Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30. prawny opiekun Nate'a

     #eklery <--- tt

    Ostatni czas był stosunkowo dziwnym, szalonym czasem. Właściwie nie pamiętam wszystkiego co się działo, bo byłam tak zakręcona, że śpiąc po cztery godziny na dobę, padałam jak ostatnie zwłoki gdzieś przed piątą nad ranem w pościel. 

     Choć gwoli ścisłości to wcale nie była moja pościel i moje łóżko. A może jednak właśnie tak? Może od tego momentu to łóżko, ta pościel i facet w tym łóżku... To miało należeć już tylko do mnie? 

     Nie mam pojęcia co mnie uderzyło, ale odniosłam wrażenie, iż choruję na bardzo ciężką przypadłość, zwaną... Jak to określił Nate - szałem macicy. No cóż, trochę mi odbijało, koniec końców wreszcie miałam zabrać się za swoje życie znów, bez dokładnego planu oraz przygotowania. Chciałam zacząć podejmować własne decyzje, ale to mnie przerażało i ładowało w tym samym czasie. 

     Od rana do nocy załatwiałam co tylko się dało, chodziłam na spotkania przed pracą, po pracy, nocami czytałam warunki umów, w przerwie na lunch się przeprowadzałam, a biorąc prysznic przy okazji... No cóż, te emocje musiały znaleźć gdzieś ujście, zatem uprawiałam seks, nie wińcie mnie, to samo jakoś tak wyszło, bo Luke miał świetną argumentację zdrowotną dla tej czynności. 

     Poza tym hej... Dopięliśmy swego. 

     Siedząc na zboczu góry Lee w Los Angeles dokonałam jakiegoś wyboru życiowego, chociaż z logicznego punktu widzenia on nie miał prawa bytu. Staliśmy właściwie na niczym - na jakiś półsłówkach i kiełkującym pomyśle, dlatego zamiast stwierdzić "jakoś to będzie", uznałam że pora przetrenować tego dwumetrowego barana w moim stylu. 

     Luke Hemmings nigdy nie zrobił niczego w stu procentach sam, mając na myśli ścieżkę zawodową. Ja dochodziłam do celu po trupach, ciężką pracą, a skoro się zarzekał, iż da radę, musiał mi udowodnić, że robienie z nim interesów to coś wartego zachodu.

     Rodzina to jedno, biznes to drugie, chcąc nie chcąc gdy dochodzi co do czego, ostatecznie na stół wyciąga się papiery, nie jakieś słowne dogadanki, zatem mieliśmy mnóstwo roboty, by zająć się wszystkim zgodnie z prawem, z przytupem i wyciągnąć jak najwięcej profitu. Stratna być nie zamierzałam, ale zysk realny też miał utrzymywać jakiś poziom. 

     Chciałabym się czasem wedrzeć w szczegóły, naprawdę, ale tym samym ta opowieść byłaby dwa razy tak długa, z resztą Luke się upiera, że nikt nie chce słuchać o finansach, was bardziej interesujemy my, z czym mogłabym się pewnie kłócić, ale tym razem ustąpię. Jak wpadniecie innym razem chętnie opowiem wam tę historię z perspektywy strukturalistycznej, prawnej, zarządczej, wykonawczej, logistycznej i właściwie odkryję samo meritum - czym my się tak naprawdę zajmujemy, ale może poczekam z tym rzeczywiście do następnego razu. 

     Póki co - szczerze? Dałam z siebie dwieście procent przez ostatnie trzy miesiące. Luke dał drugie dwieście, jeśli nawet nie trzysta, bo odwalił kawał tak świetnej roboty, że chyba nawet na rozprawie sądowej z Barb mi tak nie zaimponował. 

     No właśnie, to pewnie też was interesuje. 

     Cóż, chodziłam jak kłębek nerwów po budynku przed rozprawą. Luke sam wydawał się zbyt poważny jak na siebie, a Nate nawet nie chciał spojrzeć w oczy Barbie, której chyba wydawało się, że ma temat w garści. 

     - Pożegnajcie się, przecież to wiadome, że dziecko zazwyczaj idzie z matką. -  Harpia podeszła do nas, na co Liz wywróciła oczami teatralnie. 

     Oczywiście, że wcale nie cieszyła się z mojej obecności tam, nawet jej nie powiedzieliśmy co mamy w planach, ale ja dzielnie udawałam, że ona wcale mnie nie nie lubi. 

     - Jak na ciebie patrzę to zastanawiam się czy byłaś najszybszym plemnikiem dlatego, że inne odpuściły sobie dla beki, czy może twój jad rozpuścił te inne? - Zasłoniłam usta na to, co powiedział Luke, żeby nie parsknąć pod nosem w oczekiwaniu na zaproszenie do sali. Mężczyzna tym czasem wstał i zmierzył z obrzydzeniem swoją byłą żonę.

      - Jesteś żałosny, nie wierzę, że sąd pozwoli dziecku zająć się dzieckiem. 

     - Żeby uosobienie choroby wenerycznej dostało prawa też nie słyszałem. 

    - Luke, odpuść sobie. - Położyłam rękę na jego ramieniu, bo takie dogadywanie sobie nawzajem niczemu pozytywnemu nie służyło. 

    - Masz rację, mądrzejszy ustępuje. 

     Ostatecznie rozwód wzięli z winy Barbie, bo przyznała się do tego, że to ona zostawiła Luke'a. Natomiast batalia o Nate'a... No cóż, okazała się wyjątkowo zażarta. 

     Wyszły niezłe kwiatki. To, że Luke raz spóźnił się odebrać dzieciaka z treningu piłki nożnej, a Nate sam komunikacją miejską pojechał do biura. To, że Barbie w ogóle go nie znała tak naprawdę i nie wiedziała co lubi. To że Luke często przekazywał go pod opiekę przyjaciół, bo sam był zapracowany... Ale gwoździem do trumny Barb okazał się chyba prawnik ogarnięty przez Liz, swoją drogą, gdybym poznała kolesia parę miesięcy temu, chętnie wyszłabym z nim na kawę, ale wówczas byłam mu tylko wdzięczna za dobrą gadkę. Rzeczywiście potrafił puścić człowieka z torbami, co widziałam po szatańskim uśmiechu matki Luke'a, tym samym chyba zaczęłam się trochę obawiać ostatnio podjętych decyzji. Mniejsza. 

     Wiecie, coś z serii: "Jaka matka porzuca swoje dziecko na tak długi czas, tylko po to, by oddać się swoim własnym rozrywkom. Jaka matka większą wagę przywiązuje do drogich samochodów, niż do tego, by jej syn był szczęśliwy. Przecież on nawet nie chce spojrzeć jej w oczy!". 

     Jasne, że nie chciał, babcia przy okazji opowiedziała mu to i owo o Barb, co było trochę okrutne, ale chłopiec tak czy siak nie traktował jej jak matkę, sam Nate wypowiedział się, że właściwie nigdy nie czuł z tą kobietą więzi, bo to tata, albo babcia, albo ciocia Jackie była z nim zawsze i wszędzie. 

      Opowiadam to bardzo chaotycznie, ale byłam wtedy sama zestresowana jak nigdy, młody też miał sieczkę z mózgu. 

    To wyglądało trochę jakby oboje jego rodzice stali po przeciwnych stronach i wyciągali ręce krzycząc "chodź do mnie! Nie, nie tam, do mnie!". 

     Barb wspominała delegacje Luke'a, kiedy siedziała z nim sama, a on jej pokazy, gdy to on siedział z nim sam.

    Ostatecznie dziecko samo stanęło przed sądem, oczywiście będąc pod opieką psychologa dziecięcego, Liz chyba też zapłaciła mu więcej niż powinna. 

    Nie wiem czemu w tej historii nie mówi się o tym, że Liz to inne wcielenie diabła?! Koniec końców była po naszej stronie, więc dawajcie mi tu cyrograf, mniejsza. 

    Wreszcie wysoki sąd zapytał Nate'a wprost. 

    - Nathaniel, z kim chcesz wrócić do domu, z mamą, czy z tatą?

    Miałam wrażenie, że cała sala sądowa słyszy moje bicie serca, gdy on wydusił z siebie coś, czego nikt się nie spodziewał. 

    - Z mamą... - Wówczas wszyscy usłyszeli jak serce Luke'a pęka na pół. - To znaczy z moją mamą, z Meg. Barbie nie pozwalała mówić do siebie mamo, więc no... Z Meg i z tatą, proszę, chodźmy już do domu. 

    No i zaczęła się kolejna debata. Ława przysięgłych była skonsternowana, Liz siedząca obok mnie zmierzyła mnie jak najgorsze zło tego świata, a ja... Ja odetchnęłam z ulgą, mając szczerą nadzieję, że zdanie Nate'a w tym przypadku okaże się kluczowe. W końcu parę lat temu rzeczywiście działała zasada, że w 60 procentach dziecko dostaje matka, ale ostatnio sąd się chyba zmodernizował na tyle, by wziąć pod wzgląd osąd samego zainteresowanego. 

     Ta rozprawa naprawdę ciągnęła się w nieskończoność. Wszyscy chodzili jak na szpilkach. Ja mam totalną wyrwę w głowie, a i tak pamiętam więcej niż Luke, który brał tabletki na uspokojenie od samego rana, więc na mnie padło, bym mówiła. 

     Dalej ci ludzie stali się dla mnie tylko gadającymi głowami. O ile z reguły lubię wszystko co jest tak uporządkowane i formalne, wtedy za bardzo chciałam dobrnąć do końca i usłyszeć, że możemy wreszcie zacząć funkcjonować normalnie. Na ile my sami byliśmy normalni. 

     Wiecie? W życiu nastoletniej Maggie, która zaplanowała całą przyszłość dorosłej Margaret, nie było miejsca na dziecko, na rodzinę. Jeszcze jakiś czas temu będąc z Dickiem nie wyobrażałam sobie wychowywania jego plemników, ba, jakichkolwiek plemników. Ale człowiek się zmienia, zmieniają się jego priorytety, w jednej chwili wojuje nad światem, a w drugiej uświadamia sobie, że może utracić cały ten świat, nie w postaci dosłownej, a w postaci metaforycznej - najbliższych ludzi. 

     Jeszcze jakiś czas temu bałam się bycia matką, później bałam się, że nigdy nią nie zostanę, a ostatecznie w jeden dzień, który ciągnął się okrutnie, okraszony pełnią stresu... Miałam partnera i syna, który co więcej nie kochał mnie dlatego, że musiał, on robił to dlatego, bo tego chciał, tym samym czułam się najszczęśliwszą istotą na świecie, a Barbie? No cóż, nie mogła zostać nawet weekendową podróbką matki po tym jak okazało się, że jej testy narkotykowe to jedyna pozytywna rzecz w jej egzystencji...

 ~*~

      - Jakbyś znalazła jakiekolwiek moje rzeczy to przy okazji mi podasz - powiedziałam do słuchawki, zdejmując turban z mokrych włosów. Byłam już ubrana i umalowana, spodziewałam się, że zastanę chłopaków chociaż ubranych, ale gdy weszłam do salonu, zobaczyłam ich oczywiście jak bezmózgie zombie przed telewizorem. 

    - Pewnie, jak się tam w ogóle trzymacie? Calum dalej jest podjarany tym, że dostanie twoje miejsce w firmie. - Cassie wiedziała od rozprawy, że planujemy coś wreszcie z tym zrobić, siłą rzeczy dowiedział się też Ashton, a potem poszło jak fala, ostatecznie każdy z naszych przyjaciół nie mógł wyjść z szoku, że zrobiliśmy taki myk. 

     Najpierw jednak zamierzaliśmy oboje się uroczyście zwolnić, ze skutkiem miesięcznego wypowiedzenia, chociaż liczyliśmy na ostatnie ustępstwo pana Hooda i że puści nas wolno mając Cala pod swoim skrzydłem. 

     Na początku zaklinałam kolesiostwo i brak respektowania zasad w Hood & Dunning, ale wówczas było mi to trochę na rękę. 

    Mężczyzna i tak domyślał się, że coś planujemy, albo przynajmniej jedno z nas, bo nie chcąc nie mieć do czego pójść, szykowaliśmy naszą małą petardę do odpału. No bez znajomości to by nie wypaliło, dlatego musiałam przełknąć dumę i chociaż w myślach przyznać Luke'owi, że takie życie, gdzie kolega załatwia koledze jest o wiele przyjemniejsze i wdzięczniejsze, niż ciężka, żmudna praca w pojedynkę.

     - Dobrze się trzymamy, oficjalnie mieszkam z nim jeden dzień i dopiero teraz mam ochotę zadusić gnojka gołymi rękoma, bo jeszcze się nawet nie ubrał i ogląda z Natem bajki. - To ostatnie powiedziałam głośniej, na co dostałam głupi śmiech Luke'a w odpowiedzi. 

    - To nie jest zwykła bajka, chodź, spodoba ci się! 

    Słysząc entuzjazm chłopca, zmarszczyłam czoło i podeszłam bliżej do telewizora. 

    - Cassie, mogę do ciebie zadzwonić później? Umówimy się na jakąś kawkę po południu, bo w ogóle mam ci ważne rzeczy do przekazania. 

     - Bierzecie ślub?

     - Jeszcze nie, dlaczego?

    Poczułam jak Luke kładzie dłoń w mojej tali i sadza mnie na swoich kolanach, a ja dalej mówiłam, nie patrząc w ekran. 

     - No wiesz, jesteś jednym z dwóch prawnych opiekunów Nate'a, otwieracie razem biznes, jesteście w związku, jesteście w związku, prawda? 

    - Chyba tak. - Przeniosłam wzrok na Luke'a. - Cassie się pyta czy jesteśmy w związku. - Luke wzruszył ramionami, na co teraz to ja zaczęłam się głupio śmiać. 

    - Jesteśmy, nie?

    - Luke mówi, że jesteśmy - rzuciłam lekko do telefonu. 

     Trochę się zgrywałam, chociaż może rzeczywiście ostatnio byliśmy w takim szale pracy, że nawet nie mieliśmy okazji dokładnie nic ustalić. Ja nawet nie powiedziałam, że go kocham, on też mi tego nie powiedział... Ale to taka oczywistość, więc... Aż zmarszczyłam czoło myśląc czy to jakiś problem, ale byłam na tyle przyjemnie głaskana po udzie, że zapomniałam się zmartwić. 

    - Jesteście głupi, naprawdę. Weźcie w końcu ten ślub, a nie tylko praca, praca, praca, bo od powrotu z LA widzę cię tylko jak biegasz w kółko na tych swoich szpilkach. 

    - Cassie, skarbie, najpierw obowiązki, później przyjemności. 

    - Nie wmówisz mi, że nie uprawiacie seksu. 

    Luke zdjął mnie ze swoich kolan patrząc na zegarek, a potem sam zaczął się ogarniać, podczas gdy ja dalej rozmawiałam. Dostałam od niego jeszcze cmoka w czoło, dlatego obróciłam głowę, dostałam cmoka w dzióba i wtedy zniknął w sypialni. Nate za nim, bo musiał przygotować się do szkoły, tym czasem ja kończyłam kanapki z czekoladą po młodym. 

    - Uprawiamy...

    - Więc jednak jakieś przyjemności są. 

    - Jest dużo przyjemności, ale jest też dużo obowiązków. Nie chcę zostawić pana Hooda z syfem, więc robię ponad zakres, poza tym muszę zatrudnić paru ludzi, załatwiłam sporo papierologii , nadzwoniłam się po starych znajomych, co wiszą mi przysługi, poza tym kurator sądowy czasem wpada, żeby zobaczyć jak sobie radzimy, odrabiam z Natem lekcje, ostatnio byłam nawet na wywiadówce i myślałam, że te zdziry, które spodziewały się Luke'a mnie dojadą... I wiesz co? Te obowiązki też są fajne, ale wrócę do życia, do spotkań z wami i takie tam jak wszystko ogarnę. 

    - Michael mówił, że w żyłach Luke'a płynie już kawa. Nie przemęczacie się, Maggie?

    - Posłuchaj, teraz zapierdalamy, potem będziemy odpoczywać. Tylko błagam, nie mów matce co się dzieje, bo najpierw muszę załatwić sobie jakieś ulgi u teściowej. 

    - Liz to ponoć teściowa z piekła rodem. Calum się jej trochę boi. 

    - Boże, jak już się wszystko ogarnie pójdę z Calem na piwo o tym pogadać. 

    - Chodź ze mną na piwo! 

    Wtedy poczułam dłonie Luke'a na swoich barkach. Pochylił się trochę nade mną i pocałował lekko moją szyję. 

    - Gorąca linia, zaraz się spóźnisz. 

    - Co?! - Aż się podniosłam i zerknęłam na czas. - Mamy jeszcze godzinę, do wyjścia, idioto! - Uderzyłam go złośliwie poduszką, dlatego niewiele myśląc, Luke podniósł mnie i przerzucił przez swoje ramię. - Cassie, muszę kończyć, bo zostałam zaatakowana. Pozdrów Ashtona i dzieciaki, ogólnie ogarniemy wspólnie jakieś kinooo! Luke, nie łaskocz mnie! 

     Mój telefon spadł na ziemie, a rozbawiony Nate podniósł go ze skrzywioną miną. 

    - Tato, wisisz matce nową szybkę...

    - Już drugą! - Aż jęknęłam, próbując mu się wyrwać. - Hemmings, puszczaj mnie, bo ci ten telefon w dupę wsadzę! - Mimo to sama zaczęłam się śmiać, a gdy mnie postawił, założyłam ręce na piersiach obrażona. Luke wywrócił oczami, ale z chichotem.

    - Meg?

    - Nie rozmawiam z tobą. 

    Obróciłam się na pięcie chcąc iść wysuszyć i ułożyć włosy. 

    - Ale Maggie. 

    - Wal się. 

    - Meg, wyjdziesz za mnie? 

    Nawet na niego nie spojrzałam, chcąc wejść do sypialni. 

    - Nie wiem, bo mnie wkurzasz.

    - Słucham?! 

    Wtedy oparłam się o framugę, lustrując go całego ze złośliwym uśmieszkiem. Ale Luke nie stał już dumny z siebie i swoich żartów. On rzeczywiście przyklęknął na jedno kolano, a w ręku miał pudełeczko. Nate wyjadając czekoladę ze słoika siedział na oparciu kanapy, oczekując twierdzącej odpowiedzi. 

    Ale przecież już takiej udzieliłam. Wiedział, że chcę być jego żoną, Nate miał pełne prawo nazywać mnie per "matka", a za godzinę jechaliśmy złożyć wypowiedzenie, by zacząć wspólną "imprezę", tym samym naprawdę nie potrzebowałam pierścionka, bo po co? 

    Luke zdążył dać mi coś o wiele cenniejszego niż biżuteria - dom. 

    Trochę mnie tym samym rozbroił, dlatego niepewna, z lekko zdezorientowaną miną podeszłam do niego (przy okazji deptając poduszki ozdobne z kanapy, bo tak, przez ostatnie zamieszanie mieliśmy bałagan). 

    - Możesz wstać? - zapytałam szeptem. 

    - Dlaczego? Powinienem powiedzieć, że nie wstanę póki nie powiesz "tak". 

    Westchnąwszy ciężko ja sama ukucnęłam i przyciągnęłam sobie poduszkę siadając przed nim. Luke uniósł obie brwi. 

    - No co? - zapytałam. - Poczekam aż zdrętwiejesz. 

    - Jesteś okropna, wiesz? Powinnaś się teraz rozpłakać i wpaść w moje ramiona. 

   - Meeeh. - Wzięłam z jego ręki pudełeczko i zaczęłam je oglądać. 

    - Meg, znęcasz się nade mną. 

    - Czy to wszystko, co masz mi do zaoferowania? Czekam na atrakcyjne warunki naszej umowy. - Oparłam łokieć na kolanie, a policzek na dłoni. Hemmings prychnął przyciągając sobie drugą poduszkę i siedzieliśmy naprzeciw siebie, niczym dwóch negocjatorów. 

    Nate pochłonął kolejną łyżkę czekolady. 

    - Jesteście lepsi niż kino. 

    Oboje próbowaliśmy nie parsknąć i zachować pełną powagę. 

    - Dlaczego akurat dziś zadajesz mi to pytanie?

    - Właściwie to czekałem na odpowiedni moment, planowałem fancy kolację, albo chwilę, w którym otworzylibyśmy nową firmę oficjalnie... Ale chciałem żebyś przestała się gniewać. 

    - Woah, szczerość to podstawa. 

    Jak się wobec tego czułam? Rozbawiona, jasne, serce biło mi trochę szybciej, ale przecież oboje doskonale znaliśmy odpowiedź. 

    - Więc jak będzie?

    - Mogę przyjąć pierścionek, ale dalej będę się trochę gniewać, okej?

    - To bez sensu...

    - Dawaj twoje rozwiązanie. 

    - Boże! - Nate aż jęknął i zszedł z kanapy siadając na trzeciej poduszce między nami. 

    Wyrwał wręcz z mojej ręki pudełeczko, wyciągnął ten pierścionek i spojrzał groźnie po mnie i Luke'u, podczas gdy my próbowaliśmy nie parsknąć głupim śmiechem. 

     - Czy ty, niezwykle uparta babo, chcesz wyjść za mąż za tego niezwykle głupiego faceta? - Wtedy nie powstrzymaliśmy śmiechu. 

     Podałam Nate'owi rękę, patrząc w rozbawione, piękne, niebieskie oczy jego głupiego ojca. Byłam zakochana i szczęśliwa i naprawdę nie wyobrażałam sobie swojego życia już inaczej. 

    - Tak, Nate, chcę. 

    - Cudownie! - Nałożył pierścionek na mój serdeczny palec. - Na mocy prawa udzielonego mi przeze mnie ogłaszam was narzeczeństwem, a teraz lecicie w ślinę... 

     Próbowaliśmy zachować powagę i normalnie się pocałować. Luke położył dłonie na mojej tali i przyciągnął mnie bardziej  do siebie, a ja ujęłam jego policzki. Rzeczywiście pocałowaliśmy się ze sobą. Ale nie tak czule, o nie, to była czysta złośliwość teraz w stronę Nate'a, bo ten pocałunek był jednym z serii "nie wolno okazywać sobie miłości publicznie, na to patrzą dzieci!". Dosłownie, języki poszły w ruch, a na dodatek usiadłam mu na kolanach. 

     Młody aż się wzdrygnął, zasłonił oczy, a w tle... Leciała bajka, na którą miałam spojrzeć, gdzie mały, uroczy niedźwiadek właśnie rozjeżdżał inne zwierzęta leśne swoim nowym samochodem. 

     Dobrze, że ten kurator nie nawiedził nas w tamtej chwili...

    ____________________

    Mam pytanie, czy wy chcecie więcej? W sensie czy chcecie, żebym napisala trochę ich wspólnego życia, czy uważacie, że koniec powinien już nastąpić? 

     Bo samaw sumie nie wiem co robić.  

     Ostatecznie zapraszam was też na Hatefuck i  na Chasing Cars, czyli ff o muke'u, gdzie wrzuciłam rozdział. 

    All the love xx


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro