Koniec problemów
Czułam to, jak gniew się we mnie gotował. Choćby nie wiem co, nawet jeśli to się równa z moją śmiercią, nie pozwolę się jej zbliżyć do Vincenta, czy Martina. Bardziej natarłam na słup, a w kolejnym momencie Mera przez niego przeleciała, zaraz na sam środek drogi.
— Liv? — Odezwał się Vincent, a ja na niego spojrzałam.
Zarówno on, jak i czarnowłosy uważnie mi się przyglądali, a w szczególności mojej ranie, która zasklepiła się na ich oczach.
— Nie teraz... — Powiedziałam w ich stronę, po czym przeszłam w kierunku, gdzie znajdowała się brunetka, która powoli się podnosiła z ziemi.
Złapała się za głowę, po czym perfidnie zaczęła się śmiać.
— A tobie co tak do śmiechu?! — Zapytałam, a przy tym na nią lekko warknęłam.
Jestem teraz pewna tego, że żaden z niech mnie nie poznaję. Znów jestem tą zimną wampirzycą, której lepiej nie denerwować.
— Nie wierzę, że to do czego dążył Kou, stało się po tym, kiedy odwalił kitę. — Opuściła dłoń, po czym na mnie spojrzała zimnym spojrzeniem.
To chyba pierwszy raz, kiedy to widzę ją w normalnych, a nie ladacznicowatych ubraniach. Jednak jedna, jedyna rzecz się nie zmieniła. Naszyjnik na jej szyi, który broni ją przed spaleniem się w słońcu.
— O co ci chodzi? — Zapytałam, choć znałam odpowiedź.
— Przecież wiesz, dlaczego Kou ci nie dawał spokoju. Chciał, żebyś do cholery była prawdziwym wampirem i żywiła się ludzką krwią! — Kątem oka dostrzegłam zaskoczenie na twarzy Vincenta i Martina. — Żeby wróciła ta Livia, która po swojej przemianie zabiła, żeby pozbyć się cholernego pragnienia! Ta Olivia, która była suką o sercu z lodu, dopóki nie zobaczyła tego, jak bardzo długowieczne życie wampira jest do dupy! Zmieniłaś się, bo bolało cię to, że ty jako jedyna ze swoich bliskich się nie starzałaś! Bo bolało cię to, kiedy musiałaś patrzeć na to, jak każdy twój przyjaciel, przyjaciółka, rodzina, wszyscy dookoła umierają na twoich oczach, a ty nie jesteś w stanie zrobić tego samego! Mylę się? — Podczas jej całej przemowy opuściłam wzrok na swoją prawą dłoń, gdzie znajdował się mój pierścień. — Livia, odpowiedz mi teraz szczerze. Jak się czujesz z myślą, że twój kochany blondynek od siedmiu boleści dał ci swojej krwi? Na pewno nadal czujesz to, jak przepływa przez twój organizm i odzyskujesz siły. I na pewno czujesz to, że w tym momencie jesteś naćpana. Dokładnie siedemdziesiąt jeden i pół roku bez ludzkiej krwi? Na stówę masz ochotę na jeszcze, skoro pościłaś przez tak długi czas. — Zaczęła iść w moim kierunku.
Znowu czuje to, jak moje gardło zaczyna mnie parzyć. Nie, Olivia! Uspokój się! Nie chcesz ludzkiej krwi, nie chcesz! Nie wolno ci! Skup się na czym innym!
— Liv... — Wzdrygnęłam się, kiedy to do moich uszu dobiegł spokojny głos Vincenta. — Nie pozwól jej na to, abyś robiła to i myślała o tym, o czym ona chce. — Szerzej otworzyłam oczy, kiedy go usłyszałam. — Nie boję się ciebie, Liv. Wtedy w mieszkaniu mnie poniosło. Bałem się tego, co się tam wydarzyło i dlatego w tamten sposób zareagowałem. Cały czas jesteś tą samą Liv, na którą wpadłem wtedy w kawiarni. — Przez moją głowę niemal natychmiastowo przebiegło tamto wspomnienie.
— Przepraszam, zagapiłam się... —
— Nic się nie stało, to ja powinienem bardziej uważać... —
— Cały czas jesteś tą samą Liv, której wyznałem miłość. Nie obchodzi mnie to, kim lub czym jesteś. Nie jesteś potworem, za którego się uważasz, Liv. Jesteś osobą, którą kocham i kochać będę. Nie zmieni tego nic. Akceptowałem wszystko, co było z tobą związane, więc z tym też nie będzie żadnego problemu. Nie obchodzi mnie to, że w jakimś stopniu nie jesteś człowiekiem — Mera mu przerwała.
— Uciszysz się, człowieku?! Coraz bardziej mnie denerwujesz tą swoją gadką. — Już chciała do nich podejść, ale ja ruszyłam w jej kierunku ze swoją wampirzą prędkością.
Już po chwili wylądowała na kolejnym słupie, który powaliła na ziemię.
— Za dużo gadasz. — Powiedziałam, kiedy to się wyprostowałam.
Odwróciłam wzrok w kierunku chłopaków, a Vincent się do mnie uśmiechnął. Odpowiedziałam mu tym samym, po czym ruszyłam w kierunku Mery, z której szyi zerwałam jej naszyjnik. Zdenerwowana ruszyła w moim kierunku, bo mimo wszystko słońce nadal nie zaszło, a jedynie ukryło się za chmurami, które mogły zwiastować jedynie burzę. Za sobą zauważyłam to, jak Marin i Vincent wyszli na ulicę, spoglądając na to, co się dzieję przed ich oczami.
— Livia! — Krzyknęła na mnie, kiedy to chciała mi odebrać naszyjnik, jednak już od dnia mojej przemiany byłam od niej dużo lepszą biegaczką.
Odwróciłam się na lewej nodze, aby w kolejnym momencie ruszyć w drogę powrotną. Kątem oka dostrzegłam to, że Mera nie była w stanie tak szybko zareagować i pobiegła kawałek dalej. Po paru sekundach zatrzymałam się niedaleko chłopaków, a przy tym się do nich uśmiechnęłam. Uważnie mi się przyglądali, kiedy to zamachnęłam się ręką w kierunku brunetki. Moja dłoń po chwili przebiła jej skórę, potem żebra, a w kolejnej chwili serce. Na mój ruch kaszlnęła, a przy tym wypluła całkiem sporo swojej czarnej krwi.
— Teraz przyszła pora na to, aby żałować tego, że nauczyłaś mnie, jak zabić wampira. — Po swoich słowach, wyrwałam dłoń w jej ciała, a ona padła na ziemię i spróchniała niemal od razu.
Czułam to, jak ciężko oddychałam. Zbyt dużo czasu minęło, od kiedy ostatni raz w ten sposób walczyłam z jakimkolwiek innym wampirem. Nagle ktoś na mnie wpadł, a ja tylko powoli odwróciłam na tę osobę wzrok.
— Vincent? — Odezwałam się cicho, kiedy to się przez moment nie odzywał.
— Przepraszam za wszystko, co ci powiedziałem w mieszkaniu. Nie chciałem. — Pokręciłam głową.
— To nic takiego. Przestraszyłeś się. — Odwróciłam się do niego, ale nie patrzyłam mu w oczy.
— Czemu nie patrzysz mi w oczy? — Zapytał, a ja ucisnęłam swoją prawą nogę, wbijając sobie przy tym w nią paznokcie.
— Masz krew na włosach. — Mruknął coś, że rozumie. — Do tego nie jestem pewna, czy moje oczy wyglądają normalnie. — W tym momencie uniósł mój podbródek.
Uśmiechnął się, a ja zobaczyłam na opatrunku małą plamę krwi, przez co się skrzywiłam. Odwróciłam wzrok, po czym przełknęłam ślinę.
— Opowiesz mi wszystko, Liv? — Zapytał nagle, a ja kiwnęłam głową.
— Ale najpierw muszę coś zjeść. — Odwróciłam się do niego. — Wracajcie do domu, dogonię was. — Odeszłam kawałek.
— Mogę ci dać — Przerwałam mu.
— Nie żywię się ludzką krwią, Vincent. Nie jestem kanibalem i nie wiem czy po prawie siedemdziesięciu dwóch latach jej nie picia, byłabym w stanie się powstrzymać. — Wytłumaczyłam. — Poza tym oboje widzieliście co się ze mną działo, kiedy dałeś mi swojej krwi. — Kiwnął głową, a ja na nich spojrzałam. — Spotkamy się w mieszkaniu. — Uśmiechnęłam się do nich, a przy tym pokazałam im swoje kły.
Oboje odpowiedzieli mi tym samym, a ja w kolejnej chwili ruszyłam ze swoją wampirzą prędkością, aby złapać coś, czym mogłabym się najeść.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro