Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 32

"Jak dłuto sunące po miękkim drewnie, jak palce formujące glinę, tak nasza bliskość tworzy kontury i kształty napięcia. Usta się nie stykają, ale to właśnie ta przestrzeń między nimi pulsuje mocniej niż sam pocałunek. Między wstrzymanym oddechem, a tchnieniem milczenia może się wiele wydarzyć."

Ciemność opaski pochłania wszystko i teraz jeszcze mocniej odczuwam jego obecność, jego bliskość. Ciepło bijące od jego ciała grzeje jak piec a ten zapach, męski i świeży, a jednocześnie słodki od kawy, jeszcze bardziej mnie pobudza.

Mam wrażenie, że rytm naszych oddechów przyspiesza. Napięcie wciąż wisi w powietrzu, ale jest inne. Bardziej subtelne i pozbawione wrogości, która utrzymywała się jeszcze w kuchni. Słyszę zgrzyt przesuwanego taboretu.

— Wyciągnij ręce — instruuje Rafał.

Powoli podnoszę dłonie, a on łapie je delikatnie i prowadzi ku swojej twarzy. Czuję ciepło jego skóry pod opuszkami palców.
Dotykam czoła, wyczuwając jego kształt, lekkie zagłębienie między brwiami. Przesuwam palcami w dół, po mocnej, prostej linii nosa, po ostro zarysowanych kościach policzkowych i podbródku. Rafał siedzi nieruchomo, pozwalając mi na wszystko. Jego oddech jest cichy, płytki ale przyspieszony. Kiedy docieram opuszkami do ust, drgnienie przeszywa całe jego ciało i nabiera krótki wdech, cofając głowę.

— Wystarczy — mówi nagle, odsuwając się, a moje ręce opadają na blat.

Wzdycham z ulgą. Sama jestem mocno roztrzęsiona tą bliskością. Brak zmysłu wzroku tylko wyostrzył pozostałe i po skórze spływają mi dreszcze, tak jakby moje ciało pragnęło kontaktu fizycznego z ciałem Rafała. Zdejmuję gwałtownie opaskę i sięgam drżącą ręką po szkicownik. Staram się nie patrzeć mu w oczy, ale to niemożliwe kiedy rysuję jego portret. Co jakiś czas zderzamy się spojrzeniami, tak jakby nawiązany kontakt wzrokowy tworzył między nami skrzące się niczym piorun elektryczne wyładowanie.

Gdy kończę rysunek, podnoszę go, by mu pokazać. Rafał patrzy długo i intensywnie. Jego twarz pozostaje niewzruszona jak wykuta z kamienia, ale ja dostrzegam to, czego nie chce pokazać. Jest zadowolony. Znam go już na tyle dobrze, by to rozpoznać.

— Nieźle — mówi w końcu obojętnym tonem. — Całkiem nieźle. — Skończymy na dziś, jesteś już zmęczona. A ja muszę ogarnąć jeszcze parę spraw w palarni.

— Mogę ci pomóc.

Waha się przez chwilę pocierając twarz ręką. Wygląda na strasznie zmęczonego.

— Byłoby miło — mówi wreszcie.

Resztę dnia spędzamy więc na pracy w palarni. Ja głównie siedzę nad etykietami, a na koniec sprzątam. Rafał z kolei wypala nowe partie kawy i ją segreguje. Gotowe paczki do wysyłki piętrzą się w magazynie.

Następnego dnia Rafał również zaprasza mnie do pracowni. Jest jakiś nieswój i trochę się zaczynam o niego martwić. Wydaje się kompletnie wyczerpany i przygnębiony.

— Masz może chęć na coś nowego? — zagaduje Rafał zmęczonym tonem, wyjmując coś z szafki.

— Co masz na myśli?

— Co powiesz na glinę? To ciekawe doświadczenie. Mogłabyś stworzyć coś trójwymiarowego.

Kiwam głową, chociaż jak do tej pory rzeźbiłam z babcią tylko w drewnie lipowym. Czuję rosnącą ekscytację na myśl, że nauczę się czegoś nowego. Zawsze tak miałam, uwielbiałam próbować nowości, eksperymentować z technikami czy przyborami.

Nieruchomieję w sekundę, kiedy Rafał bez ostrzeżenia chwyta dół swojego golfu, ściągając go przez głowę. Rzuca ubranie na jakąś szafkę, a ja zamieram w brzruchu. Stoi przede mną w samych spodniach. Jego tors jest wysportowany, ale nie przesadnie umięśniony i tylko nieznacznie owłosiony na klatce i tuż pod pępkiem. Światło pada na skórę, podkreślając napięcie mięśni.

— Spróbuj wyrzeźbić w glinie moje popiersie — mówi cicho, przynosząc mi prostopadłościan wykonany z szarej masy.

Mokry blok lśni przede mną, czekając na mój dotyk. Ostrożne biorę go w dłonie. Jest zimny, plastyczny, jeszcze obcy.

— Masz za zadanie mnie odtworzyć. Rzeźbą, nie ołówkiem. Spróbuj odtworzyć każdy szczegół, który dostrzegasz w odpowiednich proporcjach — instruuje mnie, a jego głos wraca do zwykłego, surowego tonu.

Zamykam oczy, próbując przywołać w pamięci każdą linię, każdą wklęsłość i wypukłość, którą zapamiętały moje dłonie. Wciskam kciuki w glinę, formuję, wygładzam, kształtuję. Jestem skupiona, ale gdzieś we mnie tli się coś niepokojącego. Może to echo tamtego dotyku, może świadomość, że wciąż czuję go pod opuszkami. Biorę dłuto i pomagam sobie przy wstępnym ukształtowanu drobnych szczegółów.

Rafał krąży wokół mnie w milczeniu. Chyba ocenia moją technikę, sposób w jaki formuję materiał. Przygląda się wstępnej konstrukcji i marszczy brwi.

— Nie czujesz formy — mówi sucho. — Rysy i kształty są zbyt płaskie, nie oddają przestrzeni.

— Staram się… — odpowiadam cicho, ale on już sięga po opaskę, tę samą, którą wczoraj miałam na oczach, gdy rysowałam jego twarz.

— Załóż to.

— Rafał… Może... Po prostu przyjrzę się lepiej.

— Zaufaj mi — przerywa stanowczo. — Jeśli nie możesz zobaczyć, musisz poczuć. Przy portrecie to pomogło, prawda?

Wzdycham z potwierdzeniem i powoli wiążę materiał na oczach. Pokój znika, zostaje tylko ciemność i szmer naszych oddechów.

— Wstań i wyciągnij ręce — mówi.

Niepewnie unoszę dłonie. Przez chwilę nie dzieje się nic, a potem Rafał przesuwa się bliżej i nagle dotykam skóry. Jest ciepła, żeby nie powiedzieć gorąca. Twarda pod palcami, ale w niektórych miejscach miękka, elastyczna. Czuję napięcie mięśni na jego ramionach, ślad ścięgien na przedramieniu.

— Nie krępuj się — szepcze. — Musisz poznać kształty. Wklęsłości, wypukłości. Skup się na dotyku, fakturze, każdym szczególe który wyczuwasz pod palcami.

Przełykam ślinę. Przesuwam dłońmi wyżej, po obojczykach, po linii barków. Serce bije mi szybciej. Jestem świadoma każdego oddechu, każdego milimetra skóry pod opuszkami. Czuję, że w miejscach, które dotykam tworzy się gęsia skórka i w jakiś sposób działa to na mnie podniecająco.

— Zapamiętaj to. Zapamiętaj proporcje. I odtwórz je — mówi Rafał.

Kiwam głową , mamroczę jakieś potwierdzenie i oddycham głębiej, rejestrując wszystko.

— A teraz bierz się do pracy — mówi nagle, odsuwając się. — Miej w pamięci formę tego, co rysujesz. Odtwarzaj ją, jakbyś znów dotykała palcami.

Drżącymi rękami zdejmuję opaskę i wracam do gliny. Nadal czuję ciepło jego ciała na końcówkach palców. Rzeźbię w ciszy, a napięcie między nami gęstnieje z każdą chwilą. Czuję jego wzrok na sobie – palący, uważny, badawczy. Jakby nie tylko chciał zobaczyć, co stworzę, ale i zajrzeć we mnie głębiej, rozgryźć, co czuję, gdy dotykam tej gliny… gdy dotykam jego.
Moje dłonie wciąż pamiętają strukturę jego skóry, napięcie mięśni, kształt kości pod opuszkami. Formuję linię szczęki, wysokie kości policzkowe, wyraźne czoło. Ale coś nie pasuje. Nie potrafię uchwycić czegoś, co sprawia, że jego twarz byłaby właśnie jego.

— Źle — odzywa się nagle, a ja aż drgam na dźwięk jego głosu.

Patrzę na niego, ale on nie spuszcza wzroku z moich dłoni i z rzeźby, przygryzając w zamyśleniu wargę.

— Nadal się boisz, jesteś spięta i przez to nie możesz tego dobrze zrobić — mówi w zamyśleniu.

Skóra mi cierpnie od jego cichego głosu. Zaciskam usta. Nie powiem tego na głos, ale ma rację.

— Jeszcze raz — syczy z niezadowoleniem. — Popraw to, Klara.

Jego głos jest spokojny, lecz nie znoszący sprzeciwu. Oddycham głęboko wysyłając policzki i wracam do pracy. Staram się nie myśleć o jego bliskości, o tym, jak jego obecność wypełnia to pomieszczenie. Palce przesuwają się po glinie, szukając kształtu, który już znam.
W końcu przerywam, odchylam się lekko i unoszę wzrok. Rafał patrzy na popiersie, a potem na mnie. Milczy. A jednak czuję, że coś się w nim poruszyło.

— Nieźle, zaczyna mnie przypominać — mówi po chwili. Chyba nie jest do końca zadowolony, ale nie komentuje więcej.

— Chyba mam już dosyć — mówię, wycierając ręce w chusteczkę. 

— Więc możesz iść — odpowiada, odwracając się ode mnie.

Chciałabym, ale nie mogę. Nogi mam jak z ołowiu. Stoję w miejscu, czując jak kręci mi się w głowie od tego wszystkiego. To nie była zwykła lekcja i tylko lekcja. To była intymność w całkiem innym wymiarze. Dotykająca może nawet głębiej, niż gdyby wsunął we mnie swoje palce. Bliżej, niż gdybym to ja ustami go zaspokajała. Przeklinam w duchu, zła na siebie i na niego, bo czuję, że on to zrobił celowo. Każdy jego ruch był świadomie zaplanowany i skupiony na jednym celu. Utrzymaniu mnie blisko niego. Ciałem, umysłem i sercem.

Cisza w pracowni jest naznaczona napięciem. Rafał odsuwa się pod okno, przeciera dłonią twarz, jakby chciał zetrzeć z siebie coś, czego nie potrafi nazwać. Jego oddech jest przyspieszony, choć stara się tego nie okazać. Patrzę na swoje dłonie, jeszcze lepkie od gliny, i czuję, jak napięcie między nimi zaczyna się dusić, jakby brakowało w nim powietrza.

— Robisz to specjalnie — mówię w końcu, a mój głos nawet mnie zaskakuje bo jest ostry, jakbym chciała nim przeciąć tę duszną atmosferę między nami.

Rafał unosi głowę. W jego spojrzeniu jest coś mrocznego, coś, co sprawia, że przez ułamek sekundy ma zamiar się wycofać w cień, ale nie robi tego. Zakłada ręce na piersiach i prycha.

— Co niby takiego? — Jego ton jest chłodny, niemal kpiący, ale ja wiem, że to maska.

— Wszystko. Te lekcje. Ten dotyk. Każesz mi rysować twoje ciało, rzeźbić twoją twarz, poznawać cię w sposób, który nie ma nic wspólnego z nauką. Myślisz, że tego nie widzę? — moje serce wali jak oszalałe, ale nie odwracam wzroku. Opieram się rękami o przybrudzony blat i patrzę na niego rozjuszona.

Rafał zaciska szczękę. Przez moment wygląda, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie tylko się śmieje – cicho, gorzko.

— Naprawdę myślisz, że to wszystko po to, żeby cię odzyskać?

— A nie? — podchodzę bliżej niego, niemal prowokacyjnie, rzucając mu wyzwanie. — Próbujesz mnie oswoić dotykiem, sprawić, żebym znowu poczuła to, co... — Urywam. Nie chcę tego powiedzieć na głos. Nie chcę nadać temu mocy wypowiedzianych słów.

Rafał patrzy na mnie długo. Milczy. I w tym milczeniu jest wszystko – coś, czego nie chce przyznać. Potwierdzenie moich domysłów.

— Wykorzystujesz te lekcje, żeby mi mieszać w głowie.

— Daj spokój. Gdybym chciał, to zrobiłbym to w inny sposób — mówi w końcu, ale jego głos jest zbyt napięty, żeby to brzmiało przekonująco.

Kręcę głową i śmieję się cicho, chociaż wcale nie odczuwam rozbawienia.

— Wiesz, że mam rację — upieram się. — To po prostu oczywiste.

— Bzdury — sarka.

Zapada cisza. Nasze oddechy mieszają się w tym samym napiętym powietrzu, w którym nie ma już miejsca na kłamstwa. I czuję, że Rafał jest na krawędzi – że albo zaraz się wycofa, przyznając mi rację, albo zaatakuje.

— Czy ty w ogóle widzisz, jak to wygląda? — syczę, czując, jak wzbiera we mnie gniew.

Rafał stoi naprzeciwko, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, jakby chciał się odgrodzić. Jego twarz to maska obojętności, ale ja dostrzegam te drobne szczegóły zdradzające to, co naprawdę myśli i czuje. Napina mięśnie szczęki, ucieka wzrokiem w bok, zamyka się, a jednocześnie chce, żebym była blisko.

— Widzę — odpowiada sucho. — Widzę to, że zrobiłaś postępy. A ty?

— Ja? — Prycham i robię krok w jego stronę, tak że dzięki nas teraz może kilkanaście centymetrów. — Myślisz, że możesz tak sobie ze mną pogrywać?

— Nie o to chodzi.

— Więc o co? Bo wybacz, ale ciężko mi nadążyć. Najpierw każesz mi cię dotykać pod pretekstem lekcji, i niby oczekujesz, że to na mnie w żaden sposób nie wpłynie, tak? A może właśnie tego chcesz? Żebym zwariowała?

Mruży oczy, a jego ręce zaciskają się w pięści.

— To były tylko lekcje. Niestandardowe, przyznaję, ale tylko lekcje  — mówi cicho.

Prycham, bo to jak idzie w zaparte jest już wkurzające.

— Czyli teraz zamierzasz się wycofać? Udawać, że nic się nie stało?

Milczy.

— Rafał!

— A co mam powiedzieć? — wybucha nagle, podnosząc głos. — Że mam ochotę cię pocałować? Że twoje palce na mojej skórze doprowadzają mnie do szaleństwa? Że to wszystko jest kurewsko złe, ale nie mogę przestać o tym myśleć?! Tak, dla mnie to nie jest takie proste, ale dla ciebie powinno. W końcu przecież to ty nas skreśliłaś — wzrusza ramionami.

Zamieram.

Patrzy na mnie, oddycha ciężko, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co powiedział.
Moje serce wali w piersi.

— Czyli jednak. Próbujesz mną manipulować, żeby mnie odzyskać? — pytam cicho.

Opuszcza wzrok. Przeczesuje dłonią włosy jakby w zakłopotaniu.

— To nie tak. Chciałem, żebyś zrobiła postępy. I chciałem, żebyś w ten sposób przekonała mnie i siebie, że potrafisz być obojętna, że to wszystko co było między nami już ci zobojętniało.

— Jak mogłoby?

— Z dnia na dzień mnie skreśliłaś. Skreśliłaś nas. Więc wyobraź sobie, że spodziewałem się raczej obojętności.

— To, że nas skreśliłam nie znaczy, że tego nie przeżywam ani że nic do ciebie nie czuję. Bo nadal czuję, ale sam wiesz, że nie możemy w to brnąć. Do czego nas to zaprowadzi? Do jeszcze większego cierpienia później.

Patrzę na niego dłuższą chwilę. Na napięcie w jego ramionach, na cień zmęczenia pod oczami.

— Nie oszukuj mnie, Rafał. Ani siebie.

Nie odpowiada. Odwraca się i podchodzi do okna. Opiera dłonie o parapet, jakby chciał się czegoś przytrzymać i dyszy ciężko. Podchodzę powoli.

— Rafał… Może jednak powinnam wyjechać? Żebyśmy zrobili sobie przerwę. Otrząsnęli się z tego... Może oboje tego potrzebujemy?

— Tylko na to czekasz, prawda? — rzuca ostro przez ramię. — Aż się ode mnie uwolnisz. Śmiało. Uciekaj. Nie oglądaj się za siebie. Nie warto.

Staję tuż przed nim i zadzieram głowę. Opieram rękę na parapecie tak jak on. Jego twarz jest napięta i pokryta kropelkami potu. Unoszę dłoń i ujmuję nią jego policzek. Wzdryga się i zamiera, jakby mój dotyk go parzył. Ale to jego skóra parzy. Teraz jestem już pewna. Rafał ma wysoką gorączkę i ledwo trzyma się na nogach.

— Jesteś chory — zauważam i przesuwam rękę na jego szyję. Jest jeszcze bardziej rozpalona niż policzki.

— To nic wielkiego — szarpie barkiem i odsuwa się. Moja ręka opada.

— Rafał — syczę. — Musisz się położyć. Powiedz mi, co cię boli? Gardło? Głowa?

— Właściwie to całe ciało. A najbardziej serce — pozwala sobie na głupi żart, na co ja uśmiecham się mimowolnie, przymykając na sekundę oczy.

— Głupek... Chodź... Musisz się położyć.

— Sam trafię. Jeśli nie będzie to dla ciebie wielki problem, to możesz tu posprzątać. Ja nie mam na to teraz siły.

Zostawia mnie w pracowni, a ja zabieram się za sprzątanie. W rogu jest niewielka umywalka i stamtąd biorę szmatkę, żeby powycierać ślady gliny. Sprzątam jej resztki i wyrzucam do kosza.  Kiedy kończę, idę poszukać Rafała. Mam zamiar naszprycować go wszystkim, co tylko znajdę w domu. Leki, witaminy, gorąca herbata z imbirem. Mam nadzieję, że obejdzie się bez antybiotyku.

Znajduję go w salonie. Zasnął na sofie z jakąś kartką w ręku. Wyjmuję ją spomiędzy jego palców i czytam. Rafał w punktach spisał wszystko, czego mi potrzeba żeby przejąć od niego obowiązki. Numery telefonów do kuriera i klientów, nawet numer użytkownika konta bankowego i kod dostępu. Na stole leży pęk kluczy do domu oraz klucze do samochodu. Czuję się dziwnie. Przysiadam na sofie i patrzę na niego jak śpi. Ogarnia mnie czułość i wzruszenie. Cała moja złość na niego wyparowuje w tym momencie.

Przynoszę mu kołdrę i okrywam go, a potem sprawdzam temperaturę na czole. Trzydzieści osiem. Bez tragedii ale postanawiam czuwać przy nim całą noc. Z kuchni przynoszę mu wodę do picia, leki przeciwgorączkowe oraz witaminy. Siadam gdzieś przy jego nogach i zasypiam. Po kilku godzinach w tej pozycji boli mnie całe ciało, więc moszczę się w fotelu. Mój ruch go budzi i widzę w półmroku, że się porusza.

— Idź spać do siebie — mówi ochrypłym głosem.

Gramolę się z fotela i przynoszę mu szklankę oraz rozpuszczone w niej lekarstwo. Rafał cały się trzęsie, a jego skóra jest mokra od potu. Gorączka wzrosła do trzydziestu dziewięciu.

— Wypij to — mruczę pod nosem, przystawiając mu szklankę do ust.

— Idź do siebie... Dam sobie radę. Nie potrzebuję niańki — szepcze drżącym głosem. 

— Nie marudź, tylko pij. Ty się mną zajmowałeś w chorobie, więc odpłacam ci tym samym.

Wypija bez dalszych oporów lekarstwo i kaszle kilkukrotnie. Jest taki biedny. Nawet nie myślę co robię, tylko bezwiednie głaszczę go po lekko wilgotnych włosach, aż z powrotem zasypia. W tym momencie wszystko przestaje się liczyć. To, co nas dzieli. Fakt prawnego pokrewieństwa wydaje się teraz w ogóle nieistotny. Kiedy leży taki bezbronny nie potrafię się na niego złościć, wręcz przeciwnie. Mam ochotę tulić go i głaskać przez całą noc. W tej swojej słabości i całkowitym poddaniu się kompletnie mnie rozbroił. Zerkam na kartkę zapisaną pochyłym, ostrym pismem. To nie jest tylko zwykły spis instrukcji i informacji. To jest namacalny dowód jego zaufania do mnie. I polegania na mnie.

— Co ja mam z tobą zrobić, Rafał? — szepczę. — Co mam z tobą zrobić, hm?

— Przepraszam cię... Tylko... — odzywa się Rafał niewyraźnym głosem. Chyba mówi przez sen albo majaczy w gorączce.

— Cii... — uspokajam go.

— Tylko bądź. Po prostu bądź — mamrocze przez sen, a jego ciało się spina, ręka unosi się gdzieś do góry, jakby chciał coś złapać.

— Cii... Nigdzie się nie wybieram. Nie bój się — mówię, chwytając go za rozpaloną rękę. Ściska moje palce mocno i chyba nie zamierza puścić. Więc kładę się obok niego i zasypiam z głową tuż przy jego barku. Wciąż trzyma kurczowo moją rękę tuż przy swoim sercu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro