Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. trzy razy bigmac w powiększonym zestawie

     Czasem nadchodzi taki moment, gdy zastanawiasz się czy to ty powariowałaś, czy zrobił to cały wszechświat.

     Całe życie starałam się odciąć od wszystkiego, co mogłoby odwieść mnie od osiągnięcia sukcesu. Odmawiałam drinków z koleżankami, rzadko przyjeżdżałam do domu, czasem nawet święta spędzałam w papierach, ku niezadowoleniu nie tyle mojej mamy, co siostry, bo od kiedy Cassie założyła z Ashtonem rodzinę, obie wręcz walczyły o moje względy i o to, którą z nich najpierw odwiedzę. Zazwyczaj wygrywało jednak rodzinne miasteczko, tylko dlatego, że tam miałam bliżej i stamtąd mogłam prędzej zwiać. Rick nie truł mi aż tak, bo sam okazał się wiecznie zajęty. Właściwie fakt, iż nieustannie się mijaliśmy, jeszcze bardziej mnie ucieszył, ponieważ nie miał mi za złe ciągłej nieosiągalności. 

     Właściwie nawet nie mieszkaliśmy razem. Poznaliśmy się przez wspólnego kumpla, a ja uznałam, że to doskonała partia, by zamknąć usta kobietom mojego życia. W końcu przestałam wysłuchiwać: "kiedy wreszcie kogoś znajdziesz?!", bo po stosunkowo szybkich zaręczynach, wystarczyło, bym przy rodzinnym stole pokazała pierścionek z brylantem. 

     Szach-mat, mamo. 

     Cassandra okazała się jednakże niemożliwa do pokonania w tej kwestii. Ona naprawę wierzyła, że gdzieś na drugim końcu świata, czeka na mnie miłość mojego życia, z bukietem róż, dobrym filmem na DVD i butelką wina. 

     Taa, kopnęłabym typa w tyłek, odgryzła różą główki i obejrzałabym ten film sama, upijając się do nieprzytomności i winem, i jabolem kupionym w całodobowym monopolowym. 

    Żarty, żartami. Przyjęłam oświadczyny Richarda, bo oboje doskonale wiedzieliśmy, że tak właśnie to będzie wyglądać. Ja zajmę się sobą, on zajmie się sobą, będziemy uprawiać seks, chcąc nie chcąc zawsze umówiony i zaplanowany, czasem zjemy razem kolację w jakiejś drogiej restauracji; on posłucha o nowych inwestorach, ja o kilku rozprawach, byśmy ostatecznie mogli rozejść się w swoje strony. 

     Później mieliśmy wziąć ślub, dla bezpieczeństwa majątkowego, a w ostateczności po prostu spokojnie się zestarzeć. 

     Kiedy byłam zapracowana, uznałam że to cudowna wizja życia. Zawahałam się dopiero, gdy pierwszy raz trzymałam malutką Tianę na rękach, a później zostałam jej matką chrzestną. Jednak Rick... On nie nadawał się na ojca, a ja... Nawet jeśli bym chciała, nie miałam czasu, ani tym bardziej ochoty, by wychowywać jego dzieci. 

     I tu dochodzimy do chwili, gdy świat zaczyna walić się niczym w tym filmie - 2012. 

     Bo ja nie miałam chwili na "związki", na przyjaźnie, na pomaganie bliskim, na przyjmowanie pomocy od nich. Obrosłam w swoją samolubność na tyle, że czasem zapominałam o przyjemności, jaką niesie ulga na twarzy drugiego człowieka, gdy rozwiązujesz jego wielki problem. 

     Nie mogłam pozwolić sobie na wzdychanie do przystojnych panów, skąd, zasłaniały mi ich cyferki przy rozliczeniach. 

     Nie łamałam barier bliskości tak nachalnie i niespodziewanie. 

     Zatem odniosłam wrażenie, że ktoś na nowo rozruszał mnie od środka, jak taki stary, zardzewiały zegar i mój cały aparat emocjonalny, wręcz rozpaczliwie próbował, z ogromnym zgrzytem, zebrać się do prawidłowego funkcjonowania. 

     Nie znałam reakcji swojego mózgu, który powoli, mozolnie wręcz, zaczyna się zakochiwać, wzruszać, podniecać i reagować na drugą osobę. 




     - Boże, Meg, pali się?! - Cassie obserwowała z prawdziwym strachem w oczach moje gwałtowne ruchy. 

     Kiedy przebierałam ołówkową spódnicę, na proste, sztruksowe spodnie i zwykłą, granatową koszulkę. Kiedy w prędkości światła łapałam włosy w kok wsuwkami. 

     Nie umiałam wpoić sobie wtedy tego, co robię. Dlaczego rzuciłam się zbyt ryzykownie w metaforyczny płomień. Tłumaczyłam to sobie chęcią jak najszybszego podjęcia działań, by osiągnąć nowy cel. 

     A za cel tamtego wieczoru, postawiłam sobie "cudowne uzdrowienie" lodówki Luke'a Hemmingsa. 

     To może brzmieć trochę dziwacznie, zwłaszcza że mieliśmy momenty, przez które nie chciałam widzieć tego faceta na oczy. Ale skoro już przełknął swoją dumę i poprosił mnie o przysługę, byłam w stanie poświęcić trochę energii, chcąc po ludzku mu pomóc. 

    - Nie pali się, nie mam czasu, bo zamkną nam Tesco. 

    - Jedziesz na zakupy? Moment, nam? 

    Cassandra aż wyszła z pokoju, zostawiając mnie samej sobie, bym mogła doprowadzić się do porządku. Co miałam jej powiedzieć? Może prawdę? Może, że... Oszalałam? 

     Będąc w tym momencie swojego życia, nawet nie łapałam się wyjaśniania swoich stosunkowo irracjonalnych zachowań. Ja po prostu robiłam rzeczy. Jakbym znowu miała naście lat i widziała rozmyte tło, zamiast klarownej przyszłości. 

     Może to kryzys wieku średniego przed trzydziestką? 

    Ubrana już wygodniej, narzuciłam na ramiona znów płaszcz i wyszłam z pokoju, badając sytuację w mieszkaniu.

     Luke rozmawiał o czymś z Ashtonem zdejmującym Andy'ego z parapetu, Tiana próbowała popisać się przed Luke'iem, James raczkował do Cassie. Nate tylko wiązał buty, mając w oczach cukierkowe kurwiki. To znaczy, że znowu najadł się czekolady. Zapowiadała się fascynująca podróż. 

     Siostra obrzuciła mnie ciekawskim spojrzeniem, wywróciłam na to oczami, by ostatecznie założyć szarą beanie na loki Nate'a. 

    - Meg jedzie z nami? Ale super! A gdzie jedziemy?

    - Na wielkie zakupy - odpowiedział mu Luke, jakby nigdy nic. 

    - Moment, co, jak, czemu? - Tym razem Cassie wymieniła spojrzenie ze swoim mężem. 

     Och, znałam ten wzrok. Oni dwoje byli definicją największych plotkar w tej galaktyce, ale tylko pomiędzy sobą. Jeśli ktoś powiedział coś Ashtonowi, trzeba było momentalnie uświadomić sobie, że Cassie też będzie o tym wiedzieć i odwrotnie. Czułam jak obgadują mnie i wszystkich naszych znajomych, wystarczyło że na siebie popatrzyli. Mieli jakąś telepatyczną łączność. 

    - Obiecałam, że wprowadzę reżim w jego lodówce - odpowiedziałam najbardziej złośliwym tonem, na jaki było mnie stać, wiążąc jeszcze szalik na szyi Nate'a. - Luke chce zaprosić Liz, Caluma i Jackie na obiad w sobotę. 

    - W sobotę będzie mój kolega - przypomniał Nate. 

    - Więc pomożecie nam w sprzątaniu od rana. - Nam. Tak mi się jakoś powiedziało... Bo skoro obiecałam, że się tym zajmę, chciałam upilnować nawet porządku. 

    - To może ja pójdę do kolegi? - Błysnął pięknym uśmiechem. Luke spiorunował go wzrokiem, a potem młody zarobił pstryczka w nos od ojca. - Dobra, posprzątam swój pokój. 

    - I łazienkę - dodałam. 

    - Ale...

    - Bez dyskusji, słuchaj się pani prezes. - Byłam wyjątkowo uszczęśliwiona tym, że Luke wziął moją stronę. Fajne uczucie, choć złapałam się na tym, że u mnie w domu te słowa brzmiałyby bardziej jak "słuchaj się matki". 

     Czy to wyglądało tak, jakbym próbowała matkować Nate'owi? Może miałam do niego trochę taki stosunek... Mniejsza. 

    - A mogę jechać z wami? - zapytała Tiana, patrząc prosząco na Cassie, którą pokręciła przecząco głową. Ashton był bardziej skory do zgadzania się na różne rzeczy, dlatego nikt nawet nie pytał go o zdanie. 

     - Już, wszystko macie? 

     Kiedy opatulony przed zimnem chłopiec stał przy drzwiach, a ja założyłam na ramię torebkę, starszy Hemmings spojrzał na nas z góry. Kręcił kluczykami na palcu i jako jedyny wydawał się tak naprawdę nie czuć strachu przed jesiennym chłodem. Idiota, powinien chociaż ubrać szalik. 

     - Zwarci i gotowi. - Nate nawet mu zasalutował, dlatego zachichotałam. 

     Ja. Margaret Langford zachichotałam przy wszystkich. 

     - Super, zmywamy się ekipo, dzięki za opiekę nad nim. - Luke zwrócił się jeszcze do Ashtona i Cassie, a potem otworzył drzwi.

    - Odpłacisz się, kiedy pojedziemy do spa na rocznicę. - Przypomniała mu moja siostra, by ostatecznie skinąć mi na komórkę. O Jezu, już czekałam na tę litanię smsową. 

      - Jedziecie do spa na rocznicę? - zapytałam może trochę zazdrosna. 

     - Ohajtaj się to też będziesz jeździła do spa. - Ashton objął swoją żonę ramieniem. - Andy, zejdź z tego stołu, no kur...czak. - Ich czułości nie potrwały zbyt długo, bo musiał rzucić się do ratowania malucha. 

     - Nie słuchaj go, Meg, śluby są przereklamowane! - Luke i Nate zdążyli już wyjść na korytarz. 

     Spojrzałam jeszcze w torebkę, czy aby na pewno wszystko wzięłam, a potem znów zerknęłam na gołą szyję Luke'a. No ciśnienie mi skoczyło. 

    - Mogę? - zapytałam biorąc szal Ashtona. Ten tylko pokiwał głową trochę zmieszany. 

     Nate zdążył już zbiec po schodach, mając w ręku kluczyki od Mercedesa. Ja tym czasem po prostu zaskoczyłam Luke'a i od tyłu zarzuciłam szal na jego szyję, powinnam była go poddusić, ale zamiast tego po prostu przerzuciłam dwa końce materiału. 

     - Co ty... - odrobinę się zdezorientował i chyba zawahał. 

     Dlatego stanęłam już przodem do niego i patrząc w górę, z dokładnością zawiązałam go w taki sposób, żeby było mu ciepło. Wywrócił teatralnie oczami. 

    - Nie lubię szalików. 

    - A ja nie lubię anginy.  - Odruchowo wręcz zdjęłam kosmyk włosów z jego czoła. 

     I dopiero zamknięcie drzwi przypomniało mi o tym, że Cassie i Ashton mieli doskonały widok z przedsionka na tę akcję. 

     Cholera, ona nie da mi już spokoju. 






      Siedząc w ciepłym aucie, przeglądałam wiadomości od Cassie zdawkowo. Praktycznie nie czytałam tych wypracowań o treści: "M, ogarnij wreszcie dupę, czy ty nie widzisz co się dzieje?! Ja wiedziałam, że tak będzie! Musisz się określić w tym co robisz, wiesz? Bo Dick to chuj, ale nie możesz namieszać Luke'owi w głowie, on i tak ma nadwyżkę chromosomów nad szarymi komórkami!". 

     Jasne, wiedziałam że to trochę dezorientujące co się dzieje. Mieliśmy ostatnio zbyt wiele wspólnego, a nie byłam już licealistką, która może pozwolić sobie na wesołe niedopowiedzenia, bo to nie był mój czas na popełnianie sercowych gaf. Tyle, że wówczas zbyt mocno zajęłam się wypieraniem tego, iż coś naprawdę się dzieje, by móc wyciągnąć z tego jakiekolwiek wnioski. Czułam się pochłonięta głupią wizją robienia fajnych rzeczy, tak po prostu. Głupią wizją uszczęśliwiania ośmiolatka, któremu tak trochę posypała się właśnie rodzina. 

     Ale w głębi duszy miałam świadomość faktu, iż Nate nie zawsze jest z nami, a ja i Luke sięgamy innego poziomu, choćby w samym sobie oddziaływaniu na siebie pod względem fizycznym. Bo nie umiałam i nie umiem do teraz zaprzeczyć, jak wiele miał w tym swoim bałaganie uroku osobistego. 

     Choć niemiłosiernie mnie wkurzał. Ale to było zdrowe. Richard natomiast nie miał nawet kiedy mnie zdenerwować. 

     - Pani przeniosła zajęcia z plastyki i teraz będę mógł i grać w piłkę, i rysować. 

    - Ale super. Jeśli oczywiście dalej chcesz grać w piłkę. - Luke ściszył nawet muzykę w radiu, by dać mu się wygadać.

    - Chcę, bo Sam też gra i jesteśmy ponoć najlepsi w ataku. 

    - Ja też byłem świetny w ataku, ale w nie wpuszczaniu piłki byłem do dupy. Zawsze jak mnie nauczyciel stawiał na bramce, to cała drużyna buczała. 

     Parsknęłam pod nosem, przesuwając palcem po ekranie telefonu. Sprawdzałam jeszcze maile z pracy. 

     - I w ogóle to dostałem dwa z matmy. 

    - Poprawimy. - Wzruszył ramionami, dlatego przeniosłam na niego wzrok. To było mało wychowawcze... A może bardzo? Właściwie, taa... To było fajne, że utożsamiał się z ocenami Nate'a, dlatego Luke dostał ode mnie ciepły uśmiech. 

     Ja natomiast oberwałam dźgnięcie w bok. 

    - Hm?

    Skinął na komórkę w mojej dłoni, dlatego gdy zatrzymał się na światłach, pokazałam mu maila dotyczącego naszego projektu. Luke tylko przeleciał go wzrokiem. 

      - Zostaw to - szepnął. 

     Poczułam jak kładzie swoją zimną dłoń na mojej dłoni, kładąc komórkę na moich kolanach. Miałam w sobie to dziwne, fajne uczucie, gdy tak zrobił. I rzeczywiście, odpuściłam, przypominając sobie, że jestem już po pracy, po nadgodzinach ponadto i teraz nie musi mnie obchodzić już nic, prócz paplaniny Nate'a. 

     - Ogólnie to moja koleżanka z klasy chciała przyjść razem z Sammym w sobotę. - Odniosłam wrażenie, że Nate się peszy, dlatego nie mogłam powstrzymać głupiego uśmiechu. To było takie miłe...

    - Będzie jeszcze Jackie i babcia, więc z góry mówię na co się naraża. 

    - Nie wiem czy mogę ją zaprosić. Wiesz, Sam mówi, że nie ma nic przeciwko, ale tak dziewczynę... - Luke aż schował nos w szaliku Ashtona, nie chcąc dać po sobie poznać jak bardzo jest rozbawiony. Patrzyłam na niego wręcz zaczarowana tą reakcją. 

     - Dziewczyny są fajne. - Wzruszyłam ramionami, chcąc podjąć się tematu. - Serio, polecam, sama jestem dziewczyną. 

    - No ja wiem, ale ty to co innego. Ty jesteś dziewczyną taty...

    Okej. I znów dziwnie. Oboje z Luke'iem momentalnie jakbyśmy zaczęli unikać swojego wzroku. Jak miałam na to zareagować? Tylko oblizałam usta. 

     - Nie mam nic przeciwko żebyś zaprosił koleżankę. - Mężczyzna odchrząknął, gdy wjechaliśmy już na parking przy Tesco. - I to nie jest dziwne, Nate, chłopcy mogą kolegować się z dziewczynkami i odwrotnie.

     - Ale wszyscy w klasie będą potem mówić, że jesteśmy parą. 

    - Dam ci złotą radę... - Sama nie wiem czemu uznałam, że to będzie dobra rada. Obróciłam się na fotelu, odpinając już pas i spojrzałam na chłopca znacząco. - Miej gdzieś wszystkich w klasie. To ty masz się dobrze bawić i czuć się dobrze, a póki nikomu nie dzieje się przez to krzywda, wszystko jest w porządku. 

     - Tak?

    - Tak, słuchaj Meg, ona jest lepsza w złotych radach ode mnie. 

     I znów to sympatyczne uczucie związane z poparciem ze strony Luke'a. Bardzo lubiłam kiedy mnie popierał. 




      Hemmings chyba przestał popierać mnie w chwili, gdy widział co pakuje do sklepowego wózka. Poruszaliśmy się przez ogromny market jak upośledzeni. Nate po pierwszych dwóch alejkach był już zmęczony, dlatego uznał, że może urazić swoją prawdziwie męską dumę i wszedł do wózka. Prawie zaklinował się w siedzeniu dla dzieci, więc Luke kazał mu trzymać to, co będziemy kupować, gdy zajął miejsce na kurtce swojego ojca. Oboje mieli już dosyć. Mężczyzna pchał multum warzyw, owoców, zdrowych przekąsek i innych ekscesów, które same w sobie go przerażały, wraz z Natem, który wydawał się zachwycony zwiedzaniem Tesco z perspektywy "zza krat". 

     Ja natomiast... Poczułam prawdziwe wyzwanie, tworząc w głowie wizje potraw, które będę gotować. Co chwilę biegałam od półki do półki, czytałam skład produktów, odtwarzałam na głos przepisy, a uwieszony na poręczy wózka Luke po prostu wydawał z siebie dźwięk umierającego walenia na pustyni. 

     - Nie możemy zrobić pizzy? - zapytał widząc jak próbuję sięgnąć na najwyższą półkę po suszone pomidory. 

     Dalej opierał się o ten wózek, obserwując jak walczę, bo nie chciałam prosić go o pomoc, a ja odniosłam wrażenie, że gdyby nie ratunek w postaci podpory, dawno leżałby już na płytkach, dając się podeptać łasym na promocje babciom. 

     - Czy Maggie jest w dzikim szale? - zapytał Nate szeptem, wywołując szczere parsknięcie swojego ojca. Oboje ich zgromiłam wzrokiem. 

    - Maggie zawsze jest w dzikim szale, to definicja jej osobowości. 

    - A ty jesteś wieczną marudą, wiesz?

     Zamiast odpowiedzieć coś sensownego, Luke po prostu pokazał mi język i zaczął burczeć pod nosem jakieś "blablabla", parodiując mój głos i jak zwykle akcent. 

     - Mogę się rozmyślić i cię z tym zostawić. - Założyłam ręce na piersiach. 

     Dlatego niby z łaską podszedł do mnie i bez większych ceregieli wyciągnął rękę do puszki, którą próbowałam zdobyć. 

     - Proszę. - Podał mi nabytek. 

    - Wiesz co? To jest jedyna produktywna rzecz, jaką zrobiłeś dziś w tym sklepie. 

    I znów to "blablabla" i kończące zdanie, chamsko wypowiedziane, znów z udawanym brytyjskim "sklepie". 

    - Jaki ty jesteś głupi - powiedziałam mu prosto w twarz, używając tonu, jakbym mówiła do małego dziecka. 

     Dopiero kiedy znów wróciliśmy do wózka, zorientowaliśmy się, że Nate zdążył z niego wyjść i napakować do środka kilkanaście batoników, chowając je pod paczuszkami płatków owsianych. 

    - Bardzo dobrze, ratuj naszą męską lodówkę, synu. 

    Nie mogłam się powstrzymać. No nie umiałam. I gdy Luke pochylił się nad wózkiem, po prostu złośliwie zdzieliłam go w tyłek. 

    Zwróciliśmy na siebie uwagę innych kupujących, bo Nate zaczął śmiać się na głos. 




     - Zasługujemy teraz na biga i powiększone, kręcone frytki - oznajmił Luke, gdy po dziewiątej spakował już wszystkie torby z zakupami do bagażnika. 

     To przedsięwzięcie było nie tyle drogie, co kosztowne w energię, bo nie wiem, które z nas okazało się bardziej wykończone. W trakcie zdążyłam zostać chyba piętnaście razy odciągnięta od szafy z kosmetykami, dziesięć razy odłożyłam ogromy słój nutelli na miejsce, a potem cisnęliśmy się w kolejce, jak z Nowego Jorku do Vegas, stojąc za starszą, wyperfumowaną panią i przed dwoma żulami. Ostatecznie i ja, i Luke opieraliśmy się o uchwyt wózka, a potem Hemmings śmiał się, że za Nate'a nie zapłaci, bo ten wciąż zajmował swoje honorowe miejsce wśród produktów. 

     Ale mieliśmy dość zabawny czas i jeśli miałabym wybierać pomiędzy dobijaniem się do Richarda, a zakupami z Luke'iem i Natem, obskoczyłabym jeszcze kilkanaście takich marketów, nawet po kolanach. 

     - Taaak, ja chcę maca! - krzyknął zadowolony Nate. 

     Wszyscy zajęliśmy już swoje miejsca w aucie.

     - Maca? Teraz? Jest późno, poza tym właśnie nakupiliśmy tyle zdrowego, pysznego jedzonka... - Luke spojrzał na mnie jak na dziwadło, za co oberwał dźgnięcie, tym razem nie w bok, a w policzek. Dlatego się uśmiechnął, mój palec wylądował w jego dołeczku, a potem zaczął gryźć swój polik od wewnątrz. 

    - Trzy razy powiększony big i macflurry na deser? - Poruszył znacząco brwiami, a Nate pokiwał ochoczo głową. 

    - Ta, a dupa rośnie. - Byłam raczej rozbawiona, w sumie... Mogłabym zjeść maca około dziesiątej wieczorem, to nic takiego, mam rację? 

     - Duzi ludzie potrzebują dużo jedzenia. - Chłopiec wyprzedził swojego ojca w odpowiedzi. 

    - Zęby się psują, żołądek boli, robi się tak fuj ciężko... - kontynuowałam.

    - Mój metabolizm radzi sobie z fastfoodem. 

   - Do czasu, Lukey, do czasu. - Poklepałam go po udzie. - A potem wywali ci Brajana do kolan na starość, bo wiesz, póki co nie masz trzydziestki, ale zbliża się wielkimi krokami. Jeszcze trochę nutelli na śniadanie, pączków z Michaelem, ciasteczek u Eline, obiadków od Cassie, eklerków w kawiarni i nagle przestaniesz mieścić się w te swoje zbyt ciasne spodnie. 

     Kiedy ja mówiłam, on zdążył podjechać do mcdrive i powiedział bezpośrednio do głośnika, takim urażonym głosem. 

    - Poproszę trzy razy bigmaca w powiększonym zestawie, do tego trzy razy macflurry... I jeszcze royala. Też z frytkami, bo mogę. 

     - Luke! - Wybuchłam śmiechem. 

    - A wy? Chcecie coś? - zażartował, bo odjechał do odbioru. 

    - Jesteś... 

    - No? Jaki jestem?

    - Niesamowity, jeśli wciśniesz w siebie dwa burgery. 

     - Więc mów mi niesamowity. 

    Wywróciłam oczami. 

    - Szczęśliwi kalorii nie liczą. Mam traumę po wpierdzielaniu makaronu bezglutenowego Barbie. 

    - O fuj! - Nate aż się wzdrygnął, a potem wyciągnął ręce, gdy Luke podał mu jego jedzenie. 

   - Skoczymy w jakieś fajne miejsce, by poddać się cudownemu procesowi konsumpcji. 

     Teraz już wiedziałam skąd młody znał takie teksty. Jeśli Luke od małego uczył go ładnie mówić, to nawet w wieku ośmiu lat był w stanie zaginać dorosłych. 

      Ja przez chwilę wahałam się, co tak naprawdę powinnam zrobić. Ale chyba przestało mi zależeć na tym co powinnam. Bo gdy podjechaliśmy pod zjazd na głównej, skąd mieliśmy widok niemal na cały, rozświetlony Manhattan, po prostu wgryzłam się w swojego burgera, przy okazji ignorując połączenie od Richarda. 

      Cały dzień czekałam aż znajdzie moment, by do mnie zadzwonić, ponieważ jest taki zajęty. Wtedy to ja byłam zajęta. I nie miałam ochoty znów dobijać się jego zmęczeniem. 

     Luke włączył jakąś starą płytę i aż odpiął pas zadowolony ze swojej niezdrowej kolacji. Nate usiadł po turecku, rozkoszując się klasycznym rockiem, a ja odniosłam wrażenie, że to najbardziej rodzinny moment, jaki mogłabym sobie wyobrazić... Woah...

     - Jak byłam mała i mój tata jechał gdzieś wieczorem, zawsze ładowałam mu się do auta,  bo koniecznie chciałam spędzić z nim trochę czasu w samochodzie - powiedziałam spokojnym, zrelaksowanym tonem. - Uwielbiałam wycieczki samochodem. 

    - Ja też - przyznał Luke, ścierając sos ze swojej brody kciukiem. 

    - Możesz mnie tak zabierać częściej. - Chłopiec przypomniał o swojej obecności. 

    - Jeśli chcesz... Właściwie mamy dużo fajnych rzeczy do zrobienia. - Luke zwrócił się do niego, a potem też jemu starł sos z ust i podał mu jeszcze parę chusteczek, żeby Nate mógł się wytrzeć.

    - O, jakich rzeczy? - zainteresował się dzieciak. 

    - Wiesz, nie miałem wcześniej czasu, byłem trochę do bani, więc chcę się jakoś odwdzięczyć czy coś... Myślałem żeby pójść do kina, na Long Islad, ale bez Asha i Cassie, albo nawet z nimi, cokolwiek, po prostu chcę w tym uczestniczyć. Myślę, że możemy pójść na łyżwy jak zacznie się zima, nauczę cię jeździć na łyżwach. No i w tym roku nie pójdziemy do babci na święto dziękczynienia, zrobimy je u nas... Właśnie, Meg, wy nie obchodzicie święta dziękczynienia. - Spojrzał teraz na mnie, tym samym przyłapując mnie na tym, że tak trochę wypalam mu dziurę wzrokiem w buzi. Ale to było silniejsze ode mnie, bo to co mówił, to jak zachowywał się względem Nate'a, trochę roztapiało lód mojego serca. Nigdy nie byłam czuła na takie sprawy, co się zmieniło?!

     - Nie, nie obchodzimy, to amerykańskie święto. 

    - Wierzę, że Cassie i Ash będą chcieli ci to pokazać, ale jeśli będziesz jednak miała ochotę posiedzieć z nami...

    - Zróbmy to wszyscy! Wiecie, z Tianą, Andym i... I może ciocia Jackie będzie już w ciąży! 

    - Wypluj te słowa, Nathaniel. 

    - Luke, słońce, Jackie i Calum prędzej czy później... - Odruchowo położyłam dłoń na ramieniu mężczyzny, na co westchnął ciężko. - Mniejsza, dziękuję za propozycję, pogadamy o tym jeszcze, okej? 

    - Okej. - Po raz chyba milionowy spojrzeliśmy po sobie z Luke'iem dość niezręcznie, ale przy okazji wymownie. - Także no, czeka nas całkiem sporo zabawy. 

    - Ale super. - Chłopiec cały promieniał. - Ale wiecie co, jest jeszcze jedna rzecz...

    - Mhm?

    - Czy Meg też może brać w tym udział? 

     Prosił jego, ale dotyczyło to mnie, dlatego zostałam zobligowana do udzielenia odpowiedzi. I tutaj rodzi się to znaczące pytanie, w jakim kierunku to miało pójść? Cała logika mówiła mi, że to nie ma prawa bytu, ale... Cholera. 

     Mój telefon ponownie się rozdzwonił. Miałam na sobie oczekujący wzrok Luke'a i Nate'a. Wziąwszy komórkę w dłoń, pokazałam mężczyźnie, że dzwoni Richard, a on próbował stłumić zawód na swojej twarzy, głupim uśmiechem. 

     Miałam gulę w gardle i dziwne poczucie winy w związku z tym, że odruchowo bym odebrała. 

    Jednakże odpowiedziałam sobie sama na pytanie, czy chcę w tym uczestniczyć, nacisnąwszy czerwoną słuchawkę. 

     - Więc na co i kiedy idziemy do kina? - zapytałam, poruszając znacząco brwiami. 

     ________________________

     Opowiem wam śmieszną historię z dziś. Leżę na kanapie ja, mama, siostra i brat. Młody ma 5 lat, ale ma też niewyparzoną buźkę i wszystko chłonie jak gąbka. Oglądaliśmy sobie filmiki ze starych, polskich, prlowskich filmów. Wiecie, Grzegorz Brzęczyszczykiewicz, jestem wesoły Romek i ten fragment "a gdyby to była pana matka?!". I później moja mama musiała zadzwonić do lekarki rodzinnej i gdy ta lekarka odebrała, mój mały brak przysunął się do mamy i powiedział prosto do słuchawki "HALO, TU BRZOZA, POWIEDZIAŁ - MATKA SIEDZI Z TYŁU". 

     Jak my się wyłyśmy wszystkie, no masakra! To tak trochę w kontekście tego, że dzieci uczą się bardzo szybko. Ogólnie sporo osób zarzuca mi, że Nate wypowiada się za dorośle jak na swój wiek. Ale wiecie, moja mama zawsze uważała, że dzieci ładnego języka uczy się od maleńkości, dlatego ja też, już w przedszkolu posługiwałam się dość nietypowym dla dziecka językiem. I sama uważam, że to całkiem dobrze uczyć tak dzieci, dlatego nie będę robić z poważnego małego mężczyzny debila xd 

    Idk, nie wiem co myśleć o tym rozdziale. Mam nadzieję, że się wam podobał. Bardzo ładnie proszę o komentarze. Macie jakieś przemyślenia dotyczące tego, w jakim to kierunku tak naprawdę zmierza? Dziś bardziej rodzinnie, nie seksualnie, ale yaas Meg zignorowała Dicka, więc jest moc. 

     Lubicie moje postaci? Co o nich myślicie?

    Mam nadzieję, że dobrze wam się czytało, bo to bydle, aka ten rozdział ma ponad 3,5K słów xD 

    Cieszę się, że jesteście i dalej to czytacie. 

    All the love xx

     

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro