Rozdział drugi
Rozdział drugi, czyli Ja i moje życiowe (nie)ogarnięcie.
— Oh, jak bardzo mi się nuuudziii...
— Marco, zamilcz.
— Ale nuuudziii mi się tak baaardzooo...
Chiara odwróciła się i spojrzała na mojego kumpla, klasowego śmieszka, z mordem w oczach. Przyglądałem im się rozbawiony, bo praktycznie na każdej lekcji angielskiego było to samo, zwłaszcza podczas kartkówek. Marco wziął sobie za punkt honoru doprowadzenie mojej dziewczyny na skraj wytrzymałości, marudząc o tym, jakie to lekcje z naszą wychowawczynią nie są nudne. Cała nasza paczka wiedziała, że robi to w żartach, bo Mrs C., czyli Philiphia Collins była najlepszą osobą na świecie. Przykładowo, na ostatniej niezapowiedzianej kartkówce z przerabianej wtedy lektury, „Buszującego w zbożu" J.D. Salingera, kiedy zauważyła, że kompletnie nam nie idzie, zaczęła czytać tą właśnie książkę, co jakiś czas rzucając uwagami, które przez całkowity przypadek nawiązywały do pytań. Dzięki temu ci, którzy to zauważyli, dostali co najmniej czwórki, a reszta nie wyżej niż dwóje (chyba, że ktoś akurat umiał). Lub zadając pracę na lekcji co jakiś czas niby mimochodem rzucała wskazówkami, w ten sposób sprawdzając, kto słucha na lekcji. Dzięki temu, że opowiadała z pasją nawet ci, którzy nie uczyli się na sprawdziany, nie dostawali z nich najgorszej oceny, bo aż człowiekowi chciało się słuchać. Więc tak, Mrs C. to wspaniała, błyskotliwa nauczycielka, która dzięki swojemu podejściu do młodzieży i wielkiemu sercu, potrafiła współpracować nawet z klasowymi debilami.
Kiedy zadzwonił dzwonek niechętnie wywlekliśmy się z sali. Czego jak czego, ale monologu pani Collins na temat intencji bohatera mógłbym słuchać o wiele dłużej niż czterdzieści pięć minut. Jej głos był doprawdy magiczny. Wyłącznie dzięki jego działaniu mogłaby poprowadzić armię na pewną śmierć, a nikt nie powiedziałby nawet głupiego ale. I nie, nie przesadzam. Barwy jej głosu nie są się opisać słowami, to po prostu trzeba usłyszeć. Wracając, powlokłem się w stronę drzwi wyjściowych. Trafiło się tak, że mieliśmy okienko, bo ta jędza od historii jest na chorobowym. Alleluja, bo historia po angielskim to jak skok z jacuzzi do zamarzniętego jeziora – szok. Zmiana temperatur która czekała na mnie w każdą środę na trzeciej i czwartej lekcji. Aż dziwne, że Mrs C. i jędza od historii to siostry. Bliźniaczki w dodatku. Tyle że jedna z nich ma poszarzałą od palenia skórę i zmarszczki dosłownie wszędzie, podczas gdy druga dzięki zdrowemu trybowi życia była zawsze pełna radości (widziałem jak wieczorami biega, a na śniadanie zawsze ma jakąś zdrową sałatkę). Zgadnijcie, która jest która.
Rozmyślając tak o tym, że nigdy nie będę palił, bo jeszcze, nie daj Boże, skończę jak jędza od historii, wpadłem na drobną postać. W sumie to nie wiem, kto tak naprawdę na kogo wpadł, bo to mnie siła rozpędu popchnęła w tył, na ścianę. Nie zdążyłem objąć moim ograniczonym rozumem co się właściwie stało, ale usłyszałem ciche „Przepraszam" i poczułem czyjeś miękkie usta na moich. Jak za pomocą czarodziejskiej różdżki mój mózg wyłączył się, przez co stałem jak sparaliżowany. Zarejestrowałem tylko, jak dwie osoby przebiegają koło nas, a potem poczułem dziwną pustkę spowodowaną zrobieniem przez tajemniczą osobę kroku w tył. I wreszcie, kiedy mogłem zobaczyć sprawcę całego zdarzenia, byłem w szoku.
Przede mną stała burza ciemnych loków, ze ślicznymi zielonymi oczyma do kompletu, które obserwowały mnie z mieszaniną obawy i pewności siebie. A ten cały, dosyć uroczy, obrazek jak z taniego romansu burzył fakt, że właścicielem tego wszystkiego... był chłopak! Chłopak, który teraz stał bez słowa, czekając na moją reakcję. A ja? Zamrugałem dwa razy oczami i zadałem najgłupsze możliwe pytanie.
— Co?
Moje spojrzenie musiało być dziwne, bo chłopak nagle stracił resztki wcześniejszej pewności siebie. Zastąpił ją strach. Nie wiem czemu, ale w szkole panowało powszechne przekonanie, że jestem homofobem. Nigdy nie powiedziałem nic złego na gejów czy lesbijki, ani nawet na trans! Nie zachowałem się agresywne w stosunku do tych niewielu chłopaków, którzy próbowali ze mną flirtować, bądź się umówić. Mało tego, może nikt o tym nie wie, ale sam jestem biseksualny. Dlatego nie mam pojęcia, skąd im się to wzięło. Może ubzdurali sobie, że skoro mam dobre oceny, dobrze gram w kosza, mam super przyjaciół, zgraną paczkę i śliczną dziewczynę, która do niej należy i której nie przeszkadzają moi kumple, to na pewno muszę mieć jakąś wielką wadę, czyli homofobię. To częściowa bzdura, bo mimo, że wady mam, to nie jest nimi nietolerancja pod żadnym względem. No chyba, że nietolerancja względem nietolerancji, ale to inna historia.
— J-ja... Przepraszam! — powiedział nienaturalnie wysokim głosem „Loczek", jak postanowiłem go nazywać. — Po prostu... Oni mnie gonili, a ja chciałem się ukryć, i stwierdziłem, że nikt nie zwróci uwagi na całującą się parę, zwłaszcza, że można mnie pomylić z dziewczyną. I-i udało się, pobiegli dalej, a j-ja... Ja naprawdę nie chciałem, przepraszam!
— Spokojnie! Nic się nie stało, rozumiem — starałem się przerwać jego monolog. Zawsze tak dużo mówi? A może tylko wtedy, jak się denerwuje...? Stop! Na co mi ta wiedza?
— Em... W sumie faktycznie. Nie wiem, czemu się tak denerwuje –— zaśmiał się, jednak wciąż brzmiał trochę nerwowo. — Przecież... Chyba ci się podobało — parsknął, tym razem szczerym, śmiechem.
— Chwila... Co?
— No... Przecież odwzajemniłeś pocałunek.
Co?
Na ostatni dzwonek czekałem jak na zbawienie. Od przerwy po czwartej lekcji nie mogłem skupić się na niczym. Po wielu nieudanych próbach nakierowania rzeki myśli na inny tor, niż nieznajomy „loczek", dałem sobie spokój. Zamiast tego zacząłem się zastanawiać, czy to, co mi powiedział było prawdą. Naprawdę odwzajemniłem ten pocałunek? Przecież... Mam dziewczynę. I nie znam tego chłopaka. On musiał zmyślać, na pewno. Chociaż... Po co miałby to robić? Znaczy, oczywiście ludzie nie są dobrzy i bezinteresowni, ale nie przychodzi mi na myśl żaden konkretny powód, żeby mówić komuś, że odwzajemnił pocałunek. Zwłaszcza, że większość ludzi jest na tyle ogarnięta życiowo, żeby wiedzieć, co robi. I ja w sumie też ogólnie zaliczam się do tych osób, więc czemu zrobiłem to, co zrobiłem? I to całkiem bezmyślnie, jakby to było naturalne. Jakby loczek był Chiarą. A byli kompletnie różni! Począwszy od wzrostu, koloru oczu i włosów i ogólnie budowy, kończąc na tym, że mają inne charaktery. A to, że są innej płci po prostu pominę. Chwila, dlaczego ich porównuje?
Pokręciłem głową, nie ma sensu się nad tym zastanawiać. Kiedy już miałem podjąć kolejną próbę przekierowania swoich myśli na temat niezwiązany z loczkiem zadzwonił zbawienny dzwonek. Z niespotykanym wcześniej u mnie entuzjazmem zebrałem wszystkie swoje rzeczy i wyszedłem z klasy, nie zwracając uwagi na moją paczkę.
W głowie wykiełkowała mi nowa myśl - muszę znaleźć Loczka i wytłumaczyć z nim tą sytuację. To chyba jedyny sposób, żebym przestał o nim myśleć. Zanim zdążyłem się dobrze zastanowić, jak ja do cholery mam znaleźć drobnego chłopaka w tej ogromnej szkole, odpowiedź przyszła do mnie sama. I to dosłownie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro