Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26. poległy w małżeństwie

      #eklery <--- tt, napiszcie coś ku zdrowiu pary młodej ;)

    Jeśli mnie znacie, a znacie mnie już trochę, jesteście raczej zaznajomieni z moim stosunkiem do ślubów wszelkiej maści. No cóż, nie każdy ma szczęście w miłości, powiedziałoby się, ale jeśli mam być szczery, wolę trochę porozkładać to na czynniki pierwsze. 

     Jak można, będąc młodym człowiekiem, obiecywać komuś miłość, wierność, uczciwość i że się go nie opuści... Aż do śmierci. To bardzo długo. Przecież jesteśmy tylko ludźmi, zmieniamy się, dojrzewamy, nasze priorytety są zupełnie inne. Skąd możemy mieć pewność, że za dziesięć, piętnaście, czy pięćdziesiąt lat wciąż będziemy kochać i uwielbiać te samą osobę? Bycie w małżeństwie zawsze kojarzyło mi się z rutyną i poświęceniem, rzadko z prawdziwym oddaniem. Bo jeśli obiecuje się uczucie do grobowych desek, nie mając pojęcia czy ono dalej będzie się tlić po tych wszystkich latach, nie jest się trochę kłamcą? Nie spisuje się umów, nie wiedząc czy zdoła się spełnić ich warunki. 

    Uczciwość - okej, wierność - da się, ale miłość? 

    Na swoim pierwszym ślubie myślałem właśnie o tym. Luke, jaki straszny z ciebie kłamca! Przecież chciałeś się tylko zabawić. Dlaczego teraz musisz mówić nieprawdę i dawać się zaobrączkować? Czy rzeczywiście to musi tak wyglądać?

     Dlatego trochę nie poznawałem siebie, gdy prowadząc siostrę do ołtarza (bo nasz ojciec oczywiście nie raczył się zjawić, ale ponoć wysłał kartkę), zamiast krzywić się i szeptać Jackie "jeszcze możesz zwiać, nie rób sobie tego", poniekąd zazdrościłem jej szczęścia. 

     To chyba coś znaczy, gdy ktoś mówi ci, że będziesz dla niego atrakcyjny nawet stary, brzydki i gruby... I ja w rzeczy samej nie mogłem tego pojąć wcześniej, nim Maggie nie powiedziała mi wprost, że chyba się zakochała. 

     I znów jesteśmy chcąc nie chcąc w punkcie wyjścia. Bo przecież to brzmi tak ładnie, wszystko mogłoby być już w porządku, ale jak się okazuje dorosłość ssie jeszcze bardziej, niż wydawało mi się kiedykolwiek. 

     Miałem ten swój tort, o którym wam opowiadałem. Najpierw spadła z niego zgniła wisienka, później bita śmietana rozmazała się na dekolcie mojej nowej, gorącej szefowej, a ciasto i tak z zakalcem dało wszystkim bilet w jedną stronę do ubikacji. Więc zostałem ja, mój syn i brudny talerz po torcie, który ktoś musiał pozmywać. Który ja musiałem pozmywać... Ale on zbił się w zlewie, więc uznaliśmy, że zamiast tortu pójdziemy do cukierni kupić wszystkim po eklerku. 

     Wiecie jaki jest problem z eklerami? Są smaczne i słodkie, ale nie każdy lubi ich nadzienie. 

     Wiecie jaki ja mam problem z eklerami? Są cudowne, ale Margaret Langford ich nie znosi. Niemal tak samo jak ja nie znoszę bezradności. 

    Co miałem zrobić z sytuacją, w której uporałem się z własnym, skisłym tortem emocjonalnym, ale eklerki, które kupiłem w zamian nie wszystkim smakowały? 

     Dlatego nie odpowiedziałem Meg tamtej nocy. Przecież i tak zasnęła, a rano nie miała pojęcia co jej sztuczna rzęsa robi na mojej poduszce. Jednak skoro byliśmy dorośli... Zamiast szukać rozwiązania problemu, po raz chyba milionowy wskrzesiliśmy oficjalną wersję.

    Nie chcę wam o tym opowiadać ze szczegółami. Nie czuję się na siłach, prawdę mówiąc. Bo my tylko siedzieliśmy naprzeciw siebie w pościeli, gdzie Margaret chciała zacząć wyjaśniać, na co pokręciłem przecząco głową i wymieniliśmy po smutnym uśmiechem. 

     To trochę jak w tej piosence... 

    Co boli najbardziej? Być tak blisko i mieć tyle do powiedzenia i patrzeć, jak odchodzisz. I nigdy się nie dowiedzieć jak mogłoby być. I nie pokazywać, że cię kocham, choć właśnie to próbowałem zrobić. 

     Co za głupota. Kochać kogoś. Największy idiotyzm, nie wiem czemu właśnie w ten sposób myślałem idąc z Jackie pod ramię w stronę mojego najlepszego przyjaciela. 

     Zabawne. Calum zawsze był tym kolesiem, który miał najwięcej kobiet i nigdy nie chciał być szczęśliwie zakochany, a teraz zamierzał zmienić status społeczny Jackie Hemmings, wkurzającej siostry jego kumpla. 

     Nie ukryję tego, wyduszę to z siebie, bo wiem, że chcecie to usłyszeć. Z chęcią stanąłbym drugi raz przed ołtarzem i wymienił obrączki z Meg. Abstrahując od tego czy chciałaby mojego nazwiska, czy uznałaby to za umniejszanie jej osiągnięć za czasów bycia panną. To też brzmi głupio, tak trochę staroświecko... 

    Nie wiem czy kochałbym ją do śmierci, ale wiem, że ona też by tego nie wiedziała. Wiem, że trochę celowalibyśmy w ciemno, nie mając pewności, czy czasem nie pozabijamy się w podróży poślubnej. Jednak byliśmy dobrą drużyną.

    I widziałem jej zaszklony wzrok na Jackie i Caluma, kiedy mocniej ścisnęła ramie Nate'a, bo młody uparł się, że nie usiądzie z dala od Meg. 

    Młody to w ogóle inna historia. On tego wszystkiego nie rozumiał. Jedna z księżniczek w Mulan 2 powiedziała, że w idealnym świecie, idealni ludzie zakochiwaliby się w sobie i byli ze sobą tylko z miłości, ale świat nie jest idealny... Zawsze najbardziej lubiłem Mulan... I Tianę z Księżniczki i Żaby. Proszę was, kto wymyślił Ashtonowi imię dla córki? 

    To też jest trochę rzutujące na mój charakter, skoro przede wszystkim lubię niezależne, silne kobiety. Na mój typ. Babara była bardzo samolubna w tej swojej niezależności, ale Margaret umiała połączyć siłę z typowym byciem "babą" od czasu do czasu. Imponowała mi. Powalała mnie na kolana i wiem, że ze wzajemnością, więc prawdopodobnie nasze potencjalne małżeństwo nie byłoby takie nudne i pełne rutyny...

    Już tak dywaguję od początku swojej wypowiedzi, musicie mu wybaczyć, ciężko jest nie mieć moralniaka będąc w trakcie rozwodu, wiedząc, że grozi ci utrata pracy tylko dlatego, że kogoś kochasz... Podczas gdy twoja siostrzyczka i najlepszy przyjaciel właśnie przysięgają sobie te wszystkie, nie jestem pewny czy szczere bzdety... 

    Dlatego pod czujnym wzrokiem swojej matki wróciłem do Nate'a i sam odruchowo położyłem rękę na ramieniu chłopca. Poczułem natomiast pod palcami dłoń Margaret, która spojrzawszy na mnie od boku, uśmiechnęła się niepewnie i zabrała rękę, niby poprawiając włosy. 

     Meg zazwyczaj wyglądała ślicznie. Ona po prostu umiała o siebie zadbać, ale na tym ślubie prezentowała się wręcz zjawiskowo. Chociaż jej sukienka była tak zwyczajnie prosta i czerwona. Robiła wrażenie na obcasie, z eleganckim makijażem... Miała w sobie sporo klasy... 

     Powiedziałbym jej to. Chętnie zniósłbym nawet fakt, że szykowałaby się trzy godziny w mojej łazience, mógłbym ją pospieszać, prosić o zawiązanie krawatu... Ale wiecie na czym skończyliśmy naszą rozmowę, gdy obudziła się wtedy po barowym maratonie w moim mieszkaniu?

     Na niedopowiedzeniu. 

    Na cholernej, oficjalnej wersji, że będziemy udawać, że nic się nie dzieje, a żeby nie kusić losu, nauczymy się od siebie odsuwać, zwłaszcza przed przeklętym Los Angeles, gdzie lecieliśmy już następnego wieczoru. To nie brzmi dobrze. To brzmi fatalnie, ale musieliśmy być dorośli, a poświęcenie własnego szczęścia oraz kaprysu dla wyższego dobra brzmi romantycznie... I też dorośle. 

    Dlatego nie mogłem objąć jej ramieniem, gdy wyglądała jakby miała rozpłakać się (ze wzruszenia?) na przysiędze. Dlatego nie mogłem ucałować jej dłoni, ani powiedzieć, że jest miękką fają. 





     Wchodząc do hotelu, którego sala bankietowa była naszą salą do zabawy, prowadziłem pod ramię teraz już moją mamę, nie Jackie, którą Calum wniósł na rękach, co było iście zabawne przez walkę z warstwami sukni mojej siostry, bo wybrała chyba tę najbardziej rozłożystą. Nate pałętał się gdzieś pod nogami wszystkich w towarzystwie Tiany, Andy'ego i jakiś dzieci kuzynów Caluma, których nie znałem. Cassie wciąż ocierała łzy, ale dumnie ustawiła się z Michaelem, chcąc odebrać prezenty od innych gości, jako świadkowie, podczas gdy para młoda zbierała życzenia i gratulacje. Cóż, ja życzyłem im już wcześniej, podobnie z resztą jak obrośnięta w piórka Liz, więc od razu zabraliśmy szampana, stając bardziej na boku. 

    Znów zerknąłem za Natem, który jak się okazało był pod dobrą opieką Meg. Wymieniliśmy spojrzenia, uśmiechając się do siebie lekko, może nawet trochę smutno. Kobieta wyglądała tamtego dnia na wybitnie zmartwioną i zmęczoną. Jakby odechciało jej się życia, ale byłem w stanie to zrozumieć. Naprawdę byłem w stanie. 

    - Myślałam, że Barb jednak przyjdzie - zagadnęła moja matka, na co niemal nie wywróciłem teatralnie oczami. - No wiesz, jednak miała zaproszenie...

    - Po powrocie z Los Angeles, jadę prosto do sądu odebrać jej prawa do Nate'a, czy tobie naprawdę wydaje się, że jej obecność tutaj nie byłaby katastrofą? - Uniosłem jedną brew znacząco i z braku laku opróżniłem kieliszek tego szampana, podmieniając sobie na następny. 

    Mama skarciła mnie samym spojrzeniem. 

    - Wybacz, miałem ciężki tydzień - wytłumaczyłem się. 

    - Po prostu się zachowuj. 

     I wtedy, trochę spóźniony, przez drzwi wszedł mój starszy brat Ben, oczywiście opalony australijskim słońcem, idealnie ogolony, w towarzystwie swojej cudownej, prześlicznej żony. Liz jak na zawołanie wręcz ruszyła w jego kierunku, a Jackie wyciągnęła ręce, żeby przeszedł kolejkę i przyszedł się z nimi przywitać jako pierwszy. 

     Świetnie. 

    Opróżniłem kolejny kieliszek, biorąc jeszcze jeden do ręki. Ciężko jest być Hemmingsem. 





      Pierwszy taniec młodej pary to jeden z najpiękniejszych momentów na każdym weselu. Kiedy wszyscy są jeszcze stosunkowo trzeźwi i pamiętają, że przyszli tam właśnie dlatego, by uczcić miłość tej konkretnej dwójki ludzi, nie po to, by zatankować darmowe procenty i porozmawiać ze starym wujkiem o polityce, gospodarce oraz zakładać nowy biznes z jakimś kuzynem, wierząc że teraz zostaniecie miliarderami. 

     Jeden taki miliarder patrzył na mnie dość oceniająco, gdy wypiłem cztery szampany, przez co kelnerki musiały donieść dodatkowe szampanówki. Cóż, ojciec Caluma nie miał pojęcia, że to właściwie przez niego jestem średnio szczęśliwy, siedząc przy swoim stoliku, tak jak inne, samotne, stare dupy, albo za smarkate by dostać zaproszenie z osobą towarzyszącą, samotne, młode dupy. 

     Bowiem gdy Calum i Jackie zrobili pierwszy obrót, moja mama poszła w balet poproszona przez jakiegoś dzianego kolegę pana Hooda, sam mężczyzna poprosił swoją chyba czwartą żonę, Ashton zatańczył z Cassie, Michael z Eline, a Ben... Ben dosiadł się do mnie znienacka widząc, że wlepiam trochę maślany, rozgoryczony wzrok w ziuziającą Jamesa w wózeczku Margaret. 

    Ona też była tam sama. No tak, w końcu... Wspólnie zerwaliśmy z Rickiem - Dickiem. Może i lepiej? Przynajmniej nie musiałem wtedy na niego patrzeć. 

    Upiłbym się. Teraz pogodziłem się z faktem, że mama odwróciła mój kieliszek widząc jak zacząłem, ale wtedy... Hulaj dusza, piekła nie ma. Tej imprezy i tak nie przeszedłbym na trzeźwo. 

    - Matka opowiadała mi, że ślinisz się na widok swojej szefowej, nieładnie młody. - Nate grający na telefonie naprzeciw mnie zaniósł się głupim śmiechem, więc rzuciłem w niego pustą bankietówką. 

     - Nie deprymuj mnie, Ben i nie nazywaj mnie "młody", przy moim młodym. - Zrobiłem znaczącą minę, biorąc łyk soku pomarańczowego. 

    - Zatańcz z nią. 

    - Mama cię nie oświeciła czemu średnio mi można? - Mój brat tylko wzruszył ramionami. 

    - Przecież to tylko jeden taniec, nic takiego. 

    Wymieniliśmy znaczące spojrzenia, Ben wstał z miejsca, ciągnięty przez swoją żonę w stronę parkietu, a ja westchnąłem ciężko, mierząc Nate'a wzrokiem. 

    - Chodź, pobawisz Jamesa przez chwilę. 

    Nie był zadowolony, chociaż zgodził się dla wyższego dobra. Oboje podeszliśmy więc do Margaret, która zerknęła na nas z dołu. To, że nie mogliśmy wdawać się w bliższe relacje, nie znaczyło przecież, że nie mogliśmy być dwóją samotnych, stosunkowo młodych jeszcze ludzi, którzy nie chcieli nie tańczyć na weselu, prawda?

    Prawda? 

    - Mogę cię prosić? - Wyciągnąłem do Meg rękę, na co ona tylko uniosła obie brwi. - Martwię się, że obrotowość twojej sukienki się zmarnuje, jeśli będziesz tak siedzieć. 

    - Myślę, że jakiś pijany wujek zadba o jej obrotowość w trakcie... - Pod naciskiem spojrzenia Nate'a, kobieta wstała wciąż trochę niepewnie ujmując moją dłoń. 

    Odruchowo ją ścisnąłem. Oboje mieliśmy zimne ręce, ale odniosłem wrażenie, że przechodzi przez nie prąd. 

    - A może być prawie pijany Luke? - zapytałem niewinnie, w trzeciej osobie, prowadząc Margaret na parkiet. 

     Jackie i Calum wybrali ładną piosenkę, do której można było tańczyć tak ładnie jak oni - młoda para po lekcjach, albo po prostu powoli, bardziej skupiając się na partnerze, nie tyle na wykonaniu. 

    - Proszę cię, nie zrób się dzisiaj, bo to będzie prawdziwa katastrofa. 

    - Maggie, ten dzień i tak jest katastrofą. - Obróciłem ją, a trochę zaskoczona tym Margaret wpadła prosto w moje ramiona. 

    Wtopiliśmy się w tłum, dlatego niewinnie, jakby nigdy nic, zamiast tańczyć tak jak wypada, objęła mój kark dłońmi. I znów nasze spojrzenia się spotkały, więc przełknąłem ślinę, opuszczając trochę głowę w jej stronę. Meg spuściła swoją, bo byliśmy blisko. 

    - Dlaczego, przecież to najpiękniejszy dzień dla twojego przyjaciela i dla twojej siostry...

   - Ale mnie trochę ssie. 

    Odpowiedziała lekkim uśmiechem. 

    Nie tańczyliśmy zbyt długo, bo kiedy tylko zmieniła się piosenka, moja mama podeszła, chcąc zatańczyć ze mną, a pan Hood zagadał Margaret względem Los Angeles. Więc tylko spojrzałem jak wychodzi z nim z sali, a jej piękna, czerwona sukienka, doskonale opływa figurę kobiety. 

    - Luke - odezwała się Liz, więc ją też okręciłem, nie chcąc mamie imponować, tylko zmusić ją, by przestała mówić. - Co ty w ogóle robisz?

    - Próbuję upewnić się w fakcie, że nic nie czuję - skłamałem, bo czułem aż nadmiar. 

    - I jak ci idzie? 

    - Mam być szczery? Chujowo, a teraz muszę cię przeprosić, bo mam coś do załatwienia. 

    Poszedłem na dwór za Meg i ojcem weselnym, chcąc wiedzieć, czy nic się nie zmieniło. Jednak to LA było bliżej niż dalej, dlatego dołączyłem do nich, wyciągając papierosa z paczki. 

    - Ładny ślub - zacząłem od tego, na co mężczyzna uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu. 

    - Chłopie, nawet nie chcesz wiedzieć ile mnie to kosztowało. Ale warto, dla mojego syna zawsze warto. - Przyjął ode mnie papierosa, którym go poczęstowałem i zapaliłem swojego, czując na sobie znaczący wzrok Meg. 

    - Mogę? - zwróciła się do mnie chcąc też, ale uniosłem jedną brew znacząco, bo to naprawdę było... Wymowne. 

     Mógłbym odpowiedzieć "nie truj się chociaż ty", jednak pod ostrzałem szefa wszystkich szefów, dałem Langford zapalić. 

    - Właśnie rozmawialiśmy o Los Angeles - mówił, w ogóle nie widząc dziwnego napięcia, które między nami rosło, ale jak to mówią, ludzie widzą to, co chcą widzieć. - Margaret mówiła, że widziałeś całą rozpiskę i plany. I to, że macie jeden wieczór wolny, ale wiesz, Luke, znam cię i uprzejmie proszę, byś nie sprowadzał żadnych panienek do hotelu, bo to wciąż praca. 

    - Zaręczam, że nic takiego się nie wydarzy. - Założyłem ręce na piersiach, bo... Czemu on to powiedział przy niej?

    A no tak, nie mógł wiedzieć, że coś nas łączy, więc w sumie... Dlaczego nie? 

    Chwilę później wyszła do nas jedna z jego byłych żon, do której chyba wrócił? Sam nie wiem. Taka Alexis Carrington dla Blake'a, która zgromiła pana Hooda wzrokiem. 

    - Thomas, interesy będziesz załatwiał innym razem, nie na ślubie naszego syna! - Mówiłem, Alexis! 

    Czasem się w tym wszystkim gubiłem i nie miałem pojęcia, która z macoch Cala jest jego matką, ale jego to chyba bardziej bawiło. Przynajmniej wiedział, kto jest jego ojcem... Boże, nie chciałem tego dla Nate'a, chociaż z drugiej strony może gdyby nie poznał Barb wyszłoby mu to na lepsze?

     Gdy zostaliśmy z Meg sami na zewnątrz, ona tylko usiadła na krzesełku, wpatrując się w Manhattan, co chyba naprawdę lubiła robić, bo zawsze w ten sposób patrzyła w przestrzeń na moim balkonie. 

    - Nie jest ci chłodno? - Zdjąłem marynarkę, by ją jej oddać. 

    Pokręciła przecząco głową, jednak widząc fatygę, uśmiechnęła się głupio i dała się nią okryć. 

   - Dziękuję.

    Usiadłem obok Meg, obserwując jej profil. 

    - Wiesz, z tymi dziewczynkami... Chodziło mu pewnie o wyjazd integracyjny, ale hej, Calum je zaprosił. 

    - Spokojnie, nie musisz mi się tłumaczyć, Luke. - Zrobiła znaczącą minę. - Wiem, że nie jesteś święty. Ale proszę cię, żebyś nikogo nam nie spraszał, bo ja zajmę się twoimi "dziewczynkami". 

    - Tak? A co z nimi zrobisz? Wyprosisz je, czy wyrzucisz przez okno?

    Ona zamiast się śmiać, albo wywracać oczami, tylko założyła nogę na nogę, głęboko spojrzała mi w oczy i wzruszyła niewinnie ramionami uwydatniając atuty swojego biustu. Biust Maggie jest doskonały...

    - Powiedziałam, że sama się nimi zajmę, tak? - Puściła mi oczko, zaciągając się swoim papierosem. - Przecież dziewczynki chcą się tylko bawić. - Cindy Lauper, zacytowała ją w takim kontekście...





      To nie był koniec Cindy Lauper na tej imprezie, bo jednak moja rodzina i rodzina Caluma były raczej starszymi rodzinami, więc takie wiekowe hity leciały co chwilę. Nie mówię, że to źle. To wręcz świetnie, bo ja sam uwielbiam bawić się do muzyki lat 80, czy 90. Znałem prawie wszystkie teksty, obtańczyłem każdą ciotkę, a kiedy moja mama wspaniałomyślnie uznała, że zgłasza się na ochotniczkę, żeby zabrać wszystkie dzieci spać do sypialni na górze, wróciłem do picia, teraz już wódki. 

     Pan Hood wyszedł w trakcie, bo wezwały go interesy. To okropne, ale Cal zapewnił, że nie ma nic przeciwko, gdyż nawet kiedy się urodził, jego ojciec zobaczył go dopiero po paru dniach, bo był w delegacji. 

    Matka Caluma, nasza robocza Alexis została, teraz ochrzczona mianem "Matki Stiflera", bo nie dość że była cycatą, obstrzykaną blondynką, miała dodatkowo świetne poczucie humoru oraz dystans do siebie. Więc ona z drugiej strony obtańczyła wszystkich kolegów swojego syna. 

     Nie mam pojęcia, która była godzina, właściwie mógłbym wam tyle historii opowiedzieć z tej nocy, że powstałaby poczytna, ciekawa, śmieszna książka "Wesele", która nie miałaby w sobie żadnej ideologii, zatem no... Ale odpuśćmy sobie więcej. Skupmy się na zrobionym Michaelu, kręcącym Meg, jakby jutra miało nie być. 

    Idealne uczesanie Margaret poszło w zapomnienie. Teraz jej włosy były już bardziej kręcone, niż zazwyczaj, a czerwoną szminkę zastąpiła wygodnym błyszczykiem. 

    Mój brat opowiadał mi właśnie o sytuacji gospodarczej w Australii, a ja zdjąłem marynarkę, poluzowałem krawat i podwinąłem rękawy białej koszuli, mając wrażenie, że zaraz się ugotuję.

    W słowo Bena weszła Jackie, tłumacząc dlaczego Trump jest taki niemedialny, na co ja wygłosiłem elaborat o biznesmenach pchających się do białego domu. Nie wdam się w szczegóły, bo to nie tego typu opowieść. 

    Ashton już przysnął na ramieniu Cassie, Cassie próbowała ciast i odkładała je niedojedzone na talerz męża, który budząc się, myślał, że to on nie zjadł i je dojadał. 

    Eline przykleiła się do ramienia żony mojego brata, bo miały temat o paznokciach. Calum otworzył nową butelkę wódki...

    Klasa. Panie i panowie. Klasa. 

    To niesamowite jak ludzie zmieniają się w ekspertów od ekonomii, polityki i religii po paru głębszych. Ale nie byłem mocno pijany, bo wszystko niemal udawało mi się wytańczyć. 

    Gdy natomiast Michael i Margaret wrócili, równo na kolejny toast i sto lat, zaśpiewane przez samych mężczyzn, później przez same kobiety i opróżniliśmy kieliszki, zrobiło się jeszcze raz tak wesoło.

    Okazało się, że poglądy Margaret i mojej siostry całkowicie się ze sobą zbiegają. Nie zawsze mogłem się z nimi zgodzić, dlatego wchodziłem im w słowo tak długo i znacząco, aż w końcu Jackie nie skinęła jej na sernik, który Meg oscentacyjnie wepchnęła w moje usta. 

     Nie mogę narzekać. Kocham sernik. 

    - Co baby wiedzą o polityce. - Jakiś wujek machnął ręką, podchodząc do naszego stolika. 

    - Niech pan nie zaczyna, one się odpalą! - zaprotestował Ash, budząc się wręcz na zawołanie. 

    - Nie, możemy podyskutować jak dorośli, poważni ludzie.

    - Margaret, ty prawie krzyczysz. - Rozbawiony położyłem dłoń na jej ramieniu, ścierając lukier z kącików swoich ust. 

    - Ale... - I już by weszło, gdyby tylko nie usłyszała dźwięków jakiegoś starszego kawałka, uśmiechając się znacząco. 

    - Jezus, kocham to - powiedziałem widząc, że oczy kobiety błyszczą i bez grzeczności, pociągnąłem ją w stronę niemal pustego już parkietu. 

    Wujek zajął moje miejsce, ale Jackie się nim zajęła... 

    I wiecie co? My wcale nie tańczyliśmy wolno i romantycznie. To było trochę właśnie takiego tańca, trochę wygłupiania się i szaleństwa, podczas gdy krzyczeliśmy wręcz tekst piosenki. 

    Znacie tę piosenkę, ale nie w oryginale. Oryginał jest o wiele ładniejszy, moim skromnym zdaniem niż wersja Cascady. 

    Tak, to było everytime we touch. Jakże wymownie, jakże znacząco. Ale chyba nikt o to nie dbał... Wszyscy za dobrze się bawili. 

    Dopiero w tamtej chwili natomiast... Ja zacząłem bawić się tak, jak najbardziej lubię. Z Margaret Langford. Moim osobistym Hetmanem Ciemności, skaczącym na szpilce i podnoszącym co jakiś czas dół sukienki, obracając się w rytm. 

    - A shooting star fell down to earth lightning cracked the sky. Something weird is happening, something I can't deny. A strange kind of magic running through my brain. Feel I'm in heaven or going insane... - Meg prawie przewróciła się w śmiechu, słysząc jak teatralnie, w stylu lat 90 śpiewam jej ten wers. Założyła włosy za uszy, a potem znów dała porwać się do tańca. 

    Ja znałem cały tekst, refren znaliśmy oboje, a przez to, że się tak wygłupialiśmy, Jackie i Calum dołączyli do nas w tym samym tonie, co z sukienką mojej siostry wyglądało tym bardziej komicznie. 

    Cassie podeszła na parkiet z Benem, bo Ashton sam wdał się w dyskusję z wujkiem, a Michael w tym czasie okręcał i żonę Bena, i swoją chyba dziewczynę - Eline. 

    Ale nawet jeśli bawiliśmy się z przyjaciółmi, patrzyliśmy w oczy sobie i skupialiśmy się tak samo na niekoniecznie ładnych ruchach, jak i na słowach... 

    - Cause everytime we touch I get this feeling and everytime we kiss I swear I could fly. Can't you feel my heart beat fast I want this to last, need you by my side. - Meg poruszyła znacząco brwiami, więc jej odpowiedziałem, przyciągając ją bliżej siebie. 

    - Cause everytime we touch I feel this static and everytime we kiss I reach for the sky. Can't you hear my heart beat so I can't let you go, want you in my life. 

    Znów objęła moją szyję, a ja zamiast objąć ją w tali, trochę się pochyliłem i uniosłem Margaret, która wręcz pisnęła, łapiąc ją za cóż... Czego się spodziewaliście? Tyłek. 

    Jej włosy przykryły nasze twarze. Oparła czoło o moje czoło. Zaczęliśmy się śmiać. Tak po prostu. I było nam wtedy tak po ludzku dobrze, jakbyśmy rzeczywiście mogli robić takie rzeczy. 

    Oficjalna wersja numer tysiąc pięćset sto dziewięćset mogłaby pójść do kosza. Mogłaby... 

    Jednak musieliśmy wrócić do jakiegokolwiek trzymania fasonu, gdy starsza część imprezy znów nas nawiedziła z papieroska. Przyszła też moja mama, którą zmienili w sypialni Ashton i Cassie. 

     Usiedliśmy grzecznie na swoich miejscach. Moje i Meg spojrzenie wciąż zbiegało się ze sobą. Tak, teraz macie przyjemność z waszym ukochanym, podpitym Lukiem, więc weźcie na to poprawkę. 

    Chciałem więc niewinnie do niej podejść i zapytać, czy znów nie pójdzie ze mną na zewnątrz zapalić. Ale wówczas poczułem dłoń Caluma na ramieniu, a w głośnikach rozbrzmiało Careless Whispers. 

    Czując misję, wstałem i pokiwałem znacząco głową, ciągnąc przyjaciela za dłoń. 

    Tak, zatańczyłem z Calumem ten kawałek... Wolnego, bardzo teatralnego, z kwiatkiem z jego marynarki w zębach, ale musicie zrozumieć fenomen tej sytuacji. 

    Bo to samo zrobiliśmy na jego dwudziestych pierwszych urodzinach i obiecałem, że powtórzymy ten taniec na jego ślubie, jeśli kiedyś się ożeni, albo wyjdzie za mąż, nieważne, jego biznes. 

    Więc Meg, Jackie i Eline prawie udusiły się ze śmiechu. Wszystkie nas nagrały. A Michael stał dumnie z ręką na piersi. Wiem, że Ashton też by to zrobił, gdyby był tam z nami... Ach. Biedny żołnierz, poległy w małżeństwie z dziećmi... 

    Szkoda, że Nate tego nie widział. Sam by się uśmiał... 





     Kiedy to wszystko już trochę się uspokoiło i impreza znów stała się niekoniecznie wspierająca upośledzonych na umyśle idiotów, nie obrażając upośledzonych na umyśle, Jackie miała rzucić swoim welonem, a moja mama odwiodła Caluma od myśli rzucania butem i przekonała go, że mucha brzmi dobrze. Każdy zna piosenkę z Titanica, której słuchaliśmy w tamtym momencie, a fakt, że Eline złapała welon, zmusił mnie do interwencji i prawie się pobiłem z jakimś kuzynem o muszkę, żeby zawiązać ją na szyi Michaela.

     Więc nowa para tańczyła swojego Titanica po środku, podczas gdy my wszyscy obserwowaliśmy to trzymając znów szampany w ręku. Nawet nie zorientowałem się, że odruchowo objąłem Meg, która oparła głowę na mojej piersi, bo poddała się ze szpilkami, chyba pierwszy raz, zatem znów była niższa ode mnie więcej niż o dziesięć centymetrów. 

    Liz chciała zainterweniować, wiem to, lecz z niewiadomych przyczyn sobie odpuściła. Bujaliśmy się więc w rytmie. Oboje oszukiwaliśmy trochę, nie czekając do końca tańca z piciem szampana. 

    - Było miejsce dla Jacka na tej desce - palnęła wreszcie Margaret. - Może Rose nie wpuściła go tam, bo bała się tego, że jej życie nie będzie całe polegało na zakochaniu i miłość nie uratuje jej od biedy? Może ona podświadomie chciała, żeby Jack utonął?

    - Ale przecież ona sama zaręczała o tym, że jest gotowa kochać go i kochała go właśnie takiego. Biednego i zupełnie innego niż ona. Myślę, że scenarzyści po prostu tego nie dopatrzyli. 

    - Jeśli prawdziwie go kochała, utonęłaby razem z nim. To byłoby bardziej romantyczne. - Uśmiechnąłem się głupio, opierając brodę o jej głowę. 

    - Uratowała się, bo on chciał żeby ona przeżyła. 

    - Ale...

    - Meg, nie dałbym ci utonąć - uciąłem, zbyt późno gryząc się w język. 

    Kobieta jakby zamarła. Przez chwilę stała tak, a potem oddała mi szampana, przeprosiła mnie i zaczęła iść w kierunku wyjścia z sali. Nie wiedziałem dlaczego, nie wiedziałem po co. Ale chyba potrzebowała ochłonąć. Spojrzałem za nią zdezorientowany. Nie byłem stworzony do wielkich rzeczy. Nie wiem jak zachowałbym się na cholernym Titanicu, ale najwidoczniej powiedziałem to, co miałem na myśli. Dlatego patrząc jak zamykają się za nią drzwi, trochę wybity poszedłem w tamtym kierunku, chwytając przy okazji swoją marynarkę z krzesła. 

    - Luke! - zignorowałem mamę, która krzyknęła za mną i zacząłem szukać Maggie przed hotelem. 

    Nie zajęło mi to długo. Margaret siedziała na krawężniku kawałek od budynku, opierając czoło o swoje kolana. Była cała skulona i roztrzęsiona. 

    Może powinienem był ją tam zostawić? Może. Ale jednak my oboje jesteśmy dość upartymi ludźmi, więc zrobiłem wręcz odwrotnie, siadając tuż obok niej. 

     - Luke, proszę cię...

    - O co?

    - Nie rób tak... - wyszeptała. 

    Odepchnęła mnie trochę od siebie, ale dała mi się okryć marynarką. Nie chciałem, żeby znów się przeziębiła. 

    - Jak mam nie robić? 

    - Ty wiesz - prychnęła i wstała z miejsca idąc w przeciwnym kierunku. Wreszcie stanęła. 

    Staliśmy więc w jednej linii, ona tyłem do mnie, jak zwykle ignorując fakt, że jesteśmy w miejscu publicznym. 

    - Nie możesz prawić mi komplementów, nie możesz mówić w taki sposób, jakbym... Jakbyśmy... 

    Przekrzywiłem trochę głowę, chociaż ona wciąż była do mnie tyłem i nie mogła tego zobaczyć. Meg wzięła głęboki oddech, bardziej opatulając się moją marynarką. 

    - Po prostu nie. 

    Wsadziłem ręce w kieszenie spodni, samemu czując chłód wiatru. 

    Aż wreszcie się obróciła i tak po prostu podeszła do mnie. Nawet nie wiedziałem, w którym momencie Margaret Langford mnie pocałowała, ale oddałem ten pocałunek od razu, obejmując ją w tali. 

    To nie był zwykły, delikatny całus. To nie było namiętne zjadanie twarzy. To był prawdziwy, pełen emocji pocałunek, z którego nie potrafiliśmy wyjść. 

    I nie mogliśmy zrzucić tego na alkohol, bo nie mogliśmy się upić, z racji faktu naszej podróży, poza tym... Wszystko zdołaliśmy wytańczyć. To była nasza wina. Tylko i wyłącznie nasza oraz naszych pragnień. 

    Zamiast dennego Titanica z sali usłyszeliśmy Eda Sheerana, dlatego gdy tylko złapaliśmy oddech, wróciliśmy do całowania się. Tak po prostu. 

    - Musimy wrócić do środka - szepnąłem jej w usta. 

    - Musimy wrócić do życia. 

    - Musimy - potwierdziłem. - Musimy wiele rzeczy. - Pocałowałem ją jeszcze w policzek. 

     Nie dotarło do mnie to wszystko. Czułem jak dosłownie cała ta energia buzuje w moich żyłach, a gdy weszliśmy na salę, gdzie na parkiecie było sporo par, światła wygaszone, a wszyscy skupiają się tylko na sobie... To był dobry moment, by wrócić do tańczenia wolnego. Zwłaszcza, że utwór tak strasznie nam pasował... 

    Więc tańczyliśmy... Meg miała ręce na mojej szyi, ja swoje w jej tali, a czoło opieraliśmy o czoło, szepcząc sobie nawzajem tekst piosenki. 

    Oficjalna wersja tysiąc pięćset sto dziewięćset... Właśnie spłonęła. Trzeba wymyślić nową, albo wreszcie rozwiązać problem. 

    Tylko czy to naprawdę był problem? 

     _______________________

    Okej, ten rozdział ma długi spis piosenek, więc: 

    1. What hurts the most - rascal flatts

    2. Calum Scott - You're the reason

    3. Cindy Lauper  - Girls just wanna have fun

    4. Maggie Reilly - everytime we touch 

   5. George Michael - Carelless Whisper

    6. Celine Dion - my heart will go on (xD)

    5. Ed Sheeran - Kiss me 

     Ten rozdział jest całkiem długaśny, ale macie tutaj przy okazji całe wesele i idk jest śmiesnzy, jest całkiem przujemny myślę i mam nadzieję, ze miło się wam go czytało ;) 

    All the love x



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro