40. powiesić na klamce skarpetę
I tried so hard to act nice like a lady, you taught me that it was good to be crazy
Małżeństwo to strasznie ciężki orzech do zgryzienia. Z jednej strony masz gwarancję tego, że poniekąd ukochana osoba należy do ciebie, ale z drugiej strony żyjesz z takim przeświadczeniem, iż każda wasza decyzja, powinna w ostatecznym rozrachunku być wspólną, jeśli prowadzicie dom, macie rodzinę.
Zapętlanie dziecka w przeklęte: "zapytaj mamy", "niech tata ci odpowie" zdecydowanie nie jest dobrą taktyką.
Podstawa związku, w ogóle, relacji to komunikacja. Bez dobrej komunikacji, ostatecznie wszystko zaczyna się sypać, choć w rzeczy samej ciężko jest utrzymać jakieś optimum, kiedy tonie się w obowiązkach, ogólnym zmęczeniu i przeświadczeniu, że życie zaczyna robić się rutyną.
Bardzo bym chciał, żeby moje życie stało się rutynowe. Nigdy nawet nie pomyślałem, ile stresu może przynieść prowadzenie własnej firmy, na domiar smaczków, na pół z własną żoną. Oglądałem Margaret dwadzieścia cztery godziny na dobę, nie żebym miał złe widoki, bo nigdy nie zaprzeczę temu jak piękną jest kobietą, ale jej wzburzona mina potrafiła doprowadzić mnie do szału.
Spędziliśmy w takim stanie rzeczy rok. Potem drugi i trzeci, podczas gdy mnie śniło się po nocach szorowanie kafelek tak, by nie było smug, a jej śniło się po nocach to jak pierze moje skarpety.
Co urodziny Nate'a, który lat miał już dwanaście, niedawno skończone, z czym również wiąże się ten wywód, odbywaliśmy między sobą, ja z Maggie istną batalię na zasadzie: będzie wielka impreza, czy mała impreza.
Ona oczywiście zamierzała wyprawiać wszystko w domu, chciała gotować, układać serwetki, postawić jeden stół dla dzieciaków i drugi dla ich rodziców, chociaż z kawą, mnie natomiast na samą myśl o sprzątaniu brała jakaś choroba, więc już miesiąc przed próbowałem zarezerwować stolik w jakiejś pizzerii, za co obrywałem, że jestem nieambitny i leniwy.
Na dwunaste urodziny, Nate nas wyprzedził, bo poinformował dwa miesiące wcześniej, że jego urodziny odbędą się u Cassie i Ashtona, bo oni nie spinają dupy jak Meg, ani nie wywracają oczami jak ja.
Kiedy natomiast obrażony chłopiec trzasnął drzwiami, ubierając na jasne loki kaptur bluzy, my spojrzeliśmy na siebie, uświadamiając sobie, że wciąż jesteśmy w roboczych ubraniach, to jest ona w garsonce, ja w marynarce i szarpiemy się jak dzieci o mój telefon, żebym cofnął tę rezerwację.
Poczułem się jak idiota. Okropny idiota, ale Meg też, bo jej wzrok stał się nie wzburzony, a spanikowany.
- Co my robimy? - zapytała szeptem, a ja tylko oblizałem usta i odłożyłem komórkę na stolik. Nie sięgnęła po nią.
Rzuciła się wręcz biegiem, na boso za siedzącym już przed budynkiem chłopcem. Nie wiem czemu nie poszedłem za nią. Chyba zjadły mnie wyrzuty sumienia, gdy przez okno widziałem, jak kobieta obejmuje chłopca, uśmiechając się do niego z pełnym wyrazem skruchy.
Skończyliśmy nie u Ashtona i Cassie, tylko z Ashtonem, Cassie, ich dzieciakami, Calumem, Jackie, Connie, Samem i Frankie, w samolocie pana Hooda, lecąc prosto do Los Angeles, żeby wynagrodzić Nate'owi ostatnie trzy lata walk o urodziny Disneylandem. Poza tym... Kto nie lubi LA?
Właściwie był jeden moment po tych trzech latach, który sprawił, że później zrobiło się tak nagle lepiej. Miłość moja i Meg nie umarła śmiercią naturalną - wspólnej pracy i prowadzenia razem domu, po prostu czasem zapominaliśmy o tym, że się kochamy, co powinno być ważniejsze niż jakieś bezsensowne postulaty i komendy "ja mam rację! nie, ja mam rację!".
Szliśmy wtedy na wycieczkę krajoznawczą, już po tym Disneylandzie, podziwiając zbocza góry Lee. Nie wiem czy ktoś jęczał bardziej niż Calum, ale Nate był zadowolony, bo praktycznie prowadził całą naszą grupę, z Frankie za rękę. Spojrzałem na Meg porozumiewawczo, a ona odpowiedziała lekkim uśmiechem, biorąc mnie pod ramie.
Przypomniałem sobie ten rzut kamieniem, ze słowami, że tam postawimy dom. Jednak póki co nie myśleliśmy o takiej zmianie. Wyprowadzić się z Nowego Jorku? Mieszkałem tam całe życie!
I może nadszedł czas na jakąś rewolucję.
To był nasz pierwszy urlop od tych trzech lat. Ja nie żartuję, my naprawdę zapomnieliśmy jak się odpoczywa, wyłączając długie wieczory spędzone na oglądaniu głupich seriali, albo przejażdżkach rowerem po Central Parku w niedzielne popołudnia.
Pomijając fakt, iż mieliśmy pod swoją opieką dwójkę dzieci nienależących do rodziny, mieliśmy też czterech odpowiedzialnych dorosłych w zapasie. No dobrze, mieliśmy Ashtona, bo Jackie z Cassie wypiły wino i panikowały, że Calum zaraz przewróci się z Connie na barana.
Ale zamiast słuchać jakichkolwiek skarg czy uwag, po szybkim prysznicu zabrałem się za szukanie Meg w domku na plaży, który wynajęliśmy. Swoją drogą ten pomysł był o stokroć lepszy, niż jakiekolwiek imprezy, gdziekolwiek.
Znalazłem ją dopiero siedzącą w plecionym kocu na plaży, wpatrzoną samotnie w zachód słońca. Nie umiałem powstrzymać lekkiego uśmiechu. To był ponad wszelką wątpliwość piękny, artystyczny obrazek. Wyglądała na zamyśloną, tym samym zapragnąłem wiedzieć co siedzi w jej głowie. Margaret nie miała na sobie żadnego makijażu, włosy pokręcone od słonej wody związała w wysoki kok, a kwiecista, długa sukienka wybrudzona została piaskiem, tym samym skojarzyła mi się z definicją takiej naturalnej doskonałości.
Poczułem wtedy pierwsze od dawna, realne wyciszenie i to coś w środku, co świadczyło o tym, że jestem w niej zakochany. O czym ostatnimi czasy musiałem sobie mechanicznie przypominać, bo sprawiała, że moja powieka drgała w złości, naprawdę.
Zastanawiałem się czy mam podejść, czy ją zostawić. Nie chciałem zaburzać relaksu kobiety swoją irytującą osobą. Więc wyłącznie podziwiałem jej profil z pewnej odległości. Nie mogłem się jednak opanować i wyciągnąwszy telefon, zrobiłem jej zdjęcie. Nie było to dyskretne, bo włączyła się lampa, a Meg zmrużyła oczy, patrząc na mnie... Oczywiście morderczo. Nie miałem ochoty się kłócić, dlatego uśmiechnąłem się ze skruchą, na co również Margaret zmieniła swoją mimikę, powtarzając ten uśmiech i skinęła, żebym do niej dołączył.
Zrobiłem to, usiadłszy na piasku tuż obok.
Wówczas wpatrywaliśmy się w zaszłe już za oceanem słońce oboje. Nie rozmawialiśmy, napawaliśmy się chwilą ciszy. Chociaż wydawało mi się, że oboje chcemy coś powiedzieć. Coś bardzo znaczącego i wielkiego, ale nie mieliśmy na tyle odwagi, odrobinę przerażeni wizją ewentualnej kłótni.
Margaret położyła dłoń na mojej dłoni, dlatego zerknąłem na nią kątem oka, a następnie tak po prostu objęła się moim ramieniem, zatem bardziej ośmielony, przyciągnąłem ją bliżej siebie.
- Cieszę się, że cię mam - mruknęła. Nie takiego wyznania się spodziewałem, więc mnie zaskoczyła. Pozytywnie, mimo to wciąż zaskoczyła.
- Naprawdę?
- Mhm... Może nie zawsze ci to okazuję i bywam utruta, ale się cieszę. - Zamiast patrzeć w przestrzeń, oparła policzek na mojej piersi. Odgarnąłem włosy wypadające z jej koka.
- Ja też się cieszę, Maggie. - Oparłem się łokciem o podłoże, a ona przytuliła się do mojego brzucha. - Jesteś okropna, ale cię kocham.
- Ja jestem okropna?! - Oberwałem dźgnięcie. - Jestem, ale ty jesteś równie okropny i nie do zniesienia!
- Nie zaprzeczam. - Wzruszyłem lekko ramionami. - Więc dzięki, że dalej ze mną wytrzymujesz.
- Coś ty, musimy być ze sobą, inaczej utrudnimy życie zupełnie obcym ludziom, jesteśmy na siebie skazani, wiesz, mniejsze zło dla świata.
- Tak właśnie. - Rozplątałem jej koka, przeczesując włosy kobiety palcami. - To tylko pragmatyczność.
Zareagowała lekkim chichotem, więc i ja się zaśmiałem. Przez chwilę śmialiśmy się bez większego powodu, patrząc po sobie. Meg wyłożyła się na brzuchu, również podpierając łokcie o piasek, a później założyła moje włosy za uszy.
- Mam piękną żonę - stwierdziłem, gdy głupawka nam trochę przeszła.
- Dzięki.
- Wiesz ty co! - Udałem oburzenie, przewracając ją na ziemię, a potem nad nią zawisłem, więc odruchowo położyła dłoń na moim policzku.
Patrzyliśmy sobie w oczy. Pomyślałem, że dawno nie było w nas takiego ognia wymieszanego ze szczerą czułością. Nie musiałem jej rozbierać, nie musiałem wchodzić z nią w dyskusję, nie musiałem właściwie nic więcej, bo w oczach Margaret potrafiłem zatonąć. Chciałem ją podziwiać.
Kobieta przygryzła lekko dolną wargę, a potem podniosła się odrobinę na łokciu i musnęła moje usta swoimi, dlatego oddałem jej pocałunek równie delikatnie. Zmieniła naszą pozycję. Ja leżałem więc na plecach, a ona siedziała na moich biodrach, pochylając się do ust. Całowaliśmy się długo i namiętnie.
Plaża była pusta. Bezpośrednio z domku nikt nas nie widział. Od czasu do czasu przeszedł tamtędy jakiś człowiek, zgorszony rzecz jasna widokiem dwójki dorosłych ludzi, obściskujących się na powietrzu, jakby jutra miało nie być.
Dopiero gdy jakaś babcia zwróciła nam uwagę, że jesteśmy w przestrzeni publicznej, Meg wstała, otrzepała się i podała mi rękę, żebym zrobił to samo. Natomiast dostrzegłszy, że mamy problem, uśmiechnęła się figlarnie.
Zamierzałem ponownie przyciągnąć ją do siebie, zabrać od sypialni, powiesić na klamce skarpetę, to znaczy jawny sygnał, żeby wszyscy inni dali nam spokój, ale ona poruszyła brwiami i unosząc sukienkę, w biegu puściła moją dłoń, zmierzając ku wodzie.
Wywróciłem oczami teatralnie.
- I co? Może teraz mam cię gonić? - zapytałem rozbawiony.
- A złapiesz? - Obróciła się w moją stronę będąc już w pewnej odległości. Meg założyła ręce na piersiach.
Czekała.
Ona z reguły na mnie czekała, bo miałem sposobność do spóźniania się.
Przekrzywiła głowę. Nie potrafiłem wyjść spod jej zaklęcia.
- Idę do domu! - krzyknąłem, obróciwszy się w drugą stronę.
- Luke! - Uniosła obie ręce.
Odszedłem kawałek, na co zrezygnowana Maggie usiadła ponownie na piasku, już bliżej brzegu. Błagam, nie mogłem jej tak zostawić. Zgrywałem się, bo chwilę potem poderwałem się jak oparzony do biegu w jej stronę.
- Wiej!
Margaret pisnęła niczym dziecko. Chciała wstać, uciekać, a jako że siedziała to okazało się znacznie trudniejsze. Przewróciła się na kolana pierwszy raz, drugi nie zdążyła, bowiem chwyciłem ją w pasie i wciągnąłem za sobą do oceanu. Runęliśmy w spokojną taflę.
Byliśmy już cali mokrzy. Objęła mnie za ramiona, ja nieustannie trzymałem ją w tali. Posunęliśmy się odrobinę głębiej. Zalała nas jedna fala, potem druga, ale śmialiśmy się jak dzieci.
Nasze nosy stykały się ze sobą, niebo było szaroróżowe, a woda praktycznie granatowa. I czuliśmy się dobrze. Najlepiej na świecie. Ja byłem tego pewny, a w jej uczuciach upewniłem się widząc jak na mnie patrzy. Meg trochę bardziej na mnie weszła, tym samym wróciliśmy do namiętnych pocałunków.
~*~
Leżeliśmy w łóżku zdecydowanie zmęczeni po całym dniu chodzenia, poprzednim dniu w Disneylandzie i po naszej nocnej gonitwie w wodzie. Ale byliśmy zadowoleni, tak po prostu, bo mieliśmy okazję wreszcie dojść do konsensusu i spędzić trochę czasu tyko we dwoje.
Mimo wszystko bycie dorosłym zobowiązuje, a ja sam zacząłem trochę rozumieć dlaczego pan Hood zmienia żony jak rękawiczki. Kiedy robisz zawodowo coś, dzięki czemu odnosisz sukces, a przy okazji to wszystko jest na twojej głowie, nie potrafisz cały poświęcić się związkowi na dłuższą metę, mimo to... Potrzebujesz kogoś obok. Tym samym może i lepiej, że temat był na naszej wspólnej głowie. Bo o ile z tej racji wynikała większość wojen w naszej rodzinie, potrafiliśmy doskonale zrozumieć frustrację drugiej strony i przede wszystkim - pomóc sobie nawzajem.
Z dnia na dzień byłem coraz bardziej zaangażowany, miałem w sobie coraz mniej ochoty na tańczenie do Britney Spears, zrobiłem się burkliwy i zmęczony. Meg tym czasem próbowała utrzymać w najbardziej desperacki sposób jakiekolwiek kolory mojego charakteru i byłem jej za to wdzięczny, bo bałem się, że zmienię się w pana Hooda z czasem, a tego wszyscy chcieliśmy uniknąć.
- Cynthia, poradzisz sobie. - Ściągnąwszy okulary do czytania, które były legendą, bo nikt prócz Maggie i Nate'a mnie w nich nie widział, odłożyłem ostatnią serię dokumentów i przeniosłem wzrok na rozmawiającą przez telefon z sekretarką kobietę. - My mamy urlop. Wrócimy pojutrze, reszta sobie poradzi. - Uśmiechnąłem się pod nosem, gładząc ramię Meg, by jak najszybciej skończyła. Oblizała usta, przekładając nogę przez moje biodro. - Rozłączam się. Nie, powiedziałam, że się rozłączam. Jakby wszystko miało się zawalić, dzwoń, ale nie musisz informować mnie o każdej pierdole. - Wywróciła oczami, patrząc po mnie porozumiewawczo, a ja dalej lekko się śmiałem. Pod kołdrą, delikatnie wsunąłem dłoń pod materiał jej koszuli nocnej, dlatego próbowała mnie odepchnąć, ale chyba tego nie chciała, bo oboje wiedzieliśmy, że Meg jest zwyczajnie dobrze. - Luke nie odbierze, w sensie pan Hemmings, w sensie. Muszę iść. Powodzenia. - Nacisnąwszy czerwoną słuchawkę, rzuciła telefon na materac.
- I co? - zapytałem niższym głosem, nie przestając jej zadowalać.
- Dadzą radę. - Odetchnęła błogo, po czym zaczęła bawić się materiałem mojej koszulki.
- Co się stało? - Zdjąłem ubranie i wciągnąłem ją na siebie, rozbierając również Margaret. Zmierzyłem jej piękne ciało, a potem przygryzłem lekko wargę.
- Będziesz się śmiał. - Pociągnęła mnie za włosy, żebym usiadł z nią na sobie, tak też zrobiłem, wcześniej zsuwając jeszcze bokserki, więc byliśmy już nago, tylko w jakimś stopniu okryci kołdrą. Przejechałem palcami po jej biodrach, a później lekko ścisnąłem pośladek Meg.
- No dajesz. - Pocałowałem jej szyję, a ona ujęła w dłoń moją męskość, dlatego mruknąłem zadowolony.
- Ekspres do kawy się zepsuł. - Odchyliła głowę, dając mi lepszy dostęp.
- Nie.
- Tak.
Oboje się zaśmialiśmy, a potem skupiliśmy już bardziej na sobie niż na pracy. Kiedy uprawialiśmy seks byliśmy perfekcyjnie zgodni.
Kiedy byliśmy już na tyle rozgrzani, by przejść do rzeczy, sięgnąłem po prezerwatywy do szafki. Ale zamiast gumki, znalazłem tam tylko puste pudełko. Westchnąłem ze zrezygnowaniem, pokazując je Meg, a ona oblizała usta, opierając czoło na moim ramieniu.
- Zapomniałam je kupić - jęknęła, ale nie tak jak chciałaby jęczeć. No tak, dopisała prezerwatywy do listy zakupów, mówiąc, że to ogarnie, kiedy szła do marketu z Cassie. Najwidoczniej musiało rzeczywiście wypaść jej z głowy, zwłaszcza że zabrały Connie, a zakupy z trzylatką to ogromne wyzwanie.
- Nie bierzesz już tabletek, nie?
- Nie, mówiłam ci, że mi szkodziły. - Meg zeszła ze mnie, kładąc się w pościeli.
Przez chwilę nic nie mówiliśmy, zwyczajnie leżąc obok siebie, chyba z nadzieją, że nam przejdzie, ale nie przechodziło, dlatego powiodłem dłonią po jej udzie.
- Oralny? - zapytałem.
- Będę miała większą ochotę.
Dała się głaskać, aż w końcu obróciła się na bok i założyła mi włosy za uszy, delikatnie muskając palcami moją klatkę piersiową.
Rozmawialiśmy już o dziecku. Na początku małżeństwa, po roku, po dwóch latach, ale za każdym razem moment był nieodpowiedni i Meg odrzucała tę wizję, mówiąc że jest potrzebna w pracy. Okej, była, nie zaprzeczę temu, ale ciąża to nie choroba. Mogłaby pracować na tyle, na ile znalazłaby sił, poza tym ja dałbym radę to ogarnąć, ale... Z drugiej strony ona też potrzebowałaby mnie.
Tym samym temat umarł. Nie zamierzałem go poruszać znów, tylko dlatego, że oboje mieliśmy ochotę na seks. To była poważna decyzja i o ile ja ją podjąłem, nie mogłem naciskać, ani wymagać czegokolwiek ze strony Margaret.
Mieliśmy już Nate'a, ale obserwując życie Jackie i Caluma z Connie, albo chociaż dorastającego Jamesa, trochę tęskniłem za tymi czasami, kiedy młody był jeszcze niemowlakiem, a później uczył się chodzić, jeść samodzielnie, czy nawet robić na nocnik. Chciałem zostać ojcem. Znowu. Jakbym miał w sobie pierwiastek nadziei, że tym razem nie przeoczę żadnego etapu rozwoju tego malucha.
Ale wciąż. To musiała być nasza wspólna decyzja.
Zamyśliłem się, dlatego zwróciłem uwagę na to, że Margaret się przymila dopiero po dłuższej chwili. Przykryłem ją więc kołdrą szczelniej i objąłem ramieniem.
- Idziemy spać? - zapytałem, a ona wzruszyła lekko ramionami.
- Lu?
- Co chcesz? - Uniosłem jedną brew, odrobinę niepewnie, bo mówiła tak do mnie tylko wtedy kiedy czegoś chciała.
- Ej... - Pogłaskała mój policzek, bym spojrzał jej w oczy.
- Hm?
Cmoknęła mnie delikatnie w usta, na co odpowiedziałem tym samym, obracając się w jej stronę. Przytulaliśmy się w takim układzie.
Meg posunęła paznokciami po moich łopatkach, a potem założyła nogę na moje biodra, dlatego odruchowo ścisnąłem jej bok, przedłużając pocałunek, bo póki co się tylko cmokaliśmy.
- Dawno o tym nie rozmawialiśmy. - Musnęła moje ucho, odrobinę się podnosząc. - Ale mam pytanie.
- Tak? - mój głos drżał z podniecenia.
- Chcesz mieć ze mną dziecko? - Zmarszczyłem czoło.
Ten komunikat wyrwał mnie z wszelkiego amoku. Odsunąłem się trochę, by widzieć jej mimikę. Chciałem mieć pewność, że jest poważna.
- Maggie, skarbie, jeżeli masz taką wielką ochotę, to pójdziemy na stację po prezerwatywy choćby teraz.
- Nie, ja mówię serio... - Pogłaskała mój policzek. - Myślałam o tym siedząc dziś na plaży - przyznała. - Od dłuższego czas o tym myślę. Więc jeżeli ty dalej tego chcesz, ja też chcę.
- Na pewno? - Poczułem dreszcz ekscytacji.
- Na pewno - wyszeptała prosto w moje usta. - Nie wiem czy będzie kiedyś doskonalsza chwila, by podjąć decyzję. Ale wiem, że jesteś świetnym tatą, wkurzasz mnie, ale cię kocham, poza tym... Myślę, że jestem gotowa, by zostać mamą.
Uśmiechnąłem się szczerze, a potem zawisłem nad nią, wpijając się w usta równie podekscytowanej Margaret, która od razu wbiła paznokcie w moje łopatki.
- Kocham cię - wyznałem. - Kocham cię we wszystkich językach świata.
- Ja ciebie też - odparła kładąc dłonie na moich policzkach.
I tym samym przeszliśmy do... Procesu tworzenia człowieka. Ale jaki ten proces był przyjemny...
________________
Lana Del Rey - Lucky Ones
Przez chwilę miałam myśl, żeby przejść już do końca tego ff, ale kurde... Nie umiem no, to miał być ostatni rozdział, ale nie jest, jeszcze trochę... Jakoś tak nie mogę się powstzymać
Bardzo ładnie proszę was o piękne komentarze, co myślicie w ogóle? I daje wam przy okazji moją ulubioną piosenkę ostatnio xd
All the love x
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro