Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2.

W akademiku mieszkam już całe dwa tygodnie. Poznałam wspaniałych przyjaciół, których nigdy jeszcze nie miałam. Mellisa tak jak się mogło wydawać okazała się przyjacielską, troskliwą dziewczyną z rodzinnym charakterem, zato Kate... niestety zawiodłam się na samej sobie ponieważ, oceniłam ją za szybko, jest miłą osóbką przypominającą Mell, ale skrywa w sobie prawdziwego diabła. Cieszyło mnie to w pewnym sensie, bo miałam pewność, że po mojej prawej i lewej stronie stała osoba, która była przemiła i którą lubili wszyscy, a po drugiej, również kochana, ale z ciętym charakterem brunetka, będąca w stanie obronić mnie w każdej sytuacji. Nigdy nie oceniaj książki po okładce.

— Isabelle.

Gdybym tak zrobiła pewnie dalej byłabym przekonana, że Kate jest rozpieszczoną córeczką bogatego tatusia. Eh, Iss. Nieładnie

— Isabelle! — warknęła ponownie Kate, wybudzając mnie z rozmyśleń. Czarnowłosa stała, pochylona nade mną, marszcząc brwi.

Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem.

— Za dwanaście minut zaczynamy lekcje. — zmierzyła mnie od pasa w dół, najprawdopodobniej jej uwagę zwróciło, moje ubranie, jeśli można tak wogóle uznać to za jakąkolwiek odzież. Była to czarna, koronkowa koszula nocna.

— Co..? — spojrzałam na nią niewinnym wzrokiem.

— Ubieraj się. — spojrzała na mnie poważnie.

— N-nie... — machnęłam jej palcem przed nosem.

Dziewczyna pokiwała zrezygnowanie głową i wyszła z pokoju zostawiając mnie samą.

Opadłam spowrotem na łóżko, słysząc przy tym ciche jęknięcie.

Drzwi otworzyły się nagle, a w nich stanęła uśmiechnięta od ucha do ucha brunetka.

— Widzę cię za pięć minut ubraną! — powiedziała, po czym drzwi się zatrzasnęły.

— Jasne, mamo... — odburknęłam cicho.

W milczeniu udałam się do łazienki zabierając przy tym przypadkowe ubrania z mojej małej szafy.
Umyłam tylko twarz i oczywiście wyszczotkowałam zęby, zauważając, że dzięsięć minut do rozpoczęcia matematyki to nie bardzo odpowiednia pora na prysznic. Szybko się ubrałam i jak potem się okazało, nałożyłam na siebie ciemnozielonkawą bokserkę i zwykłe, czarne legginsy. Moje długie blond włosy rozczesałam i pozostawiłam rozpuszczone.

Zabierając z komody kluczyki do pokoju, jak i do akademika, zamknęłam drzwi i potruchtałam pod salę, w której miała się odbyć moja pierwsza, w tym dniu lekcja.

__~♦~__

— W tej będzie Ci ładniej. — wzkazała Kate na mocno czerwoną szminkę.

Dziewczyny dzisiaj po szkole namówiły mnie na jakąś imprezę powitalną. Oczywiście pomagają mi się przygotować. Zajebiście, naprawdę.

— Myślę, że ta bordowa będzie ciekawsza. — wtrąciła się Mellisa, wychodząc z łazienki.

Obie dziewczyny spojrzały na mnie pytającym wzrokiem.

— Którą wybierzesz? — uniosła brwi, Kate.

Wyminęłam się od pytania, wchodząc do łazienki. Zatrzasnęłam mocno drzwi i przekręciłam zamek.

Nie wiedziały którą wybiorę, ponieważ wzięłam obie.

Stanęłam przed lustrem i szybkim ruchem otworzyłam bordową pomadkę, a złotą zakrętke odłożyłam na brzeg umywalki.

Rozprowadziłam ciemną konsystencję na ustach.

Szybko udałam się w stronę drzwi. Przekręciłam klamkę.

— Miałaś wybrać moją... — zaczeła Kate, ale przerwałam jej.

— Tym razem postawiłam na propozycje Mellisy. — uśmiechnęłam się, pokazując rząd białych zębów.

Dziewczyna podeszła do mnie i otoczyła mnie ramieniem, po czym pokazała Kate język.

__~♦~__

Szłyśmy w milczeniu, otoczone ponurymi drzewami. Naszą drogę oświetlał jedynie, w tym dniu świecący w pełni księżyc. Białe światło przebijało się przez gęsto osadzone gałęzie. W oddali dojrzałam ogromny pustostan, przypominający opuszczoną fabrykę. Jej właściciel najprawdopodobniej zbankrutował, lub nawet nie zdążył otworzyć interesu, ponieważ budynek był widocznie nie wykończony. Szare, betonowe ściany i dach stanowiły miejsce w którym mieliśmy się bawić i śmiać. Razem z Mellisą i Kate weszłyśmy do budynku, gdzie odrazu można było poczuć odur alkoholu i potu ludzi ocierających się o siebie. Było nas naprawdę dużo, więc zanim przecisnęliśmy się do miejsca stanowiącego barek, minęło około dzięsięć minut.

— Whisky, poproszę. — skierowałam słowa do męszczyzny stojącego za ladą, prawdopodobnie trochę po trzydziestce.

Zabierając swoją porcję alkoholu weszłyśmy na dach, gdzie natychmiast poczułam dużą zmianę temperatury. Zadrżałam.

Usiadłam na zimnym betonie, pozwalając by moje nogi swobodnie zwisały w dół, ku ziemi.

— Kate zaraz do nas dołączy, poszła po jakieś męskie towarzystwo... — uśmiechnęła się Mellisa, oznajmiając mnie o planach koleżanki.

— Męskie towarzystwo, powiadasz? — uniosłam brwi w górę.

— Dokładnie... - potwierdziła, śmiejąc się.

Śmiałam się wraz z nią, po czym przechyliłam kieliszek. Poczułam przepływającą przez moje gardło, palącą żywym ogniem ciecz.

Wpatrywałam się w mroczny krajobraz przed nami kiedy widok przysłoniła mi nie kto inny, jak Kate.

Nie była sama.

Tuż za nią stał wysoki blondyn, o niebieskich oczach podobnie jak ja, ubrany w ciemne dżinsy i czarną koszulkę.

Był przystojny. Cholernie przystojny.

Chłopak widząc, że się na niego gapię dał kuksańca w żebra Kate, najprawdopodobniej mając nadzieję, że coś ze mną zrobi.

Poczułam, jak moje policzki oblewają się gorącym rumieńcem.

— Em... Może przedstawisz mi, swoją koleżankę? — powiedział niskim głosem, zwracając się do Kate. Tą koleżanką byłam ja. O kurwa.

— Tak, jasne. Levis, to jest Isabelle. Isabell to Levis. — wzkazała na mnie ręką.

Podałam chłopakowi dłoń, po czym złączył ją ze swoją.

__~~__

Razem z blondynem tańczyliśmy w najlepsze, kiedy na zegarze wybiła druga.

Razem zgodnie stwierdzilismy, że powinniśmy już się zbierać. W końcu jutro nie będą specjalnie dla nas odwoływać lekcji.

Wzieliśmy więc od barmana kurtki, które parę godzin temu postanowiliśmy tam zatrzymać i ruszyliśmy w stronę akademiku.
Ponieważ byliśmy dość wstawieni, niemalże pijani, nie szło nam to zbyt dobrze.

Jutro nie obędzie się bez kaca.. — pomyślałam.

— Hej, Iss..? — zaczął Levis.

— Tak? — spytałam zaciekawiona.

Chłopak przeczesał swoje blond włosy ręką i spojrzał na mnie zatrzymując się. — Dałabyś się zaprosić jutro na kawę, przed szkołą? Spędzilibyśmy trochę czasu razem. — zapytał, przyglądając mi się.

— Jasne. — uśmiechnęłam się promiennie.

— No to... zarąbiście! — krzyknął rozbawiony i ruszyliśmy dalej, potykając się o kamienie i wystające gorzenie drzew.

No dobra.

Nie zrzucajmy wszystkiego na naturę.

__~♦~ __

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro