Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział pierwszy

Rozdział pierwszy, czyli Zwariowane poranki mojej "normalnej" rodziny.


— Mamo! Możesz wziąć Mię z moich kolan? Spóźnię się do szkoły. — Zrozpaczony brakiem odzewu spróbowałem jeszcze raz, tym razem grzeczniej. — Proszę.

Ponieważ nie usłyszałem odpowiedzi westchnąłem i już miałem zawołać ponownie, kiedy w drzwiach pojawiła się moja mama. Kobieta przyjrzała mi się swoimi niebiesko-zielonymi oczyma, którymi po chwili wywróciła, i westchnęła . A przynajmniej się starała, co wyszło blado przy cisnącym się jej na usta uśmiechu.

To był, można powiedzieć, nasz codzienny rytuał. Ona robiła śniadanie dla dziewczynek, a ja się szykowałem. Potem ja pilnowałem, żeby moje młodsze siostry zjadły, ponieważ była jej kolej na naszykowanie się. Plan idealny, aczkolwiek co rano pojawiał się mały problem w postaci najmłodszej z rodziny Collinsów – Mii. Ta mała przylepa nigdy nie chciała mnie puścić, bo świadomość, że nie zobaczy swojego ukochanego starszego braciszka przez następne osiem godzin przerażała ją. No dobra, może trochę to podkoloryzowałem, ale liczy się, że ta małpiatka siedziała na moich kolanach i ani myślała się z nich ruszyć.

Coraz bardziej zrozpaczony spoglądałem na zegarek wiszący na ścianie. Miałem co prawda świadomość, że chodził on o pięć minut do przodu, ale postanowiłem to zignorować. Tak samo jak cała moja rodzina. Cóż, zastanawiacie się pewnie, czemu nikt go nie przestawi. To bardzo proste – w całym tym porannym bałaganie każdy zapomina o tym drobnym fakcie, dzięki czemu wychodzi z domu pięć minut przed czasem, ewentualnie na czas. To chyba jedyne, co pozwoliło mi, mojemu roztargnionemu ojcu i próbującej ogarnąć rodzinę matce pojawiać się wszędzie na czas.

Przysięgam, nawet sam Bóg nie wie, ile razy całą rodzinką przerażeni i pewni spóźnienia wybiegaliśmy przez drzwi, a docierając do pracy, szkoły bądź przedszkola ze zdziwieniem uświadamialiśmy sobie, że chyba zagięliśmy czasoprzestrzeń i pojawiliśmy się we właściwym miejscu o właściwym czasie.

Wracając. Mama ostatni raz poprawiła swoje blond włosy i zabrała pięciolatkę z moich kolan. Gdy tylko to zrobiła wstałem jak poparzony, chwyciłem plecak i okulary przeciwsłoneczne, a potem w biegu ubierając buty zawołałem do Tess, że czekam w samochodzie.

Tess, a właściwie Theressa, to średnia siostra. Spryciula już przed narodzinami postanowiła okazać się młodszą, damską wersją ojca, który, nie powiem, jest bardzo przystojnym facetem. Siłą rzeczy więc nastolatka jest stosunkowo śliczną osóbką. Kręcone, brązowe włosy i tego samego koloru ślepia sprawiają w połączeniu z drobną budową ciała, że ta niepozorna czternastolatka wydawała się ciepłą i pomocną duszyczką. Nic bardziej mylnego! Pod tym obsypanym piegami nosem kryje się sam Szatan. Dobrym przykładem jest chociażby to, że doskonale wie, która godzina, a i tak widzę przez przednią szybę samochodu, jak siedzi w oknie i powoli przełyka kolejną łyżkę płatków kukurydzianych, patrząc mi prosto w oczy. Mała wiedźma! Przysięgam, szlag mnie zaraz trafi!

Postanawiam mentalnie odhaczyć kolejną rzecz, na liście codziennego rytuału, mianowicie również patrząc jej w oczy odpalam samochód. Mina Tessie w chwilę zmieniła się z zadowolonej z siebie na przerażoną, o ile można to tak nazwać. Cóż, pewnego razu, kiedy po odpaleniu przeze mnie silnika nadal zadowolona z siebie jadła te swoje zimne mleko z kukurydzą i miała gdzieś to, że zapewne znów, mimo szczerych chęci (w które, swoją drogą, nauczyciele nie wierzyli) się spóźnię, zwyczajnie odjechałem. Nie jestem jasnowidzem, ale wydaje mi się, że będąc zmuszoną do przejścia odległości między domem a jej szkołą, czyli jakichś 10 kilometrów, na piechotę czegoś się nauczyła. Mianowicie starszego brata się nie wkurza.

Jakimś magicznym sposobem w akompaniamencie warkotu silnika zjadła śniadanie z prędkością światła, po czym straciłem ją z oczu. Jednak nie na długo, gdyż po chwili pojawiła się w drzwiach naszego białego, piętrowego domu i na bosaka, z butami w ręce!, pobiegła do auta i usiadła na miejscu pasażera.

— Przez ciebie nawet butów nie zdążyłam ubrać! — żachnęła się, ubierając jednocześnie wyżej wymienioną część ubioru. — Mam dzisiaj na drugą lekcje, więc nie mam zielonego pojęcia, po co mam się tak spieszyć!

— Jeśli ci coś przeszkadza, to następnym razem nie będę na ciebie czekać — oznajmiłem i uśmiechnąłem się chytrze. Ten argument zawsze zamykał jej buzię. Tylko raz próbowała coś jeszcze narzekać, że ona już chce prawo jazdy, ale po moim stwierdzeniu, żeby lepiej zaczęła już zbierać na samochód, bo inaczej do końca życia będzie zdana na moją łaskę bądź niełaskę, zamilkła.

Dalsza podróż odbyła się, oczywiście, we względnej ciszy. Nie rozmawialiśmy, nie mieliśmy nawet włączonego radia, ale dźwięki zza okien nam wystarczały. W końcu było jeszcze przed ósmą rano, nie możemy oczekiwać od siebie nawzajem zbyt wiele. Już samo egzystowanie o tej porze jest wystarczająco trudne.

Po tej jakże interesującej podróży dojechaliśmy na miejsce. Chociaż w sumie nie do końca. Szkoła Tess była takim przystankiem. Moja kochana siostra mruknęła ciche podziękowania i wygramoliła się z mojego BMW e36, czyli strasznego szrota. Dobrze, może jeździło mi się nim wygodnie, ale skąd miałem wiedzieć, jak się jeździ przykładowym Audi A7?

Notując sobie w głowie, że muszę zacząć oszczędzać na samochód, jak w sumie co rano, pojechałem kawałek dalej i zaparkowałem na parkingu przed liceum. Ledwo wysiadłem i odwróciłem się w stronę szkoły, a już poczułem delikatne dłonie na swoich oczach.

— Hm, czyżby to była moja najwspanialsza dziewczyna?

Odwróciwszy się z uśmiechem na ustach obdarzyłem pocałunkiem wysoką, długonogą blondynkę. Chiara była cheerleaderką, i mimo że zaczęła ćwiczyć dopiero w zeszłym roku, to bardzo jej kibicowałem. I chyba naprawdę nieźle jej szło. Nie wiem, w sumie to się na tym nie znam. Jakby ktoś się mnie spytał o koszykówkę, to mogę wymienić wszystkie zasady, zdać sprawozdanie z ostatnich pięciu meczów i podyktować imiona i nazwiska najlepszych koszykarzy sezonu, ale z cheerleaderstwa jestem zielony.

Gdy się od siebie oderwaliśmy, nastolatka posłała mi promienny uśmiech i ruszyliśmy razem w kierunku szkoły. Z daleka dostrzegłem naszą paczkę, która również musiała nas zauważyć, gdyż chłopcy zaczęli machać do nas jakby od tego zależało ich życie. Odmachałem im ze śmiechem, no bo, kurde, naprawdę kocham tych debili.






Witam moi drodzy, po dwóch latach przerwy postanowiłam wrócić do projektu i zakończyć go raz na zawsze. Zmieniłam tytuł, okładkę, opis i cały pomysł na to, co będzie działo się dalej. Wreszcie wiem, jak chce zakończyć Oczy (albo raczej Choices) i za punkt honoru wyznaczyłam sobie napisanie tego do końca. Choćbym miała pisać dla samej siebie.
Mam jednak nadzieję, że ktoś tu wróci zachęcony zmianami, chociaż pierwszy rozdział pozostał praktycznie taki sam jak kiedyś. Albo może nawet wpadnie jakiś nowy czytelnik, kto wie?
Pierwszy rozdział jest z dedykacją dla Siralop123 dzięki której wróciłam do tego projektu i humanwithoutwings, która ma odwagę być moją betą i walczyć dla mnie z przecinkami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro