Rozdział 34
"Wystarczyło jedno spojrzenie – ciężkie jak burza na horyzoncie, groźne jak sopel wiszący nad głową. Wiedziałam, że zacisnął pięści i zagryzł wargi do krwi, by nie zacisnąć dłoni na cudzym karku, by nie ukąsić jadem swojej szaleńczej zazdrości. Wolał infekować tylko samego siebie."
Początek lutego przynosi powrót zimy. Śnieg sypie z nieba jak szalony. Poprawiam czapkę na głowie, bo w palarni jest trochę chłodno. Ogrzewanie nie nadąża, kiedy na zewnątrz jest minus kilkanaście stopni. Rafał od kilku godzin w skupieniu próbuje wypalić nową partię jasnej kawy ale ciągle coś mu nie pasuje w efekcie końcowym. Wokoło panuje cisza, przerywana jedynie szelestem papieru i dźwiękiem taśmy pakowej. Starannie owijam ostatnią paczkę, dociskam brzeg i naklejam etykietę. Mój telefon zaczyna wibrować w kieszeni dżinsów. Zerkam na wyświetlacz – Patryk. Ostatnio widujemy się tylko na spotkaniach kursu. Ciekawe o co mu chodzi?
— Hej, co tam, Patryk? — Odbieram i jednocześnie ustawiam paczkę obok pozostałych.
— Cześć, Klara! Dzwonię, bo mam do ciebie sprawę.
— Słucham uprzejmie.
— W czwartek są moje urodziny i robię imprezę w domu. Wpadasz, prawda?
— O, serio? — Uśmiecham się mimowolnie. — Brzmi fajnie. Kto będzie?
— No wiesz, trochę znajomych z uczelni, kilku kumpli jeszcze ze szkoły, koleżanki. Będzie luźna atmosfera, muzyka, jakieś drinki, klimat walentynkowy, no bo to połowa lutego. Musisz przyjść, będzie fajnie — namawia mnie.
Zerkam na Rafała, który znieruchomiał nad ostatnią partią jasno palonej kawy. Chrząkam i z lekkim wahaniem odpowiadam:
— Jasne, czemu nie... Gdzie i o której?
— Super! Wiedziałem, że się zgodzisz. To widzimy się w czwartek o osiemnastej. Przyjadę po ciebie.
— Byłoby miło, dzięki. To do zobaczenia!
Odkładam telefon i wracam do paczek, ale już po chwili czuję na sobie lodowate spojrzenie Rafała. Unoszę głowę – opiera się o framugę, ręce ma skrzyżowane na piersi, a twarz zdradza mieszankę irytacji i niedowierzania.
— Serio? — pyta sucho.
— Serio co? — bąkam.
— Idziesz na imprezę do niego? — pyta, a ja odnotowuję że nie używa imienia Patryka jakby nie mogło mu przejść przez gardło.
— Tak, a co w tym dziwnego? Patryk zaprosił mnie na swoje urodziny. To miłe z jego strony... — stwierdzam, sprawdzając ponownie oznaczone paczki bo z tego wszystkiego zapomniałam, czy już to zrobiłam.
Rafał wydaje z siebie coś pomiędzy śmiechem a parsknięciem.
— Doprawdy... Milutkie... Ale nie znasz tych ludzi, którzy tam będą.
— Znam Patryka. A innych poznam, jaki problem? — wzruszam ramionami.
Rafał robi sceptyczną minę, unosząc brwi i zaciskając usta w linię. Przewracam oczami, a ręce mi opadają. On to potrafi robić z igły widły. No król dram po prostu.
— Rafał, to tylko urodziny — wzdycham i przewracam oczami. — Naprawdę robisz z tego wielką sprawę?
— Nie ma czegoś takiego jak "tylko urodziny". To będzie klasyczna studencka impreza, czyli alkohol, pewnie i narkotyki, obmacywanie dziewczyn i Bóg jeden wie co jeszcze wyprawia młodzież w tych czasach.
— Przesadzasz. I brzmisz jak jakiś boomer, wiesz?
Rafał prycha, o dziwo chyba wie co oznacza to słowo.
— Nie, nie przesadzam. Wiesz, co się dzieje na takich imprezach? Goście chleją na umór, potem nawaleni podbijają do każdej dziewczyny, a na koniec ktoś rzyga do zlewu. Brzmi jak świetny wieczór, prawda?
— Boże, naprawdę brzmisz jak stary dziad. Nie potrzebuję tatusia. Całe życie dawałam radę bez rodziców. Więc z łaski swojej odpuść. Naprawdę... Nie przesadzaj. Dam sobie radę.
— Właśnie widzę skutki. Zero dyscypliny. A przydałaby ci się.
— Jesteś niemożliwy! Poza tym jestem dorosła. Zaraz kończę dwadzieścia lat. Nie mogę tylko siedzieć w tym domu, rysować i podpisywać paczki z kawą.
Rafał prycha i patrzy na mnie w ten denerwujący sposób. Jakbym ja była głupiutką gąską, a on pozjadał wszystkie rozumy. Odstawiam taśmę pakową z hukiem, zakładam ręce na piersi i podchodzę do niego blisko, zadzierając głowę żeby utrzymać kontakt wzrokowy.
— Nie możesz mnie kontrolować. Nie zamkniesz mnie w złotej klatce, Rafał. Rozmawialiśmy o tym.
— Nie próbuję cię kontrolować. Tylko cię ostrzegam... I martwię się — mówi cicho, jego wzrok wędruje po mojej twarzy.
Poprawiam nerwowo włosy, zakładając je za uszy.
— Dziękuję za troskę, ale mam własny rozum. Idę i tyle. Nic mnie nie obchodzi twoje zdanie na ten temat. Bo przesadzasz, i sam dobrze o tym wiesz — celuję w niego palcem wskazującym.
Patrzy na mnie z napiętą szczęką, jakby próbował powstrzymać coś, co chce wyrzucić z siebie.
— Świetnie. Rób, co chcesz. Ale jak coś pójdzie nie tak, nie licz na to, że powiem "a nie mówiłem" i poklepię cię po główce.
Odwraca się i wychodzi z palarni. Patrzę za nim z bijącym sercem, ale nie zamierzam zmieniać zdania.
— Więc co zrobisz? Przetrzepiesz mi skórę? — wołam za nim, ale nie odpowiada. Znika w magazynie i zostawia mnie z dziwnym uczuciem rozdwojenia.
Kilka dni później Patryk odbiera mnie spod domu i jedziemy na imprezę. Jeszcze u niego nie byłam, więc jestem ciekawa jak mieszka. Przyjeżdżamy pod duży dom ogrodzony wysokim płotem. Już na ulicy słychać basy muzyki przeciskającej się przez okna budynku. Wchodzimy do środka. Poprawiam dzianinową, bordową sukienkę, bo ma taki elastyczny materiał i podwija się trochę w talii.
Gorąco. Powietrze jest gęste od muzyki, śmiechów i słodkiego zapachu alkoholu.
— Jest i Patryczek! — wołają kumple na widok głównego bohatera dzisiejszego wieczoru.
Patryk przedstawia mnie wszystkim hurtem i wita się z jakimś dawno niewidzianym kumplem. Zostaję sama z boku i rozglądam się. Wystrój panujący w salonie mnie wręcz oszałamia. Wszędzie są różowe baloniki i papierowe różyczki oraz różowe konfetti. To chyba miało być coś na kształt żartu. Jeden chłopak jest tak wstawiony, że ma na głowie opaskę z różowymi puchatymi kulkami. Czuję się dziwnie. Jakbym nagle znalazła się na innej planecie. Dziewczyny siedzą albo na czyichś kolanach, albo przy wysepce w kuchni, pijąc drinki.
Dołączam do dziewczyn przy wysepce, a one natychmiast wypytują mnie kim jestem i czy chodzę z Patrykiem. Zaprzeczam, ale one tylko rzucają porozumiewawcze spojrzenia. Co ten Patryk im nagadał? No nic, muszę się jakoś wyluzować, nie mogę być całe życie taką sztywniarą. Z wdzięcznością przyjmuję od jednej z dziewczyn jakiś kieliszek z różowym drinkiem. Wódka z sokiem żurawinowym i ananasowym. Jest słodko-kwaśny i prawie nie czuć alkoholu. Właściwie to mój pierwszy alkohol w życiu. Wcześniej piłam tylko lecznicze nalewki od babci i to w ilości symbolicznej.
— Dobry, co nie? — pyta Weronika, wskazując na kieliszek.
Kiwam głową i pociągam kolejny łyk. Po kilku minutach w nogach czuję ciepło i stają się one dziwnie ociężałe, ale ja sama jestem lżejsza, łatwiej mi się uśmiecha i rozmawia z dziewczynami.
Czuję, jak dźwięki pulsują mi pod skórą i wibrują w płucach, jak alkohol przyjemnie szumi w głowie. Czas upływa niepostrzeżenie. Wypiłam za dużo, kończę już chyba czwartego drinka. O wiele za dużo jak na pierwszy raz.
Kręci mi się w głowie, ale to miłe, lekkie, prawie unoszące. Ktoś obejmuje mnie w pasie. Odwracam się i widzę uśmiechniętą twarz Patryka. Nie chcę mu robić przykrości więc zgadzam się na taniec. Z początku jest całkiem miło, wygłupiamy się i śmiejemy w rytm jakiegoś współczesnego disco-polo. To chyba nowa piosenka Zenka Martyniuka, nie znam się na tym i chyba wolę pozostać w nieświadomości. A potem jego dłonie suną zbyt nisko. Zbyt pewnie i zbyt zachłannie. Jedna ręka przesuwa się po mojej piersi. Serce nagle mi przyspiesza, ale inaczej niż przed chwilą. Nieprzyjemnie. Nieswojo. Odsuwam ręce Patryka i cofam o krok że skonsternowaną miną.
— Przepraszam, Klara... Za dużo wypiłem. Naprawdę przepraszam — woła Patryk unosząc ręce jakby ktoś do niego celował z broni.
Coś ściska mnie w gardle. Robi mi się niedobrze ale uśmiecham się i kręcę głową.
— Nic się nie stało — odpowiadam i pozwalam odprowadzić się do łazienki.
W głowie mi się kręci i jest mi niedobrze. Nie mam ochoty dłużej tu tkwić. W salonie już rozstawiali jakąś grę z ruletką zadań. Wolałabym uniknąć brania w tym udziału. Nie zastanawiam się długo i sięgam po telefon, po czym drżącymi palcami wybieram numer. Odbiera po połowie sygnału.
— Rafał… — mój głos jest cichy, ale chyba sama słyszę w nim jakąś błagalną nutę. — Możesz… Mógłbyś po mnie przyjechać?
Cisza po drugiej stronie jest niemal lodowata. Zadaje mi tylko jedno pytanie.
— Gdzie jesteś?
Podaję adres, a potem połączenie się urywa. Schodzę na dół i siadam z dziewczynami. Jakaś para obściskuje się na kanapie. Inni próbują wciągnąć mnie w grę. Ulegam i kręcę kołem, a strzałka pokazuje zadanie pocałować solenizanta. Patryk przekrzykuje wszystkich, żeby mi odpuścić ale inni skandują "Gorzko, gorzko!" Czyjeś ręce wyciągają mnie na środek, staję na przeciwko Patryka, który kręci głową i uspokaja mnie ruchem ręki, że nie muszę tego robić. Kompletnie nie wiem, jak się zachować. Alkohol buzuje w moich żyłach, kręci mi się w głowie. Zbliżam się do Patryka i daję mu krótkiego buziaka w policzek.
— Ej! Nie pijemy wódki! Nie pijemy wódki... Poooocałunek był za krótki!
Nagle czuję na sobie czyjeś spojrzenie i odwracam się, dostrzegając wysoką ciemną postać stojącą w drzwiach. Rafał.
Jest jak burza kotłujaca się na horyzoncie. Jego spojrzenie zatrzymuje się na mnie przez ułamek sekundy, a potem idzie w moją stronę szybkim, zdecydowanym krokiem. Każdy, kto stoi mu na drodze, instynktownie się cofa, jakby wyczuwał wściekłe tornado, które wiruje w jego myślach. Jego spojrzenie mówi jedno: nigdy nie powinnaś tu być.
— Chodź, jedziemy do domu — mówi, obejmuje mnie mocno i pomaga mi iść. Chwieję się i opieram o niego całym ciałem. Te cztery drinki to zdecydowanie za dużo jak na moją głowę.
Patryk coś do nas mówi, ktoś inny próbuje mnie jeszcze zagadać, ale Rafał to ignoruje. Przeszywa wzrokiem chłopaka, który obejmuje mnie za ramię jak starą znajomą. Pod lodowatym spojrzeniem jego ręka opada jak uschnięta gałąź.
Sarzyński pomaga mi założyć buty i płaszcz po czym wyprowadza mnie na zewnątrz. Na łydkach cały czas czuję wspomnienie jego dotyku. Powietrze jest rześkie, śnieg skrzy się niczym w bajkowej krainie ale ja zwracam uwagę tylko na niego. Jego dłoń na mojej talii. Jego napięte ciało tuż obok. Podtrzymuje mnie pewnie i przeprowadza po grudach śniegu.
— Jesteś niemożliwa, Klara — wzdycha, kiedy otwiera przede mną drzwi samochodu. — Nie słuchasz mnie nigdy, co? Musiałaś się tak spić? Tyle dobrego, że po mnie zadzwoniłaś. Trochę za późno, ale lepiej późno niż wcale — sarka.
Rozwalam się niezgrabnie na siedzeniu, a Rafał trzaska drzwiami i obchodzi auto. Przez chwilę stoi oparty ręką o dach, oddychając głęboko. Widzę jego zaciśniętą szczękę i czerwień krwi na wardze. Jest wściekły. Na mnie. Na siebie. Pewnie na cały ten wieczór. Gdy wsiada, jego palce zaciskają się na kierownicy tak mocno, że kostki bieleją. Wychyla się i zapina mi pas. Łapię go za przedramię i muskam kciukiem żeby trochę go udobruchać, ale on zabiera rękę jakby się oparzył.
Silnik mruczy nisko, gdy Rafał rusza, a światła ulic rozmazują się za szybą. Ja natomiast… jestem pijana. Bardzo. Świat za oknem wiruje mnóstwem barw. Cieszę się, że po mnie przyjechał. Przy nim, w jego samochodzie, otulona jego zapachem czuję się z powrotem na swoim miejscu. Jakbym zsiadła z karuzeli weneckiej. Jeszcze mi się kręci w głowie, ale ziemia pod nogami na powrót jest stabilna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro