Róże
Otworzyłam oczy, dzięki czemu natychmiastowo zobaczyłam godzinę na budziku, który stał na etażerce obok łóżka. Była piąta rano. Od sytuacji z tamtą kradzieżą, minęły jakieś trzy dni. Musiałam po tym naprawdę ochłonąć, dlatego wzięłam kilka dni urlopu. Podniosłam się do siadu, po czym oparłam się o swoje kolana i złapałam za swoją głowę. Nie wiem ile czasu jeszcze wytrzymam. Powoli już naprawdę nie jestem w stanie wyrabiać. Przez to wszystko zacięłam się z rozdziałami kolejnej książki mojej trylogii. Im dłużej nie piszę, tym bardziej zbliża się dzień oddania książki do sprawdzenia. Zostały mi jeszcze pięć rozdziałów. Muszę się wziąć w garść, bo zostały mi na to cztery tygodnie.
Złapałam za swój telefon, aby w kolejnej chwili sprawdzić powiadomienia, które w głównej mierze były SMS-ami od Vincenta. Nadal próbuję mnie on zaprosić na randkę, a ja zaczęłam ignorować te wiadomości. Muszę to przetrwać i po prostu poczekać, aż w końcu mu przejdzie.
~ Wiem, że mi odmówiłaś, ale nie zamierzam się poddawać.~
~ Będę pisał do skutku.~
~ Naprawdę bardzo chciałbym cię lepiej poznać, dlatego proszę. Spotkajmy się.~
~ Wiem, jestem natrętny, jak rzep na psim ogonie, dlatego proszę, chociaż mi odpisz.~
Zaśmiałam się z jego porównania swojej osoby, po czym oparłam się o ścianę. Jeżeli się zgodzę i coś do niego poczuję, będę miała nie tyle co kłopoty, a złamane serce, gdy będę go musiała opuścić za parę lat. Wampiry dwa razy mocniej wszystko odczuwają. To dlatego tak wtedy zareagowałam, kiedy go spotkałam pierwszy raz. Westchnęłam cicho, po czym złapałam za swoje włosy, które zaczesałam do tyłu. Cały czas się przyglądałam tym wiadomościom. Nie chcę mu złamać serca. Wzdrygnęłam się, kiedy mój telefon nagle zadzwonił. Na wyświetlaczu zobaczyłam, że dzwoni do mnie mój szef. Natychmiastowo odebrałam.
— Halo? — Udałam nieco zaspany głos.
— Wiem, że masz urlop, ale potrzebuję mojej sekretarki. Jesteś jedyną osobą, która wie, jakie dokumenty są w której teczce. Przepraszam, że o to pytam, ale... — Zaciął się, a ja cicho westchnęłam.
— Mam dzisiaj przyjść? — Mruknął coś w odpowiedzi, a ja powoli wstałam z łóżka. — Czy ty w ogóle sypiasz? — Zaśmiał się, po czym rozłączył się, bez udzielania mi jakiejkolwiek odpowiedzi.
Z mojej szafy wyjęłam białą koszulę, bordowy sweter ala kamizelka, a do tego długą spódnicę do kostek. Tak, ubieram się jak typowa babcia, chociaż mam normalne ubrania dla takich „dwudziestopięciolatek", jak ja. Wszystkim mówię, że mam tyle lat, bo tak jakby to jest najwięcej, ile każdy mi daję, kiedy próbują zgadnąć mój wiek. Wzięłam jeszcze bieliznę, po czym ruszyłam do łazienki. Po paru minutach wyszłam z pomieszczenia, aby w kolejnej chwili zrobić sobie śniadanie. Kilkanaście minut później, znalazłam się w swoim samochodzie, a następnie skierowałam się w kierunku biura.
Mój szef nie mógł znaleźć rozliczeń podatkowych, których teczkę trzymał cały ten czas w dłoni. Dziękował mi, jakbym co najmniej mu życie uratowała, ale postanowiłam, że skoro już tutaj się znalazłam, to postanowiłam już zająć się tą całą dokumentacją, którą mężczyzna wywrócił do góry nogami. Westchnęłam cicho, po czym zaczęłam wszystko segregować. Muszę zacząć myśleć o czymkolwiek innym, niż Vincent, czy moja książka, a sprzątanie miejsca, które wygląda, jakby przeszedł tędy huragan, nadaję się chyba do tego idealnie. Ciekawe ile czasu minie, aż w końcu będę miała spokój?
*Vincent*
Codziennie przychodzę do tej kawiarni i patrzę na budynek naprzeciwko. Jestem natrętem i to takim konkretnym, ale naprawdę chciałbym ją lepiej poznać. Jest może mocno niedostępna, ale każdy w końcu pęknie. Od kiedy mi odmówiła, zasypałem jej skrzynkę odbiorczą chyba trzystoma wiadomościami. Również dzwoniłem, ale nie odbierała. Cicho westchnąłem, a na moim stoliku pojawił się kubek z kawą, którą położyła tutaj kelnerka.
— Skoro jesteś aż tak zdesperowany, to odwiedź ją w mieszkaniu. — Oparła się o blat, a ja na nią spojrzałem.
— Nie znam jej adresu... — Powiedziałem, a ona pochyliła się lekko w moim kierunku.
— Poszukaj jej na mediach społecznościowych... — Zaproponowała, na co pokręciłem głową.
— Myślisz, że nie próbowałem? Nie ma niczego... — Westchnęła zrezygnowana, po czym się wyprostowała.
— Dobra, zdradzę ci coś. Jest dzisiaj w biurze... — Spojrzałem na nią zaskoczony. — O szóstej rano już była w pracy. Nie wiem o której ona kończy, ale zwykle po pracy przychodziła tutaj. Zazwyczaj było to około szesnastej, czyli za jakieś pół godziny. Jeśli się nie mylę, to tamten czarny Suzuki Grand Vitara, jest jej. — Po swoich słowach, ruszyła w kierunku kasy, a ja spojrzałem na budynek.
Jeśli jest w pracy, będę mieć szansę na to, że ją spotkam. Muszę się pośpieszyć. Szybko się podniosłem, po czym podszedłem do kasy, aby zapłacić. Kelnerka była wyraźnie zaskoczona, ale ja się tylko uśmiechnąłem. Po chwili wyszedłem z lokalu, po czym ruszyłem w kierunku pasów. Zatrzymałem się, kiedy było czerwone światło i spojrzałem na godzinę w telefonie. Mam niby dwadzieścia trzy minuty, ale wolę na nią poczekać.
— Wyglądasz jakbyś szukał miłości... — Usłyszałem za sobą, dlatego się odwróciłem.
Kobieta poprawiała kwiaty na wystawie sklepu. Rozejrzałem się, bo nie byłem pewny, czy to było do mnie, czy może jednak do kogoś innego.
— Mówię do ciebie, blondasku... — Powiedziała, po czym spojrzałam na mnie, swoimi ciemnymi oczami.
Kobieta miała może z siedemdziesiąt lat. Podszedłem do kobiety, kiedy nagle wypadł jej z dłoni bukiet róż. Pozbierałem rośliny, po czym podałem je staruszce, a ona je ode mnie odebrała.
— Dziękuję... — Kiwnąłem głową, a ona podeszła do stołu, gdzie zaczęła wiązać bukiet.
Spojrzałem na światła, dzięki czemu zobaczyłem, że sygnalizacja nadal się nie zmieniła. No dalej. Nagle poczułem, jak jak lekko mnie coś popchnęło. Zwróciłem wzrok na to, co się stało, a moim oczom ukazał się bukiet róż. Wyraźnie zaskoczony spojrzałem na staruszkę, a ona się do mnie szeroko uśmiechnęła.
— Ale... — Zacząłem, kiedy mi go dała, ale natychmiastowo mi przerwała.
— Nie poddawaj się i walcz o miłość, blondasku. No już leć, bo się spóźnisz. — Pośpieszyła mnie, a ja lekko zmarszczyłem brwi.
— Ale, powinienem zapłacić... — Kobieta pokręciła głową.
— Na koszt firmy. Za miłość nie powinno się płacić. — Uśmiechnęła się, a ja usłyszałem dźwięk, który dochodził z sygnalizacji świetlnej, który był odliczaniem czasu.
Zwróciłem wzrok na staruszkę, ale już była w kwiaciarni. Ruszyłem w kierunku drzwi biura, gdzie pracowała Olivia, po czym oparłem się o płotek, którym były otoczone drzewa, znajdujące się przy chodniku. Opuściłem wzrok, zastanawiając się nad tym, co ja mam tak właściwie powiedzieć. Nie mam bladego pojęcia, jak w ogóle zacząć tę rozmowę. Dobra, Vincent! Uspokój się. Dasz radę jakoś z nią pogadać. Ty się nie poddajesz.
*Olivia*
Odetchnęłam cicho, kiedy już wszystkie dokumenty były na swoim miejscu, w odpowiednich teczkach. Jeszcze schowki ułożyłam alfabetycznie. Tak, jestem chyba perfekcjonistką. Spojrzałam na zegar, który wisiał na ścianie, dzięki czemu się dowiedziałam, że dochodzi czwarta po południu. No, to na dzisiaj chyba koniec. Zaczęłam zbierać swoje rzeczy, po czym pożegnałam się ze wszystkimi. Po chwili wyszłam z windy, którą zjechałam na parter, po czym ruszyłam do wyjścia. Pchnęłam lekko drzwi, aby w kolejnym momencie odetchnąć z ulgą. To dziwne. Jak tylko wyszłam z budynku, do mojej głowy natychmiastowo wróciły myśli o Vincencie i o mojej książce.
— Olivia... — Wzdrygnęłam się, kiedy usłyszałam głos blondyna.
Spojrzałam lekko w prawą stronę, a tam zobaczyłam jego. Czy ja go, u diabła, przywołałam myślami?! Natychmiastowo odwróciłam wzrok, kiedy poczułam ukłucie w sercu. Nie odpisałam na żaden jego SMS. Nie odbierałam telefonu. Teraz mi przez to wstyd.
— Przepraszam, że nie odpisywałam i nie odbierałam... — Powiedziałam, kiedy do niego podeszłam.
Uśmiechnął się, po czym pokręcił głową.
— Nic się nie stało. Wiem, jestem upierdliwy i w ogóle, ale ja naprawdę chcę cię lepiej poznać, Olivia. — Podniosłam na niego wzrok, po czym poprawiłam za ucho swoje włosy, które lekko rozwiał wiatr.
Przyglądał mi się uważnie, a ja jemu. Jego oczy się lekko szkliły, a na jego kościach policzkowych pojawił się delikatny rumieniec. Widziałam to, jak starał się ułożyć jakieś zdanie, ale mu to nie wychodziło. Nagle podniósł swoją prawą rękę, w której trzymał bukiet róż. Szerzej otworzyłam oczy, kiedy to zobaczyłam. Odebrałam go od niego, a przy tym poczułam, jak po moim ciele rozeszło się miłe uczucie i ciepło. Spojrzałam na niego, a on lekko zmarszczył brwi.
— Zapytaj ponownie... — Poprosiłam, na co się lekko zdziwił.
— Umówisz się ze mną? — Zapytał, a ja się uśmiechnęłam.
Podeszłam do niego nieco bliżej, po czym dałam mu całusa w policzek.
— Prześlę ci adres... — Powiedziałam, a op dotknął miejsca, którego przed chwilą dotknęły moje usta.
— To znaczy „tak"? — Zadał pytanie, a ja kiwnęłam głową, kiedy się powoli wycofywałam, w kierunku mojego samochodu.
— Jestem dosyć staromodna... — Uśmiechnął się szeroko.
— O siódmej? — Skinęłam głową, po czym weszłam do swojego auta.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro