Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#32

Per. Ameryki
Po godzinie byliśmy w domu. Droga minęła bezproblemowo. Pod domem  Jamajka pomógł mi przynieść Rosję do domu, a później poszedł. Mimo wszystko było to miłe z jego strony jak się dla mnie poświęca. Myślę, że mogę go nazwać prawdziwym przyjacielem. Rosja odrazu pobiegł na górę, ja w tym czasie mogłem na spokojnie spakować prezent dla Rosji. Poszedłem do salonu i wziąłem z komody potrzebne mi rzeczy. Wszystko ładnie zapakowałem, a przynajmniej mi się to podobało. Mam nadzieję, że Rosja również będzie z tego zadowolony. Wziąłem już zapakowany prezent dla Rosji i poszedłem do sypialni, gdzie się znajdował. Rosja był przebrany w jakiś dres, ale kto by chciał chodzić w garniturze, w którym dopiero brał ślub. Przestałem patrzeć na jego ubiór i miło się uśmiechnąłem go niego, następnie usiadłem obok niego.

— Mam dla ciebie prezent. — Uśmiechnąłem się i podałem mu pudełko.
— Co może dasz mi sznury żeby mnie przywiązać do kaloryfera lub do łóżka. Nienawidzę Cię. — Mocno uderzył mnie w twarz, przez co w moich oczach pojawiły się łzy. Przez chorobę odczułem ból jeszcze mocniej.
— To bolało. — Złapałem się za policzek. — Czemu to zrobiłeś? — zapytałem, lecz żadnej odpowiedzi nie dostałem. — No dobrze to może otworzysz prezent, mam nadzieję, że Ci się spodoba, bo trudno było to dostać — powiedziałem przygnębiony.
— Nie chce tego — powiedział chamsko.

Rosja wstał i zaczął bardzo szybko iść na dół. Ja poszedłem za nim i patrzyłem co będzie robił. On otworzył pudełko, rzucił je na podłogę, a zawartość wrzucił do kominka. Usiadłem na podłodze i zacząłem płakać. Prezent było trudno zdobyć, ale choroba też się przyczyniła do tego, że jestem wrażliwszy na większość rzeczy. Spojrzałem na głowę Rosji wyglądał jakby bardziej się przyglądać co właśnie spalił. Później do mnie podszedł, dzięki czemu potwierdziłem moje przypuszczenia. Jego wzrok mówił "Przepraszam, nie wiedziałem" lecz teraz już było po fakcie. Już nigdy tego nie odzyskam.  Spojrzałem na niego, a następnie go odepchnąłem. Nie miałem ochoty z nim siedzieć, chodź kto by miał. Poszedłem do garderoby, gdzie się przebrałem w coś w czym mogę leżeć. Finalnie ubrałem jakąś ciepła piżamę. Poszedłem do sypialni i tam się położyłem pod kołdrę. Bolało mnie to, że Rosja nie docenił mojego prezentu, przecież sam dobrze wie, że jest to trudno kupić. Najwyraźniej on ma to wszystko gdzieś. Czemu on mnie tak nienawidzi? Nic mu złego przecież nie robię. Może po prostu nie zasługuje na miłość czy przyjaźń, lub po prostu Rosja nie widzi we mnie pewnych rzeczy, które widzi, chociażby Jamajka. Chyba lepiej pójdę spać, chodź nie wiem czy powinienem. Może nie zasługuje na sen i na polepszenie się mojego zdrowia. Może nie zasługuje na szczęście. Chyba już nigdy nie powinienem komukolwiek coś dawać, bo nigdy się to dobrze nie kończyło. Szczególnie gdy dawałem coś Rosji to on to zawsze niszył. Westchnęłem i jak najszybciej przestałem myśleć o przeszłości. Ułożyłem się wygodnie do snu i odpłynąłem w krainę mojej wyobraźni. Zawsze to robię przed sen, chodź sam nie wiem po co. Tak mi się lepiej zasypia.

Po około dwóch przygodach w mojej wyobraźni prawie zasnąłem, lecz poczułem, że zostałem przez kogoś przytulony. Na siłę się odwróciłem i spojrzałem na tą osobę. Był to Rosja, chodź tylko jego mogłem się spodziewać. Wątpię, że dziś ktokolwiek mnie jeszcze odwiedzi, a wątpię, że ktoś z moich gości by się położył koło mnie.

— Ameryka ja przepraszam za to co zrobiłem. Ja nie wiedziałem. Mogłeś mi powiedzieć to bym tego nie zrobił.
— Teraz to i tak już nieważne. Ja idę spać, dobranoc — powiedziałem przygnębiony.
— No dobrze, nie będę Ci przeszkadzać, śpij dobrze — rzekł dość specyficznym głosem. 

Zignorowałem go i poszedłem spać, bo w końcu kiedyś muszę wyzdrowieć i się wyspać, lub po prostu odpocząć. Przynajmniej w moich snach jestem kochany przez Rosję.

Per. Rosji
Jamajka siłą mnie wniósł do domu. Ten cały ślub to jedno wielkie nieporozumienie. Od dzisiaj mogę powiedzieć, że moje życie jest nie śmiesznym żartem. Żyje dla beki, ale to już przestało być śmieszne.

Zły poszedłem się przebrać. Już nie chce pamiętać o tym dniu. Mogę powiedzieć, że 9 stycznia to najgorszy dzień jaki może istnieć, chodź 25 listopada też nie będzie dla mnie miłym dniem. Moje życie nie jest miłe.

Uwielbiam narzekać sobie w głowie. Przynajmniej nie przyjdzie żaden półgłówek z informacją, że inni mają gorzej lub jakieś inne w tym stylu porady. Nienawidzę ludzi pod tym względem, że są ekspertami od wszystkiego i wiedzą jeszcze więcej niż ty. Przecież ty nie masz 50 lat, więc co możesz wiedzieć o życiu? Jedyna osobą, która zna całe życie to ta która umarła. Mam nadzieję, że za jakiś czas sam pozam całe życie.  W tym momencie śmierć mnie tak nie przeraża jak jakieś 10 lat temu. Teraz jest to rzecz, o której marzę. Lepiej nie żyć, niż żyć bez jakiegokolwiek prawa.

Usiadłem na łóżku i patrzyłem na tą samą małą choinkę. Z niewiadomych przyczyn ona mi bardzo dobrze kojarzyła. Zawsze sobie ją włączałem gdy myślałem co mam zamiar robić dalej, lecz teraz jest już mi niepotrzebna. Gdzieś się pogodziłem z tym, że nigdy stąd nie ucieknie. Może tak musi być. Może kiedyś będę tu szczęśliwy. Chodź prędzej ucieknę, niż pokocham, czy chociażby polubie Amerykę.

Moje rozmyślenia przerwał Ameryka, który wszedł z jakimś głupim pudełkiem. Usiadł z nim koło mnie. Czułem w sobie potrzebę zrobienia mu coś z tym pudełkiem, lecz mimo wszystko czekałem, aż on zacznie coś gadać.

— Mam dla ciebie prezent. — Uśmiechnął się i podał mi pudełko.
— Co może dasz mi sznury żeby mnie przywiązać do kaloryfera lub do łóżka. Nienawidzę Cię. — Mocno uderzyłem go  w twarz. W jego oczach pojawiły się łzy, a ja na ten widok się zaśmiałem. Zauważyłem, że gdy jest chory to dużo więcej płacze bez powodu.
— To bolało. — Złapał się za policzek. — Czemu to zrobiłeś? — zapytał, lecz ja nie raczyłem mu nie odpowiadać. — No dobrze to może otorzysz prezent, mam nadzieję, że Ci się spodoba, bo trudno było to dostać — powiedział przygnębiony.
— Nie chce tego — powiedziałem jak najbardziej chamsko tylko umiałem.

Wstałem i jak najszybciej pobiegłem na dół. Tam otworzyłem pudełko. Samo pudełko wylądowało na podłogę, a zawartość wrzuciłem do kominka. Podobało mi się jak to płonie. Płomienie stawały się coraz większe i po krótkiej chwili już tego nie było. Podszedłem bliżej i patrzyłem na resztki tego czegoś. Oczywiście kto inny jak nie ja mógł spalić swoje ostatnie zdjęcia z dziadkiem, które było na drugim końcu świata. No brawo Rosja. Osiągnąłeś kolejny poziom w swojej głupocie.

Podszedłem do Ameryki, lecz nie miałem odwagi się odezwać. Nie mogłem nic z siebie wydusić. Ameryka ze łzami pobiegł na górę, a ja patrzyłem. Na podłogę. Nie wiedziałem co innego mogę zrobić. Zniszczyłem ostatnią pamiątkę i znów zniszczyłem serduszko Ameryki. Nie można być większym debilem niż ja.

Po około godzinie ogarnąłem myśli i poszedłem do Ameryki. Trochę z nim pogadałem i zasnął. A ja nadal się odwiniałem o wszystko, chodź jakby nie było to moja wina. Coraz bardziej rozumiem czemu każdy z moich bliskich pomógł Ameryce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro