13. dzień Olega
Na górze macie luke theme song xd
W stresie żyje się naprawdę ciężko i to już nieważne czy stresuje cię praca, sytuacja finansowa, rodzina, przyjaciele, czy ogół całej twojej marnej egzystencji. Z dnia na dzień odnosiłem wrażenie, że coraz bardziej się pogrążam.
Zaglądanie do kieliszka wcale nie było rozwiązaniem. Właściwie nigdy nie umiałem pić tak, by następnego dnia nie odchorowywać wszystkich swoich błędów, zatem kac sprawiał, że odrzucałem wizję swojego potencjalnego alkoholizmu jak najdalej. Z resztą był też Nate, któremu ponad wszelką wątpliwość nie chciałem pokazywać się wstawiony. To też nie pomogłoby mi w wygraniu sprawy o prawa rodzicielskie do dzieciaka, a uznałem, że tu już nie chodzi o moją miłość do niego tak bardzo, jak o bezpieczeństwo chłopca. Z Barbie nie byłby bezpieczny.
Od małego to ja musiałem zmieniać mu pieluchy, bo ona miała za długie paznokcie. Karmiłem go butelką, gdyż moja kochana prawie-była-żona, bała się obwisłych cycków, które tak czy tak zrobiła sobie po odciągnięciu całego mleka. Jaki to miało sens? Nie wiem. Kiedy Barbie chodziła na siłownię, chociaż podczas ciąży chyba nic nie przytyła, ja zarywałem nocki, a potem rano w biurze byłem jak nieprzytomny, bo dzieciak płakał całą noc. Nawet argument, że mam ponad metr dziewięćdziesiąt i pójdą mi krzyże nie skutkował, w chwili gdy było trzeba chodzić z Natem po mieszkaniu, trzymając go za rączki, bo chodzikiem najeżdżał mi na stopy każdym razem. Był złośliwy po ojcu, ot co. To ja brałem wolne kiedy nie mógł pójść do przedszkola, bo zarzygał całą kuchnię tą paskudną, dziecięcą papką. Nie powiem, podjadałem mu deserki owocowe, ale obiadki... One wszystkie smakowały rybą. Pierwszymi słowami Nate'a tak czy tak było "mama". Wcześniej niż "tata" powiedział "Luke", w kontekście swojej brudnej pieluchy ponadto! Ciągnął mnie za włosy, gryzł w palce, kiedy go przebierałem, nie raz osikał moją koszulkę... Boże, z dziećmi gorzej niż ze zwierzętami. Takiego pieska można na przykład kulturalnie wyprowadzić na spacer, widząc dziecko na smyczy, ktoś mógłby zadzwonić na policję.
Ale panie władzo, on się zachowuje jak małpa z dziczy!
Niee... Nie ma opcji.
I mimo, że kiedy Nate był mały spędzaliśmy ze sobą niemal całe doby, w chwili kiedy ja musiałem pójść do pracy, stawiając wręcz Barbarę pod ścianą, ta cała relacja między mną, a moim synem trochę się popsuła. Wciągnięty w służbowy wir, coraz częściej zostawiałem dziecko z opiekunką, moja prawie-była-żona też odpuszczała niektóre pokazy, choć wyrzucała mi je później dniami i nocami.
To był naprawdę ciężki czas, prawdę mówiąc. Nigdy nie chciałem jej unieszczęśliwić. Zapłodniłem ją, ale to nic strasznego, prawda?! Z resztą to ona sama przyszła do mnie po pomoc, takową dostała, a później opluła całe nasze małżeństwo, znajdując sobie jakiegoś gacha, który najpewniej miał więcej siły, żeby dłużej robić jej minetę. Sorry stary, rozepchałem ci laskę penisem, porodem i jeszcze raz penisem.
Nie bolała mnie wizja Barb w łóżku jakiegoś faceta. Bolał mnie trochę fakt, że zostawiła nie tylko mnie, a osiem lat wspólnego użerania się z Natem, tych fajnych chwil, które mieliśmy, choć rzadko kiedy tak naprawdę wspólnie.
No właśnie, to ona odeszła.
Jasne, może oboje tak trochę się nie dogadywaliśmy, ale halo! Mieliśmy jakiś deal, opluła nasz deal! Żaden z moich klientów jeszcze nie złamał umowy. No dobra, jeden raz prawie mnie pozwał, ale rozmyślił się po jednym spotkaniu z panem Hoodem.
Każdy, dosłownie każdy, kogo miałem bliżej, choć raz powiedział mi słowa: "Luke, ogarnij swoje życie!". Szef wszystkich szefów też, chociaż to mnie złośliwie nazywał ojcem dyrektorem, chociaż nigdy nie miałem decyzyjnego stanowiska. Byłem zatem dyrektorem pieluch.
Jednakże najbardziej wymowne, siarczyste i nie do zniesienia okazały się wszelkie utyskiwania ze strony mojej jakże uroczej mamy.
Nie chciałem jej w kółko zawodzić, chociaż wiedziałem, że i tak to zrobiłem. Oczekiwała ode mnie dojrzałości, każdy jej oczekiwał, ale jak ktoś, komu zabrano najbardziej szalone lata życia, może być tak nagle dojrzały?!
Liz nie rozumiała żadnego, sensownego argumentu, dlatego nie wierzyłem, że "to Barb chciała się rozwieźć!" będzie dobrą linią obrony.
Spodziewałem się wszystkiego, począwszy od "to ty nie umiałeś jej uszczęśliwić", przez "zniszczyliście życie małemu człowiekowi", do "nie wszystko stracone, udowodnij jej, że jesteś jej wart". Ale ja jej nie chciałem. Nie chciałem mieć nic wspólnego z babsztylem, który wielokrotnie narażał mojego syna na niebezpieczeństwo i to całkiem umyślnie.
Z drugiej strony gdybym powiedział mamie co robiła Barbie, albo co czasem robiliśmy oboje, to nie moja prawie-była-żona chciałaby pełne prawa rodzicielskie, o nie, Liz by je wywalczyła i miałem sto procent pewności, że na sali sądowej byłbym najsłabszym ogniwem.
Więc chodziłem zestresowany, tak mocno jak Calum uszczęśliwiony swoim ślubem, który zbliżał się wielgachnymi krokami.
Musiałem powiedzieć jej prawdę przez imprezą, nie daj Bóg palnąłbym się pijany gdzieś w trakcie krojenia tortu i zniszczyłbym wszystkim noc, więc układałem w głowie niecny plan, w jakich okolicznościach mógłbym wyznać Liz Hemmings te okrutną prawdę.
Zamyślony, beznamiętnie wpatrywałem się w sylwetkę Margaret, która chodziła po sali konferencyjnej ze wskaźnikiem, jak nauczycielka w szkole. Patrzenie na nią dawało mi swego rodzaju uciechę w tym całym stresie, bo myślałem, że ona jest ogólnikowo bardziej zestresowanym człowiekiem niż ja. Poza tym pasowała do mojej estetyki i jakby co... Meg zawsze wiedziała co zrobić.
Widziałem tę kobietę jako definicję zdrowego rozsądku. Jako swego rodzaju małe światełko w tunelu, bo jedno słowo i byłaby w stanie dać mi gotowe rozwiązanie.
Powinienem był ją zapytać. O tak, ona wymyśliłaby jakiś ciekawy sposób perswazji, którym mógłbym zbombardować mamę, żeby jeszcze na koniec mnie przytuliła i współczuła.
Ale wówczas Langford była zbyt skupiona na przedstawianiu reszcie naszego zespołu planu, którym każdy miał iść przez najbliższy tydzień. I... Nie uwzględniła mnie w nim?!
Dlatego wszedłem jej wpół słowa:
- Umn, Meg? - Przetarłem twarz dłońmi, bo byłem tak cholernie niewyspany. Kobieta zmroziła mnie spojrzeniem. Nie, niech nie liczy, że będzie dla mnie "pani". - Co ze mną?
- Jak to co, wylatujesz - odparła poważnym tonem.
Moment, co?!
Wszyscy spojrzeli na nas zdezorientowani. Eldica chciała wstać i zaprotestować, dzięki Eldica, wiem, że na mnie lecisz.
- Żartowałam.
Tylko Calum zareagował śmiechem, za co oberwał ode mnie dźgnięcie w bok. Czy ona mogłaby mnie wywalić? Niby tak, ale pan Hood. Nie no, moja umowa z nim polegała na tym, że naprawdę muszę się sprawdzać, tylko przyjął mnie po znajomości.
- Woah, twoje poczucie humoru... - Pokiwałem głową lekko urażony.
- Dla ciebie mam inny plan, pasujący do mojego, bo musimy omówić kwestie projektu. Mam wszystko na dysku, ale wrócimy do tego... - Spojrzała na zegarek. - Teraz. Wszyscy wiedzą co mają robić?
- Mogę mieć pytanie? - Oleg uniósł rękę, niczym w szkole.
- Jeśli to to samo pytanie co w zeszłym tygodniu, odpowiedź brzmi "nie".
- Ale wszyscy są za maszyną z whisky w holu! - Oburzył się mężczyzna, na co parsknąłem głupio pod nosem.
Cała ekipa zaczęła się zbierać, Cal poklepał mnie jeszcze po ramieniu, podczas gdy ja tylko rozsiadłem się wygodniej, zakładając ręce na piersiach.
- To mam jeszcze jedno pytanie, pani Langford - kontynuował Oleg, gdy wszyscy prócz mnie i Margaret opuścili salę.
Patrzyłem na nich z dołu lekko wybity, byłem stosunkowo ciekawy co facet ma do powiedzenia, zatem nie dałem im ani chwili prywatności. Jeszcze.
Drzwi zamknęły się za Calumem, gdy skinął nam jeszcze na "do zobaczenia". W pomieszczeniu zapanowała cisza. Meg opierała się o biurko, porządkując teczkę, a Oleg... Objął ją ramieniem?! Halo policja! Tak nie wolno! Ashton, przyjedź tu i wyjaśnij śmiecia! Nie wolno romansować w pracy, prawo tego zakazuje, kurwa jego mać!
Nawet nie zorientowałem się, że robię zniesmaczoną minę, ale co mi się dziwić.
- Luke, mógłbyś wyjść? - Oleg zwrócił się w moim kierunku. - Kumplu. - Nie jesteśmy kumplami, pluję na ciebie!
- Nie, Luke musi zostać, jakie masz pytanie, Oleg, bo czas ci się kończy. Nie będzie maszyny z whisky, ani Dnia Olega w każdy czwartek.
- Nie, nie, ja nie w tej sprawie...
Wymieniliśmy z Meg trochę zmieszane spojrzenia.
- Chciałem się zapytać... Czy się ze mną umówisz. Wiesz, tak po pracy...
Nie?! Nie umówi się z tobą?!
Już nie chodziło o samą etykę, czy Olega tak po prostu, ja tylko... Boże, czemu zareagowałem tak agresywnie, nie śmiechem? Chociaż nie, zniesmaczenie i lekkie rozbawienie na twarzy Margaret okazało się dać mi i ulgę, i radochę.
Brawo, mała, spław śmiecia!
- Masz problem z jakimś zadaniem w zakresie twoich obowiązków? - Zdjęła z siebie jego ramię, którym próbował ją objąć.
Dla bezpieczeństwa po prostu wstałem z miejsca, podchodząc bliżej całej sytuacji.
- Chciałem zaprosić cię na drinka. Musisz się trochę wyluzować, Maggie.
- Okej, Oleg, nie życzę sobie takich tekstów, wyjdź zanim ja cię wyproszę. Do jakich połączeń doszło w twoim mózgu, że myślałeś, że się zgodzę, co? - Meg odruchowo odsunęła się od niego, tym samym lekko wpadając na moją klatkę piersiową, bo stałem wówczas za nią.
Obróciła się wręcz gorączkowo. To musiała być dla niej niezręczna sytuacja. Ale nie kazała mi zwrócić sobie przestrzeni osobistej. Nie. Ode mnie nie odeszła pozwalając, bym trochę instynktownie położył dłonie na jej biodrach od tyłu. Ta sytuacja była naprawdę... Abstrakcyjna.
- Och, już rozumiem co tu się dzieje. - Oleg pokiwał głową znacząco. - Wy dwoje coś ten, ten. To przepraszam, kumplu, nie chcę twojej panny.
- Nie jestem niczyją panną, Oleg, fuj! Tak się nie robi. Nie powiem nikomu o tej sytuacji, ale proszę, żeby już się nie powtórzyła. - Aż zadrżała, bo była... Chyba zła i trochę wystraszona.
Zrobiłem znaczącą minę, skinąwszy mu na drzwi. Speszony mężczyzna rzeczywiście nas zostawił i gdy zostaliśmy już sami... Po prostu czekałem na reakcję Meg. Ona natomiast tylko stała nieruchomo, wciąż w jakimś stopniu w moich ramionach.
Ale... Cholera, miałem rację myśląc, że romanse w pracy nie wchodzą w grę. Więc liczyłem, że nie stworzy o nas jakiejś historyjki, bo oboje moglibyśmy mieć problem. Z resztą... My nic takiego nie zrobiliśmy. Więc słowo przeciw słowu, w zależności od tego jak to mogłoby wyglądać na kamerach, nad którymi pieczę, na całe szczęście, sprawował Michael Clifford.
- Co za baran. - Wreszcie parsknęła głupim śmiechem, trochę bardziej napierając na moją klatkę piersiową i odetchnęła ciężko. - Ohyda, przecież... Fuj. - Skoro się nie odsunęła, pozwoliłem sobie na to, by objąć ją od tyłu.
I wtedy chyba zorientowała się, co robimy, bo odsunęła się jak oparzona.
- I jeszcze ten pomysł... - Unikała mojego wzroku, otwierając kolejną teczkę. Zaczęła wyciągać z niej nasze notatki, które zrobiliśmy u mnie w nocy. - Ja i ty? Coś miałoby nas łączyć? W sensie, wiesz... Wiesz.
W tamtym momencie podniosła na mnie spojrzenie i rzeczywiście patrzyliśmy sobie w oczy przez krótką chwilę, gdy i ja pochylałem się do papierów. Mimo wszystko w głowie kobiety siedziało coś, o co chyba bałem się zapytać, bo to był inny rodzaj spojrzenia. Nie miał w sobie tego zimna... Meg oblizała usta, nie pozbywając się z nich zastygającej pomadki. Lubiłem kiedy malowała się ciemnymi kolorami, bo miała bardzo ładne usta... Taa, nic między nami nigdy się nie stało, co Maggie? Wcale nie oplatałaś nogami mojej tali, kiedy się całowaliśmy.
Ale fakt faktem, dostałem za to w policzek wtedy, więc teraz nie było nawet o czym mówić.
Uśmiechnąłem się do niej niewinnie, odwzajemniła ten uśmiech i nim zdążyła obrazić moje długie włosy, związałem je w kok.
- Więc jaki jest plan? - zapytałem, chcąc przerwać napięcie rosnące między nami, a ona zaczęła mówić.
- Zasługujemy na kawę, daj spokój! - jęknąłem zrezygnowany, obracając się po raz chyba tysięczny na krześle. - Każesz mi myśleć czwartą godzinę bez kofeiny, to jest znęcanie się fizyczne i psychiczne.
- Chcę to wszystko przerzucić na komputer jeszcze dziś, bo muszę złapać pana Hooda.
- Złapiesz go jutro, albo napiszę do niego ja wieczorem.
- Tak nie można, umawiamy się na coś, więc musimy spełnić warunki.
- Czy ty kiedyś odpoczywasz?
Siedzieliśmy w jej gabinecie, wytężając nasze mózgi w stu procentach. Albo ona w stu dwudziestu, ja w jakiś osiemdziesięciu. To i tak był limit, bo miałem dosyć życia i to tak legitnie. Wstając z miejsca, chciałem rozprostować kości. Moje kolana i tak strzyknęły, na co kobieta zareagowała cichym parsknięcie.
- Odpoczywam te pięć godzin na dobę kiedy śpię - odparła.
Nawet nie spojrzała na mnie przechadzającego się po pomieszczeniu. Musiałem się trochę poprzeciągać, by ostatecznie stanąć za nią przy biurku. Trochę odruchowo położyłem dłonie na ramionach Meg, a ona poruszyła nimi, bym przestał. Nie zamierzałem przestawać. Po prostu ścisnąłem jej skórę przez koszulę z większą namiętnością, czując każde spięcie na plecach Langford.
- Musisz odpocząć. To jest fakt, nie pomysł. - Pochyliłem się nad nią.
- Przestań. - Wywróciła oczami, ale było widać, że podoba jej się to, co robię.
- Jesteś zbitką spiętych mięśni, wiesz? - zniżyłem głos, mówiłem spokojniej, chcąc dać jej trochę ulgi.
Na moment wstrzymała oddech.
To było chyba trochę seksualne...
- Luke. - Prosiła już mniej przekonana, odchyliwszy głowę w jedną stronę, dlatego odnalazłem większe spięcie na jej wolnym barku.
W skupieniu odbierałem jej trochę bólu. To na lepsze myślenie, prawda?
- Mhm?
- Przyniesiesz nam tę kawę? - Wiedziałem. - I coś słodkiego.
- Mam lepszą propozycję.
- No zaskocz mnie. - Odchyliła głowę, żeby spojrzeć na mnie z dołu.
- Ominęła nas przerwa na lunch, więc po prostu chodźmy na kawę gdzieś w mieście, tak w ramach tej godzinki przerwy.
- Ale...
- Oczy ci wypadną od komputera.
- Tak, tak, możesz straszyć tak Nate'a.
- Będziesz lepiej myśleć jak się dotlenisz.
Jeszcze tylko trochę przekonywania... Zjechałem opuszkami palców po jej ramieniu, a że materiał koszuli Margaret był delikatny, tym samym mogła poczuć mój dotyk bardziej dosadnie.
Przygryzła wargę, pokręciła głową, a potem odepchnęła moje ręce, wstając z miejsca.
- Jesteś dobry w manipulowaniu ludźmi, wal się. - Założyła swój płaszcz. - Ale to ja tutaj rządzę, więc jak wrócimy, zostajemy po godzinach.
- Ale...
- Chcesz tej kawy?
- Pójdziesz do piekła.
- Skądś przyszłam, nie? - Puściła mi oczko, przejrzała telefon i jakby nigdy nic wyszła z gabinetu.
Wtedy uświadomiłem sobie jeden, prosty fakt. Przerwę musieliśmy mieć tak czy tak. Nadgodziny nie. Dostała masaż, darmowego szofera i spławiła ostatecznie Olega. Chwila...
Okej, dobra jest.
- Więc póki co sprawy mają się tak. - Margaret skończyła swój wywód w kierunku pana Hooda, idąc z nim przez środek korytarza, tuż po wyjściu z windy.
Wpadliśmy na niego zupełnie przypadkiem, kiedy chcieliśmy wyjść, a skoro on i tak się zmywał, zmierzaliśmy w tym samym kierunku. Także sam profit.
- Świetnie, jestem naprawdę zadowolony, a jeszcze bardziej będę jeśli na dniach zobaczę cały projekt. Cieszę się, że mogę nadzorować to osobiście.
Mężczyzna był bardzo elegancki, miał niski, głęboki głos i wiedział co robi. Każdy kto nas mijał, niemal kłaniał mu się w pół. Ale ja nie czułem tej presji, bo czasem widywałem go przy basenie w hawajkach.
Kiedy natomiast skończył rozmawiać z Meg, puścił ją przodem przez jedne szklane drzwi, zwalniając kroku byśmy mogli pójść koło siebie. Ja i on. Ja i szef wszystkich szefów. Pokiwał głową z uznaniem, patrząc po mojej sylwetce. Fajne uczucie...
- Wiedziałem, że będą z ciebie ludzie - powiedział ciszej.
Mówił coś jeszcze na temat, ale nie słuchałem go, obserwując kroczącą przed nami kobietę. Facet również przeniósł na nią wzrok i uśmiechnął się tak znacząco. Och, znałem ten uśmieszek. Langford kołysała biodrami opiętymi przez ołówkową spódniczkę w taki sposób, że można było się rozmarzyć.
Pan Hood spojrzał na mnie znacząco.
Czy on właśnie... Czy on chciał coś do... Nie, proszę, litości! Nie po Olegu! Czy każdy typ tutaj się na nią uwziął?!
Poczułem dziwne ukłucie w brzuchu. Auć? Nie no... To było naprawdę... Nowe.
Hood poruszył brwiami, wskazując na mnie. Odruchowo pokręciłem przecząco głową, a później wskazał na siebie... Dlatego pokazałem mu swoje obrzydzenie oraz zgorszenie mimiką.
Machnął ręką, uśmiechając się złośliwie.
Gdyby to była wymiana zdań, z pewnością zakończyłby ją słowami "ja się za nią zabiorę".
Spadaj, stary dziadzie, za wysokie progi na twoje nogi. Te laski, z którymi spał długo tam już nie pracowały, a Meg zależało przede wszystkim na pracy. Nie poszłaby na to. Proszę, nie dopuściłbym do tego!
I tutaj rodzi się pytanie: dlaczego tak bardzo mi to przeszkadzało?
- No, no. Robisz niezły szał w męskich spodniach - musiałem jakoś zacząć rozmowę. Tę rozmowę.
To nie tak, że byłem zazdrosny. Po prostu nie podobał mi się fakt, że ludzie ślinili się na widok Margaret, jakby była jakąś rzeczą. Ona nie była rzeczą, była wartościową, ciekawą osobą. A ja nie wyobrażałem sobie momentu, w którym rzuci się na jakiegoś fagasa, bo... Ugh. Nie widziałem tego, nawet jeśli z tyłu głowy dzwonił mi fakt, że ma narzeczonego, na którego szyję na pewno się rzuca.
- A daj sobie spokój, to nawet nie jest śmieszne.
Napiła się swojej kawy i odpisała komuś na smsa. To pewnie był on.
- Nie gap się w komórkę, to niekulturalne.
- Wybacz, po prostu Rick ma rozprawę i znalazł chwilę.
Aha.
- Nie no, luz. My też mamy pracę...
- Aktualnie mamy przerwę. Wiesz, daj mi chwilę, pójdę do niego zadzwonić.
Normalna odpowiedź brzmiałaby: "jasne, nie krępuj się", ale cholera, no... No!
- Właściwie to chciałem z tobą o czymś pogadać, ale pewnie, idź.
Oparzyłem się swoją kawą, dlatego zagryzłem to budyniowym eklerkiem.
Jednakże Margaret nie wstała. Lekko zdezorientowana zablokowała ekran i uniosła jedną brew, zakładając ręce na piersiach.
- Do dajesz.
Dobra moja, muszę mieć teraz do niej sprawę... Więc siłą rzeczy postanowiłem zapytać o coś, co i tak męczyło mnie od paru dni, jeśli nie tygodni.
- Pomóż mi, jak mam powiedzieć mamie o rozwodzie? Poznałaś ją, wiesz jaka jest i raczej nie będzie skakać ze szczęścia. Kompletnie nie mam pojęcia jak to zrobić, żeby nie wybuchła. Tłumaczyłem ci jak to wygląda, ale... To nie jest dobry moment, bo wiesz, ślub Jackie i takie tam.
Rzeczywiście wrzuciła komórkę do torebki i rozsiadła się już w pozycji otwartej. Kobieta długo myślała nad odpowiedzią, wciąż popijając kofeinowy trunek. Aż wreszcie wzięła łyk powietrza, chcąc zacząć mówić.
- A gdybyś zrobił obiad? Wiesz, taki rodzinny obiad, zaprosiłbyś mamę, Jackie z Calumem... I wszyscy siedzielibyście przy stole, razem, rodzinnie. I w takiej atmosferze, w takim towarzystwie powiedziałbyś jej prawdę oraz to jak się z tym wszystkim czujesz. Liz nie jest straszna, jest po prostu... Energiczna i nadpobudliwa, ale masz trochę charakteru po niej. Wciąż jest twoją matką, kocha cię, a to, że Barb była... Szmatą. - To ostatnie powiedziała ciszej. - Nie jest twoją winą.
- Myślisz? W sumie przy innych by mnie nie zabiła.
Meg odpowiedziała uśmiechem.
- Więc mam do ciebie jeszcze jedną prośbę.
- Teraz się boję - przyznała trochę rozbawiona.
- Pomożesz mi z tym? W sensie, wiesz... Nie jestem królem kuchni, dzieciak pewnie będzie pałętał mi się pod nogami...
- Luke, to co powiedziałam dziś Olegowi o...
- Proszę cię tylko o pomoc. Nic więcej, nic mniej. Znasz się na takich rzeczach, ja nie bardzo.
Długo walczyła z myślami. Postukała paznokciami o blat, a potem skinęła z lekkim uśmiechem.
- Niech będzie, ale naprawdę muszę iść zadzwonić.
- Idź. - Wzruszyłem ramionami. W końcu nie mogłem jej powstrzymywać, zwłaszcza że poprosiłem ją tylko o pomoc...
- Jeśli uda nam się dziś skończyć to przed zamknięciem sklepów, pojedziemy na zakupy. Wiesz, odbierzemy Nate'a od Cassie i ogarniemy wszystko co potrzebne. Kiedy chciałbyś się spotkać z mamą?
- Jak najszybciej.
- Więc dziś zakupy, a kolacja w tę sobotę. W piątek ogarniemy mieszkanie i takie tam.
- Dzięki.
- Jeszcze mi nie dziękuj.
Patrzyłem za Meg jak wstaje z krzesła i z telefonem przy uchu wychodzi przed kawiarnię. Ale nie uśmiechała się tak ładnie rozmawiając z Rickiem przez telefon. Tak, Cassie ma rację, to nie Rick tylko Dick, ot co.
________________________________
a wrzucam wam rozdział, proszę o ładne komentarze i koniecznie napiszcie co o nim myślicie :3 All the love xx
Ogólnie, co myślicie o relacji głównych bohaterów?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro