Naa-te? - wyjąkał ze strachem. (Dop.aut. ma to brzmieć jak "Nee-jt")
- Przepraszam. Nie chciałem cię wystraszyć. Mam coś dla ciebie. - zacząłem, odwracając Christiana przodem do siebie.
- To nie jest dobry moment. - pokręcił szybko głową.
Zmarszczyłem czoło w zdziwieniu, ale wszystko stało się jasne, kiedy z sypialni mojego chłopaka wyszedł jakiś pół nagi koleś.
Poczułem jak moje serce łamie się na kawałki.
Wypuściłem Christiana ze swoich rąk i cofnąłem parę kroków w tył.
- Kto to? - zdziwił się pół nagi mężczyzna, patrząc pytająco na mojego...już nie mojego chłopaka.
- Pewnie już nikt. - odpowiedziałem, po czym odwróciłem się z zamiarem wyjścia.
- Nate! Poczekaj! - Christian złapał mnie za rękę, ale szybko ją wyrwałem.
Zabuzował we mnie gniew. Rzuciłem ramkę z naszym wspólnym zdjęciem na podłogę. Zrobił się z tego nieprzyjemny huk, bo ta od razu roztłukła się i zniszczyła.
- Nie chcę cię znać. - wysyczałem do chłopaka i opuściłem jego dom.
* * *
Siedziałem z Zane'm na murku w mieście. Nie chciałem wracać do domu, bo Dylan ostatnio zaczął traktować mnie okropnie. Jedyne co słyszałem od niego to swoje imię, gdy czegoś chciał. Rozkazywał mi i miałem tego dość.
- Głowa do góry, stary. Nie ten to inny. - stwierdził Zane - Zresztą po co bawisz się w jakieś związki? Rób co ja i śpij z kim popadnie, nie angażując się uczuciowo, w sumie czego i tak nie potrafię. - wzruszył ramionami.
- Dlaczego nie mogę być szczęśliwy? - załamałem się - Chciałbym tylko kogoś kto by mnie kochał. Czy to tak wiele? - westchnąłem.
- Wiesz...ja zawsze z problemami radzę sobie w ten sposób. - wyjął z kieszeni kilka skrętów - Jaram i mam wyjebane. - uśmiechnął się.
- Przyda mi się w tym momencie takie nastawienie. - zdecydowałem.
Wizja naćpania się i zapomnienia na chwilę o bolącym sercu, wydawała się aż zbyt kusząca.
Blondyn podpalił skręta, zaciągnął się dymem, po czym podał mi go. Następnie podpalił kolejnego dla siebie.
- Chyba zrobię sobie różowe pasemka. Jeden koleś powiedział mi, że wyglądałbym gorąco. Co sądzisz? - zmienił temat rozmowy za co byłem mu wdzięczny.
Miałem dość myślenia o tym, że każdemu komu oddam swoje serce, bierze je, rzuca na ziemię i depcze z uśmiechem satysfakcji na ustach.
- Myślę, że spoko. - odrzekłem.
Zaciągnąłem się ponownie dymem i już zaczynałem odczuwać znikąd pojawiające się szczęście.
Po wypaleniu całego skręta, zeskoczyłem z murku.
- Gdzie idziesz? - zapytał blondyn.
- Tam jest salon tatuażu. Idę se jebnąć coś na piersi. - wyjaśniłem.
Przyjaciel zaśmiał się, także zeskakując na ziemię.
- Dildo sobie wytatuuj. Będzie pasowało idelanie do twojego spierdolonego charakteru. - oznajmił wesoło.
- Myślisz, że bym tego nie zrobił? - spytałem z dumą.
- Myślę, że nie. - pokręcił głową z uśmiechem.
- Tak? To patrz! - szybkim krokiem podszedłem pod budynek, ale niestety drzwi były zamknięte - Kurwa! - wkurzyłem się.
- Dawaj przez okno! - Zane pociągnął mnie na tyły salonu, po czym ustał przy ścianie i złożył ręce - Wskakuj. Potem mnie wciągniesz. - nakazał.
Postawiłem nogę na dłoniach chłopaka i podciągnąłem się w górę. Na szczęście okno było otwarte, więc z łatwością wszedłem do środka. Następnie wychyliłem się i podałem rękę Zane'mu. Gdy pomogłem mu dostać się do salonu, rozejrzałem wokół po pomieszczeniu. W tym samym czasie blondyn podpalił następnego skręta.
- Pierdolę! Nie umiem rysować! Tym bardziej na ciele i tym bardziej dildosów, ale jebnę ci jakiś napis. Chodź. - złapał mnie za ramię i posadził na fotelu.
Oddał mi podpalonego skręta, a sam wziął do ręki maszynkę.
- Czarnym tuszem, nie? - upewniał się, na co przytaknąłem głową, sam nie wiedząc co wyprawiam i dopalając zioło, zdjąłem z siebie koszulę i bluzkę.
Zane usiadł mi na biodrach, przybliżając maszynkę do lewej strony mojego torsu.
- To jaki napis? - chciał wiedzieć.
- Nie wiem. Może taki co by pasował do tych kwiatów na ręce. - pokazałem przedramię.
- Do tych badziewiarskich chaszczy? - skrzywił się.
- Ej! Kwiatki są spoko! - oburzyłem się.
- Dobra! Nie unoś się, panie delikatny! Zaraz odwalę ci taki napis, że każdy demon w tym świecie będzie chciał cię kochać. Zaufaj mi. - powiedział, a następnie przyłożył maszynkę do mojej skóry.
Przymknąłem oczy, próbując nie śmiać na łaskotki, które powstawały w wyniku krótkich nabić igłą.
Zane co chwila chichotał i zaczynałem zastanawiać co on mi odwalił za tatuaż, ale nie przejmowałem się tym. Byłem naćpany i szczęśliwy.
- Wiesz...- zacząłem, nie otwierając oczu - Chciałbym spotkać kiedyś takiego naprawdę słodkiego słodziaka. Który rumieniłby się przez każdy mój dotyk czy spojrzenie. Miałby uroczą buzię i kruchą sylwetkę. - zacząłem wyobrażać sobie takiego ślicznego chłopca - Opiekowałbym się nim najlepiej jak umiem. Dawałbym mu miłość i szczęście. Wszystko bym mu oddał. - westchnąłem ze smutkiem, bo wiedziałem, że pewnie nigdy kogoś takiego nie spotkam.
- Cholera, stary. Weź wyłącz te swoje uczucia, bo zaczynasz pierdolić takie głupoty, że tego się słuchać nie da. Miłość jest dla ludzi i tych pierzastych zjebów z Góry. - zirytował się przyjaciel - Skończyłem. - dodał jeszcze i zszedł z moich bioder.
Otworzyłem oczy i spuściłem głowę w dół, chcąc odczytać napis.
- SERIO, KURWA?! - wybuchłem.
- No co? Rozczulasz się tak bardzo nad wszystkim, że nie powinieneś być topsem. - zaśmiał się.
- Ale, że "lubię w dupe"?! Pojebało?! - wykrzyczałem, po czym westchnąłem - Zresztą! - machnąłem ręką - Zawsze można czymś przykryć ten napis. - stwierdziłem, nie mając siły się kłócić ani być zły na przyjaciela.
- Po co przykrywać? Weź chodź po mieście z nagą klatą i tym napisem, a faceci będą lepili się do ciebie jak szaleni! - wywnioskował.
- Żebym ja zaraz ci na dupie nie zrobił takiego napisu! - zerwałem się z fotela i zacząłem ganiać blondyna po salonie.
Skończyło się na tym, że wyjebaliśmy się razem na podłogę, przy okazji przewracając jakąś szafę, która runęła na stół, a na nim był cały sprzęt.
- Dobra, spierdalajmy stąd. - zdecydował Zane, na co szybko przytaknąłem.
I w sumie dobrze, że wtedy nie wiedziałem, że to był salon samego Joe'a.
*40 lat rządzenia*
Perspektywa: Dylan
Siedziałem za biurkiem i wypełniałem starannie papiery. Nagle usłyszałem szmer przed sobą.
- Co do cholery?! - wydarłem się na kolesia, który pojawił się w moim gabinecie.
- My się jeszcze nie znamy. Jestem Michael. - przedstawił się, a ja z odrazą oblukałem wzrokiem jego białą szatę.
Ochyda!
- Brett! - zawołałem przyjaciela, bo chciałem, aby wyrzucił stąd tego cwela na zbity pysk.
- Dyl, nie będę przychodził na każde twoje...- urwał, gdy zobaczył tego lalusia - Michael? - niedowierzał.
- Witaj. - powiedział łagodnym głosem - Mam nowe wieści. Nie mogłem znaleźć Lucyfera, więc przyszedłem do was. - wyjaśnił.
- I dobrze, bo to Dylan jest aktualnym władcą Piekła. - Brett wskazał na mnie.
Michael przyjrzał mi się uważnie.
- Dziwne, ale rozumiem. - stwierdził, a mnie szlag trafił.
- Koleś, jak masz mnie obrażać, to lepiej wypierdalaj mi stąd! - wybuchłem.
- Chyba jednak wolałem Lucyfera. On tyle nie klnął. - skomentował, po czym westchnął - Ale przejdźmy już do rzeczy. Przychodzę w pokoju, więc radzę nie próbować pozbawić mnie życia. Z racji tego, że musieliśmy stworzyć nowe anioły, a to już czwarty miot, dla was również Ojciec chce stworzyć nowe pokolenie demonów. - oznajmił spokojnie.
Roześmiałem się głośno na jego słowa.
- A jaki jest haczyk? - spytałem rozbawiony.
- Rozczaruję cię, ale niestety nie ma żadnego. - uśmiechnął się do mnie sztucznie.
Ale mu przyjebie zaraz!
- Spokojnie. - wtrącił Brett - Myślę, że stworzenie demonów to dobry pomysł. Na serio zaczyna nam już brakować rąk do pomocy. - zgodził się, a gdy miałem już na niego zacząć drzeć mordę, kontynuował - I radzę ci opuścić szybko Piekło, bo jak wiesz, trwa wojna i żaden anioł, ani archanioł, nie powinien przebywać wśród wrogów. Także...tu są drzwi, a za nimi następne, a gdy już znajdziesz się na dworze, rozłóż swoje skrzydełka i spierdalaj stąd. - nakazał.
Uuuu! Podoba mi się to!
Uśmiechnąłem się, patrząc z zadowoleniem na Michaela.
I co teraz, stary zgredzie?
- Nadal jesteś zły za wyrzucenie z Nieba? - domyślił się Michael - Bracie, trzeba było nie współpracować z Lucyferem. To tylko wyłącznie twoja wina. - powiedział.
- Pewnie. Trzymaj się swojej wersji, ja będę trzymał się swojej. - prychnął przyjaciel.
- Skoro to wszystko...- odezwałem się - Możesz już iść i pozdrowić ode mnie swoje aniołki, bo pewnego dnia dopadnę je wszystkie. - zapewniłem.
Albo zgwałcę, bo nie raz widziałem anioła i muszę przyznać, że mają słodkie buźki.
Michael wyszedł bez słowa, a ja od razu podszedłem do Brett'a.
- Wszystko okej? - spytałem.
- Tak. Po prostu widząc go tutaj, przypomniały mi się nie miłe wspomnienia i może trochę za bardzo się uniosłem. - westchnął.
- No co ty. Pojechałeś mu równo. To było wdeche! - klepnąłem go w plecy, na co Brett się zaśmiał.
- Ty lepiej idź powiadomić Piekło, aby przygotowali się na nadejście nowych. - uszczypnął mnie żartobliwie w bok i opuścił gabinet.
- Jeszcze więcej roboty. - jęknąłem cierpienniczo.
*100 lat rządzenia*
- Ej, ziomek! - zaczepiłem jednego z demonów na ulicy - Co się stało z Joe'm? - spytałem, bo od jakiegoś czasu nikt z jego ludzi nie dostarcza mi alkoholu.
- Przeszedł całkowicie na handel dragami. Chcesz dobry alkohol, idź do Marcusa. On teraz zajmuje się tą działką. - poinformował.
- Dzięki. - chciałem odejść, ale zatrzymałem jeszcze tego chłopaka - A bierzesz coś od niego? - zainteresowałem się.
- Często. - wyznał.
- To zrobimy tak, dam ci kasę, kupisz dobry towar i przywieziesz pod ten adres. - podałem mu karteczkę - A ja ci będę za to hojnie płacił. Co ty na to? - zaproponowałem.
- Mam zostać twoim dostawcą alkoholu? - skrzywił się.
- Kurwa, stary! No dobra, mianuje cię dodatkowo swoim doradcą! - zdecydowałem, będąc pod ścianą, bo lubiłem wypić, ale nie będę się szlajał po jakichś spelunach i kupował alko osobiście, bo jestem władcą, a to nie przystoi.
Brett prędzej by mnie w dupe kopnął niż kupił mi alkohol, a Nate'a i Zane'go wolę nigdzie nie wysyłać, po tym jak dowiedziałem się, że Joe i jego ekipa chce im wpierdolić.
- I co będę musiał robić? - chciał wiedzieć.
- Głównie dostarczać mi alko. - odrzekłem.
- Nie wiem czy dobrze robię, ale okej. Zgoda. - wyciągnął rękę, którą szybko mu uścisnąłem - Jestem Minho tak w ogóle. - dodał.
- Więc witaj w szeregach, Minho. - uśmiechnąłem się.
*300 lat rządzenia*
Perspektywa: Brett
Szedłem korytarzem do swojego pokoju, bo kupiłem Stasiowi i Heriett'cie nowy zapas owadów i polnych mysz. Nagle wbiegł we mnie chłopak. Był zapłakany na buzi, a jego ubrania były podarte. Dodatkowo miał na rękach krew ze swoich ran na ramionach. Spojrzałem mu w oczy i zobaczyłem w nich tylko przerażenie. Nic więcej.
- Uciekaj. - nakazałem, schodząc mu z drogi.
Nie zastanawiał się dwa razy i natychmiast zerwał do biegu w kierunku drzwi wyjściowych z domu.
Zawrzał we mnie gniew. Szybko zostawiłem zakupy u siebie w pokoju, a potem ruszyłem do lochów Dylana. Trafiłem na moment, że szatyn akurat wchodził po schodach.
- Ty mały kurwiu! - wrzasnąłem, po czym złapałem go za koszulkę i przycisnąłem do ściany - Co ty wyprawiasz?! Nie masz serca czy jak?! - wykrzyczałem mu w twarz.
- Dla twojej wiadomości, nie, nie mam. Dobrze wiesz, że nie odczuwam uczuć. A ten gnojek zasłużył sobie na karę. Nie umie być uległym i chciałem go tego nauczyć. - powiedział ze złością - I puść mnie, kurwa! - wyszarpał się z mojego uścisku.
- Ty jesteś pojebany. - wyszeptałem, kręcąc głową.
Kiedyś byliśmy przyjaciółmi i naprawdę nie wiem czy nadal nimi jesteśmy. Nie rozmawiamy ze sobą jak dawniej. Prawie w ogóle nie rozmawiamy. Dylan cały czas spędza albo w gabinecie, albo w swoich lochach, gdzie zrobił jakiś kącik erotyczny, jebany erotoman jeden.
Niech jeszcze sobie czworokącik pierdolnie!
O fuj! Ja bym nigdy nie zrobił czegoś takiego!
Nie było sensu z nim dalej rozmawiać, więc zostawiłem chłopaka w korytarzu. Naprawdę nie wiedziałem co robić. Chciałem, aby znów był taki jak kiedyś.
Westchnąłem cicho. Zabrałem jeszcze torbę z papierami z salonu, którą wcześniej tu zostawiłem i zaniosłem ją do gabinetu szatyna. Kiedy kładłem ją na biurku, zamek odsunął się i wszystkie listy oraz kartki wypadły na blat oraz na podłogę.
Zajebiście! Jeszcze niech los dowala mi bardziej! Proszę bardzo!
Z jękiem niezadowolenia zacząłem zbierać papiery. Nagle w rękę wpadł mi list z dobrze znanym mi podpisem.
- Dylan! Chodź tu natychmiast, ty mały kurwiu! - wrzasnąłem.
Szatyn po chwili przyszedł, marudząc coś pod nosem.
- Dostałeś list od Michaela. - powiadomiłem, wyciągając go w jego stronę.
- Od tego starego zgreda? - zdziwił się - A czego on chce ode mnie? Litości? - prychnął.
- Przeczytaj, to się dowiesz. - stwierdziłem.
Dylan posłał mi kpiący uśmiech, ale wziął ode mnie list, otworzył i zaczął czytać.
- On chce się ze mną spotkać. - powiedział powoli - Kurwa, jeszcze w Niebie mnie nie widzieli! Niech się pierdoli! Nie idę! - zdecydował.
- Może to coś ważnego, Dyl. Pójdziesz tam. Pójdziemy tam razem. - oznajmiłem.
- A na co ty mi do towarzystwa? - spytał zły.
- Bo znając ciebie i twój brak mózgu, zapewne coś odjebiesz. - odparłem, po czym opuściłem gabinet.
- A PIERDOL SIĘ! - usłyszałem jeszcze.
Ja nie wiem czy zdołam tutaj dalej żyć...
Proszę, Ojcze, ześlij mu kogoś, kto go zmieni.
😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈
W załączniku: Dylan
Piosenka: Curbi - Imma Show You (Ogólnie jak oglądam teledysk, to jakbym widziała Zane'go i Nate'a albo Scane w akcji xd)
NOTKA OD AUTORA
Z racji tego, że dużo osób chce, to napisze Wam dodatek o przyszłości naszego czworokąta i ten, kto po prostu nie chce, niech nie czyta
Dziękuję za uwagę
Ave!
😈🔨
Ps: Bardzo spodobała mi się postać Joe'a😍 A wy go lubicie?
Pps: Dziękuję za 3k followersów ❤😍😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro