Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Przysięga

Czułam to, jak zbiera mi się na łzy, kiedy to Vincent smarował mi plecy maścią rozgrzewającą. Im bliżej był łopatek, ból był silniejszy. Jęknęłam cicho, kiedy jego dłoń dotknęła najbardziej obolałego miejsca. Cicho westchnął smutny.

— Naprawdę staram się być delikatny... — Powiedział, a ja kiwnęłam głową.

— Wiem, ale mimo wszystko boli... — Odpowiedziałam, a on się nade mną pochylił i dał mi całusa w czubek głowy.

Pociągnęłam nosem i ułożyłam się policzkiem na moich dłoniach.

— Wszystko się ułoży, Liv... — Odezwał się po chwili, a ja spojrzałam na niego kątem oka.

Nie powinnam go okłamywać. On był ze mną szczery we wszystkim. Ja go już okłamuję z tym, kim jestem, ile mam lat i co się dokładnie stało. Powiedziałam, że Kou mi kazał tylko z nim zerwać i urwać kontakt, ale to nadal jest tylko część prawdy.

— Vincent... — Zacięłam się, nim zaczęłam mówić wszystko, co mi ślina na język przyniosła.

Nie mogę mu tego powiedzieć. To go może załamać, a wtedy się wystraszy i już nigdy go nie zobaczę.

— O co chodzi? — Zapytał, a ja spojrzałam na niego kątem oka.

— Po...położysz się obok mnie? — Wymyśliłam coś na szybko, a on się uśmiechnął.

— Tylko pójdę wziąć prysznic... — Kiwnęłam lekko głową, a gdy wyszedł on z pomieszczenia, podniosłam się, aby założyć na siebie jego zbyt dużą koszulę, którą mi dał, bo wiedział, że nie dam rady założyć zwykłej koszulki.

Już jak się przebierałam, musiał mi pomóc się rozebrać. To było nieco zawstydzające. Mimo wszystko między nami nie doszło jeszcze do takiego zbliżenia. Chociaż kilkukrotnie już było tego blisko. Przełknęłam ślinę, a w tym samum czasie usłyszałam to, jak ktoś wchodzi do pomieszczenia. Odwróciłam się w tamtym kierunku, dzięki czemu zobaczyłam w drzwiach współlokatora Vincenta.

— Jak się czujesz? — Zapytał, a przy tym do mnie podszedł.

— Jest ok. Na pewno łatwiej jest mi teraz oddychać, niż wcześniej... — Kiwnął głową i pomógł mi się odwrócić.

— Mogę ci dać leki przeciwbólowe, żebyś dała radę zasnąć w nocy. — Pokręciłam głową, że nie chcę.

— Nie trzeba. Muszę po prostu zacząć myśleć o czymś innym, niż o bólu. — Uśmiechnął się lekko.

— Mogę ci dać jakąś książkę... — Ponownie pokręciłam głową.

— Widziałam na półce kilka książek Amarette... — Szerzej się uśmiechnął.

— Tak, lubię książki fantasy. Mogę ci którąś przynieść, jeśli... — Przerwałam mu.

— Znam je na pamięć... — Wyraźnie go zaskoczyłam.

— No tak, nie wspominałem mu o tym, że twój pseudonim pisarski, to Amarette... — Odezwał się Vincent, który wszedł do pokoju.

— Czekaj moment. — Zatrzymał jego wypowiedź. — Dobrze usłyszałem? Amarette, to ty? — kiwnęłam głową, a jego oczy aż zabłyszczały. — Błagam, powiedz, że Castian i Bernadeth będą w końcu razem. — Zaśmiałam się, a Vincent spojrzał na naszą dwójkę załamany.

— Coś mi mówi, że wasza dwójka zostanie najlepszymi przyjaciółmi. — Powiedział, a Martin na niego spojrzał.

— Tak się składa, że już lubię Liv... — Zaskoczył mnie tym, że zwraca się do mnie tak samo, jak Vincent.

— Ja ciebie też polubiłam... — Uśmiechnęłam się do niego.

— Dobra, jutro sobie pogadacie o książkach. Liv musi odpocząć. — Czarnowłosy kiwnął głową, po czym ruszył do wyjścia.

— Dobranoc... — Powiedział, po czym wyszedł z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.

Już po chwili Vincent usiadł po drugiej stronie łóżka. Spojrzałam na niego, jednak mój wzrok zatrzymał się na jego szyi. Nie! Zwróciłam szybko swoje oczy w innym kierunku, jednak szybko wróciły one, aby po raz kolejny na niego spojrzeć. Przełknęłam ślinę, kiedy dostrzegłam to, jak Tętnica na jego szyli pompuje krew. Zacisnęłam powieki i postanowiłam się położyć. Nie myśl o pragnieniu. Nie myśl o pragnieniu. Nie czujesz go. Ono nie istnieje. Skup się na czymś innym. O czymś innym! Przewróciłam się na bok, aby po chwili pociągnąć się za swoje włosy. Nie myśl o tym! Nie jesteś potworem! Nie jesteś nim! Nie jesteś kanibalem! Wzdrygnęłam się, kiedy poczułam to, jak chłopak się do mnie przytulił.

— Coś się stało? — Zapytał, a ja pokręciłam głową.

— Jest ok... — Powiedziałam, a on zgasił światła, po czym dał mi całusa i przytulił, uważając jednocześnie, aby nie naruszyć moich obolałych miejsc.

Niczego nie mówiliśmy. Leżeliśmy w ciszy. Parę chwil później usłyszałam jego spokojny oddech. Zasnął, a ja nadal czułam pragnienie. Nie ma go, uspokój się, Olivia. Nie czujesz go. Ono nie istnieje. Nie mogę przestać o tym myśleć! Muszę się napić krwi! Spojrzałam na Vincenta, po czym powoli się podniosłam, starając się nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Ruszyłam do drzwi, a tam chwilę przysłuchiwałam się temu, czy Martin już poszedł spać. Usłyszałam wodę lecącą pod prysznicem, czyli musi być w łazience. Po cichu wyszłam z pomieszczenia, aby w kolejnej chwili ze swoją wampirzą prędkością wyjść z mieszkania. W ułamku kilku sekund znalazłam się na dachu, gdzie wyczułam jakieś ptaki. Przejechałam językiem po krawędzi zębów, aby wyciągnąć swoje kły, które już po chwili poczułam, jak wychodzą. Oblizałam swoje wargi, po czym cicho, niczym kot ruszyłam w kierunku gniazda gołębi.

Już dawno sama nie polowałam na pożywienie, choć kiedyś robiłam to cały czas, dopóki się nie okazało, że można kupić w sklepie kaczą krew. Z lekkim trudem się pochyliłam, aby po chwili ruszyć na te ptaki ze swoją wampirzą prędkością. Parę sekund później trzymałam w dłoniach dwa gołębie, którym najpierw skręciłam kark, a następnie wgryzłam się w ich małe ciałka. Ssałam ich krew, dopóki nie wypiłam ostatniej kropli. Odetchnęłam z ulgą, kiedy to poczułam to, jak mój ból się uśmierza. Podniosłam wzrok ku niebu, które zdobiły miliardy gwiazd. Z jednej strony nienawidzę tego kim się stałam, ale z drugiej, gdyby się to nie stało, nigdy pewnie nie dane byłoby mi poznać Vincenta. Wątpię, że dożyłabym Tych dziewięćdziesięciu siedmiu lat, które mam już na karku. Prawdopodobnie, gdyby ktoś mnie zabił, zamieniłabym się w spróchniałe ciało, z którego sypał by się proch. Otarłam swoją twarz, aby w kolejnej chwili odwrócić na panoramę miasta.

To, co zamierzam sobie przysiąc prawdopodobnie będzie najgłupszą i najniebezpieczniejszą rzeczą, jaką w ogóle postanowiłam zrobić, ale dla Vincenta nie mam wyboru. Nie mogę pozwolić, aby cokolwiek stało się jemu, jak i Martinowi.

— Nie ważne, co się ze mną stanie. Nawet, jeśli zamienię się w prochy, spłonę na słońcu, czy Kou przebije mi serce czymś ze srebra. Nie pozwolę, aby coś się stało Vincentowi i Martinowi. Jeśli spróbuję ich skrzywdzić... — Uniosłam oczy na widok miasta. — To go zabiję. Jeśli któremuś się coś stanie, zdejmę pierścień o wschodzie słońca. — Zacisnęłam obie pięści z całej siły, po czym się odwróciłam i wróciłam do mieszkania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro