Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11. hemmingsowy uśmiech

      - Więc nie idę dziś do szkoły? 

     Próbowałam zidentyfikować co tak naprawdę działo się z moim ciałem w tamtym momencie. Wbrew niewiedzy, było mi wtedy lepiej niż kiedykolwiek. Czułam przyjemne ciepło od ubrania i delikatny, ale znaczący, wspomagający kochającą atmosferę, ciężar męskich ramion. Przyjemny zapach proszku do prania i resztek wczorajszych perfum. Wygodne, emitujące więcej ciepła, podłoże, dłoń w rozplątanym koku... Jezus, czy ja trafiłam do nieba? 

    Otworzyłam niepewnie oczy, poruszając się delikatnie w objęciach... Luke'a Hemmingsa. 

    Cholera jasna, jak to się stało? Pracowaliśmy nad projektem, to pamiętam. Luke wpadł na jakiś pomysł momentalnie, dlatego znieśliśmy kartki i zamiast odpalać Photoshop, bawiliśmy się starą szkołą, to znaczy kredkami Nate'a, a potem co? 

    Przypomniał nam się soundtrack jakiegoś serialiku, który przerobiony brzmiał jak chwytliwa melodyjka... My mieliśmy tylko sprzedać pomysł grafików, dźwiękowców, psychologów, a na dobrą sprawę odwaliliśmy szkielet roboty we dwójkę, do świtu słuchając rockowych ballad, pijąc kawę z ekspresu i jedząc jakieś zeschłe, niedobre ciasta, które przeszły szafką na pieczywo. 

     Chińczyk i ciastka. Kawa z cukrem. Pójdzie w biodra, nie ma innej opcji. 

    Mniejsza. 

    Co było dalej? Nie pamiętam żebym przykrywała się kocem. Jasne, wiem, że pod koniec, znudzona opierałam głowę o jego ramię, ale... Najpewniej przytuliłam się przez sen. 

    To nie tak miało wyglądać! Ale było mi dobrze i tak bardzo nie chciałam wstawać...

    - Hm? - Dopiero po dłuższej chwili przetwarzania faktów w głowie, zidentyfikowałam postać ubranego, ogarniętego Nate'a przed nami. 

    - Nie ma szans... - Luke się przeciągnął, dlatego poczułam zimno. Obejmował mnie całą noc... 

    Dziwny dreszcz przeszedł mnie na tę informację. Zwłaszcza gdy odezwał się tym niskim, porannym głosem... Co za chora sytuacja. Może byłaby mniej chora gdyby Nate nas nie widział? 

    Jasne, mogłabym pójść z nim do łóżka. To głupie, ale mogłabym, bo mnie pobudzał, ale byłam zaręczona, a on miał syna, który i tak zaczął się przywiązywać, tym samym mógłby czasem nie zrozumieć, że nie zamierzam zastąpić mu matki. 

    - Ale jest za dwadzieścia dziewiąta - powiedział dzieciak ze stoickim spokojem. - Patrząc na nowojorskie korki, zdążymy tam... - Spojrzał na wyimaginowany zegarek na ręce. - Nigdy. 

    - Która jest?! - poderwałam się z miejsca wręcz gorączkowo, a Luke spojrzał na mnie niezadowolony, bo przy okazji zabrałam większość koca. - Boże, musisz odwieźć mnie jeszcze do Cassie, nie zdążę się ogarnąć, nie zdążę na spotkanie, nic nie zdążę, wyleją mnie... 

    Nate uniósł obie brwi. Wymienili z Luke'iem trochę rozbawione spojrzenia, ku mojej panice, dupki. Dlatego oboje oberwali korekcyjnego pstryczka w nos. 

    Nerwowo chodziłam po pokoju, nie potrafiąc skierować swoich działań w żaden produktywny sposób. 

     Czarny scenariusz mojej przyszłości pod mostem, przerwał mi widok Luke'a w zapiętej do połowy, wymiętej koszuli, który miał turban zawinięty na głowie i szczoteczkę do zębów w ustach.

     Super, więc podczas kiedy ja siałam panikę, on zdążył wziąć trzyminutowy prysznic, a dzieciak zrobił nam po szybkiej espresso i kanapki z nutellą. 

     Nie nadaję się na spóźnionego człowieka. Boże, dlaczego to w ogóle się stało?!  Miałam prosty plan nastawić budzik na siódmą, dlaczego go nie nastawiłam?! Może padł mi telefon, bo nie myślałam, że praca tak bardzo nas wciągnie... Czemu w ogóle nie rzuciłam się na autobus, tylko wsiadłam z nim do Mercedesa?!

     Autobus versus Mercedes, odpowiedz sobie sama na to pytanie, blacharo.

    - Proszę, to powinno być okej, rozciągnie się. - Luke podał mi prosty, czarny top należący do Jackie. - Twoja marynarka jest sucha, spódniczka też, może być? 

    Popatrzyłam na niego jak na idiotę, próbując zrozumieć co się dzieje. 

     Ja w tym czasie zdążyłam stworzyć w głowie wizję maila do pana Hooda, który tłumaczyłby moją nieobecność w pracy, bo nie zjawiłabym się tam tak rażąco spóźniona. 

    - Tak, to znaczy... - Zachichotał trochę rozbawiony. - Leć pod prysznic, masz 3 minuty. 

    - Ale....

    - Ja jestem wiecznie spóźniony, Maggie, takie funkcjonowanie pod presją to pikuś, a teraz leć, bo zaprowadzę cię tam siłą.

    Zatkało mnie. Halo, czy mogę wykonać jakiś ruch?!

    Hemmings wzruszył bezradnie ramionami i rzeczywiście. Przerzucił mnie sobie przez jedno ramię, niczym przeklęty worek ziemniaków. Przebudziłam się z letargu, będąc dopiero nad ziemią. 

    - Puść mnie! - Oburzyłam się.

    - Ostrzegałem. 

     Postawił mnie dopiero w toalecie, gdzie powietrze wciąż było wilgotne i pachniało dokładnie tak samo jak on - męskim, odświeżającym żelem pod prysznic slash szamponem slash płynem do higieny intymnym slash mydłem. 

    - Nie mamy czasu, Meg, raz, raz, raz. 

    - Więc wyjdź. - Zrzuciłam z siebie bluzę, stając przed nim w samym, koronkowym staniku. - Zostajesz na show? - Uniosłam jedną brew. 

    - Chciałbym. - Zrobił znaczącą minę, jednak wyszedł, zamykając za sobą drzwi. 

    Dwie minuty. 

~*~

     Nie dbałam o to, że Luke prowadzi jak pirat drogowy. Właściwie od tego piractwa zaczęła się nasza cała znajomość, która rozwijała się czasem zbyt prędko, czasem... Jak krew z dupy. Dopiero po pewnym czasie zaczęłam doceniać jego wpierw zauważone przeze mnie wady. 

    Bo się uzupełnialiśmy. Ja byłam profesjonalistką, wolałam się za coś nie zabrać, niż nie dopiąć sprawy na ostatni  guzik. On miał w sobie więcej kreatywności, ja matmy. On umiał podejmować bardzo spontaniczne decyzje, ja nad swoimi myślałam. Byłam analitykiem. Nie umiałam iść pod prąd, a dla niego? Dla niego nie było rzeczy niemożliwych. 

     - Zupełnie nie rozumiem po co to robisz, Meg. - Spojrzał na mnie kątem oka, gdy spanikowana coraz bardziej, zaczęłam szukać korektora w kosmetyczce. 

     - Bo mam lepszy outfit niż się spodziewałam, nie mogę mieć brzydkiej buzi, do ładnego outfitu. 

    - Też przekonuje mnie ta bluzka. 

    - To akurat minus. 

    - Minus? Największy atut. - Puścił mi oczko, za co oberwał stójkę w bok. - Kierowcę?! 

    - Masz rację, dostaniesz w gębę jak wysiądziemy z auta. 

    - Powinnaś mi raczej podziękować. 

    - Dziękuję za pomoc, Luke, ale mógłbyś odpuścić sobie komentarzy... To nieprofesjonalne i...

    - Och, taka z ciebie profesjonalistka, że obśliniłaś mi koszulkę, śpiąc we mnie wtulona na mojej kanapie. 

     Wzięłam głęboki oddech, odliczając w głowie do trzech. 

    Jak się okazało, top Jackie wyjątkowo uwydatniał moje piersi, które byłam w stanie schować pod marynarką, ale żeby nie zgrzać się w aucie, pozostawiłam ją rozpiętą. 

    Próbowałam poświęcić uwagę prowizorycznemu makijażowi, chcąc zakryć te wielkie wory pod oczami. 

    - Nie szpachluj się tak. - Popchnął mnie. 

     Nie zauważyłam, że jesteśmy już pod budynkiem podstawówki, do której uczęszczał Nate, wręcz zahipnotyzowany tymi potyczkami. Dosłownie, nawet się nie odzywał. Odniosłam wrażenie, że brakuje mu tylko popcornu. 

    - A co ci to, przepraszam przeszkadza?! - Luke poruszając moją ręką, w której nie był już korektor, a tusz do rzęs, zrobił mi plamę na policzku, dlatego poirytowana jego dziecinnym zachowaniem, uznałam że zasługuje na taką samą plamę na policzku. 

     Nie żeby to było mniej dziecinne. 

     Zaczęliśmy się przepychać. 

    Młody śmiał się na głos. Zdezorientowała mnie dopiero jego nagła powaga, bo ktoś zapukał w szybę od strony kierowcy. 

    - To pani wychowawczyni - szepnął, prostując się niczym struna. 

     Starszy Hemmings natomiast przełknął głośno ślinę, wychodząc z samochodu, niczym odpowiedzialny dorosły. Z wytuszowanym zarostem. Jeszcze gdyby był brunetem. Skąd... 

    Gorączkowo wysiadłam za nim. To nie był mój dzień. Ba, zaczął się tragicznie, dlatego nie myślałam i podejmowałam decyzje instynktownie. Czułam się przy nim dziwnie. Jak nastolatka. 

    - Masz - powiedziałam szeptem podając mężczyźnie chusteczkę higieniczną. Zamiast się nią wytrzeć, miętolił ją w ręce. 

    Ja zupełnie zapomniałam o swojej plamie pod okiem. 

    Nauczycielka patrzyła na nas oskarżająco i wcale się jej nie dziwię. Biedna kobieta. 

    Zrobiłam z siebie debilkę, ot co. Dobre tyle, że to Nowy Jork i o takich rzeczach mało kto mówi, prawda? 

    Kogo ty próbujesz do tego przekonać, Meg? No kogo?

    - Umn... Panie Hemmings. - Nie wiem kto był bardziej zażenowani. Ona czy my. Dorośli ludzie, a zachowanie godne gówniarzy, no powiedz to, babo, powiedz to...

   - Tak? - Luke zaśmiał się nerwowo. Kobieta wskazała na jego brodę, ale zrezygnowała i machnęła ręką. - Jakiś problem?

    Nate stanął między nami. 

    - Rozmawiałam już z pana żoną... Byłą żoną? 

    - Byłą żoną - wyjaśnił momentalnie. - Do sedna, bo trochę się spieszę. 

    - Prosiła bym informowała ją o wszystkim dotyczącym Nate'a, a pana przestała informować. Chciałam się upewnić, drogą pokojową, nie sądową, jak to działa u was teraz... 

    - Może zaprowadzę cię do klasy, co? Pokażesz mi gdzie masz lekcje? - Zwróciłam się do zdezorientowanego chłopca, a on sam starł tusz z mojego policzka, kiedy odeszliśmy kawałek dalej. 

     Widziałam jak Luke poważnieje. Zupełnie zmieniła się jego rozbawiona mimika, spiął się, mogłabym nawet stwierdzić, że wyszła mu żyłka ze złości na sytuację, dlatego wbrew swojemu martwemu już i tak profesjonalizmowi, sama się zmartwiłam. 

    Ostatnim co usłyszałam było: 

    - To pana nowa partnerka? Dziecko może czuć się tym przytłoczone... 

   - Nie, to moja szefowa. 

    Tak, mogłeś tego nie mówić Hemmings. 

    Z resztą Nate wcale nie był przytłoczony moją obecnością! Właściwie... Uciekł się do mnie po pomoc. Nie mogłam zatem zostawić go samego... 

     Weszłam z chłopcem do szkoły. Prowadził mnie dumnie, opowiadając o osiągnięciach swoich kolegów i takie tam... Ale zamiast słuchać tej wyliczanki, chociaż minę miałam zainteresowaną, skupiłam się na samym fakcie gdzie jestem i co robię. 

     Wtedy sama się przybiłam, bo poczułam ile mam lat i że tak naprawdę... Mogę nigdy nie zostać mamą, mogę do końca życia robić za "szefową". 

~*~ 

    - Proszę mi jeszcze raz wybaczyć, panie Hood, ale kiedy zobaczy pan efekty naszej pracy, będzie pan ukontentowany - mówiłam przez telefon służbowym tonem, wciąż obserwując jak Luke w skupieniu i złości, już czysty swoją drogą, prowadzi Mercedesa. - Jasne, dziękuję, do usłyszenia. 

    Nawet nie zapytał. Jakby było mu już wszystko jedno, dlatego zaczęłam mówić sama z siebie. 

    - Nawet nie zwrócił uwagi, że nie ma nas w pracy, cała ekipa zabrała się za swoja robotę i...

    - Bo to nie są debile, którzy potrzebują twoich codziennych wskazówek, Margaret, nie jesteś niezbędna - burknął. 

     Poczułam się osobiście urażona. 

    Założyłam ręce na piersiach, przenosząc wzrok za szybę. Aha? 

    Luke tylko westchnął ciężko. 

    - Przepraszam, jestem wkurwiony. 

    - Ale to nie znaczy, że musisz wyżywać się na mnie. 

    - Taaa. 

    - Co znowu odwala Barbie, hm?

    - Próbowała podstawić tego swojego kochasia, żeby odebrał dzieciaka po lekcjach. 

    - I zamierzali ci go uprowadzić?! - Okej, co?! - To nielegalne! 

    - Przekupiliby go czymś, nie wiedziałby, że jest "uprowadzony", poza tym ona wciąż ma do niego takie same prawa jak ja. - Pokiwałam głową ze zrozumieniem. - Chociaż nie powinna, ot co! 

    - Spokojnie, dojdzie do rozprawy i załatwisz temat.

    - Stać ją na prawnika, który rozpierdoli sąd swoją argumentacją. Jasne, mnie też stać, ale nie oszukujmy się, nie jestem przekonujący. - Wywróciłam teatralnie oczami. 

     Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Luke zaparkował samochód na swoim miejscu parkingowym i wyciągnął papierosa z paczki, ale nim zdążył go odpalić, zabrałam mu truciznę, chowając ją na swoje miejsce. Wrzuciłam fajki do schowka. Kiedy natomiast chciał po nie sięgnąć, położyłam dłoń na jego dłoni. 

     Milcząc bawiłam się jego ręką, aż wreszcie położyłam ją na swoich kolanach. 

    - Nate cię kocha, Luke. To jest twoja przewaga. 

    - Miłość czasem nie wystarcza, wiesz? - Ściszył ton. 

     - W wypadku relacji rodzic - dziecko, to akurat podstawa podstaw. 

    - Nie jestem dobrym ojcem. 

    - Ale jesteś w stanie zapewnić synowi byt na wysokim poziomie, edukację, wspierasz go w jego wyborach, rozwija przy tobie swoje pasje i pozwalasz mu podejmować świadome, dobre decyzje. Jasne, nie zawsze tak było, ale powiedziałeś mi kiedyś, że dla dziecka ożeniłeś się z tą jędza o groteskowym imieniu. - Pogłaskałam knykcie zdezorientowanego mężczyzny. 

    Nic nie odparł. 

    - Zrobimy tak. - Westchnęłam. - Rick jest prawnikiem...

   - O nie, to beznadziejny pomysł... 

    - Posłuchaj mnie. 

    - Nie będę sięgał po porady prawne od typa, któremu próbuje odbić laskę. - Wywróciłam oczami ze śmiechem na ten tekst. Czasem brakło mu taktu w tych głupich żartach.

    - Pomogę ci ogarnąć życie... Zaczniemy od podstawy, już się zapowiedziałam, że zrewolucjonizuję twoją lodówkę, razem doprowadzimy do porządku to mieszkanie i stworzymy dogodne warunki dla dorastającego dziecka. 

    - Bardzo ci dziękuję, ale nie wiem czy to aby na pewno tak świetny pomysł. 

     Spojrzał na mnie niepewnie, a ja poruszyłam wolną dłonią, by zaczął mówić. 

    - Wiesz, wbrew pozorom chłopcy szybko przywiązują się do dziewczynek. 

    - Słucham? - Nie zrozumiałam. 

    - Nate stracił już jedną matkę. Nie próbuj mu jej zastąpić, Margaret jeśli nie zamierzasz brać za to odpowiedzialności. - Oburzyłam się trochę, bo oferowałam mu pomoc, chciałam pomóc, na Boga! 

    - Wiesz, Luke. - Spoważniałam trochę. - Ja też jestem dorosła i ja też ponoszę konsekwencję swoich wyborów. To nie tylko twoja domena. - Wyszłam z samochodu, zapinając marynarkę tak, by koszulka pod nią wydawała się mniej arogancka. 

    Mężczyzna wysiadł tuż za mną. Znów wymieniliśmy spojrzenia. Chyba jednak miał rację wtedy... Bo nie byłam do końca świadoma tego, w co się pakuję. 

    - Spotkamy się w niedzielę u ciebie i wrócimy do projektu. W poniedziałek zaprezentujemy go zarządowi. 

    - Meg... 

   Zrobiłam krok na obcasie w stronę Luke'a, poprawiając przy okazji kołnierzyk jego koszuli. 

    - W sobotę natomiast skoczymy na wielkie zakupy. 

    - Ale... Do Nate'a wpada kolega. 

    - Super, więc nie będzie nam przeszkadzał, kiedy zacznę pastwić się nad twoim niezdrowym odżywianiem. 

    - Meg...

    - Ponadto zrobisz porządek w szafie, wyrzucisz te skórzane spodnie, które mają chyba z miliard lat  i...

    - Meg. 

    - Co? 

    - Kamery nas tu zarejestrują, módl się żeby widział to tylko Michael. - Skinął, że wciąż trzymam materiał jego ubrania. 

    Szlag. 

    Odsunęłam się, poprawiając włosy w warkoczu, jakby nigdy nic. Luke zasłonił usta, śmiejąc się głupio pod nosem. 

    - Ach i w pracy masz zwracać się do mnie pani Langford. 

    - Tak? - Zarobiłam dźgnięcie w żebra, gdy otwierał mi tylne drzwi. - Bo zaczynasz panoszyć się jakbyś została co najmniej panią Hemming. 

     Zarumieniłam się tylko trochę, a on... Chyba oberwał trochę drzwiami. 

    Dupek. 

    ~*~

     - Romans kwitnie? - Oczywiście, że Michael nas widział. - Spokojnie, byłem tu tylko ja. 

    - Mniejsza, konkret. - Postanowiłam tego nie skomentować, podczas gdy chłopcy chyba wymienili jakieś gesty pt:

    zaruchałeś?

    nie. 

    smutek.jpg

     - Jedyny konkret jest taki, że masz gościa w gabinecie, pani Langford. 

    - Gościa? Nie planowałam żadnych spotkań...

    - Właściwie to gości...

    Zdezorientowana machnęłam ręką na Mike'a, by ostatecznie wparować do swojego gabinetu z najbardziej firmowym uśmiechem, na jaki było mnie stać w tamtej chwili. 

    - Cal już zagadał z tatą... - Jackie nawet się nie przywitała, słowa po prostu wylatywały jej z ust jedno za drugim, łącząc się w niespójną paplaninę. - Jeśli masz zamknięte wszystkie foldery i bla bla bla, służbowa gadka, możesz jechać z nami. I ty też! - Zwróciła się do Luke'a, który pojawił się na przeszpiegach. - Resztę roboty możesz zabrać do domu, jest tu. - Wybita wzięłam od dziewczyny laptop firmy. 

     Co. się. dzieję? 

    - O Boże... - usłyszałam szept Luke'a za sobą. 

    - Czekaj, Jackie, spokojnie, Cassie? - Dostrzegłam swoją siostrę z Tianą na kolanach w tle. Bawiły się moimi długopisami. - I...

    - Cześć mamo... - Hemmings przywitał się z ostatnią kobietą w pomieszczeniu, a ona pomachała mu siląc się na ponad wszelką wątpliwość hemmingsowy uśmiech. 

    - Dalej, dalej, dalej, koniec stania, czas na przymierzanie. - Jackie zaczęła wypychać mnie i Luke'a przez korytarz. 

     Minęliśmy Caluma, który rozmawiał z... Moim szefem, czytaj swoim ojcem...

    Boże, co za nepotyzm. Gdybym w tym Londynie wiedziała na co się piszę, w życiu bym na to nie poszła... 

    I znów zmiana planów. Zmiany planów mnie stresują, okej?! Grunt że trzymałam laptop w ręce. Ta porcja pracy dawała mi bezpieczeństwo. 

    Później zmierzaliśmy już taksówka w stronę salonu sukni ślubnych: ja, moja siostra, moja siostrzenica, przyszła panna młoda, jej brat i ich matka. 

    Po co tam ja? 

    Nie wiem. 

    Och, z pewnością to nie było służbowe. 

   _________________________

    Jak dobrze, że mam wolne, bo mogę wreszcie pisać xd 

    Jeszcze dziś i może jutro też, ale nie obiecuję rozdział, bo potem znowu chuj wie kiedy następny, chlip. 

     Jak wam się podoba to co się tam dzieje? Oczywiście, że go nie sprawdziłam, jakże by inaczej. 

     Dziś wrzucę wam music video pod valentine, bo czemu nie :P

https://youtu.be/rsh2lem9Wc4

       All the love x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro