Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 31

"Wycofuje się w cień, jakby mrok mógł go ochronić przed tym, co nieuniknione. Każdy krok wstecz to coraz słabszy puls nadziei, coraz chłodniejszy oddech między nami. Stara się trzymać dystans, ale przestrzeń, którą tworzy, nie jest ulgą — jest przepaścią, w którą spadają nasze powstrzymywane łzy. Gaśnie w nim coś, co jeszcze niedawno płonęło, a ja widzę to w jego oczach — cichy zmierzch uczuć, którym nie może już pozwolić dojść do głosu. Jego spojrzenie jest jak szara, styczniowa noc pozbawiona nadziei na to, że ten rok będzie lepszy."

Następnego dnia wstaję wcześnie rano z uczuciem duszności. Mam wrażenie, że sufit za chwilę spadnie mi na głowę. To ten cholerny źle wentylowany pokój... I świadomość mojego położenia, braku niezależności, uzależnienia od Sarzyńskiego. W snach ciągle widzę jego twarz, spojrzenie pełne żalu i tęsknoty. Zamykam się przed nim, uciekam, staram się emocjonalnie odciąć. Jednak żyjąc z nim pod jednym dachem i przebywając razem tyle czasu to niemożliwe. On mnie osacza i tak naprawdę kontroluje. Jego ciągła obecność stawia wokół moich myśli mur, przez który nie widzę nic innego poza nim. Przestaję widzieć nawet samą siebie. Mam tego dosyć.

Za oknem śnieg znów przyprószył, a poranne słońce iskrzy się na jego powierzchni niczym brylanty. Rozpiera mnie chęć wyjścia na zewnątrz , odetchnięcia świeżym powietrzem, pobycia samej ze sobą i usłyszenia własnych myśli w towarzystwie odgłosu kroków na śniegu. Nauczona doświadczeniem nie zamieram jednak wymykać się z domu niepostrzeżenie. Zjadam sporą porcje owsianki i czekam w kuchni na Rafała. Kiedy w końcu się pojawia, uroczo zaspany, w szarym opinającym golfie i nie tak wymuskany jak zawsze, coś podryguje w moim sercu. Mam ochotę dotknąć tych lekko  zmierzwionych na czubku głowy włosów, zobaczyć jego uśmiech, ciepło w spojrzeniu. Ale Rafał utrzymuje dystans i ja również to robię.

— Mam zamiar pójść na spacer — oznajmiam ni z gruszki ni z pietruszki. — Tak tylko mówię... Jakby co...

— Mogę pójść z tobą... — od razu proponuje i zerka na mnie z nadzieją.

O nie, nie, nie. Wkładam naczynia do zmywarki i prostuję się, zakładając ręce na piersiach.

— Wolę iść sama. I nie myśl, że mam zamiar uciec... Po prostu chcę się przejść, przemyśleć różne sprawy... Potrzebuję tego. Chyba każdy by potrzebował. Nie da się siedzieć ciągle w czterech ścianach i funkcjonować normalnie.

— W porządku — rzuca Rafał, chociaż wygląda na zaniepokojonego tym pomysłem. Pociera włosy i marszczy brwi, ale nie przekonuje mnie do zaniechania planów.

Mój telefon leży na blacie kredensu. Jego ekran rozjarza się, a urządzenie wibruje, informując o przyjściu jakiejś wiadomości. Biorę do ręki telefon i mimowolnie uśmiecham się, czytając wiadomość od Patryka. Wysłał mi selfie z ogromnym tostem, na którym zrobił ketchupem serduszko. Odpisuję mu:

"Smacznego!"

A on od razu wysyła odpowiedź:

"Byłoby smaczniejsze w towarzystwie pewnej uroczej miłośniczki tostów."

Nic już nie odpisuję, ale uśmiech utrzymuje się na mojej twarzy. Czuję na sobie przenikliwy wzrok Rafała, ale ignoruję go. Między nami wszystko skończone, prawda? Mogę pisać z kim chcę i utrzymywać dowolne relacje, bez jego zgody czy wiedzy. To tylko i wyłącznie moja sprawa a on nie ma prawa mieć pretensji. Tak, to wyjątkowo trudne ale jeśli będę tkwić w rozpaczy i emocjonalnej zależności, to nie przyniesie mi nic dobrego.

— Idziesz się z nim spotkać, prawda? — rzuca Rafał siląc się na zdawkowy ton, ale ja wyczuwam, że w środku pewnie się gotuje.

— Nie — odpowiadam sztucznie ugrzecznionym tonem. — Idę się przejść. Sama. Nie dopowiadaj sobie nieprawdziwych teorii.

— Jasne — prycha a jego usta zaciskają się w wyrazie tłumionej złości. 

Nie mam zamiaru go przekonywać ani zapewniać o tym, że mówię prawdę. Zostawiam go w kuchni i w przedpokoju zakładam buty oraz kurtkę. Czuję irracjonalne poczucie winy, ale staram się upchnąć to gdzieś w kąt świadomości. Nie mam obowiązku tłumaczyć się ze swojego życia prywatnego Rafałowi. Między nami nie ma już nic więcej, prócz układu jaki ustaliliśmy sobie na początku. On ma być moim nauczycielem, ja uczennicą. I to tylko jeśli chodzi o sztukę, żeby nie było.

Wychodzę na siarczysty mróz. Jest tylko dwa stopnie poniżej zera, ale wiatr mocno wieje i wzmaga odczuwanie zimna. Kiedy przechodzę przez furtką, dostrzegam jakieś auto, a mężczyzna siedzący za kierownicą mierzy mnie dziwnym wzrokiem. Tak jakby jednocześnie na mnie patrzył, i nie patrzył. Może się zamyślił. Pewnie na kogoś czeka.

Naciągam czapkę mocniej na uszy i ruszam w dół ulicy, omijając zamarznięte kałuże. Czasem rozwalam butem taflę lodu, czując przy tym dziecięcą satysfakcję. No co... Lubię ten pękający dźwięk łamanego lodu. Sprawia mi jakąś sensoryczną przyjemność. W kieszeni mój telefon znow wibruje i czuję strach, że to Sarzyński, ale nie... To tylko Patryk.

Przepraszam, że ci się narzucam. To było niepotrzebne. Dałaś mi jasno do zrozumienia, że między nami nic nie będzie. Ale może zgodziłabyś się na przyjaźń, co? Po prostu bardzo cię polubiłem, wiesz?

Uśmiecham się pod szalikiem i znów odpisuję Patrykowi, że bardzo chętnie zgadzam się na przyjacielską znajomość.

Spaceruję dwie godziny po uliczkach Kazimierza aż dochodzę do rzeki. Idąc Bulwarem Nadwiślańskim układam w głowie wszystkie myśli i obawy niczym klocki, tworząc zręby konstrukcji na której mam zamiar oprzeć plany na przyszłość. Jeśli Rafał dotrzyma obietnicy, pomoże mi dostać się na uczelnię, a ja spróbuję jego w jakiś sposób utrzymać na krawędzi między jasnością, a mrokiem. Bo w przypadku Rafała nie ma mowy o całkowitym wydobyciu go z tej ciemności. Przynajmniej ja nie jestem w stanie mu pomóc. Według mnie powinien pójść na terapię.

Tak czy inaczej będę mu pomagać w palarni kawy a to, co zarobię, odłożę na studia. Powinno starczyć na początek. Przed oczami klaruje mi się już wizja studiów w Krakowie. Poznań bądź co bądź jest jednak dalej, a nie chciałabym wyjeżdżać aż tak daleko od Kazimierza. Rafał wciąż jest dla mnie ważny, mimo że nie możemy być razem. Uspokajam się tą myślą. Będzie dobrze. Ułoży się. Może z biegiem czasu serce przestanie tak boleć i wyrywać się do tego mężczyzny. On też w końcu się z tym pogodzi. Na razie widzę w jego oczach cień nadziei, jednak on sam prawdopodobnie go tłumi. Wie, że obiecał mi, że mnie nie dotknie.

Przemarznięta, ale zadowolna ze spaceru wracam do domu. Rozbieram się i zastaję Rafała w kuchni, w tym samym szarym golfie i dresach co z samego rana. Czyżby przez te kilka godzin siedział tu i czekał na mój powrót? Rzucam mu z ukosa spojrzenie, pocierając zimne ręce o siebie żeby je rozgrzać. Wygląda na zmęczonego, jakby przed chwilą siłował się z olbrzymem, a nie siedział bezczynnie przy stole. Ręce mu drżą. Może jest chory?

— Wszystko w porządku? — pytam, przyglądając się uważniej jego cieniom pod oczami i zmarszczonej, pokrytej potem skórze na czole. Szary golf opinający jego wyraźnie spięte barki jest przepocony pod pachami i na plecach. — Dobrze się czujesz?

Sarzyński tylko wzrusza ramionami i odwraca głowę. Mam ochotę położyć mu rękę na policzku, wygładzić to zmartwienie, poprawić mu samopoczucie, z jakiegokolwiek powodu jest ono złe. Ale nie robię tego. Po prostu przygotowuję nam gorącą herbatę i stawiam przed nim kubek.

— Wyglądasz, jakbyś był chory. Może powinieneś...

— Nic mi nie jest — ucina szorstko. — Zjedz coś, wypij i przyjdź na górę do pracowni — rzuca sucho i wstaje od stołu.

Skoro chce udawać, że wszystko gra, to niech mu będzie. Wychodzi chyba do łazienki, więc tak jak powiedział zjadam kanapkę z serem i popijam herbatą. Nietknięty kubek Rafała biorę ze sobą na górę.

W pracowni jeszcze go nie ma. Staję przy oknie i wpatruje się w szary zimowy krajobraz ogołozonych z liści drzew i choinek pokrytych cienką warstwą śniegu. Po kilku minutach Rafał wchodzi do pracowni, przebrany w swój zwyczajowy czarny golf. I od razu wydaje się bardziej ponury. Pachnie od niego mydłem miętową pastą do zębów. Wręczam mu kubek z wystudzoną herbatą tak jakbym wyciągała tym samym rękę na zgodę. Bierze go i pociąga łyk, krzywo się nieznacznie, a następnie odstawia na parapet i wskazuje na szkicownik. Odsuwa mi krzesło i sam zasiada na taborecie na przeciwko.

— Dzisiaj znów poćwiczysz rysowanie sylwetki. Masz to na świeżo i warto się teraz skupić tylko na tym, żebyś się nie rozpraszała.

Ta... Mam się nie rozpraszać? Przy nim? Niewykonalne. Staram się jednak maksymalnie skupić na zadaniu. A moim zadaniem jest narysowanie Rafała. Od pasa w górę, bo tyle widzę z mojego stanowiska. Więc zaczynam. Biorę ołówek i kreślę pierwsze linie, pamiętając o wszystkich wskazówkach Sarzyńskiego. Po chwili niemal zapominam o jego istnieniu. Staje się dla mnie tylko modelem, obrazem który mam przenieść jak najwierniej na papier. Ale nie wychodzi mi najlepiej. Jestem niezadowolona. W jakimś nagłym odruchu wydzieram kartkę ze szkicownika i zwijam w kulkę, po czym odrzucam w kąt. Rafał spokojnie podnosi się z taboretu, pochyla i rozwija zmięty rysunek. Patrzy na niego przez chwilę i w końcu pyta:

— Co ci się nie spodobało?

Wzruszam ramionami, milcząc.

— Proporcje się rozjechały, faktycznie — zauważa. — Widzisz... Musisz czuć ciało, jego wagę, sposób, w jaki przenosi ciężar. Nawet jeśli dodasz cienie, to bez wyobraźni nadal będzie to suchy rysunek, bez głębi. A jeśli stracisz proporcje tak jak w tym przypadku — unosi kartkę — to efekt jest niezadowalający.

Nieświadomie przełykam ślinę i czerwienię się.

— Nie da się tego nauczyć w jeden dzień — powtarzam ciszej. — Nie potrafię...

— Nie zniechęcaj się. Może spróbuj węglem — proponuje łagodnym tonem, który nieco mnie uspokaja.

Z westchnieniem biorę kawałek węgla do ręki i przykładam jego końcówkę do kartki, jednak nie mogę narysować pierwszej linii. Tak jakbym stała nad przepaścią porażki, a ruch ręki miał mnie do niej przybliżyć. Rafał prostuje się i staje kilka kroków przede mną. Nie mówi nic, tylko czeka.

Zaciskam palce na węglu i spoglądam na niego z wahaniem.

— No dalej — ponagla mnie spokojnym, niskim głosem. — Może stanę w oddaleniu, a ty narysuj mnie całego.

Odchodzi na kilka metrów i staje przy ścianie, skąpany w cieniu. Przygląda mi się bez żadnego skrępowania, ale widzę w jego oczach cień napięcia. Dostrzegam też, że coś się zmieniło. Nie ma w jego oczach tej tajemnicy, którą skrywał przede mną aż do sylwestrowej nocy. Teraz jego wzrok jest przepełniony smutkiem i rezygnacją, ale też prawdą. Niczego nie ukrywa.  Przełykam ślinę i odsuwam od siebie te przemyślenia.

Podnoszę szkicownik i kreślę pierwsze linie. Jego sylwetka jest smukła, napięta, przechodzi mi przez głowę że idealna. Bo prawdą jest, że Sarzyński ciało ma właściwie idealne. Posiada perfekcyjne proporcje. Czasem ludzie mają zbyt duże głowy, za długie ręce, za krótkie nogi. Oczywiście to nie znaczy, że nie są idealni, ale to w moich oczach Rafał wydaje się tym szczytem perfekcji. Nie potrafię wyobrazić sobie, że ktoś mógłby mi się bardziej podobać niż on.

Rysuję kontur jego umięśnionych ramion, prostą linię smukłego korpusu, sposób, w jaki przenosi ciężar ciała na jedną nogę. Jego ręce są splecione na piersi, a napięcie w palcach i ścięgnach mówi więcej niż jakikolwiek gest. Ciemne smugi węgla pokrywają papier. Nie zamierzam oddać szczegółów. Nie będę rysować oczu, ust, tych wszystkich rysów, które mogłyby uczłowieczyć tę sylwetkę.

Zamiast tego zanurzam postać w cieniu. Jego sylwetka staje się ciemna, jakby pochłaniała światło. Człowiek w cieniu, bez twarzy, bez wyrazu, jedynie oczy połyskują jak ślepia drapieżnego zwierzęcia w mroku leśnej głuszy.

Cisza między nami staje się coraz gęstsza. Czuję jego wzrok na sobie, ale nie podnoszę głowy.
Kiedy w końcu przestaję rysować, odkładam szkicownik na stół, a właściwie go odrzucam. Rafał podchodzi i staje tuż obok mnie, i zza mojego ramienia patrzy długo na efekt mojej pracy. Ośmielam się zerknąć do góry żeby sprawdzić jego reakcję.
Jego twarz pozostaje nieruchoma, ale błysk w jego oczach gaśnie. Jest przygnębiony. Rozczarowany?

— Więc tak mnie widzisz — mówi w końcu cicho.

Nie odpowiadam. Nie muszę. Przez długi czas Rafał nic więcej nie mówi, tylko patrzy na rysunek, przygryzając lekko wnętrze policzka.

— Technicznie rzecz biorąc są pewne niedociągnięcia... Ale ogółem jest nieźle. Proporcje są zachowane. Szkoda, że nie uwzględniłaś rysów twarzy i całej reszty, ale nic straconego... Możesz mnie narysować jeszcze raz. Wiem, że pewnie masz dosyć tej mojej znienawidzonej gęby... — kącik ust unosi mu się lekko, a ja wtóruję mu cichym śmiechem — ale nie mamy innego żywego modela. Chyba że chcesz rysować samą siebie?

Kręcę głową. Nie chcę. Już wolę rysować jego. Ale portret, który po godzinie powstaje, nadaje się tylko do wyrzucenia. Przynajmniej w mojej opinii, a Rafał też nie jest zadowolony. Uważa, że narysowałam go zbyt płasko i bez wczucia, cokolwiek to znaczy.

Rafał idzie do szafki, wyjmuje czarną tasiemkę, wraca i kładzie ją na stole przede mną. Zerkam na znajomy kawałek materiału. Przecież mam związane włosy, więc po co go przyniósł?

— Zawiążę ci to wokół oczu — mówi cicho, odpowiadając na moje niewypowiedziane pytanie.

Marszczę brwi, spoglądając na niego podejrzliwie.

— Po co?

— Chcę, żebyś ponownie narysowała mój portret. Ale tym razem musisz mnie poczuć. Zapamiętać nie tylko oczami.

Serce uderza mi mocniej. Wiem, co ma na myśli i chyba nie podoba mi się ten pomysł. Ale bądź co bądź to Rafał jest nauczycielem i chyba wie, co robi. A ja powinnam zachować profesjonalizm, prawda? Nie jestem już pewna, gdzie przebiega granica między nauką a czymś, co nie powinno się wydarzyć. Ale posłusznie pozwalam mu zawiązać materiał wokół oczu. Wzdrygam się odruchowo, czując dotyk jego palców z tyłu głowy. Świat wokół mnie rozpływa się w czerni. Słyszę tylko jego oddech i własne przyspieszone bicie serca. Najbardziej obawiam się tego, co ma za chwilę nastąpić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro