Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 33

„Możesz zamieść problem pod dywan, ale on nie zniknie – będzie tam leżał, rosnąc w ciszy, aż pewnego dnia potkniesz się o własne zaprzeczenie.”

Przez okno salonu wpada poranne, szare światło. Rafał wciąż leży na sofie, walcząc z gorączką, a ja czuję, jak na moich barkach osiada ciężar jego obowiązków. Na stole leżą wypisane instrukcje, klucze do samochodu i domu. Kończę swoją kawę i jestem gotowa na ten dzień. Trochę się stresuję... Albo nie, umieram ze strachu, że coś zawalę, czegoś nie dopilnuję, nie będę umiała zrobić. Ale nie mam zamiaru budzić chorego Rafała i zawracać mu głowy w takim stanie. Poradzę sobie sama. Przynajmniej taki mam plan.

Patrzę na niego przez chwilę. Nawet we śnie marszczy brwi, jakby walczył z czymś, czego nie potrafi pokonać. Zawsze sam. Zawsze przekonany, że musi dźwigać wszystko na własnych barkach. A teraz oddał to mnie. Wiem, że to nie tylko obowiązki, to symbol jego zaufania i jednocześnie bezsilności.

Sięgam po kartkę, by jeszcze raz sprawdzić instrukcje. Lista jest uporządkowana, konkretna, w stylu Rafała. Znam go na tyle dobrze, by wiedzieć, że pod tymi wyliczeniami kryje się coś więcej – pewność, że dam radę. Albo próba przekonania samego siebie, że mnie nie przytłoczy tym wszystkim. Odkładam kartkę i biorę głęboki oddech. Nie czas na wątpliwości. Wstaję i powoli kieruję się do palarni. Każdy krok sprawia, że czuję, jak narastają we mnie obawy.

Palarnia wita mnie ciszą i pustką. Zazwyczaj jest tu Rafał – skupiony, milczący, zawsze trochę spięty, jakby ten biznes był nie tylko pasją ale i jego osobistą wojną do wygrania. Teraz jestem tu tylko ja. I pustka, która wydaje się przytłaczająca.

Stoję przez chwilę na środku pomieszczenia i próbuję sobie przypomnieć wszystko, czego nauczył mnie do tej pory Rafał. Tak... Najpierw zamówienia, załatwię to raz dwa. Paczki z kawą są już przygotowane, ułożone w równe stosy. Przeglądam listę i upewniam się, że wszystko się zgadza. Pakuję je do samochodu, robiąc kilka kursów tam i z powrotem. Dlaczego te pudła są takie ciężkie? Może to przez stres, może przez świadomość, że jeśli coś zrobię źle, Rafał będzie musiał potem to naprawiać? A on nie może teraz niczego naprawić. Kiedy wsuwam kluczyk do stacyjki w samochodzie Rafała mój poziom stresu osiąga chyba swój zenit, ale kiedy wyjeżdżam na drogę i orientuję się, że prowadzenie tego auta wcale nie jest takie trudne, wypuszczam wstrzymywane powietrze z ulgą.

Podjeżdżam do zapisanego na kartce punktu wysyłkowego korzystając z nawigacji w telefonie. Facet za ladą zerka na mnie z lekkim zdziwieniem. Zapewne przywykł do Rafała.

— Zmiana warty? — rzuca, sprawdzając paczki.

— Coś w tym stylu, zastępstwo — odpowiadam, siląc się na lekki ton, ale czuję, jak w środku wszystko się we mnie napina.

Kiedy dostaję potwierdzenie wysyłek, po raz pierwszy od rana mam ochotę się uśmiechnąć.
Jedno z głowy. To nie takie trudne. Po drodze zatrzymuję się w sklepie. Warzywa, mięso, makaron. Rosół. Rafał musi zjeść coś ciepłego, coś, co doda mu sił. Wrzucam zakupy do koszyka i idę do kasy, powtarzając w myślach kolejne punkty z listy. Wstępuję jeszcze do apteki i kupuję standardowy zestaw lekarstw na gorączkę i objawy grypy.

W domu od razu idę do kuchni, przygotowuję warzywa i nastawiam rosół. Woda bulgocze na kuchence, aromat podpalanej cebuli roznosi się po mieszkaniu. To mnie trochę uspokaja. Jest coś dziwnie kojącego w gotowaniu, w prostocie tego procesu – kroić, wrzucać, czekać, napawać się zapachem. Rosół kojarzy mi się też z babcią, ona gotowała go nawet dwa razy w tygodniu. Zanoszę Rafałowi obiad i idę do palarni. Nie mam czasu na wytchnienie. Palarnię trzeba posprzątać, sprawdzić nowe zamówienia, wydrukować je i odpisać na maile. Wracam tam i odhaczam wszystko po kolei. Każdy drobny szczegół staje się dla mnie krokiem ku utrzymaniu tego wszystkiego w ryzach.

Kiedy wracam z palarni do domu, jest już ciemno. Zjadam jakąś kolację, szybko myję się w łazience i idę do salonu. Rafał śpi niespokojnie, przekręca się w pościeli. Czoło ma rozpalone ale temperatura jego ciała nie przekracza trzydziestu ośmiu stopni. Nachylam się nad nim i poprawiam kołdrę. Tak bardzo chciałabym go dotknąć, przytulić, powiedzieć, że wszystko zrobiłam tak, jak trzeba. Że dałam radę. Że nie musi się martwić. Ale nie robię nic z tych rzeczy, przecież nie będę go specjalnie w tym celu budzić. Zamiast tego siadam obok i patrzę, jak oddycha, aż w końcu sama zasypiam w fotelu.

Budzę się wraz z nastaniem dnia i ziewam. Na dworze zrobiło się już jasno, chociaż w salonie wciąż jest jeszcze szaro i cicho. Rafał porusza się leniwie, przeciąga, a potem nagle marszczy brwi, jakby właśnie sobie przypomniał, że jest chory i totalnie wyłączony z życia. Ma podkrążone oczy i potargane włosy, ale już nie wygląda na zupełnie pokonanego przez chorobę. To dobrze.

— Jak się czujesz? — pytam cicho, podając mu butelkę wody, którą on odkręca i pociąga kilka długich łyków.

— Beznadziejnie, ale stabilnie — burczy, po czym prostuje się gwałtownie. — Niech to szlag… Nie mogę tu leżeć, muszę brać się do roboty. Muszę się ogarnąć, żeby nie było zaległości — syczy i zabiera się do wstania z sofy.

— Wszystko zrobione — przerywam mu od razu. — Paczki wysłane, maile poodpisywane, palarnia ogarnięta, rosół z wczoraj czeka w lodówce. Jak chcesz mogę z niego zrobić pomidorową.

Rafał zamiera na chwilę. Widzę, jak jego myśli pracują, jak analizuje moje słowa, szukając dziury w systemie. Ale jej nie ma.

— Zrobiłaś to… Wszystko co ci napisałem? Sama? I jeździłaś moim samochodem?

Krzyżuję ramiona i unoszę brew.

— No przecież nie zatrudniłam nikogo na jeden dzień. To nic wielkiego. Wszystko mi zresztą rozpisałeś.

— Żadnej stłuczki? Nic?

— Żadnej. Wszystko w porządku.

Jego twarz rozjaśnia coś na kształt ulgi i zdziwienia jednocześnie, ale zaraz potem się zasępia.

— Nie powinnaś musieć tego robić — mówi cicho, spuszczając wzrok. — Nie tak miało być.

Westchnienie samo wyrywa mi się z ust. Jest niemożliwy.

— Rafał, jesteś chory. Nie mogłeś tego przewidzieć, nie masz nad tym kontroli. Po prostu odpoczywaj i się nie przejmuj. Dzisiaj też mogę się tym zająć. Już wiem co i jak.

Ale on już marszczy brwi i zaciska pięści na kołdrze. Już go nosi.

— To moje obowiązki — rzuca. — Zawaliłem. Zostałaś z tym sama.

Wzdycham ciężej, czując, jak irytacja miesza się ze współczuciem. Przewracam oczami.

— Rafał, proszę cię. Nie bądź taki. Zrobiłam to wszystko z przyjemnością, a nie dlatego, że ktoś mnie zmusił. Chciałeś, żebym przejęła te sprawy, więc to zrobiłam. To tylko jeden dzień. Nic takiego nie zrobiłam.

Znowu zastyga. Przez chwilę mam wrażenie, że chce coś powiedzieć, ale w końcu tylko przymyka oczy i opada ciężko na poduszkę. Cisza trwa długo.

— Jestem z ciebie naprawdę dumny, Promyczku — mruczy w końcu. — Nie wątpiłem, że dasz radę. Ale i tak jestem dumny. Dziękuję.

Czuję ciepło rozlewające się w mojej piersi.

— Nie ma za co – uśmiecham się lekko. — Możesz mi dać awans na wiceprezeskę firmy.

Jego kącik ust unosi się ledwo zauważalnie, ale zaraz potem krzywi się z niezadowoleniem.

— Cholera. Nienawidzę tego. Nienawidzę być bezużyteczny.

Patrzę na niego z czułością.

— Rafał... Czasem nawet ty możesz na chwilę odpuścić. Świat się nie zawali.

Nie odpowiada. Po prostu leży i patrzy na mnie tym swoim intensywnym, gorączkowym spojrzeniem. Jakby próbował rozgryźć coś, czego nie rozumie.

— To jak? Śniadanie?

— Jeszcze brakuje, żebyś mi przyniosła śniadanie do łóżka.

— Jak chcesz mogę to zrobić. W stroju pielęgniarki — puszczam mu oczko.

Rafał parska śmiechem i kaszle nagle, krztusząc się. Podchodzę do niego i tłukę go w plecy.

— Klara... Nie mów takich rzeczy...

— Bo co? — pytam z uśmieszkiem.

Nie odpowiada, ale patrzy na mnie tak, że mam ochotę rzucić w cholerę wszystkie nasze postanowienia i ograniczenia. Ale nie możemy. Odsuwam się i przybieram neutralny wyraz twarzy.

— Chcesz kawy? Herbaty?

Rafał wstaje z łóżka. Wbrew moim protestom zarządza koniec choroby i wychodzi z salonu.

— Powinieneś jeszcze leżeć. Nadal masz gorączkę — ruszam za nim jak kwoka za niegrzecznym kurczęciem.

— Zmuś mnie — rzuca przez ramię, znikając w łazience.

Kręcę głową z niedowierzaniem. Co za uparty człowiek.

***

Mijają tygodnie, a nasze życie wypełnia rutyna. Praca w palarni, zamówienia, dostawy, sprzątanie. Wieczorami ja pochylam się nad szkicownikiem, a Rafał czyta albo oglądamy razem jakiś film. Co tydzień jeździmy też na spotkania kursu. Rafał twierdzi, że robię szybkie postępy.

Nie ma między nami napięcia, mimo niedomówień i unikania newralgicznego tematu. Traktujemy się jak współpracownicy, jak przyjaciele. I tylko czasem, gdy nasze dłonie przypadkiem się zetkną, gdy złapię go na tym, że patrzy na mnie o sekundę za długo – coś w środku boli jak dawno zapomniana drzazga pod paznokciem.

Ale oboje podjęliśmy decyzję. Wycofaliśmy się.

Rafał nie mówi o tym, co było między nami jeszcze nie tak dawno. Ja też nie. Zamiast tego rozmawiamy o kawie, o sztuce, o planach na przyszłość, ale w tych rozmowach brakuje tego, co najważniejsze. Nas.

Czasem nocą, gdy leżę w swoim pokoju, czuję w klatce piersiowej coś ciężkiego. Jakby to, co do niego czuję, nigdzie nie zniknęło, tylko zasnęło pod cienką warstwą rozsądku. Przysypane warstwą wątpliwości, obaw, niepewności i czegoś, na co nie mamy wpływu. Fatum? Przeznaczenie? Nie wiem jak to określić.

Ale tak jest lepiej. Tak powinno być. Nie możemy być razem i koniec. Nie zmienimy tego.
A jednak... Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że oboje oszukujemy samych siebie. Że to zamiatanie problemu pod dywan. Że kiedyś ta sprawa się upomni o naszą uwagę i wtedy będzie jeszcze trudniej. Mam nadzieję, że może nie będzie tak źle.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro