Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. zawiało chłodem

     ekler z budyniem.

    - Luke? - Zamyśliłem się na dłużej.

     Z innego świata, pełnego nerwów i czystej irytacji, wyrwał mnie dopiero głos dziecka. Nate zwrócił się do mnie stosunkowo nieśmiało, dodatkowo po imieniu, czego raczej bym się nie spodziewał.

     Właściwie Nate rzadko w ogóle się do mnie zwracał. Z jednej strony mieliśmy relację, z drugiej widywaliśmy się może godzinę dziennie, łącząc te wszystkie minuty w całość. Wtedy, kiedy i tak byłem zdenerwowany przez jakąś idiotkę w Hondzie, dodatkowo coraz bardziej przygnębiała mnie myśl o tym, że:

    po pierwsze: jestem spóźniony do pracy

    po drugie: moje kwalifikacje na "ojca roku" są jeszcze bardziej żałosne, niż matura.

    po trzecie: ktoś wydaje prawko zapewne za zrobienie laski.

    Uświadomiłem sobie również, a zajęło mi to niemalże cały poranek, iż Barb nie była aż taka bezużyteczna, bo to ona odwoziła Nate'a do szkoły i na te wszystkie zajęcia dodatkowe, których nazw nawet nie znałem.

     Ale dzieciak nie mógł dorastać w takiej patologii, zasługiwał na kochających, zaangażowanych rodziców, nie na tatę pracoholika i matkę... Zapewne heroinistkę. Sam nie wiem, nigdy mi nie mówiła, że zaćpała, ale zdecydowanie było widać po jej buzi.

    Boże...

    Czas powiedzieć to na głos.

    Luke. Spierdoliłeś.

    Bolało.

    Aż się otrząsnąłem, a potem poczułem rękę chłopca na swoim ramieniu. Dźgnął mnie w bok, żebym wreszcie poświęcił mu uwagę.

    - Hm? - Spojrzałem na Nate'a mimochodem, wciąż jednak pozostając czujnym kierowcą. Najwidoczniej musiałem szybko reagować, w innym wypadku mógłbym pożegnać się ze swoim cudownym, srebrnym merolem. To znaczy mercedesem, Calum nazwał to cudo Merolek i tak zostało. Mniejsza.

    - Czy ta pani była pod wpływem? - Uniosłem jedną brew.

    - Pod wpływem... Czego? - O ty mały szczunie, ja w twoim wieku paliłem papierosy z paluszków i nawet nie wiedziałem, że narkotyki istnieją, i... I brzmię jak swój stary. Bez skrajności, Hemmings, wyluzuj, to tylko ośmiolatek, nie możesz go tak po prostu zepsuć.

    - Nie wiem, ty mi powiedz. Może alkoholu? Zachowywała się wybitnie... Dziwnie.

    - Niektóre panie dostają szału macicy od czasu do czasu. Jedne mają wieczny okres, inne są su... super irytujące, a inne po prostu niezrównoważone psychicznie.

    - A tamta pani?

    - Tamta pani najwidoczniej miała zbyt wielkie ego i nie potrafiła zmieścić go na jednym pasie ruchu.

    - Luke... Ale to ty jechałeś prawie środkiem jezdni.

    - Omijałem robotników i ludzi na rowerach, tak?

    - Myślę, że twoje ego po prostu wylało się za pas ruchu. - Wywróciłem oczami w odpowiedzi.

    - Czemu mówisz do mnie Luke? Jestem twoim ojcem, mów mi tato, cholera.

    - Ostatnio kazałeś mi mówić "Luke". Przy tych modelkach, które Barb przyprowadziła do domu. - Aż zmarszczyłem czoło.

    Może rzeczywiście coś takiego miało miejsce? Pewnie byłem pijany. Sam nie wiem. Zapomnijmy o tym, mimo wszystko zalała mnie fala wstydu za swoje zachowanie, bo jak mógł poczuć się w związku z tym Nate?

     - Młody.

    - Tak?

    - Wybacz, że tak wtedy palnąłem, nie byłem sobą. - Pokiwał niepewnie głową, wiodąc wzrokiem po moim policzku. - Wiesz, nie chcę żebyś poczuł się jakbym się ciebie wstydził czy coś, chcę cię przedstawiać jako mojego syna każdej supermodelce. - Chłopiec był bardziej niż zdezorientowany. Aż uchylił usta, bo raczej nie mówiliśmy sobie takich rzeczy.

    - Uderzyłeś się w głowę?

    - Nope, po prostu wiesz... Jesteś moją dumą, moim plemnikiem, dowodem męskości...

    - Dobra, skończ już, jesteś obleśny.

    - Ja się tu przed tobą otwieram... - Położyłem rękę na sercu, parkując pod budynkiem jego szkoły.

    Przez chwilę siedzieliśmy tak jeszcze nie wiedząc jak zakończyć ten dziwny poranek.

    - Przyjechać po ciebie?

    - O 3 mam trening.

    - O, mogę cię podrzucić. - Nate wciąż był lekko wybity i zaskoczony. - Masz jakieś jedzenie czy coś?

    - Mama zawsze robiła mi kanapki.

   Zastanowiłem się chwilę. Rozważyłem wszystkie za i przeciw. Cóż, trudno, może trochę go przekupię... Wyciągnąłem 20 dolarów z portfela, wręczając banknot synowi.

    - Proszę, kup sobie jakąś słodką bułkę czy cokolwiek.

    - 20 dolarów? - Nate uniósł jedną brew.

    - Darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby, no już, spadaj, bo się spóźnisz.

    - Czad. - Pokiwał jeszcze głową, a potem rzeczywiście wyskoczył z samochodu, tkając pieniądz do kieszeni. - Dzięki Lu... To znaczy... Dzięki tato.

     Poczułem się trochę dziwnie, ale też trochę dobrze. Trochę tak jakbym mógł się do tego przyzwyczaić. Patrzyłem za Natem, który dołączył do grupki kolegów na boisku. Próbowałem ich wszystkich zaszufladkować w jakieś kanony, ale to były dzieci więc jeszcze niekoniecznie się dało. Mimo wszystko nie umiałem powstrzymać uśmiechu widząc, jak wielką atencję zbiera mój syn od rówieśników. Nawet nie pokazał tych dwóch dych. Ciekawe jaki był wśród kumpli. Czy chociaż trochę przypominał mnie?

    Przestałem to kminić dopiero w momencie gdy dostrzegłem godzinę na desce rozdzielczej. Wtedy zdecydowanie moje ego przestało mieścić się na jezdni.





     Nigdy nie byłem fanem garniturów, smokingów, muszek, krawatów i Bóg wie co jeszcze. Preferowałem zwykłe, białe koszule do czarnych spodni, albo takie flanelowe w kratę, najczęściej jednak i tak sięgałem po zwykłe, sprane koszulki, które zawsze kupowała mi siostra wiedząc, że żyję w zbyt dużym biegu by uzupełnić szafę. Jackie miała pod tym względem złote serce. Zawsze mogłem liczyć na jej wsparcie w kwestii aparycji, dobrze radziła sobie też z Natem, Barb unikała niczym ognia, ale biorąc temat na zimno, czy ktoś z tu obecnych tu się dziwi?

     Pamiętam jak dziś moment, w którym rozmawiałem z siostrą o tym, że Indiana Jones wcale nie jest najbardziej niezbędną częścią filmu o Indiana Jonesie, a wtedy przybył on. Rycerz na białym koniu. Grom z jasnego nieba. Idealny, cudowny, szarmancki... A tak naprawdę Calum Hood na swoim starym, rozklekotanym motocyklu. Zmęczony, wściekły, z sześciopakiem, niekoniecznie wtedy na brzuchu, a w ręku.

     Jackie zrobiła te swoje maślane oczy, które robiła zawsze gdy jakiś koleś wpadał w jej gusta. Zatrzepotała rzęsami, uśmiechnęła się wymownie, zachichotała.

    Tsa.

    To smutne słuchać o tym, że twój najlepszy kumpel rucha twoją siostrę. Jeszcze smutniej się robi, gdy wyznaje ci pijany, iż przez pierwsze dni widział podczas seksu twoją twarz. Ale największą depresję łapiesz i tak wtedy, gdy dowiadujesz się od nich wspólnie, że koniecznie musisz zostać świadkiem na ich ślubie.

    Umówmy się. Nowy Jork to ogromne miasto, a ja śmiałem się do rozpuku widząc, w jak hermetyczną puszkę daliśmy się wepchnąć. Pracowałem u ojca Caluma, Calum hajtał się z moją małą Jackie (i nie miałem nic do powiedzenia!), ona sama kumplowała się z dziewczyną, której mąż, Ashton chodził z nami czasem na piwo, do towarzystwa z Michaelem - recepcjonistą w firmie ojca Caluma. Więc tym samym zazwyczaj wiedzieliśmy "co tam u nas w pracy", moja siostra była bardziej moją przyjaciółką niż siostrą, chociaż od czasu do czasu wciąż miałem ochotę strzelić Hoodowi korekcyjnego na poprawę dnia, ale jakoś ciągnęliśmy.

     Jackie na pewno ciągnęła.

    Boże, dość, mózgu.

    Zajechałem na miejsce 20 minut później niż planowałem. Więc przekroczyłem limit czasu nonszalanckiego spóźnienia. W biegu chwyciłem włosy w kitkę recepturką. Zawsze brakło mi czasu na fryzjera i nawet przestałem się golić... Poprawiłem marynarkę na czarnej koszulce, z nadzieją, że nie widać jak bardzo zmięta leżała na tylnym siedzeniu Merola. Trudno. Miałem trochę worki pod oczami, bo zamiast wypić kawę, wylałem ją na siebie i jedyne z czego byłem dumny, widniało w mojej ręce.

    Przejrzałem swój projekt, wjeżdżając samotnie windą na ostatnie piętro. Nie wierzyłem, że zdążę na podział obowiązków, ale jeśli takie rzeczy miały miejsce, a miały wielokrotnie, Calum notował na dwa.

     Czasem myślę, że zginąłbym bez swoich przyjaciół. Ba, ja jestem tego pewny.

    Wbiegłem na korytarz niczym petarda, ze szczerą nadzieją, że przełożonego nie będzie w biurze. I rzeczywiście, Johnsona - Skurwielsona wcięło...

    Zdezorientowany wyciągnąłem nos z papierów. Michael Clifford aż się skrzywił na mój widok i podał mi kawę, której łyk zdążył już wziąć.

    - Na drugą nóżkę - mruknął, podpierając się na łokciu. - Czemu tym razem nie w porę?

    - Żona mnie zostawiła, musiałem odwieźć syna do szkoły, wylałem na siebie kawę i miałem kolizję drogową. Dzień jak co dzień. - Wrociłem wzrokiem do projektu. Opróżniwszy kubek, wziąłem od Mike'a długopis, poprawiając proporcje bilbordu, który planowałem pokazać jako swój pomysł odnośnie nowej kampanii pasty do zębów. Był zabawny, tak myślę.

    - Moment... Jak to... Barb zostawiła cię z Natem?!

    - Głośniej mów, Oleg cię jeszcze nie słyszał.

    - Oleg znów leży najebany w archiwum. - Nie umiałem powstrzymać parsknięcia. - Serio, zastanawiam się czemu Hood go jeszcze nie wyjebał.

    - Powiedziałem ci już kiedyś, on wie coś czego nie wiemy my. Ma nas wszystkich w garści.

    - Trochę mnie to przeraża. - Michael się aż wzdrygnął. - Zwłaszcza fakt, że on nie myje rąk po kiblu...

    - Mniejsza, fuj, gdzie jest Johnson?

    - Wyleciał.

    - Że słucham? - Aż oparłem się o biurko, pochylając się do Clifforda. Nie wiedziałem czy możemy o tym plotkować, jakby co mogliśmy też pisać smsy.

     - No tak, wywalili go przez długi weekend i ściągnęli jakąś dupę z Anglii. - Zmarszczyłem czoło. - I przez dupę, mam na myśli wielkie D.

    - W sensie, że gruba?

    - W sensie, że laska.

    - Liczysz na coś? - Uśmiechnąłem się zadziornie.

    - Z szefową? Luke, jeśli znam kogoś komu tak bardzo brak przyzwoitości... Jesteś to ty.

    - Może cos w tym jest...

    - Ale nie rzucaj się od razu, bo zawieje chłodem...

    - To znaczy?

    Drzwi sali konferencyjnej otworzyły się, jak zwykle po porannym spotkaniu grupy kreatywnej. Zazwyczaj jednak te spotkania trwały po 5 minut, nie 25, bo tyle się spóźniłem. Ludzie zdawali się zmotywowani do pracy, jak nigdy... Dosłownie, nawet Oleg nie leżał w tym archiwum tylko szedł z teczką i próbował sprzedać Eldice swój pomysł... Cholera. Calum rozmawiał przez telefon, na wyświetlaczu wciąż widniały jakieś kolorowe slajdy, których ni cholera nie mogłem zobaczyć z odległości biurka Michaela.

    I wtedy niemal dostałem zawału, eboli, rzeżączki, kiły i wylewu w jednym. Miała te swoje wysokie buty, opinającą wąską talię garsonkę, biznesowy kok oraz krwistoczerwoną szminkę na ustach. Kiedy szła, wyglądała jakby doprawdy te szpilki były częścią kobiety od urodzenia. Miała w sobie klasę, zimne spojrzenie i... Beznadziejne umiejętności kierowcy.

    Mimo wszystko przeszedł mnie zimny dreszcz gdy uświadomiłem sobie, że zwyzywałem szefową. Chociaż z drugiej strony to nie była sytuacja zawodowa... Luke, do diabła, nie możesz stracić pracy! Nie teraz, nie tak!

    Mimo wszystko wciąż byłem na nią wściekły. Tak po prostu. Miała w swojej kreacji coś, co budziło nieodpartą chęć wrzasku.

    Założyła ręce na piersiach, zadzierając lekko głowę, by spojrzeć mi w twarz, choć dalej nie traciła tej swojej wyższości w sytuacji. Dobrze grała. Umiała się sprzedać, bo wówczas odczułem, iż to zupełnie inna osoba od tej, z jaką wymieniłem parę wykrzykników od rana.

    Ale ja również umiałem się w to bawić, dlatego przyjąłem podobną postawę, postawę zamkniętą, nie chcąc za wszelką cenę okazać słabości. Korposzczury nie okazują uczuć, pamiętajcie o tym.

    - Zawiało chłodem - szepnął Michael do Eline, której podbił pieczątką jakąś przesyłkę. Stażystka zerknęła po mnie, potem po nowej przełożonej, a ostatecznie zniknęła próbując być niezauważoną.

    - Pan Hemmings, jak mniemam - odezwała się jako pierwsza. Miała głęboki głos, może paliła papierosy? Nie, nie powinna, nie pasowało to do niej. Koniec końców brzmiała dobrze, ale na tyle mnie irytowała samym swoim jestestwem, że nawet to nie jawiło się jako pozytywna cecha. - Margaret Langford. - Wystawiła rękę nie dając mi dojść do słowa. Uścisnąłem jej dłoń pewnym gestem, na co uśmiechnęła się z lekkim politowaniem. - Teczka.

    - Słucham?

    - Chcę zobaczyć pana projekt. - Dlaczego mówiła mi na pan?! Nawet Johnson mówił do mnie Luke. Okej, życzyłem mu szybkiej przygody z Ogarami Piekielnymi, ale wtedy chyba chciałem żeby wrócił.

    Doceniajcie wstrętnych szefów, nigdy nie wiecie czy na ich miejsce nie wcisną Lorda Vadera albo Voldemorta w drogich szpilkach.

    - Ach tak, proszę bardzo. - Podałem jej teczkę chcąc zachować oficjalny ton.

    Margaret przez chwilę wertowała kartki. Chciała sięgnąć po długopis i nanieść jakieś poprawki, ale się powstrzymała, zamykając plik znów. Brawo, wkurzyła mnie jeszcze bardziej swoją cyniczną mimiką.

    - Clifford, zrób proszę dla mnie kopie, zajmę się tym od razu, naniosę poprawki i podyskutujemy o spóźnieniach na "odprawę".

    - Odprawę? - Zagotowałem się w sobie. - Z całym szacunkiem, Margaret, ale nie jesteśmy na policji.

    Michael wyczuwając poziom napięcia zaczął kserować.

    - Z całym szacunkiem, Hemmings, ale nie przeszliśmy na "ty".

    - Zatem przejdźmy.

    - Od tej doby jestem twoim szefem. Ustaliliśmy zasady współpracy na pierwszym spotkaniu gdzie się nie pojawiłeś, ale to nie znaczy, że ciebie te zasady nie obowiązują. Nie zamierzam nikogo tyrać ani dobijać. Jestem tutaj, bo chcę się rozwijać, chcę rozwijać tę grupę i nie zamierzam zmieniać swoich planów tylko i wyłącznie przez niekompetentnych spóźnialskich. - Mówiła ciszej, spokojniej. Mimo to jedyny dźwięk poza jej głosem, okazał się być dźwiękiem kserokopiarki.

    Nikt już nie rozmawiał, wszyscy obecni na piętrze patrzyli tylko na nas.

    - Nie będę tolerowała niepunktualności, nie jesteśmy w szkole tylko w poważnej firmie, rozumiemy się?

    - W rzeczy samej, Margaret. - Doprowadzałem ją tym do szału, czułem to w każdej drobince swojego ciała; satysfakcję, bo jeśli ktoś denerwował mnie, musiał dostać to samo w zamian.

    - Więc się zrozumiemy i dogadamy. - Wzięła od Michaela kopie, wciąż jednak lustrując mnie wyzywającym, obrażonym spojrzeniem. - Luke.  - Oddała mi moją teczkę, samemu zszywając swoją wersję.

     Mógłbym wtedy przysiąc, że Margaret Langford marzyła o tym, by te zszywane kartki były moim językiem.

         Co myślicie póki co? Mam nadzieję, że wam się podoba, bo ja mam z jednej strony myślę całkiem fajny pomysł, z drugiej no... no... Idk, coraz bardziej lecę na Luke'a Jesus mode on, idk xdd

    Myślę, że Margaret też kiedyś na to poleci, co, co, co, kto to powiedział?! Podoba wam się póki co? Mam nadzieję, że nie jest nudno jak na początek. Zawsze boję się tych początków pisząc ffs idk cri

    A teraz znikam, bo mam kaca mordercę bez serca i pracę jutro. Ugh, nigdy nie bierzcie sobie szotów jako kary za niewykonane zadania w butelce.

    I zmokłam ostatnio mocno :(

    All the love xx


    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro