Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. cukierki z alkoholem

      Ekler z jabłkiem

     Człowiek zdecydowanie łatwiej radzi sobie z własnym życiem, gdy inni ludzie mu go nie rozwalają. Jakże banalna myśl. Ogólnie codzienność byłaby naprawdę prosta gdybyśmy nie utrudniali jej sobie sami, wchodząc w przeróżne, często idiotyczne konflikty. Mimo wszystko czasem po prostu nie da się ugodowo i trzeba improwizować, a improwizacja jest drogą pod górkę. 

    Ja? Ja jestem mistrzem improwizacji, ot co! Rzadko kiedy przygotowywałem się do wystąpień publicznych, już do liceum chodziłem jak na studia, z jednym długopisem, najczęściej niepiszczącym i zeszytem od wszystkiego. Ale miałem szczęście, urok osobisty oraz długi język. 

    Interpretujcie to jak tylko chcecie. 

    Poznałem już ludzi pokroju Margaret Langford. Przyłożeni, twardo stąpający po ziemi, trwający w przeświadczeniu, iż mogą zmienić świat. Umykałem takim nauczycielom, później wykładowcom, umykałem swojemu ojcu, umykałem nawet Johnsonowi, ale ona... Miała w sobie ikrę i uparcie dążyła do swego. 

     Najpewniej obrała sobie za cel tyranie mnie, o czym przekonałem się już w pierwszym tygodniu naszej współpracy. Momentalnie ustawiłem jej nazwę kontaktu na "Żelazna Dama", czasem, ku rozmaitości zmieniając na "Hetmana Ciemności". Bo taka właśnie była. Królowa Piekieł, zapewne miała kiedyś romans z Crowleyem. 

    W niedzielę wieczór, gdy Calum wpadł do mnie na piwo, zamiast dyskutować o jego ślubie, dla odmiany, przeszliśmy na mój znienawidzony ostatnimi czasy temat - temat brytyjskiej czarownicy. 

    - Daj spokój, Luke. - Hood zrobił znaczącą minę, dolewając sobie soku do trunku. Wziął to najpewniej od Jackie, bo wcześniej uznawał sok za pedalski. Nie żebyśmy mieli coś do gejów... No proszę, jak kobieta może zmienić człowieka. 

    - Ja mam dać spokój? To jest nie fair, że ona was wszystkich tak uwielbia i chwali, a moim każdym pomysłem mogłaby podetrzeć swoje seksowne cip... - Spojrzałem niepewnie w stronę Nate'a, przeglądającego gry na konsoli tuż obok. - No wiesz o co chodzi. 

    - Po prostu nie dajesz się lubić. Zamiast spuścić głowę i powiedzieć: "tak, spóźniłem się, przepraszam, to się nie powtórzy", zacząłeś zadzierać nosa, zgrywać jakiegoś baddasa i jej podskakiwać. 

    - Pf, Margaret mogłaby podskoczyć i tak nie sięgnęłaby mojego wzrostu. 

    - I twojego ego. 

    - Wujek Calum ma racje, rozmawialiśmy już o twoim ego - przypomniał dzieciak, wybierając Battlefielda, w którym ja zdążyłem zrobić platynkę. 

    - Czy on powinien grać w gry z taką przemocą?

    - Czy ty powinieneś pić piwo z sokiem? - Nate uniósł jedną brew, a Calum aż otworzył oczy szerzej. Nie umiałem nie parsknąć. 

    - To jest niesamowite, że dzieci Ashtona to aniołki, a Nate jest... 

    - Sobą - dokończył znów on. 

    - Ostatnia rundka, jak zginiesz, idziesz myć klejnoty, bo nie odpuszczę ci szkoły. - Postanowiłem chociaż spróbować w ojca. 

    - Pamiętasz, że mam jutro trening? 

    - O 3? 

    - Bingo. - Błysnął szczerym uśmiechem, na co aż się ukłoniłem. Calum pokręcił głową z niedowierzaniem. 

    - Zastanawiam się który którego wychowuje... 

    - To współpraca - rzucił Nate zgodnie z prawdą. 

    - Coś w tym jest. - Wzruszyłem bezradnie ramionami. - Nate daje mi fory przed trudnym okresem dojrzewania, który nas zapewne czeka, bo halo... Pamiętasz mój okres dojrzewania. - Hood skrzywił się znacząco. 

    - Pamiętasz jak przebiłem ci wargę spirytusem i igłą na ziemniaka?

    - Co? - Aż zastopował grę, opierając się na moim ramieniu. 

    Nate był stosunkowo wysoki na swój wiek, ale chudy jak szczypiorek. Jednak co się dziwić, ja miałem prawie dwa metry wzrostu, Barb metr osiemdziesiąt. Mimo wszystko jasne włosy kręciły mu się po Hemmingsach, miał oczy błękitnego aniołka oraz dołeczki w policzkach. Po mojej prawie byłej żonie odziedziczył doskonale zaznaczone kości policzkowe i zdecydowanie pasowałby na jakąś dziecięcą okładkę. W przyszłości... Zapewne mógłby zostać łamaczem serc, gdyby tylko wybrał się na siłkę... Z drugiej strony, nie miałem parcia na szkło w tej kwestii. Nate miał prawo być takim, jakim być chciał, dopiero kształtował swój charakter, rozwijał pasję jaką była piłka i dobrze dogadywał się z rówieśnikami. Jasne, czasem dostawałem telefon ze szkoły, że się z kimś pobił, ale proszę, wiecie jacy są chłopcy. Póki nie łapał koleżanek za tyłki, nie miałem co interweniować, musiał się wyszumieć. 

    - Nic, nie było tematu. - Zmroziłem Caluma spojrzeniem. Niekoniecznie chciałem, by mój syn znał szaleństwa młodości... Choć sam był wynikiem takiego szaleństwa, mniejsza. 

    - Ojciec ci kiedyś opowie. - Pokiwał głową. - O tym, o naszym zespole, o dwudziestych pierwszych urodzinach Mike'a w Vegas... 

    - Hood, bo cię wyproszę. - Wywróciłem oczami. 

    - Byłeś kiedyś fajny? - Udałem żachniętego. - No żartuję no. - Nate wywrócił oczami, a ja sprzedałem mu pstryczka w nos, bo wciąż opierał się na moim ramieniu. 

    - Idziemy do wanny. - Przerzuciłem go sobie, niczym worek leciutkich ziemniaków, przepraszając Caluma na chwilę. - Poczekaj, zaraz do ciebie wrócę. - Skinąłem na piwo. 

    - Nie mogę więcej. - Zerknął na zegarek. - Prowadzę. 

    - Piwo to nie alkohol. 

    - Zapamiętam. 

    - Jesteś małą cholerą, wiesz? - Klepnąłem lekko tyłek Nate'a, który przez zmianę położenia i ogólne emocje zaczął głupio się śmiać. 

    Zaniosłem go do łazienki, gdzie miał już wodę w wannie i jakieś monster tracki przerobione na łódki. Barb kupowała mu tyle zabawek, że praktycznie mógłbym zbić fortunę otwierając konkurencję dla F.A.O. Schwarz. 

    - Wiesz co i jak, nie? 

    Od tygodnia mój syn czuł się bardziej mężczyzną, bo zamiast myć się w płynach dla dzieci, używał moich, typowo męskich, trochę piekących w oczy - szampono-mydeł w jednym. 

    Zanim zostawiłem go samego, zrobiłem jeszcze w tył zwrot, przypominając sobie o przykrym fakcie. 

    - Wiesz co robić żeby nie mieć sklejki, huh?

    - Tato, wyjdź! - Rzucił we mnie koszulką, którą zdjął. 

    - No dobra, ale chyba nie chcesz być obrzezany... 

    - Fuj, wynocha! 

     Śmiejąc się na głos, wróciłem do Caluma, który rozbawiony czytał moją listę rzeczy do zrobienia przy dzieciaku, napisaną kredką de facto. 

    - Musisz notować żeby zrobić mu jedzenie? 

    - Wcześniej ciągle jadłem coś na mieście, Nate'a nie ma zawsze ze mną, kiedy siedzi z sąsiadką, po prostu wie, które guziki na mikrofali nacisnąć. 

    - Jak sobie radzisz?

    - Jak widać. Mam na chacie jeden wielki pierdolnik i zero ochoty do sprzątania, a Margaret stwierdziła, że muszę poprawić swoje niekonkretne raporty ze spotkań, tym samym od gówniaka, siadam do papierkowej roboty. Jeśli nie liczę z nim matmy, liczę te gówna. 

    - Wiesz, chyba mogę ci jakoś doradzić?

    - Zmusisz ojca, żeby ją wywalił, albo Trumpa, żeby ją odesłał do kraju herbaty?

    - Niee... - Mężczyzna wywrócił oczami. - Margaret jest kobietą, a ty masz zdolność uwodzenia nawet supermodelek...

    - Najwidoczniej ta zdolność ma termin ważności i sorry, ale wątpię, że uwiodę Hetmana Ciemności. 

    - Nie masz się z nią umówić, ani spać. Po prostu zrób te swoje hemmingsowe sztuczki, spraw że sama zacznie robić do ciebie maślane oczy i wykorzystuj sytuację. 

    - Mam ją zmanipulować? - Calum położył dłoń na moim ramieniu. 

    - Neurolingwistycznie zaprogramować. 

    Pokręciłem głową z lekkim niedowierzaniem. Choć z drugiej strony... To był jakiś plan. 

*

    Tydzień zaczął się jak zwykle "odprawą", gdzie cudem zdążyłem przed zamykającymi się drzwiami. Margaret miała wtedy na sobie obcisłą, czarną sukienkę, marynarkę, jak zwykle czerwoną szminkę i nowe buty. Do niemal każdego outfitu dobierała inne obuwie, zdecydowanie była butomaniaczką. Dbała o włosy, często używała innych perfum. W zależności od humoru, tak wykminiłem. Gdy się denerwowała, jej zapach był duszący, chemiczny, jakby chciała nas wszystkich podusić, z reguły używała najpewniej... Versace (?), które stały przed wyjściem z mieszkania Cassie Irwin. Gdy natomiast się uśmiechała, pachniała kobieco, ale lekko, tak przyjemnie i pociągająco poniekąd. 

    Dopóki dopóty nie zaczynała się odzywać, mógłbym śmiało uznać Margaret Langford za atrakcyjną kobietę. Kobietę - wyzwanie, ale ja nigdy nie lubiłem banalnych, spokojnych dziewczyn, rumieniących się na każdy, nawet najgłupszy komplement. Im trudniej, tym zabawniej, im zabawniej, tym lepiej. 

    Miała ładną figurę, chociaż i tak ciągle była na diecie. Układała swoje gęste włosy w biznesowe koki albo eleganckie fale. Na szpilce chodziła lepiej niż w trampkach, a postawa wyższości dodawała jej zimnej klasy. Była seksowna gryząc długopis w skupieniu. Była seksowna stukając hybrydowymi paznokciami o biurko. Była seksowna zakładając nogę na nogę. 

    Mimo to wciąż była sobą. Złośliwą, podłą zołzą ze zbyt wysokim mniemaniem o sobie. 

    Całe spotkanie siedziałem półmartwy, próbując nie zapomnieć o fakcie, że musze odstawić Nate'a na trening. Nie spałem prawie całą noc, siedząc nad papierami i gdyby nie Scorpionsi w słuchawkach, najpewniej zasnąłbym śliniąc dokumenty. To głupie, ale czasem się ślinię. 

    Próbowałem zdmuchnąć włosa, który opadał mi na nos. Jednym uchem wpuszczałem to co mówiła diablica, drugim wypuszczając informacje. Wreszcie zebranie dobiegło końca, o czym świadczył dźwięk otwierającego się pudełka cukierków z wiśniami i wódką. 

    Uśmiechnąłem się pod nosem mimowolnie. To był akurat ciekawy pomysł, nawet jeśli Oleg wypijał tylko środek cukierka, Eldice oddając czekoladę. 

    - Hemmings, jeśli możesz, do mojego biura. - Powstrzymałem wywrócenie oczami. 

    Nie, nie mogę, jeżeli nie zamierzasz wyskoczyć przez ono, albo rozebrać się i dać mi się przelecieć, nie mogę. 

    - Oczywiście - odpowiedziałem, podnosząc się z miejsca. 

    Calum skinął mi znacząco głową, ja wzruszyłem ramionami, aż ostatecznie poszedłem za Margaret, która ładnie kołysała biodrami. 

    Zamknęła za nami drzwi, usiadła za biurkiem, skinęła na krzesełko naprzeciw siebie. 

    - Postoję.

    - Skoro tak mówisz. - Oczywiście, że założyła nogę na nogę. Nie byłaby sobą gdyby tego nie zrobiła. - Poprawiłam twój projekt. 

    - Co zrobiłaś? - Zmieniam zdanie, po prostu zdejmij sukienkę i wyskocz przez to okno. 

    - Poprawiłam projekt - odparła powoli, biorąc głęboki oddech. Niedoczekanie jej, że zacznę mówić inaczej niż po imieniu. - Z przykrością muszę stwierdzić...

    - To jest jakiś żart - prychnąłem trochę urażony. 

    Okej, bardzo się nie wyspałem. 

    - Posłuchaj mnie, Hemmings. - Wstała z miejsca, zakładając ręce na piersiach. Z reguły rozmawialiśmy w pozycjach zamkniętych. 

    Margaret otworzyła teczkę, wyciągając parę kartek. 

    - Uspokoiłeś się już? Skończyłeś z fochami? - Miała taki ostry, brytyjski akcent... - Znowu. - Zrobiła znaczącą minę. No tak, sytuacja na drodze. Zbyt szybko wybuchałem nie mając dostatecznej dawki energii. Wtedy brak kawy, teraz brak snu... 

    - Proszę mi wybaczyć, po prostu mam wrażenie, że czegokolwiek nie zrobię, ty i tak to skrytykujesz i nie dopuścisz mnie do wykonywania ciekawych projektów. 

    - Dość. 

    - Słucham?

    - Cudownie, więc jednak słuchasz. Daj mi dokończyć z łaski swojej. - Podała mi jedną kartkę, na którą nawet nie spojrzałem. Wciąż mierzyłem sylwetkę Margaret z wyrzutem. - Owszem, nie dogadujemy się, nie zwolnię cię jednak, nie dlatego, że jesteś przyjacielem Caluma, a dlatego, że z przykrością muszę stwierdzić, że twój projekt jest... - Przełknęła ślinę. - Dobry. 

    Moment....

    Jeszcze raz. 

    Dobry?! 

    - Poprawiłam trochę małe szczegóły, ale nie zmieniłam głównego zamysłu. Przecież powiedziałam, że zależy mi na pracy, prywatę jestem w stanie odłożyć na bok i mam nadzieję, że ty też, tylko i wyłącznie dla dobra tej firmy. 

    - Oczywiście, Margaret. - Aż dotknęła swojego czoła z ciężkim westchnieniem. 

    - Więc liczę, że nie będziesz się już więcej unosił. - Podała mi jeszcze kilka wydruków. - Wszystko co trzeba podpisałam, masz moje błogosławieństwo, czy coś, zajmij się tym, Hemmings. 

    Odeszła na parę kroków, chcąc chwycić klamkę, a ja tylko spojrzałem za kobietą, oblizując usta. Zmarszczyłem czoło. Naprawdę była służbistką. 

    - Dziękuję - powiedziałem jeszcze, mimo wszystko wciąż cierpko, ale ona tylko uśmiechnęła się z przymusu, ginąc w pokoju wspólnym, by potem móc odebrać od Michaela kolejną porcję pracy. 

*

    Było po trzeciej. Jasne, że było po trzeciej, do cholery jasnej! 

    Miałem wrażenie, że naprawdę zabiorą mi prawko, jeśli zatrzyma mnie drogówka i tym razem detektyw Ashton Irwin nic tu nie da. Pędziłem w prędkości światła, prawie przejechałem jakąś staruszkę i nagminnie wymuszałem pierwszeństwo, tylko po to by zdążyć pod tę cholerną podstawówkę. 

    Boisko było już puste. Drużyna Nate'a i tak trenowała w osobnej auli, ale tam musiałby dotrzeć albo ze mną, albo autobusem. Nie dałby rady z buta. 

    Zirytowany, wściekły na samego siebie, próbowałem się do niego dodzwonić. Nie odbierał. A jeśli coś mu się stało?! W głowie miałem same czarne scenariusze. 

    Wbiegłem do również opustoszałego budynku szkoły, prawie potykając się o własne nogi. Rozejrzałem się dookoła. Dzieciaka nie było. Zacisnąłem ręce w pięści. Co teraz?! Co ja powiem Barb, co ja powiem mamie, co ja powiem jemu jak się znajdzie?! Jak ja spojrzę w lustro?!

     Pierwszy raz wzięły mnie tak prawdziwe emocje w związku z troską o Nate'a. Chyba właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że tylko ja jestem już za niego odpowiedzialny. Nikt mnie nie poratuje. Zostałem samotnym ojcem złośliwego, ale kochanego ośmiolatka. 

    Albo właśnie zostałem wyrodnym ojcem... 

    Prawie drżąc z emocji, wykonałem jeszcze jedno połączenie, ale opowiedziała mi poczta. Cholera, kazałem mu ładować telefon! 

    Wszedłem do kiosku przy szkole, kupiłem paczkę fajek i zapalniczkę. Kiedy ja ostatnio paliłem papierosy? Chyba przed kolosem na studiach. Nawet rozmawiając z ojcem Caluma o robotę nie miałem takiego nerwa. 

    Usiadłem na masce mercedesa i zakasłałem po pierwszym buchu. Ohyda. Ale pomagało, dlatego paląc ustalałem fakty. Co mogę zrobić? Do kogo zadzwonić? 

    Z budynku szkoły wyszła ostatnia nauczycielka. Spojrzała na mnie, uśmiechnęła się lekko, a potem rzuciła krótkie do widzenia. Chyba uczyła angielskiego... Moment...

    - Umn, przepraszam, widziała pani może Nate'a Hemmingsa gdzieś pół godziny temu?

    - Czekał na pana z kolegą, ale miałam lekcje i już później go nie widziałam. 

    - Okej, dziękuję bardzo. 

    - Panie Hemmings?

    - Tak?

    - Zgubił pan syna? - Uniosła jedną brew, podchodząc bliżej. 

    - Nie, jasne, że nie. Po prostu mówił, że będzie czekał, ale kazałem mu jechać do tego kolegi jeśli nie zdążę. 

    - Och, jasne. - Siliłem się na uśmiech. - Nie widziałam Barbary ostatnio, dlatego mówię panu, w środę jest wywiadówka o 5. 

    - Postaram się być. 

    Kiedy odjechała, spaliłem jeszcze jednego papierosa, przeczesując włosy palcami. Moje myśli wyrażały tylko "kurwakurwakurwa". 

    Już miałem ponownie wybrać numer Nate'a, gdy zobaczyłem na wyświetlaczu przychodzące połączenie od Hetmana Ciemności. Wywróciłem teatralnie oczami, ale odebrałem. W końcu nie skończyłem jeszcze pracy na dziś. 

    - Streszczaj się, Langford. - Nie dbałem już o żadne formy złośliwości lub grzeczności. 

    - Nie zgubiłeś czasem czegoś? - Zmarszczyłem czoło. - Albo prędzej kogoś? 

    - Jak... 

    - Czeka na ciebie w moim gabinecie, przyjechał autobusem, bo chciał cię ochrzanić, że się spóźniłeś. 

    - Kamień z serca...

    - Musisz przestać się spóźniać, Luke. - Zgasiłem niedopałek butem. - Powinnam cię teraz ochrzanić, ale zrobię to nie w obecności dziecka i nie przez telefon. - Mimo wszystko się zaśmiałem, trochę histerycznie, bo to zaczęło ze mnie spływać. 

    - Już jadę. - Zanim się rozłączyłem, wsiadłem do samochodu. - Dzięki, Meg. 

    - Drugi raz tego dnia, nie dziękuj, a zabierz się za pracę, Hemmings. - Wywróciłem oczami ponownie na tę samą kobietę. To ona zakończyła połączenie. 

    _____________

    Co wy na to? ;) Naprawdę jestem mega ciekawa co myślicie o całym zarysie tej historii i o moich bohaterach <3


    


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro