Rozdział 28
"Nie mógł jej mieć, ale nie mógł też pozwolić by ktoś inny ogrzał się w jej świetle. Wolał spalić mosty, niż patrzeć, jak przechodzi przez nie do kogoś innego. Jeśli nie mogła być jego, miała nie należeć do nikogo – jak gwiazda strącona z nieba, by nie rozświetlała już niczyich nocy."
Czuję, jak oddech Rafała przyspiesza, jak jego dłonie zaciskają się mocniej na moich plecach, jakby bał się, że za chwilę go zostawię. Może powinnam. Może to byłoby dla nas lepsze. Moje ręce ledwo muskają jego barki. Nagle czuję blokadę przed tuleniem go. Odsuwam się nieznacznie.
— Klara… — szepcze moje imię, a w jego głosie słychać wszystko. Strach. Rozpacz. Ból.
Przymykam oczy. Chciałabym móc powiedzieć mu coś, co uleczy te rany, ale nie ma takich słów.
— Nie potrafię cię nienawidzić, Rafał — mówię w końcu, a moje własne słowa rozcinają mnie od środka. — Ale nie widzę naszej przyszłości. Nie potrafię jej sobie wyobrazić.
Jego ciało zastyga w bezruchu.
— Nie mów tak… — szepcze, ale jest w tym błaganie, którego nie jestem w stanie spełnić.
— Ale to prawda. — Odsuwam się od niego na tyle, by móc spojrzeć mu w oczy. Są pełne bólu. Ciemne, zmęczone, wypełnione czymś, czego nie umiem udźwignąć. — To, co do ciebie czuję… To jest prawdziwe. Ale to nie ma prawa istnieć. Niby jak to sobie wyobrażasz?
Rafał kręci głową, jakby chciał odepchnąć te słowa, jakby wystarczyło zaprzeczenie, żeby stały się nieprawdą.
— Zawsze jest jakieś wyjście — mówi cicho, ale w jego głosie nie ma pewności.
— Nie dla nas — odpowiadam równie cicho, a potem opuszczam wzrok, bo nie mogę dłużej patrzeć na to, jak się łamie. Jak my się łamiemy.
W tej chwili wiem, że nic już nie będzie takie samo.
Nasza miłość nie umiera szybko. Nie gaśnie jak płomień zdmuchnięty jednym podmuchem wiatru. Nie rozpada się w ułamku sekundy, jak szkło rzucone o beton. Nasza miłość kona w męczarniach. Ta gehenna dopiero się rozpoczyna.
Ta miłość dławi się prawdą, której nie da się odwrócić. Leży przygnieciona ciężarem rzeczywistości, walcząc o każdy oddech, o każde „może jednak…”, o każdą resztkę nadziei. Ale nie ma już powietrza.
Tafla prawdy jest zimna, twarda, nieprzepuszczalna. Miłość wciska się pod nią, szuka szczeliny, skrawka światła, drobiny tlenu. Ale tam nie ma nic.
Tylko pustka.
Tylko chłód.
Tylko cichy szept bólu, który nigdy nie zostanie ukołysany w ramionach szczęśliwej przyszłości.
Rafał wyciąga gwałtownie powietrze, jakby się dusił. Jego oczy przymykają się w bólu, jakby chciał zamknąć się przed rzeczywistością której nie jest w stanie znieść.
— Więc to koniec — szepcze.
Spuszczam głowę, dłonie zaciskam w pięści, paznokcie wbijają mi się w skórę, ale nie czuję bólu fizycznego. To nic w porównaniu do tego, jaki ból rozrywa mnie od środka.
— Nie chcę, żeby to był koniec, ale nie ma innego wyjścia, Rafał. Dla nas nie ma przyszłości. Nie widzę tego... To jest... Nie wiem. Mam w głowie mętlik. Ale wydaje mi się, że nie mamy wyboru.
Rafał śmieje się cicho, gorzko, krótko, jakby ten dźwięk wyrwał mu się przypadkiem, jakby był reakcją obronną na rzeczywistość, której nie potrafi i nie chce zaakceptować.
— Zawsze jest wybór, Promyczku — mówi cierpko, ale jego głos brzmi jakby sam nie wierzył w siłę własnych słów.
Kręcę głową, czując jak łzy skapują mi po policzkach.
— Nie w tym przypadku, Rafał. Nie mamy innego wyjścia. Musimy to zakończyć.
— Więc ty to zrób. Ja nie potrafię z ciebie zrezygnować. Nawet jeśli to zakazane, nie odpuszczę. Chyba, że zrobisz to ty.
Cisza która zapada między nami jest gęsta i przytłaczająca, jakbyśmy oboje nagle zanurzyli się w głębinach. Stoję przed nim pomiędzy jego kolanami, patrząc na niego z góry. W jego czarne oczy, w których gaśnie nadzieja.
— Przykro mi... — szlocham.
— Czyli to koniec. Tak po prostu — wydusza.
Przełykam ciężko ślinę. Chcę mu powiedzieć, że nic w tym nie jest "po prostu". Że każdy mój oddech, każde jego wypełnione bólem spojrzenie rozrywa mnie żywcem na strzępy. Że kiedy myślę i mówię "koniec", tak tak jakbym wbijała sobie i jemu ten sam nóż prosto w serca i przekręcała ostrze. Ale nie mówię nic. A Rafał wie. Widzi, że cierpię tak samo jak on. Tylko ja sama decyduję się na ten ból, a on go biernie przyjmuje.
— Patrzysz na mnie z taką miłością, a wbijasz mi nóż prosto w serce. Zabijasz mnie, Klara. Zabijasz mnie... — mówi, przyciągają mnie do siebie mocno. Opieram ręce na jego spiętych barkach.
— Rafał... Tak mi przykro...
Mam wrażenie, jakbym własnoręcznie wepchnęła naszą miłość pod taflę wody i dusiła ją, wierzgającą się, miotającą i błagającą o litość. Czekam, aż znieruchomieje. Czekam, aż skona. Nasza miłość umiera w rozpaczy, walcząc o każdy oddech, o każdą sekundę. Powoli i boleśnie. Duszona pod taflą prawdy. Pozbawiona oddechu nadziei. Skazana na śmierć. Wyrok już zapadł osiemnaście lat temu, kiedy Rafał stał się moim bratem.
W mojej głowie pulsuje cisza. Zbyt wielka, zbyt gęsta. Wciąż czuję na języku ciężar tych słów, którymi zatopiłam naszą miłość. To był cios wymierzony w samą siebie. Moje serce bije jak oszalałe, jakby nie chciało pogodzić się z tym, co właśnie zrobiłam.
Przecież go kocham. Kocham Rafała Sarzyńskiego, każdą jego bliznę, każdą rysę. Wszystko, co w nim piękne i też to, co straszne. A jednak nie umiem postąpić inaczej, jak tylko przerwać nić, która nas połączyła.
I kiedy już mam się poddać, zmienić zdanie, telefon wibruje w mojej kieszeni.
Drgam gwałtownie, jakby mnie coś poraziło. Jakbym przypomniała sobie, że istnieje świat poza murami tego pokoju. Sięgam po urządzenie i widzę na ekranie imię: Patryk.
Mój oddech grzęźnie gdzieś w gardle. Przez ułamek sekundy rozważam, czy odebrać. Rafał nie odrywa ode mnie wzroku, patrzy, jakbym trzymała w dłoni coś, co za moment go unicestwi. Ale naciskam zieloną słuchawkę.
— Patryk?
— Klara! — Jego głos jest pogodny, jakby nic złego nie mogło się wydarzyć w tym momencie. — Chciałem ci złożyć życzenia. Szczęśliwego Nowego Roku. Naprawdę cię polubiłem i pomyślałem, że zadzwonię. Jak tam spędziłaś wieczór?
Zaciskam powieki. Nowy Rok. Jak ironicznie to brzmi, gdy właśnie przepadło wszystko, co znałam. Głos Patryka tak bardzo kontrastuje z nastrojem, jaki panuje wewnątrz mnie i pomiędzy mną, a Rafałem.
— Dziękuję, Patryk. Ja tobie też życzę wszystkiego najlepszego w Nowym Roku. Oddzwonię za chwilę, dobrze? — udaje mi się wykrztusić.
— Jasne. Wszystko w porządku?
Zerkam na Rafała. Jego szczęka jest napięta, jego dłonie drżą, oczy błyszczą niezdrowym blaskiem. Nie odpowiadam Patrykowi. Rozłączam się, zakładam buty i ruszam w stronę drzwi.
Nie docieram do nich. Rafał jest szybszy. Zanim zdążę sięgnąć po klamkę, jego ramię zaciska się wokół mojej talii, a drugą ręką wyrywa mi telefon.
— Rafał, co ty robisz... — syczę i szarpię się, próbując odebrać mu telefon.
Nie słucha mnie. Jego palce mocno zaciskają się na obudowie urządzenia, a on dyszy mi w kark, trzymając mnie z całej siły.
— Rafał!
— Nie mogę zatrzymać cię przy sobie — mówi niskim, lodowatym głosem. — Ale nie pozwolę, żebyś była z kimś innym.
Mój żołądek zaciska się w twardy węzeł, a po karku przebiega mi dreszcz.
— O czym ty mówisz? Chcę tylko iść porozmawiać z kolegą...
— Myślisz, że nie widzę, że coś między wami jest? — Jego głos jest cichy, ale napięty jak struna. — Myślisz, że nie czuję, co się dzieje? Zdałaś sobie sprawę, że z nami koniec, więc będziesz teraz szukać pocieszenia u niego.
— Rafał, proszę… Puść mnie natychmiast.
Wyswobadzam się z jego uścisku, oddychając ciężko. Stoimy na przeciwko siebie, mierząc się iskrzącymi spojrzeniami. Gniew i poczucie jakiegoś buntu rozsadza mnie od środka.
— Ty naprawdę sądzisz, że możesz ot tak odejść, a potem po prostu być z nim? — syczy Rafał, a w jego oczach pojawia się coś, co widziałam u niego tylko raz.
Mrok.
Nie ten znajomy, który zawsze go otacza. Ten jest dziki i nieobliczalny. Znam go. Tak samo patrzył na mnie wtedy, kiedy nazwał mnie suką.
— Oddaj mi telefon — mówię cicho, ale w moim głosie pobrzmiewa drżenie strachu.
— Nie.
— Rafał…
— Nie! — warczy.
Robi krok w moją stronę, a ja się cofam. Czuję, jak moje plecy napotykają chłodną powierzchnię drzwi. Nie mam gdzie uciec. On mi nie pozwoli.
— Nigdzie nie pójdziesz, Promyczku. — Jego głos jest twardy jak stal.
Cisza w pokoju gęstnieje, przesycona elektrycznym napięciem, jakby za chwilę miało uderzyć piorunujące wyładowanie.
— Nie możesz mi rozkazywać, Rafał. — Moje serce wali jak oszalałe, ale próbuję brzmieć stanowczo. — Nie możesz mieć mnie na własność. Nie możesz mnie kontrolować.
— Naprawdę? — prycha. Jego oczy błyszczą niebezpiecznie, zaciska szczękę, tak mocno, że mięśnie na jego twarzy rysują się wyraźnie pod skórą. — Bo wygląda na to, że właśnie to robię. Nie sprzeciwisz mi się.
— To chore! — Unoszę głos. — Zachowujesz się jak jakiś... jakiś szaleniec!
— Bo nim jestem! — wybucha. — Zrozum to w końcu! Myślisz, że teraz po prostu wyjdziesz stąd i będziesz żyć, jak gdyby nigdy nic? Że pójdziesz do niego?! Myślisz, że ci na to pozwolę?
— Nie wiem, co zrobię, ale wiem jedno — wskazuję na niego drżącą dłonią — to, co teraz robisz, jest chore! To ci się włącza, gdy jesteś zazdrosny. Musisz się opanować... Uspokój się. Czemu zachowujesz się, jak psychopata? Co ci się dzieje? Dlaczego nagle tak się zachowujesz?
Rafał uderza z całej siły otwartą dłonią w ścianę.
— Bo nigdy nie musiałem cię tracić! Tak definitywnie. Nieodwołalnie... — Jego głos łamie się, a w jego oczach wściekłość miesza się z czymś jeszcze. Z desperacją. Zbiera się na oddech, ale jego klatka piersiowa unosi się szybko, jakby walczył z samym sobą.
— To nie moja wina! — Czuję, jak moja twarz płonie od emocji. — To rzeczywistość, Rafał! Nie możemy być razem! Nie możemy, rozumiesz?!
— To nieprawda — kręci gwałtownie głową.
— To prawda. Nasz związek nie ma prawa istnieć. Bylibyśmy wyrzutkami.
— Klara... — Mówi moje imię w taki sposób, jakby sprawiało mu fizyczny ból.
— Nie potrafię cię nienawidzić... Ale nie widzę też dla nas przyszłości. To niemożliwe. Ja chcę mieć normalną rodzinę, której nigdy nie miałam. Zrozum
... Zawsze marzyłam o tym, żeby mieć dzieci i zapewnić im wszystko, czego potrzebują... A z tobą to niemożliwe...
Coś w nim pęka. Widzę to w jego oczach, w sposobie, w jaki jego ręka, trzymająca mój telefon, opada wzdłuż ciała. Jego usta rozchylają się jak do słów, ale żadne nie padają.
— Czyli chcesz mnie opuścić. Zostawić... — szepcze w końcu. — Uważasz, że nie mogę ci tego dać.
— Nie możesz, chociaż nie ma w tym twojej winy. Przykro mi...
Patrzy na mnie tak, jakbym właśnie wyrwała mu serce gołymi rękami. Ale nie było innego wyjścia. Może zawsze było nieuniknione, że ta miłość nie przetrwa. Może Rafał nie jest zdolny do normalnej, zdrowej realacji. Może rzeczywiście jest tak poraniony, że nie umie kochać, tworzyć stabilnego emocjonalnie związku. W tym momencie to do mnie dociera. Widzę, jak jest pokrzywiony. Jaki ciężar za sobą ciągnie. Nie wiem, czy udźwignęłabym to razem z nim.
— Oddaj mi telefon, Rafał — mówię cicho, nie patrząc mu w oczy.
— Nie ma mowy.
— Oddaj mi go. Natychmiast.
Robię krok w jego stronę, wyciągam dłoń, ale on odsuwa się, wciąż zaciskając palce na moim telefonie. Na jego twarzy maluje się determinacja granicząca z przeraźliwą desperacją.
— Proszę cię, Klara. Nie podejmuj decyzji teraz. Poczekaj do rana — niemal szepcze.
— Nie mam na co czekać. Nie widzisz, jak ty się zachowujesz? Nie widzisz, że to szaleństwo?
— Chcę, żebyś dała sobie czas. Żebyś pomyślała bez emocji. Proszę... Błagam — Jego głos łamie się na ostatnim słowie.
Stoję przed nim, napięta, wściekła, zraniona. Chcę się wyrwać z tego pokoju, ale jego słowa, jego spojrzenie... Przygważdżają mnie do miejsca. Nie wiem, czy to tylko zmęczenie, czy ten koszmar przytłacza mnie tak bardzo, że w końcu się poddaję.
— Dobrze. — Wypuszczam powietrze. — Zostanę do rana. A potem odwieziesz mnie do domu.
Nie odzywa się, tylko kładzie wyłączony telefon na szafce nocnej, ale nie przesuwa go w moją stronę. Nadal trzyma kontrolę.
Nie walczę już. Nie mam siły. Wślizguję się pod kołdrę i odwracam do niego plecami. Słyszę, jak siada na podłodze, jak opiera się o ścianę i oddycha miarowo przez nos.
— Śpij, Klara — mówi cicho.
Zaciskam powieki i po długim czasie pozwalam, by ciemność pochłonęła mnie w końcu całkowicie. On chyba nie śpi do bladego rana.
Kiedy się budzę, nie mam zamiaru z nim rozmawiać, a on również się porusza żadnego tematu.
Pakujemy się w milczeniu. Rafał unika mojego wzroku, ale jego dłonie zaciskają się w pięści przy każdym moim ruchu. Czuję napięcie, ale nie komentuję go. Chcę po prostu wrócić do siebie. Odzyskać wolność i kontrolę nad własnym życiem.
— Zawieziesz mnie do domu? — pytam cicho, gdy schodzimy na parking.
Rafał nie odpowiada od razu. Otwiera bagażnik, wkłada moje rzeczy i zamyka go z trzaskiem.
— Tak. — Jego głos brzmi spokojnie. Zbyt spokojnie.
Wsiadam do auta i zapinam pas. Patrzę przez szybę na poranne światło i opustoszałe ulice.
Ruszamy w milczeniu i nie odzywamy się do siebie przez całą drogę. Po kilku godzinach orientuję się, że coś jest nie tak. Rafał nie kieruje się na Lublin, tylko skręca.
— To nie jest droga do Lublina. — Marszczę brwi, spoglądając na niego.
— Wiem — odpowiada spokojnie.
— Rafał. Ty przecież jedziesz do...
— Do Kazimierza — odpowiada jakby to było oczywiste.
Serce podchodzi mi do gardła i zaciskam zęby w złości.
— Dlaczego? Przecież ci mówiłam, że nie wracam do ciebie. Nie chcę jechać z tobą do Kazimierza.
— Tam jest twoje miejsce.
— Nie masz prawa decydować za mnie! — Czuję, jak złość eksploduje w moich żyłach.
— Uspokój się. Nie chcę cię więzić. — Spogląda na mnie kątem oka. — Chcę cię uczyć. Przygotować. Pokazać ci świat, którego jeszcze nie znasz. Przecież sama mówiłaś, że chcesz iść na ASP. Dam ci wszystko, czego potrzebujesz, by się tam dostać. Beze mnie tegi nie osiągniesz. Pomogę ci.
— Nie chcę twojej pomocy! — prycham.
— Chcesz. — Przyciska pedał gazu mocniej. — Po prostu boisz się ją przyjąć. Myślisz, że będę czegoś chciał w zamian. Możesz być spokojna. Nie zrobię niczego wbrew twojej woli.
— Właśnie to robisz — syczę, obejmując się ciasno ramionami.
— Nie. Po prostu jeszcze tego nie widzisz. Odpuść.
— Rafał!
— Przysięgam, że nie zrobię ci krzywdy. — Jego dłonie mocniej zaciskają się na kierownicy. — Nie dotknę cię. Nie zmuszę do niczego, poza jednym – do nauki. Do tego, byś była gotowa na ASP. Bo wiesz, że masz talent, ale nie masz techniki. A ja mogę cię jej nauczyć. Twoja babcia by tego chciała.
Milknę, oddycham szybko, próbując zrozumieć, co on właściwie robi.
— Dlaczego? — szepczę w końcu. — Dlaczego nie odpuścisz?
— Bo jeśli nie mogę cię mieć, to przynajmniej mogę dać ci przyszłość.
Patrzę na niego i widzę coś, czego wcześniej nie dostrzegałam. Rafał nie chce mnie zatrzymać jako kochankę. On chce mnie zatrzymać jako część swojego świata.
Tylko czy naprawdę o to mu chodzi? Czy to nie jest jakiś podstępny sposób, by mnie osaczyć i zniewolić? Przestałam mu ufać wczoraj, paradoksalnie po tym, jak wyznał mi prawdę. Nie wiem, czy będę potrafiła mu zaufać po tym wszystkim. Jest w nim mrok, którego nie umiem rozświetlić w żaden sposób. Mrok, który skrzętnie w sobie skrywa i uwalnia tylko wtedy, gdy traci coś, na czym mu najbardziej zależy. Gdy traci mnie. Czy będę umiała wyciągnąć go mroku, jeśli ten mrok okazał się chorą obsesją na moim punkcie? Jeśli chciałabym to zrobić, byłby tylko jeden sposób. Być z nim. A ja przecież już tego nie chcę. Nie mogę chcieć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro