Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19. zaręczona szefowa

     Ten rozdział jest bardzo długi, więc radzę wam dobrze, zróbcie sobie ciepłą herbatkę. Miłego czytania i mam nadzieję, że się wam spodoba. 

    #eklery <--- koniecznie wyraźcie swoją opinię na tt

     Święto dziękczynienia to dla nas, Amerykanów, jedno z najważniejszych świąt w roku. Jako dziecko niekoniecznie rozumiałem jego ideę, bo na lekcjach historii, ucinałem sobie czterdziestominutowe drzemki, z przebudzeniem się na pięć minut opierdzielu od nauczyciela, czemu znowu jestem taki nieaktywny. 

     Dopiero z czasem zacząłem doceniać rzeczy. Jestem wdzięczny za podwyżkę, jestem wdzięczny za wakacje, jestem wdzięczny za swoich przyjaciół, jestem wdzięczny, że mam syna. Chciałem za wszelką cenę, żeby Nate polubił ten dzień, chociaż nigdy nie mieliśmy okazji powiedzieć mu z Barb dlaczego znowu zamawiamy indyka, zamiast przygotować go samemu. Błąd, miałem okazję, ale nie widziałem w tym celu, skoro rozumny dzieciak różnił się ode mnie tym, że z historii łapał same szóstki, chociaż matematyczny zmysł odziedziczył po mojej prawie - byłej żonie, więc był gdzieś w przedziale od minus nieskończoności do zera. Liz Hemmings uznała, że jej póki co jedyny wnuk powinien uczyć się lepiej, ale dla niej on zawsze powinien robić wszystko lepiej, bo nawet jeśli chwalił się, że strzelił decydującego gola na meczu, ona wspominała jego gola na matmie, to znaczy kolejną szmatę do kolekcji. 

     Dlatego raczej nie spędzaliśmy świąt z mamą, która wolała spotkać się ze swoimi przyjaciółkami z klubu książki, albo leciała do Australii do Bena, to znaczy mojego i Jackie brata, który jako jedyny jeszcze nie przyniósł jej wstydu. 

     Zawsze powtarzałem, że będę zupełnie innym ojcem, niż ona matką. Bo o ile miała dobre serce i chciała dla nas jak najlepiej, potrafiła być strasznie wymagająca oraz zrzędliwa w tym wszystkim. 

     Kiedy miałem pięć lat, po raz pierwszy obejrzałem Przyjaciół. Później oglądaliśmy ich z Calumem, Ashtonem i Michaelem w liceum, bo kiedy nie było już co robić, sięgaliśmy po stare kasety, na które mój starszy brat nagrywał wszystkie odcinki. Wtedy odkryliśmy zabawny fakt, że każdy sezon ma w sobie odcinki świąteczne i szczerze uznaliśmy, że właśnie w taki sposób będziemy spędzać święto dziękczynienia, nawet jeśli pozakładamy swoje rodziny - wszyscy razem. 

     Oczywiście, nie zawsze wypalało, bo Barbie bardziej niż wszystkiego na świecie nie trawiła faktu, że impreza odbywa się "w klitce" Ashtona, z jego brytyjską, prostacką żonką, a Michael znowu przejada się deserem. 

    Więc może w tym roku powinienem był powiedzieć, że jestem wdzięczny za to, że odeszła? Ale nie do końca byłem, choć zdecydowanie wyszło to mnie, jak i Nate'owi na dobre. 

    Planowaliśmy kolację, jakieś filmy, trochę zabawy z dzieciakami i może po małym piwku, ale im bliżej święta dziękczynienia było, tym bardziej czułem się dziwnie z faktem, że w tym roku Margaret Langford zostanie jego częścią. 

     Bo ponad wszystko byłem wdzięczny za to, że miałem okazję ją poznać. 

    Głupie, prawda? Ale nie umiałem jakoś wydusić tego z siebie. Bo przecież wspólnie uznaliśmy, że teraz nic już nas nie będzie łączyło prócz pracy...

     Czy podobał mi się ten układ? Totalnie nie. Czy miałem na to jakiś wpływ? Chyba znikomy. 




     - Nie chcę być wredny, ale obiecałeś mi kino - powiedział Nate, poprawiając się na kanapie. 

    Oboje trzymaliśmy pady w rękach i próbowaliśmy zestrzelić naszych przeciwników, oparci o siebie w dresach. Zamiast ambitnej, zdrowej kolacji, po raz setny zamówiliśmy pizzę, popijaliśmy ją colą i marnowaliśmy czas. 

     Nie byłem przykładnym ojcem, wiem o tym. Ale naprawdę miałem ciężki czas wtedy, próbując poukładać sobie w głowie, co tak naprawdę czuję i czego oczekuję od życia. 

    - Wybierz film, grają coś fajnego?

    - Nie wiem, po prostu mam ochotę coś porobić. - Przeniósłszy spojrzenie na Nate'a, pomyślałem, że przydałby mu się fryzjer, bo oboje mieliśmy już zdecydowanie za długie włosy. - Zadzwoń do Maggie, nie widziałem jej chyba od dwóch tygodni. 

    - Margaret jest teraz bardzo zapracowana. 

    Rzeczywiście była. Ona niemal zamieszkała w biurze, nieustannie chodziła z telefonem, przekładała dokumentację i przychodziła jeszcze lepiej przygotowana na "odprawę", niż kiedykolwiek, o ile to w ogóle możliwe. Kiedy wiozłem Nate'a do Cassie, zazwyczaj jej nie było, co zdecydowanie nie podobało się Cassandrze i śmiałem podejrzewać, że nie radzi sobie z naszą wspólną nocą, ale skoro nie mieliśmy nikomu nic mówić, nie rozwiązywałem wątpliwości jej siostry. 

    To nawet nie były podejrzenia, ba ja mogłem rzucać wnioskami, bo kobieta chyba zaczęła mnie unikać. 

    - Ale nie może po prostu pójść z nami do kina? Tato, obiecała!

    - Nate... 

    Chłopiec też widział, że coś jest nie tak. Nie tak bardzo z nią, co ze mną i czy miał ku temu powody? Nie wiem. 

    Odłożył pada, usiadł po turecku i spojrzał na mnie podejrzliwie. 

    - No co chcesz? - Wywróciłem oczami teatralnie. 

    - Myślałem, że lubisz Meg. 

    - Mhm. - Uśmiechnąłem się mimowolnie pod nosem. 

     Tego właśnie chciałem uniknąć. Dzieciak niekoniecznie wiedział jak ma poradzić sobie z utratą matki. Jasne, Barbie nie była w tym dobra, ale była. I nagle pojawiła się jakaś inna pani, która zaczęła mu matkować, a później... Cholera, to nie było fair i oboje doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę. 

    Czyli jednymi słowy, Liz Hemmings jak zwykle miała rację. 

    - Czy Barbara, to znaczy mama wróci na święto dziękczynienia? - Pokręciłem przecząco głową. - Tato?

    - Hm?

    - Jesteśmy do dupy, żadne baby nas nie chcą. - Oparł głowę o moje ramię, a ja uśmiechnąwszy się z politowaniem, objąłem syna i również odłożyłem pada. Zrobiło mi się go po ludzku żal. 

    - Ja jestem, ty nie. - Pogłaskałem jego włosy. - To nie twoja wina, skarbie, ja spieprzyłem. 

    - Ale...

    - Pójdziemy do Asthona i Cassie na święto dziękczynienia. - Pokiwał głową. - Margaret też na pewno tam będzie, skoro tak bardzo ją lubisz. 

    - A ty? Nie powiesz mi, że jej nie lubisz. 

    - Nie powiem. 

     Byłem tym już prawdę mówiąc trochę zmęczony. 

    ~*~

     Dopasowywałem przykładowe prace grafików do swojego projektu za biurkiem, jak zwykle gryząc ołówek, kiedy mignęła mi znajoma sylwetka. Margaret miała tamtego dnia na sobie spodnie z wysokim stanem i czerwoną koszulę, co mnie trochę rozbawiło, bo ja też przyszedłem w czerwonej koszuli. Ale nawet nie miałem okazji jej o tym powiedzieć, bo kiedy wstałem z miejsca, chcąc się chociaż przywitać, ona skinęła mi na "cześć" i zniknęła w swoim biurze z Derekiem i Eldicą. 

     Westchnąłem, wyciągnąwszy ołówek z ust. Dlaczego mnie to zabolało? 

    - Proszę. - Michael Clifford podał mi papierowy kubek z kawą i poklepał po ramieniu. - Pokłóciliście się? - Wzruszyłem ramionami. - Jesteś ostatnio jakiś przygaszony, Hemmings. 

    - Jestem niewyspany. - Skłamałem, biorąc łyk gorącego napoju. 

    Chciałem złapać Meg kiedy wyszli, ale ona od razu pobiegła wręcz na szpilkach do działu kard, gdzie ja nie miałem nawet po co iść, więc odpuściłem. 

    Milusio. 

    ~*~

     Zacząłem palić papierosy. Nawet mi to nie smakowało, ale było moimi dziesięcioma minutami na wyłączenie się, poza tym prócz Nate'a nikt mi nie truł bym rzucił, więc nie zaprzątałem sobie tym głowy. 

     Może powinienem bardziej wziąć pod wzgląd opinię syna? Zdecydowanie powinienem, bo tamtego wieczoru złośliwie zamknął mnie na balkonie i dobijałem się dwadzieścia minut, żeby nie przemarznąć na kość. 

    - Czemu to zrobiłeś?! - Z reguły na niego nie krzyczałem. Liz wystarczająco nakrzyczała się na mnie i Jackie, żebym teraz ja przenosił to pod swój dach. 

    - Bo palisz. 

    - Nie palę w mieszkaniu. 

    - Dlatego uznałem, że jak będzie ci zimno, to stwierdzisz, że to nie ma sensu i przestaniesz. 

    Mieliśmy wtedy straszny bajzel w domu, ale to dlatego, że próbowaliśmy znaleźć zeszyt z matematyki, który Nate gdzieś przepił i nie chciało nam się tego sprzątać. Chłopiec jeszcze nie przebrał się ze szkolnego ubrania, chociaż było już po ósmej wieczorem, a ja chodziłem w hawajkach i bluzie. Więc naprawdę aż poczerwieniały mi kolana od tego mrozu. 

    - Twoja logika jest kaleczna, wiesz? - Z westchnieniem chwyciłem pobazgrany jakimiś obrazkami zeszyt, by sprawdzić, czego będziemy się dziś wspólnie uczyć. 

    - Ty będziesz kaleczny, kiedy dostaniesz raka, wiesz?

    - Nie dostanę raka. - Pociągnąłem go bliżej siebie, żeby spojrzał chociaż jak zapisuję mu wzory. 

    - Fuj, nie dotykaj mnie, palaczu. 

    Zdążyłem się zirytować, dlatego rzuciłem zeszytem. 

    - Poradź sobie sam. 

    Nate nawet nie wiedział co ma powiedzieć. Spojrzał za mną, gdy odchodziłem do kuchni. Nawet jeśli było mi trochę głupio za tego focha, za bardzo się wkurzyłem, by go przepraszać. W końcu chciał dobrze. 

    - Pomożesz mi?! - jęknął zrezygnowany. 

    - Nie. 

    - To nie zdam! 

    - To nie zdasz. 

     Mieliśmy zmywarkę, ale zacząłem zmywać naczynia, żeby się uspokoić. Zawrzało wręcz we mnie. Boże, ta sytuacja wyglądała coraz gorzej, a mi coraz mniej chciało się użerać z tym wszystkim. Coś we mnie chyba pękło ostatnio, tylko nie do końca wiedziałem co. 

    - Jesteś na mnie zły, bo mówię ci prawdę! - Nate stanął w progu kuchni z czerwonymi wypiekami złości na policzkach. - Jesteś strasznym bucem, Luke!

    - Nie mów do mnie po imieniu, nie jesteśmy kolegami. - Próbowałem na niego nie wrzasnąć, naprawdę próbowałem, ale działał mi wtedy na nerwy bardziej niż ktokolwiek kiedykolwiek. 

    - Sam kazałeś mi tak kiedyś mówić, pamiętasz? Od odejścia mamy próbujesz być fajnym tatą, ale ci nie wychodzi! 

   Ścisnąłem talerz mocniej w ręce. Liczyłem do dziesięciu w głowie, by nie wybuchnąć. 

    - Nie chcę żebyś palił papierosy i tyle!

    - To jest moje życie i będę sobie palił nawet marihuanę jak mi się zachce, to ja jestem tutaj dorosły, nie ty, więc zamknij się z łaski swojej. - Zasada życia - nie wchodź w dyskusje z dzieckiem. Nigdy. 

    - Dlaczego chodzisz wkurzony od dwóch tygodni?! Dlaczego ciągle jesteś wkurzony?! 

    - Nie byłem wkurzony, póki nie zamknąłeś mnie na balkonie, do kurwy nędzy! - Zbiłem talerz w zlewie, dlatego chłopiec się cofnął. 

     To nie tak miało wyglądać. 

    - Bo mi na tobie zależy i nie chcę żebyś robił sobie krzywdę. - Miał bardziej płaczliwy ton, więc i ja zmiękłem trochę, bo teraz byłem już zły na siebie, nie na Nate'a, za to że doprowadziłem go do łez. - Nie dziwię się mamie, że odeszła. - Zatkało mnie. Aż uchyliłem usta z dezorientacji, bo to naprawdę było ostatnie co chciałem usłyszeć. - Nie dziwię się Meg, że cię nie chce. Nie dziwię się babci, że na ciebie ciągle psioczy, jesteś okropny! 

    - Zejdź mi z oczu, proszę cię, Nate. 

    Powinienem był do niego podejść i go przytulić, bo on naprawdę płakał, ale to w jaki sposób i co powiedział chyba dotknęło mnie bardziej niż fakt, że Margaret uznała, że najlepszym sposobem na wszystko, będzie ignorowanie mnie i udawanie, że nic się nie stało. 

    - Nienawidzę cię, boję się tego, że będę kiedyś taki jak ty. 

    I rzeczywiście poszedł do pokoju, po czym trzasnął drzwiami. 

    Stałem w tej kuchni jeszcze przez chwilę wpatrując się beznamiętnie w ścianę. Czułem jak zadrżały mi ręce. 

    Myślałem, że bez Barbie będzie mi łatwiej. Próbowałem za wszelką cenę ułożyć tę sytuację na moją i Nate'a korzyść, ale to był jawny dowód tego, że sobie z nim nie radziłem, a on nie radził sobie bez matki. Sęk w tym, że nawet wtedy nie pomyślałem o tym, by oddać jej prawa rodzicielskie, których fakt faktem jeszcze nie miała zabranych. I usilnie wierzyłem, że on tak wcale nie myśli, chociaż z drugiej strony... 

    Zacisnąłem ręce w pięści i usiadłem na kafelkach w kuchni, opierając się o szafkę. Objąłem swoje kolana, na których położyłem głowę. Chciałem być dzieckiem. Chciałem znów być dzieckiem i podjąć dobre decyzje w życiu. Bo skoro nawet mój syn się nie dziwił temu, jak to wyszło, czemu ja miałem. 

    Faceci nie płaczą, nie?

    Więc nie jestem facetem. 

    ~*~

    Było chyba po czwartej kiedy wreszcie skończyłem robić zaległe raporty w łóżku. Wciąż miałem w głowie swoją kłótnię z Natem, dlatego nie mogłem spać, ale on chyba też nie, bo drzwi mojej sypialni skrzypnęły. Zdezorientowany zmierzyłem chłopca, który trzymał misia, chociaż wypierał się, że z nim sypia. Chłopiec miał skruszoną minę i wyglądał na tak samo przerażonego jak ten miś był wesoły. 

    Swoją drogą, urocza zabawka. Kupiłem go na lotnisku, by włożyć go Nate'owi do wózka, gdy wróciłem ze służbowej wizyty w Nevadzie, a tam okazało się, że Nate nie jeździ już w wózku, mimo wszystko przyjął pluszaka zachwycony tym jak bardzo jest mięciutki. 

    Był kochanym dzieckiem. Trochę rozrabiał, ale który maluch tego nie robi, hm?

    Wówczas wydawał mi się tak samo bezbronny jak wtedy kiedy nie umiał jeszcze chodzić i mówić. 

    - Miałem koszmar - szepnął niepewnie. 

   - Chodź. - Skinąłem na puste miejsce obok siebie w małżeńskim łożu, a on dość niepewnie je zajął. 

     Jako szanujący się dorosły nie powinienem przyjmować go bez przeprosin, ale miałem za miękkie serce i było już zbyt późno na okazanie się jako szanujący się dorosły. 

    Momentalnie okryłem Nate'a kołdrą i podałem mu jedną z trzech poduszek, na których spałem, podczas gdy on z całkowitym brakiem pewności, ścisnął fragment mojej koszulki w dłoni. Mimowolnie uśmiechnąłem się z rozczuleniem i zgasiłem światło. 

    - Obróć się. - Tak właśnie zrobił, więc zacząłem delikatnie drapać go po plecach. - Kiedy byłeś malutki i miałeś kolki w nocy, zasypiałeś tylko jak ktoś cię lekko głaskał po pleckach. 

    - Naprawdę?

    - Mhm... Babcia Liz mówiła, że ja też. 

    - Tato?

    - Hm?

    - Przepraszam, ja wcale tak nie myślę, byłem wkurzony, bo boję się tej matematyki. 

    - Ja też cię przepraszam. 

    - A czego ty się boisz, że krzyczałeś? - zapytał. 

    Przez dłuższą chwilę milczałem, aż w końcu uznałem, że wyduszę to z siebie, bo ktoś musiał to usłyszeć, a mój syn wydał się chyba najbardziej kompetentną osobą na świecie. 

    - Samotności. 

    - Nie jesteś sam, mamy siebie, nie? Chyba, że chcesz mnie oddać do domu dziecka po tym pokazie dzisiaj. 

    - Nie pierdol, gówniarzu. - Nate zaśmiał się pod nosem. - Nate?

   - Mhm?

    - Kocham cię. 

    - Ja ciebie też. 

    ~*~

    Święto dziękczynienia rodzi niemal tak samo duże zamieszanie jak gwiazdka. Wielkie sprzątanie, hałas i kłótnie, żeby ostatecznie w kochającej atmosferze usiąść do stołu. Byłem na siebie trochę zły, że nie wyjechaliśmy wcześniej, bo nowojorskie korki doprowadziły do tego, że przyjechaliśmy do Ashtona, gdy już pokroili indyka, bo Jackie nie mogła się do mnie dodzwonić. 

     Przy stole siedzieli wszyscy, wraz z Margaret, która przywitała się ze mną jak zwykle ostatnio skinieniem, a z Natem żółwikiem, chociaż młody miał na nią focha, bo z mojego naczelnego hejtera, został chyba moim obrońcą. 

   - Wiecie co? - powiedziałem patrząc po całym tym zamieszaniu. - Jestem wdzięczny za to, że rodzina nie wpisuje spóźnień do mojej kartoteki. - Najgłośniej śmiał się chyba Calum, który wstał, by objąć mnie ramieniem i podać przy okazji butelkę piwa. 

     Nate od razu pobiegł do bawiącej się w swoim pokoju Tiany, a ja usiadłem przy stole. 

    Nie byłem nawet głodny. Naprawdę złapała mnie jakaś depresja. 

    ~*~

    Od: Luke 
    Do: Barbara
    Jestem wdzięczny za to, że nie trujesz mi już dupy, powodzenia na nowej drodze życia ;*

    Od: Barbara
    Do: Luke
    Mam nadzieję, że sobie radzisz i nie buntujesz mi dziecka. 

    Od: Luke
    Do: Barbara
    W styczniu mamy sprawę, spokojnie, do tego czasu Nate będzie na tyle zbuntowany, że nawet się do niego nie zbliżysz. 

    Od: Barbara
    Do: Luke
    Chciałam zabrać go na gwiazdkę do siebie

    Od: Luke
    Do: Barbara
    Nie ma szans, mamy plany 

    Od: Barbara
    Do: Luke
    Już macie plany??? Mieliśmy jechać we trójkę do moich rodziców, taki był plan w zeszłym roku, twoja mama i tak jest w Australii, twoi przegrani kumple jadą do Teksasu, a Calum raczej będzie chciał zabrać twoją siostrę do swojego ojca. Więc jakie ty i Nate możecie mieć plany?

     Od: Luke
    Do: Barbara
    To już nie bardzo twój biznes. Daj mu spokój, okej?

    Od: Barbara
    Do: Luke 
    Masz kochankę?

    Od: Luke
    Do: Barbara
    To również nie twój zasrany interes. Miłego wieczoru

    Od: Barbara
    Do: Luke
    Będzie miły, mój misiek właśnie wyszedł spod prysznica ;*

    ~*~

     - Co się z tobą ostatnio dzieje, Luke? - Jackie nie obijała w bawełnę. 

    Już kiedy napisała, że chce pójść ze mną na spacer po Time Square, tak jak kiedy byliśmy nastolatkami i nie chciało nam się iść do szkoły, poczułem w jakim kierunku pójdzie ta rozmowa. Ona widziała czasem więcej niż ja. Może dlatego, że miała wyczucie po matce i zazwyczaj mnie tym wkurzała, ale z reguły to była raczej przydatna umiejętność. 

    Więc niechętnie podrzuciłem Nate'a od Michaela i odebrałem siostrę z kolejnych przymiarek sukienki ślubnej, szytej jednak na miarę, bo przez moje cudowne komentarze w salonie, poddała się w szukaniu i zażyczyła sobie czegoś doskonałego. 

     W końcu miała zostać żoną Caluma Hooda, nie jakiegoś randomowego gnojka, więc o tym ślubie miały napisać media społecznościowe. 

    Cal nie był sławny, ale czasem ktoś rzucił o nim jakąś plotę, zwłaszcza gdy byliśmy młodsi i lubił sobie poimprezować, a jako dziedzic Hood and Dunning, musiał robić za nowojorskiego księcia. Zabawne, napity zachowywał się jak największa wieś w okolicy, ale kochałem go za to. Moja siostra chyba też. 

    - Nic się nie dzieje, wiesz... Zaraz pojawią się dekoracje świąteczne, bo zaczyna się grudzień, a mi odpierdala, bo nie mam pojęcia co ze sobą zrobić w wigilię i nie chcę zrypać dziecku tego dnia. 

    - Chciałabym ci pomóc, ale nie odmówię kolacji z przyszłymi teściami. - Pokiwałem głową ze zrozumieniem. 

    - Nie oczekuję tego od ciebie. Muszę się tylko...

    - Meg zachowuje się równie dziwnie co ty. 

    - Jackie...

    - Co się stało między wami? - Ona była jakimś pieprzonym medium, mówię wam. - Margaret chodzi z kijem w dupie, kłóci się z Dickiem jak porąbana przez telefon i nawet na siebie nie patrzycie, a myślałam, że macie wspólny język. Poza tym ty... Zrobiłeś się ostatnio taki... Zamknięty w sobie i cholera, Luke, nigdy taki nie byłeś. 

     Nie wiedząc jak to odeprzeć, po prostu wyciągnąłem papierosa, ku ogromnej dezorientacji Jackie. 

    - Palisz?!

    - Popalam - mruknąłem. 

    - Wiesz co myślę? - Spojrzałem na nią z góry, żeby kontynuowała. - Że się w niej zakochałeś. 

    - Daj spokój, ja się nie zakochuję, nigdy nie byłem zakochany. 

     - Dlatego cię to przeraża. - Kobieta aż klasnęła w dłonie, jakby doznała olśnienia. - Nie wnikam w to, co się między wami stało, ale fakt, że jesteście dalej od siebie zaczął cię boleć! Jesteś dziwny, spłoszony, nie umiesz znaleźć sobie miejsca, Boże, czy ty masz złamane serce? Jasne, że masz złamane serce! Jejku, bracie. - Jackie wzięła mnie pod ramię. 

     Jej słowa sprawiły, że przeszedł mnie dziwny dreszcz. 

    Ja zakochany w Margaret Langford? Ja, zakochany w ogóle? Jasne, kiedy siedzieliśmy tamtego poranka pod prysznicem i mówiliśmy do siebie tak ładnie i czule, odniosłem wrażenie, że teraz wszystko będzie już w porządku, że będziemy robić takie rzeczy częściej, a Nate będzie spędzał z nami czas i...

    Co ja sobie wyobrażałem, hm? Może rzeczywiście to wszystko zaszło w mojej głowie za daleko, bo nawet nie zwracałem na to szczególnej uwagi, dając wypadkom dziać się. 

     Ale ona? Moja zaręczona szefowa? Z którą skończyłem w łóżku. Która była zabawna, seksowna, opiekuńcza, inteligentna i... Taka moja. 

    O Boże...

    - Nie jestem zakochany, Jaquline. - Wywróciła oczami kiedy nazwałem ją pełnym imieniem. -  A nawet jeśli bym był, sama doskonale wiesz, że to nie ma prawa bytu. Ja potrzebuję pracy, a Meg biła się o to stanowisko zbyt długo, żebyśmy mieli teraz zareagować. 

     - Och, daj spokój, na pewno jest jakieś rozwiązanie. 

    - No właśnie, dać spokój, to jest rozwiązanie. - Rzuciwszy niedopałek do studzienki, westchnąłem ciężko. 

     To nie jest możliwe, żebym teraz się zakochał... 

    ~*~

     Zastanawiałem się nad słowami Jackie jeszcze przez połowę grudnia, który w naszej firmie zawsze był szczególnie pracowity. Przerabianie reklam na świąteczne niekoniecznie okazało się takie proste, zwłaszcza rozpropagowywanie ich oraz nieustanna walka, by przebić cocacolę. Odpowiedź: nie da się.  

     Ale to naprawdę niesamowite jak czas prędko płynie, bo od święta dziękczynienia do gwiazdki jest spory przekrój czasu. Jednak gdy skupiasz się przede wszystkim na pracy i jeszcze raz pracy, to nie ma znaczenia jaką masz porę roku, bo twoja energia i tak pożytkuje się w głównej mierze na nie dostanie pierdolca. 

     W Nowym Jorku jednak Boże Narodzenie daje się wyczuć na kilometr i to głównie za sprawą korporacji takich jak Hood and Dunning, które są odpowiedzialne za te wyświetlane telebimach mikołaje i grające w centrach handlowych Last Christmas, wraz z każdą, świąteczną reklamą. Oczywiście, nie wszystkie zrobiliśmy my, ale sporą ich część, dzięki czemu pan Hood mógł kupić żonie drogą kolię, a nasze dzieci miały najnowsze gry na PlayStation. 

     Klimat wbijał drzwiami i oknami. Każdy się cieszył, radował, był dobrym człowiekiem i zapominał o tym, że przecież nienawidzi świata w każdym innym miesiącu niż grudzień. 

     O ile zazwyczaj lubiłem tę trochę obłudną (jak całe nasze jestestwo, nie oszukujmy się) atmosferę, tak w tym roku czułem się trochę winny, bo nie miałem pojęcia jak sprawić, że Nate nie poczuje się samotny i dobity brakiem towarzystwa w postaci albo mojej rodziny, albo rodziny Barbie. Musiałem mieć też plan, który całkowicie odwróciłby uwagę dziecka od wizji spędzenia świąt z matką. 

     W ostatnie dni przed zamknięciem biura do nowego roku, chodziłem jak na szpilkach. Podczas siedzenia tam potrafiłem lepiej myśleć, dzięki czemu moje skupienie produkowało ambitne, niekonwencjonalne rozwiązania problemów. 

     I dopiero rzeczywiście dwudziestego pierwszego grudnia, w akcie desperacji, o godzinie ósmej wieczorem, ubierając na siebie już płaszcz, zadzwoniłem do mamy. 

    - Proszę cię, zlituj się nad nami. 

    - Luke, mówiłam ci, zabrałabym ciebie i Nate'a ze sobą do Bena, ale będą też jego teściowie i nie wiem czy to jest najlepszy pomysł. Przepraszam, naprawdę chciałabym umieć ci jakoś pomóc. A twoi przyjaciele? 

    - Calum i Jackie są u Hoodów, wiesz o tym. - Mruknęła w odpowiedzi. - Michael leci z Eline do Toronto, bo chce poznać wreszcie jej rodziców, a Ashton, Cassie i dzieciaki jadą do Teksasu do Irwinów. 

     - Wiesz co chciałabym ci teraz powiedzieć, nie? 

    - Mamo...

    - Przepraszam skarbie, musicie sobie poradzić. Lecę póki co, trzymaj się ładnie. 

    - Taa, hej. 

    Podszedłem jeszcze do automatu, żeby zrobić sobie kawy zanim wyjdę. Wszystko było już pogaszone i miałem wrażenie, że rzeczywiście opuszczam budynek jako ostatni. Spojrzałem na smsa od Nate'a o treści "jutro jest moje przedstawienie, pamiętaj o tym!", dlatego dla bezpieczeństwa zapisałem sobie to w kalendarzu. Miałem trochę strach, że Barb pójdzie tam za mnie i porwą mi syna z tym swoim dupkiem, dlatego tym razem nie mogłem nawalić. 

    Dopiero zakładając nakrywkę na papierowy kubek, zorientowałem się, że jednak nie jestem sam ze sprzątaczkami. W jednym z gabinetów wciąż paliło się światło i był to gabinet Margaret Langford. Zdezorientowany podszedłem do lekko uchylonych drzwi. Może przez ostatni miesiąc wymienialiśmy tylko pojedyncze spojrzenia i rozmawialiśmy zdawkowo. Ale był ten okres świąt i wszechobecna komercha chyba mnie dotknęła, gdy usłyszałem równą do mojej desperację w jej głosie. 

    - Richard, błagam cię wręcz na kolanach. - Mimowolnie wywróciłem oczami na wspomnienie tego kutasa. 

    Właściwie zastanawiałem się jak ta relacja funkcjonuje, jeśli wciąż nie zerwali ze sobą, skoro Meg gościa zdradziła. Czy ona mogła w ogóle spać po tym spokojnie? Cóż, po ledwie przykrytych korektorem sińcach pod oczyma, wnioskowałem że chyba jednak nie. Ale mieliśmy nie wnikać, więc nie wnikałem. 

     - Obiecałam mojej mamie, mam już bilet lotniczy, przecież ta kobieta nie wpuści mnie do domu bez ciebie. - Zmarszczywszy czoło, wziąłem łyk kawy. Wiedziałem, że to nieładnie podsłuchiwać, ale nie mogłem się powstrzymać. - Nie byłam na święta w domu od chyba czterech lat... - Och, więc to tak. - Ja rozumiem, że nie będziesz się tłukł dla jakiejś ckliwej, rodzinnej, wyssanej z palca szopki, jak to nazwałeś, z drugiego końca kraju, ale mógłbyś się trochę poświęcić, skoro ja się tłukę z innego kontynentu. - Nie mogłem powstrzymać lekkiego uśmiechu. - Rick... - Dick. - Błagam. Okej, wiem że nie lubisz mojej mamy, ale ona naprawdę będzie strasznie zawiedziona i smutna jeśli... No dobrze. Mhm... Richard, nie widzieliśmy się tak długi czas. - Westchnęła ciężko. - Szanuję twój ateizm... - Co za baran. - Nie chcę nowych kolczyków, nie chcę po prostu... Ugh. Taa, cześć, powodzenia, wierzę że wygrasz tę sprawę. Do zobaczenia w marcu. - W marcu Calum i Jackie mieli wziąć ślub...

     Kiedy Margaret odłożyła słuchawkę, odczekałem chwilę i niepewnie zapukałem do uchylonych drzwi. Sam nie wiedziałem po co to robię, ale... Miałem ciepłą kawę w dłoni, a ona z pewnością potrzebowała wówczas ciepła. 

    - Proszę - powiedziała trochę drżącym głosem, a gdy wszedłem, momentalnie się spięła. 

     Wymieniliśmy spojrzenia, które były pełne niepewności, ale też trochę rozbite. Jakbyśmy widzieli się po raz pierwszy po bardzo długiej rozłące i lubiłem intensywność tego wzroku bardziej niż cokolwiek na świecie. 

     Powoli podszedłem do niej i oparłem się o biurko tyłem, półsiedząc, dokładnie tak samo jak robiła to Margaret. Podałem jej kawę. 

    - Napij się, rozgrzeje cię trochę. 

    - Nie jest mi zimno - mruknęła, mimo wszystko wzięła. - Dziękuję. 

     Zapadła między nami grobowa, pełna napięcia cisza. Kobieta mieszała napój w kubku, a ja wpatrywałem się w przestrzeń przed sobą i zastanawiałem się nad tym, co wypada w takiej sytuacji powiedzieć. 

     - Słyszałem. - Postawiłem na prawdę. 

    - Luke...

    - Przykro mi. 

    - Nie jest ci przykro. - Spojrzała po mnie całkowicie wybita z lekkim uśmiechem. 

     Byliśmy bardzo niezręczni. 

    - Trochę jest, bo się utożsamiam. Czasami mam wrażenie, że prawie w ogóle nie uczestniczę w innym życiu niż zawodowe, a później dziwię się, że ludzie przywykli już do tego, by nie mieć mnie w planach, bo i tak ciągle odmawiam spotkań, bo jestem zajęty. 

     - Tak, to trochę ssie. - Wzięła łyk kawy. 

    - Słodka, bo kupiłem dla siebie, ale ty bardziej jej potrzebujesz. 

    - To miłe. 

    - Luz, teraz wszyscy są dla siebie obrzydliwie mili, ale spokojnie, przejdzie im w przeciągu jednego tygodnia. 

    - Być może... Wiesz, nie chodzi o to, że chciałam polecieć do rodziców z Dickiem, chodzi o to, że chciałam polecieć do rodziców w ogóle, a ja rok rocznie mu ustępuję w tym jak będziemy spędzać święta, bo zwykle mi na tym nie zależało. A teraz plan był taki, że Cassie pojedzie do Ashtona, a jak zjawię się w Chelford bez niego, to wszystkie ciotki mnie zjedzą i mama znów uzna, że jestem zbyt zapracowana i za bardzo zadzieram nosa. 

     - Trochę jest w tym prawdy, Meg. - Oberwałem kuksańca w bok, ale parsknąłem na to śmiechem. - Jesteś silną, młodą kobietą sukcesu, nie potrzebujesz księcia na białym koniu, żeby ze spokojem zjeść wigilię w towarzystwie najbliższych. Najpierw idzie twoje ego, potem idziesz ty, pamiętaj o tym. 

    - Dziękuję. 

    - Ciągle mi dzisiaj dziękujesz. 

    - Bo jesteś dla mnie dobry, mimo że ja ostatnio... Wiesz, ja po prostu nie chcę być tam sama. 

    - Proszę cię, moja mama jeszcze nie wróciła z Melbourne od święta dziękczynienia i raczej nie wróci przed nowym rokiem, Jackie jest z Calumem, Mike z Eline, a ja i Nate chyba będziemy oglądać Kevina z pizzą z pieczarkami, bo świątecznie. - Meg zareagowała głupim uśmiechem, który odwzajemniłem. 

     To była nasza najdłuższa rozmowa od jakiegoś czasu i dopiero wtedy poczułem, że nie jestem jakoś tak bezpodstawnie rozdrażniony. 

    - Taa, ja będę skazana na pożarcie przez ciotki. Nie odpuszczę świąt w domu rodzinnym kolejny raz, bo Rick-Dick ma taki kaprys. - Mógłbym ją zapytać po co ona jeszcze z nim jest, ale uznałem, że chyba nawet nie chcę wiedzieć. - Moment, Luke... - Podniosła na mnie wzrok. - Będziecie sami?

    - Taa, mieliśmy odwiedzić rodzinę Barbie. Chyba, że ona wpadnie, zgarnie go i wtedy rzeczywiście będę oglądał Kevina sam. 

    - Do dupy takie coś. 

    - Mhm... 

    I znów patrzyliśmy sobie w oczy, ale to Margaret pierwsza spuściła wzrok. 

     - Luke? - zapytała oglądając swoje palce. 

     - Tak?

     - Byłeś kiedyś w Anglii? 

     - Raz w Londynie i raz w Glasgow, ale nigdy żeby połazić tylko na konferencjach... Moment... - Zmarszczyłem czoło nieświadom tego o co ona mnie właściwie pyta. 

    Zawstydzona Meg znów odważyła mi się spojrzeć w oczy. 

    - Wiem, że to głupie, zwłaszcza przy tym co ustaliliśmy i ten miesiąc był trochę... No wiesz. - Przytaknąłem jej w odpowiedzi. - Ale nie chcę żebyście byli sami, a ja nie zrezygnuję z rodziny, więc... Może chcielibyście polecieć ze mną? Ty i Nate?

     Trochę zwaliła mnie z nóg, dlatego zmierzyłem ją już całkiem zdezorientowany, ale cholera... To było jakieś wyjście. Mimo wszystko... Było. 

    - Proszę cię, nie rób ze mnie i z mojego syna drugiej opcji po swoim nieudanym narzeczonym. - Musiałem to powiedzieć, na co Margaret aż uniosła obie brwi. 

    - Chciałam żebyście spędzili święta... Och... Nie, serio, to głupie. Przepraszam, że zaproponowałam. 

    - Nie, Meg, to nie jest głupie, po prostu chcę żebyś wiedziała, że ani ja, ani Nate nie jesteśmy drugą opcją... I tyle. 

    - Jasne, rozumiem to i szanuję. 

    Uśmiechnęliśmy się do siebie nieznacznie. 

    - Mogłabyś zrobić dla mnie coś jeszcze? 

    - Może...

    - Pójdziesz ze mną na przedstawienie Nate'a jutro o dziewiątej rano? 

    - Będzie grał? - Aż rozbłysły jej oczy. 

    - Nie, narysował tła i był reżyserem. Proszę cię, mój syn to urodzony dyktator. - Meg parsknęła śmiechem, po czym napiła się tej kawy już pewniej. 

    - Chętnie to zobaczę, ale ostrzegam, że pojutrze o szóstej mamy samolot do Londynu. Zabukuję wam bilety...

    - O szóstej wieczorem? - zapytałem pełen nadziei.

     Meg znów się zaśmiała, wyrzucając papierowy kubek do kosza, po czym pokręciła przecząco głową, narzucając na siebie już płaszcz. 

    - Chciałbyś...

     _________________________________

       Ten rozdział był epicko długi i mam nadzieję, że się wam podobał. Pisałam go trochę na raty, bo miałam zabiegany dzień, ale się mega cieszę, że wreszcie to skleciłam. 

    Proszę o sympatyczne komentarze. Którego z bohaterów lubicie najbardziej? I co myślicie o tym jak rozwija się ich relacja. Bo oni chyba mają problem, że albo wszystko albo nic i obojętności z tego nie będzie hehe ;) 

    Ale ja nic nie mówię. 

    Czy wy wyobrażacie sobie Nate'a w samolocie? Albo te wszystkie ciotki, które szczypią go za policzki? xD 

    Ja tak cri. 

    Także no, mam nadzieję, że się wam podobało. 

    All the love x x

    




     

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro