16. Muzyka do kotleta
Nigdy nie potrafiłem pojąć umysłem sensu puszczania muzyki "do kotleta". Jaki cel jest w tym, żeby słuchać klasyki, dokładając sobie sałatki na talerz? Przecież sztućce robią hałas, rozmowy zagłuszają melodie, a harmider spowodowany sytuacją przy stole wcale nie potrzebuje hałasu jeszcze ze strony radia.
Dopiero tamtego wieczoru zrozumiałem czym tak naprawdę jest muzyka do kotleta. To taka muzyka, która odbiera niezręczność milczeniu. Gdy każdy uczestnik kolacji, zastanawia się, czy można jeszcze bardziej dekoncentrująco kroić swoją pierś z kurczaka z serem w suszonych pomidorach. Gdy wszyscy liczą minuty, by choć na sekundę uciec do łazienki. Gdy każdy marzy o tym, by to wszystko wreszcie się skończyło.
Jackie i Calum doskonale wiedzieli, co chcę przekazać mamie, Liz wyczuwała mój strach, jakby zaraz miała zaatakować, podpowiedź: miała, a Meg chyba nie rozumiała jakim cudem namówiłem ją, by została z nami.
Właściwie to było szybkie namawianie, i łechtanie jej wielkiego ego, mówiąc, że napracowała się tyle, że zasługuje teraz na miłą atmosferę. Ale wcale nie jedliśmy w miłej atmosferze. To była mieszanka nerwów oraz przyszłego linczu, których woń unosiła się w powietrzu wraz z zapachem pysznych dań, przygotowanych przez Langford.
Po upływie czasu nawet dzieciaki zrozumiały, iż coś jest nie tak, bo od razu po zjedzeniu, ukradły chipsy z szafki i ponownie ukryły się w pokoju, odprowadzone karcącym spojrzeniem babci Liz.
Wiedziałem co teraz będzie.
- Mógłbyś zadbać o dietę syna.
Bingo.
Dlatego nawet nie wywracałem oczami, nie było w tym żadnego sensu.
- Pyszny sos, Meg. - Jackie chciała ratować sytuację.
Odniosłem wrażenie, że Margaret może przy dobrych lotach odezwie się do mnie następnym razem gdzieś za dwa tygodnie, po epickim fochu, za sytuację, w której właśnie ją postawiłem. Ale była dzielna i dumna, bo odpowiedziała Jackie lekkim uśmiechem.
Próbowałem sobie wyobrazić co właśnie czuje, skoro wzrok mojej mamy zlądował na jej pseudo-spokojnej postaci. To osądzające spojrzenie, pełne przy okazji wyrzutu oraz swego rodzaju niepewności. Bo kim ona właściwie dla mnie była? Jak to musiało wyglądać z zewnątrz, w chwili, gdy Liz wciąż żyła w przekonaniu, iż jestem żonaty.
Wedle prawa byłem, wedle praktyki - wcale. Właściwie gdyby brać temat pryzmatem uczuć, ja wciąż miałem naście lat i nawet pierwszej, prawdziwej miłości za sobą.
- Przepraszam, że zapytam. - Mama wreszcie zabrała głos. - Ale gdzie jest Barbara?
- Umn... Pewnie ma jakiś pokaz, prawda? - Calum zerknął na mnie, dolewając sobie oraz mojej siostrze soku.
Ja chyba potrzebowałem wtedy wódki do tego soku.
- Nie wiem - odparłem zgodnie z prawdą.
Teraz albo nigdy, hm?
- Jak to nie wiesz? Nie wiesz, gdzie jest twoja żona? - Liz drążyła temat.
Musiałem się uspokoić, bo wiedziałem, że nie powiem jej w twarz, że ją zawiodłem, znowu, bez drżenia w głosie.
Meg zmierzyła mój profil. Mogłaby powiedzieć to za mnie, ale to byłoby niedojrzałe i bez sensu. Poczułem tylko jak kładzie dłoń na moim udzie pod stołem, by dodać mi otuchy. Więc nie była obrażona, ani zła?
Tak bardzo chciałem wiedzieć co wówczas czuła. Mógłbym się odciąć od tego wszystkiego. Zapomnieć jak wygląda sytuacja i po prostu posłuchać, co ona ma do powiedzenia. To było całkiem kojące doświadczenie - słuchać głosu Margaret Langford, dlatego właściwie lubiłem przychodzić na zebrania, które prowadziła. Nawet nieszczególnie obchodził mnie temat, prędzej tembr jej głosu.
Udało jej się. Jakkolwiek to sobie obmyśliła, dotyk kobiety dodał mi jakąś pewność siebie.
Boże, Luke, ty cipo. Występujesz ze swoimi pierdołami przed całym zarządem, reprezentujesz Hood & Dunning na każdym evencie, a teraz masz strach powiedzieć cokolwiek do własnej matki?!
- Rozwodzę się.
Okej, nie tak to miało wyglądać. Ułożyłem przecież w głowie całą formułkę, ona miała sens oraz przekaz, a... Cholera.
Wszystko nagle zamilkło. Liz przestała jeść, wypalając wręcz dziurę w moim policzku, Jackie wstrzymała oddech, Calum szukał papierosów w kieszeni, podczas gdy ja sam, bardzo odruchowo, położyłem dłoń na dłoni Margaret.
Odniosłem wrażenie, że zamiast jakichkolwiek dźwięków mam w głowie tylko szum, podczas gdy nasze palce w jakiś niewyjaśniony sposób, bardzo powolutku i uspokajająco łączyły się ze sobą, niby razem mieliśmy się zdematerializować.
- Słucham? - Mama uniosła obie brwi i założyła ręce na piersiach. - Powiedz, że to tylko jakiś nieśmieszny żart.
- Nie, to nie jest żart, biorę rozwód.
- Luke! - Podniosła głos.
Wiedziałem, że Nate wyjrzał właśnie zza drzwi pokoju, dlatego Jackie wstała od stołu i podbiegła do niego momentalnie, chcąc zagadać wszystkie dzieciaki odnośnie ich zabawek. Była naprawdę dobrą siostrą, zawsze wiedziała jak się zachować.
- To moje małżeństwo i moje życie, mamo, uznałem, że wypada cię o tym poinformować więc cię informuję. Rozwodzę się.
Calum dołączył do Jackie po momencie.
Więc zostaliśmy ja i Meg naprzeciw terminatora.
Langford wyczuła moment, wiedząc, że to sytuacją między mną i mamą, również chciała odejść od stołu, puszczając moją rękę, jednakże Liz ją zatrzymała.
- Zostań, coś czuję, że to dotyczy również ciebie.
Skinęła w odpowiedzi, poprawiwszy się na krześle. Już nie chwytaliśmy się za dłonie, teraz by to zauważyła.
- Macie romans? To stąd obecność Margaret tutaj w tej chwili? Co ty sobie myślisz, co? Co wy sobie myślicie, Lucas, obiecałam, że ci pomogę i ciągle to robię, a ty miałeś za zadanie tylko... Potrzebuję whisky - powiedziała pocierając skronie.
- Nie będziesz się przeze mnie upijać, na litość boską! - Teraz to ja się uniosłem.
W jadalni przez moment panowała cisza, którą znów przerwała Liz.
- To nie jest tylko twoje życie i małżeństwo, macie syna, jak ty to sobie wyobrażasz, chcesz wychować go sam, a może ze swoją szefową, co również jest złem, bo nie można tak po prostu wiązać się w pracy?! Ciągle cię nie ma, bez przerwy latasz na jakieś spotkania, nie poradzisz sobie! Chyba, że jesteś taki sam jak twój ojciec i oddasz Nate'a w ręce Barb, ale wtedy naprawdę... Rzygać mi się chcę jak na ciebie patrzę.
Moja mama miała sposobność mówić takie rzeczy w nerwach. Dlatego czekałem aż się nazrzędzi, żeby potem móc odeprzeć jej coś konkretnego.
- Nie poradzisz sobie. Przecież... Boże...
I już miałem zacząć jakąś improwizowaną litanię, kiedy to... O, poirytowana już, Margaret mnie wyprzedziła.
- Pani Hemmings, z całym szacunkiem. - Miała służbowy ton, jakby właśnie rozmawiała w sprawach biznesowych. - Ja i Luke nie jesteśmy w związku, nie mamy romansu i to nie ma znaczenia, czy będzie wychowywał Nate'a sam, czy z Barbarą, bo chłopiec i tak jest podawany z rąk do rąk, ale sęk w tym, że Luke się stara. Kocha Nate'a, zależy mu na nim, jest cudownym ojcem i wspaniałym facetem, ale nic nas nie łączy. - To niesamowite z jaką łatwością to kłamstwo wyszło z jej ust. A może Meg tak właśnie myślała? Może nic nas nie łączyło. - Jeśli mogę... - Mama skinęła, bo chyba trochę ją zatkało, a to rzadkie, by ktoś uciszył Liz Hemmings. - Poznaliśmy się, kiedy jej już tu nie było, więc nie jestem powodem tego rozwodu. Nie zamierzam wchodzić w waszą rodzinę nieproszona, nie znam też Barbary, ale z tego co wiem, może lepiej dla dziecka, że jej tu nie będzie? Luke sobie poradzi, bo tak jak powiedziałam, kocha swojego syna i mu na nim zależy, ostatnimi czasy naprawdę bardzo się stara, spędza z nim cały swój wolny czas, a Jackie, moja siostra i ja staramy się pomóc... I chyba lepiej, żeby Nate był wśród ludzi, którzy dadzą mu dużo miłości, niż żeby patrzył na nieszczęście swoich rodziców, którzy męczą się ze sobą i wysłuchiwał nieustannych kłótni. To inteligentny dzieciak, rozumie powagę sytuacji.
I znów ta cisza, która zdawała się jeszcze bardziej dobijająca niż wszelki krzyk.
- Dlaczego ci zależy, Margaret, skoro nic was nie łączy?
Liz odbiła piłeczkę, teraz to Meg nie miała pojęcia co powiedzieć, przy okazji... Chyba czerwieniąc się trochę na policzkach. Oblizałem usta, chcąc zaleźć odpowiednie słowa.
- Nie przeszkadza mi to, że szukasz szczęścia, Luke. Po prostu zależy mi na tym, żebyś podejmował dorosłe decyzje i brał pod uwagę przede wszystkim dobro swojego dziecka. Oczekujesz mojej aprobaty? Tego, że ci zaklaskam? - Teraz to Liz wstała od stołu i poszła do pokoju Nate'a.
Pożegnała się z nim, a my dalej nie powiedzieliśmy nic więcej, nie potrafiąc spojrzeć sobie nawzajem w oczy. Miałem w głowie z milion myśli na sekundę, ale żadna z nich nie była na tyle sensowna, bym umiał dłużej się na niej skupić.
Kiedy natomiast moja mama ubierała już kurtkę, wstaliśmy oboje, chcąc odprowadzić ją do drzwi.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak ciężko jest być samotnym rodzicem. - Założyła szalik, patrząc po naszej dwójce.
- Nie jest sam. - Meg chyba nie zawsze wiedziała kiedy zamilknąć. Nie znała mojej mamy i faktu, że to do niej zawsze musiało należeć ostatnie słowo.
Liz odpowiedziała jej uśmiechem pełnym kpiny.
- Ogarnijcie najpierw to co macie między sobą, później mówcie, że nic was nie łączy, bo jesteście pseudo dorośli, ale nie zdajecie sobie sprawy, że tą sytuacją krzywdzicie nie tyle siebie, co Nate'a. Bawicie się w podchody, jak nastolatkowie, a on robi sobie nadzieję, że wreszcie będzie miał matkę. Szanuję cię, Langford, wiem że jesteś dobra w tym, co robisz, wiem, że chcesz dobrze, wiem, że próbujesz być fair, ale przez swoją dumę i niepewność w tym, co czujesz, możesz skrzywdzić nie tylko mojego syna, ale przede wszystkim mojego wnuka. Dobranoc, dziękuję za obiad.
Margaret otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale wreszcie się powstrzymała. Ja tym czasem tylko skinąłem mamie, otwierając przed nią drzwi, gdzie stał już trochę zdezorientowany ojciec Sama. Wymieniliśmy skinienia. Jackie i Calum pomogli dzieciom się ubrać, by samemu ogarnąć się w ciszy. Liz zniknęła na dole, moja siostra i najlepszy przyjaciel objęli nas i sami wyszli, bo Calum przywiózł moją mamę, podczas gdy dzieciaki, chyba wiedząc, że coś jest nie tak, zaczęły odciągać moją uwagę od sytuacji.
Meg poszła zbierać ze stołu, a Nate sam ubrał buty. Posłałem mu pytające spojrzenie, ale również ciepły uśmiech, bo zacząłem ważyć w głowie słowa, które tego wieczoru padły. Ja naprawdę nie chciałem zniszczyć mu życia.
- Byli grzeczni? - zapytał z uprzejmości facet w przedsionku, którego przed chwilą wyminęła moja rodzina.
- Bardzo. Nate, skarbie, mogę wiedzieć, gdzie ty idziesz? - Dźgnąłem go w bok, na co odepchnął moją rękę z głupim śmiechem.
- Booo... Dzwoniliśmy do mamy Sama i powiedziała, że mogę u nich nocować, nie chcieliśmy przeszkadzać tobie i Maggie, więc nie zostaniemy tutaj.
Przeniosłem pytający wzrok na ojca delikwenta, a on uniósł ręce w obronnym geście, który świadczył o tym, że nie odpowiada za decyzje żony. Miło.
Co ja miałem mu wtedy powiedzieć?!
- Czemu nie zapytałeś mnie?
- Bo rozmawiałeś z babcią i uznałem, że podejmę tę decyzję sam. - Nie umiałem powstrzymać parsknięcia.
Był uparty, rozbawiony, nie chciałem mu tego zabierać... Mimo, że jako odpowiedzialny rodzic, powinienem był się zdenerwować.
Nie miałem chyba teraz siły kłócić się jeszcze z Natem.
- Nie będzie miał pan nic przeciwko?
- Jeśli moja Anne podjęła taką decyzję. Z resztą Nate jest grzecznym chłopcem. Frankie też możemy zabrać, pewnie. U nas i tak jest dużo dzieci.
Pokiwałem głową z lekkim uśmiechem.
Tu bez Nate'a było po prostu martwo.
- Leć, ale odbiorę cię rano i pojedziemy razem na lunch, okej?
- Jasne, tato, dzięki, jesteś super.
Chłopiec chyba zignorował swoje powtarzane zawsze słowa, że jest zbyt męski na czułości, bo przytulił się do mojego boku. Pogłaskałem go lekko po plecach w odpowiedzi.
I poszli, a ja zamknąłem za sobą drzwi, wcale nie wierząc w to, że jestem super.
- Zostaw to, posprzątam sobie - zwróciłem się do Margaret, która niemal spakowała całą zmywarkę sama, ale machnęła na mnie ręką. - Meg! - Podszedłem do niej, nie miałem ochoty na droczenie się i żarty, dlatego pewnie chwyciłem trzymany przez nią talerz.
- Co? - Ona również była całkiem wybita
- Zostaw, posprzątam to rano, chodź.
Przez dłuższą chwilę walczyliśmy na spojrzenia, aż wreszcie odpuściła, spuszczając wzrok. Jakby nigdy nic poprowadziłem ją na balkon, podając kobiecie swoją bluzę. Zaczęła boleć mnie głowa od nadmiaru myśli, więc nic już nie myślałem, odpalając papierosa.
Margaret wpatrywała się w mój profil chyba trochę zmartwiona. Myślałem, że zabierze mi fajkę, ale ona sięgnęła po paczkę, by samemu zapalić.
Więc paliliśmy w ciszy i opierając się o balustradę, obserwowaliśmy rozświetlony Manhattan. Zastanawiałem się co powinienem był jej powiedzieć. Może podziękować, za to co zrobiła? Że to wytrzymała i nie wyszła jako pierwsza, zwłaszcza po słowach mamy.
Zamiast patrzeć przez siebie, lustrowałem już jej sylwetkę zaczarowany tym, jak silną i piękną kobietę mam przed sobą. To niemożliwe, żeby nic między nami nie było. Cokolwiek mieliśmy, jakkolwiek tego nie nazwać... Nie mógłbym teraz tego utracić.
Zadrżała z zimna, dlatego niepewnie objąłem ją ramieniem, przyciągając delikatnie do siebie. Nie odepchnęła mnie. Meg dalej zaciągała się dymem, dając mi się przytulić.
- Przeraża mnie wizja prowadzenia auta po nocnym Nowym Jorku.
- Uwielbiam jeździć nocą.
Nie wiedząc czemu mówiliśmy szeptem.
- Odwieziesz mnie do domu? - zapytała.
- Obawiam się, że nie przejadę oceanu, nie mam Jezusmobila, czy coś.
- Co? - Parsknęła głupim śmiechem, opierając policzek o mój tors. - Luke... - I dalej chichotała. - Chciałam jechać do Cassie, nie do Londynu.
- Powiedziałaś "do domu". - Pokiwała znacząco głową.
- W tym znaczeniu, zestarzałbyś się w tym aucie, próbując znaleźć mój dom.
- Skąd jesteś?
- To nie ma znaczenia, bo to nie jest mój dom.
- Więc gdzie jest?
Margaret wzruszyła ramionami, a tym razem to ja przytaknąłem ze zrozumieniem.
- Więc... Może zostaniesz tutaj?
- Hm? - Podniosła wzrok, patrząc mi w oczy, chyba pierwszy raz od tej wiązanki Liz.
Przeszedł mnie dziwny prąd w związku z tym.
- Zostań ze mną chociaż do rana.
- To nie jest właściwie.
- Co z tego?
- Nie słyszałeś co powiedziała Liz?
- Moja mama mówi różne rzeczy, nie zawsze jej słucham. Słuchałem natomiast ciebie.
Ponownie tamtego wieczoru była speszona. Ale nic już nie odparła, wchodząc do mieszkania.
- Zrobię nam herbaty. - Margaret zmieniła temat.
- Mam lepszy pomysł.
Niewiele myśląc, po prostu wyciągnąłem z szafki wino i dwa kieliszki, a ona nie protestowała, zajmując miejsce na kanapie.
Więc oboje byliśmy już zmęczeni.
______________
Ej ok, ja zazwyczaj nie hejtuje swoich rozdziałów ale ten wyjątkowo mi nie wyszedł.
Idk chcecie ciąg dalszy tej jednej nocy? Bo chętnie go napisze idk
Co myślicie?
Proszę poprawcie mi jakoś humor
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro