Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

próbka 0.5

      ekler z kremem.

   W pewnym momencie życia człowieka łapie przedwczesny kryzys wieku średniego. Żyłem według filozofii "jakoś to będzie" właściwie od zawsze. Jestem przystojny, zabawny, błyskotliwy i brzmię jakbym próbował stworzyć mało wiarygodny opis na Tinderze. Jackie, to znaczy moja siostra, od małego śmiała się ze mnie, że jestem w stanie wszystko ludziom sprzedać. Dosłownie. Może z tej przyczyny bezceremonialnie sprzedałem też siebie? 

    Korposzczury żyją jak zombie. My nie mamy dusz, a w naszych żyłach płynie czysta gotówka. Nasze pomysły są wyceniane na ogromne sumy, tworzymy coś, co później chłonie szary pożeracz chleba, oglądając kolejny odcinek brazylijskiej, schematycznej telenoweli przy mielonych na talerzu. Takich pasożytów natomiast są setki, setki tysięcy, jeśli nie miliony. 

    Każdy z nas otacza się reklamą. Od niemalże każdej strony jest bombardowany ciekawszym, bądź mniej tekstem kultury masowej, krzyczącym: "weź mnie, kup mnie!". Zamiast uczciwie powiedzieć: "hej, w sumie ten produkt to totalne gówno, ale powinieneś w nie zainwestować, bo potrzebuję podcierać dupę twoimi pieniędzmi", my tworzymy produkującym takie fekalia otoczkę blasku. Kąpiemy kawałek niczego w chwale, wychwytujemy logikę działania ludzkiego umysłu i sprawiamy, że niewiele zastanawiający się nad tym John Doe kiwa głową w naszym rytmie. 

    Są jednak osoby, które ciężko oszukać. Takie osoby widywały się cię niemalże od pieluchy, dzień w dzień i dzień w dzień patrzyły jak uczysz się kłamać. Albo same są lepszymi kłamcami, mniejsza. 

   Nie inna okazała się Liz Hemmings ze swoim marudnym przysposobieniem do życia. Była nieznośnie uparta w tym co mówiła. Zazwyczaj miała rację i za to nie mogłem znieść jej oceniającego wzroku, bo ja sam nienawidziłem tej racji nie mieć. Cóż, niedaleko pada jabłko od jabłoni jak mówią...

    Nie w tym rzecz. Mama próbowała mi kiedyś przemówić do rozsądku, sprzedać coś bodajże wartościowego. Ja sam, będąc dziewiętnastoletnim gówniakiem, a umówmy się, faceci z reguły myślą wtedy penisem, wybrałem inną ofertę. Z o wiele mniej atrakcyjną datą gwarancji. 

    Dostałem od losu tort. 

    Na pierwszy rzut oka - spory tort z kremem. 

    Piękna modelka wzięta za żonę, syn, dobrze płatna praca i drogie mieszkanie na Upper East Side. 

    Przetrzyjcie oczy, za drugim spojrzeniem łatwo dostrzec, że bita śmietana jest zważona, a wisienka robaczywa.

      Nieodpowiedzialna, zdradzająca małżonka, dorastający dzieciak uzależniony od cukru i gier, wiecznie walające się po domu klocki... Tylko praca wciąż jest dobrze płatna i przyjemna.

    Kiedy miałem dziewiętnaście lat umiałem doskonale zaprezentować siebie w samych superlatywach. Dlatego bez problemu przeleciałem Barb na jej własnej imprezie, gdzie bez większych ceregieli włamałem się z Calumem Hoodem, synem syna założyciela Hood&Dunning, gdzie zacząłem pracę po studiach.

    Ale wracając do imprezy Barb...

    Dziewięć miesięcy później miałem ochotę włamać się do własnej głowy dziewięć miesięcy wcześniej, rozumiecie, prawda? Bo prześliczna supermodelka z Alabamy okazała się matką mojego nowonarodzonego synka. Krwią i blizną walczyłem o to, by nie nazwała go Lebron, dlatego też odpuściłem Axla albo Micka. Koniec końców dzieciak został Nathanielem, a ja prawie zbankrutowałem kupując pierścionek. 

    Ślub odbył się w Hotelu Plaza, bo takie życzenie miała moja starsza o dziesięć lat ukochana. Podczas przysięgi Nate się rozpłakał. Ja przełykałem gorzkie łzy, tłumiąc wspomnienia o słodkiej wolności. 

    Ale jakoś ze sobą żyliśmy. Barb udawała, że mnie nie zdradza, ja udawałem, że wcale tego nie widzę, brałem wszystkie możliwe nadgodziny, a gdy wracałem styrany do domu zastawałem tam albo inne supermodelki, albo odliczałem dziesięć minut z zamkniętymi oczami, by kochanek nie zadusił się na śmierć w szafie. 

    Nie byłem złym mężem. Korzystaliśmy z przyzwolenia konsumowania małżeństwa aż nadzbyt często, ale tamtego poranka, gdy znów nadepnąłem rano na czerwony klocek lego, zastanawiałem się czy ubrałem swoje bokserki czy może tego kelnera z Le Bernardin, przejrzałem papiery i wylałem na siebie kawę, coś innego niż plama na nowej koszuli zwróciło moją uwagę. 

    Jeden: Barb nie odwiozła Nate'a do przedszkola 

    Dwa: Barb zostawiła list zaadresowany do mnie. 

    Tak właśnie dowiedziałem się, że znalazła sobie kochanka w Ohio, w którym zakochała się do szaleństwa i żąda rozwodu, bo chce by Elvis udzielił im ślubu w Vegas. 

    Zrobiłem znaczącą minę i pokiwałem głową, jakby to było całkiem oczywiste. Ciekawe.

     Osiem lat małżeństwa. 

    Nie byłem złym mężem. Chodziliśmy na randki. Może rzadko rozmawialiśmy, ale oboje byliśmy w ciągłych rozjazdach. 

    Byłem na tyle złym mężem, by zaprzepaścić to wszystko dla kochanka z Ohio i Elvisa? 

    Póki co wiedziałem jedno. Zdecydowanie byłem gorszym ojcem niż mężem, czego dowód siedział przede mną obżerając się kanapkami z nutellą, zamiast grzecznie uczyć się pisać w przedszkolu. Albo w szkole? Nate ma osiem lat - pomyślałem. Nate chodzi już do szkoły. 

    - Co się stało? - zapytał mimochodem, wybudziwszy mnie przy okazji z letargu. Pismo z sądu upadło na ziemię, tuż za nim karteczka od Barbary. Cholera. 

    - Zostajemy na tonącym statku we dwoje, młody. - Zamiast pogonić go do warzyw, jak robiła mi kiedyś mama, sam usmarowałem sobie kanapkę węglowodanami. Nate chyba był uczulony na czekoladę. Albo na orzechy? Nie... Miał skazę białkową... Ja też miałem, mimo to lubiłem płatki i jogurty. 

    Boże, czy ja wiem cokolwiek o swoim dziecku? Pierwszy raz od paru lat widziałem go rano. Wyglądał ładnie, ale proszę... Miał geny Hemmingsów i supermodelki. 

    - Gdzie mama? 

    - W Ohio.

    - Moment, gdzie jest Ohio?

    - Jakieś 9 godzin jazdy samochodem z Nowego Jorku. 

    - Och... Wróci? - Nate uniósł jedną brew niepewnie. Wzruszyłem beznamiętnie ramionami. - Jest ci smutno?

    - Trochę. 

    - Zagramy w Mord Zombie VII? 

    - Dobre sobie! - Wywróciwszy oczami zabrałem kanapkę z dłoni syna. - Podwiozę cię do szkoły! Ubieraj dupę. 

     - Muszę?

    - No - jęknąłem takim samym tonem. 

    Kiedy Nate zniknął w swoim pokoju, znów rozejrzałem się po niemalże pustym, ogromnym, nowoczesnym mieszkaniu. Przetarłem twarz dłońmi. 

     Cudownie. Jackie wychodzi za mąż, a ja... Ja zaraz zostanę rozwodnikiem. I jak ja to powiem matce?

    Dobrze, że nawet nie miałem czasu tego wykminić. Musiałem zdążyć do pracy, a z tym tempem... Cóż, musiałbym chyba złamać wszystkie przepisy drogowe. Włącznie z tymi o niejeżdżeniu po chodnikach. 

    Elko, stwierdziłam, że napiszę coś lżejszego o Luke'u i mam nadzieję, że spodoba wam się mój pomysł oraz styl, którym stwierdziłam, że będę pisała. Jestem szczerze mówiąc podjarana trochę tym ficzkiem, bo dawno nie pisałam nic w ten deseń. Całosć dedykuję ofc Karolinie, której the perks od being your ex OriginalQueer się trochę inspirowałam... W sumie to wszystko zajeżdża o jedno pisanie, nieważne xd No i mam nadzieję, że Werka też będzie jednym z moich dwóch murzynów klaskających mi jak na tym memie. 

    Nieistotne xd Ciekawi?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro