Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25

"Sztuka to niemy krzyk tysięcy artystycznych dusz, przekraczający granice czasu i przestrzeni i niosący w sobie wartości, które nigdy nie blakną oraz emocje, które dotykają jak żywe."

Popijam kawę, obserwując jak Rafał nalewa gorącą herbatę do termosu. Wymyślił na dzisiaj jakąś wycieczkę i teraz szykuje dla nas prowiant. Jeszcze nie udało mi się go skłonić do zdradzenia, gdzie mnie chce zabrać, ale podejrzewam że to dłuższa wyprawa. Na jego prośbę spakowałam do torby sukienkę i odzież na następny dzień, więc chyba zostaniemy gdzieś na noc.

— Posłodzić ci? — pyta Rafał, podnosząc nieznacznie jeden termos.

— Tak. Poproszę. Dwie łyżeczki. Nie lubię gorzkiej, zwłaszcza z termosu — odpowiadam i z uśmiechem patrzę jak Rafał dodaje do mojej herbaty cukru.

Prawie wszystko już gotowe. Za chwilę możemy jechać, ale nagle ktoś dzwoni domofonem. Rafał wychodzi na korytarz, otwiera przyciskiem furtkę, a ja podążam za nim, ciekawa kogo tam niesie o tej porze. Dopiero dochodzi dziewiąta. Ziewam przeciągle i poprawiam wokół bioder czarny golf pożyczony od Rafała, czekając na tego niespodziewanego gościa. Golf pachnie nim, kawą i czymś męskim, więc zaciągam się z przyjemnością.

Rafał otwiera drzwi i aż zakrztuszam się śliną, widząc na progu Liliannę Mazur w eleganckim beżowym płaszczu.

— O... Cześć — mówi, nie patrząc na Rafała tylko na mnie. — Eee... Tak sobie pomyślałam bo akurat przejeżdżałam niedaleko i... — wraca spojrzeniem na Rafała, rumieniąc się lekko. — Wpadłam zapytać, a właściwie zaproponować, czy nie chciałbyś spędzić z nami Sylwestra... — wypala, co jakiś czas rzucając mi skonsternowane spojrzenie.

Rafał unosi brwi i odsuwa się nieco do środka.

— Cóż... Mamy już plany ale jeśli chcesz wejść...

Coś się we mnie zaczyna gotować ale zaciskam usta i milczę, obserwując rozwój sytuacji.

— Wybacz mi bezpośredniość, ale... Czy ty z nią... — zaczyna Lili.

— Lili... To chyba nie twoja sprawa? — ucina cierpko Rafał, chrząkając zdegustowany.

Ja też jestem zniesmaczona jej wścibstwem i brakiem wyczucia. Kto jej dał prawo do komentowania czyichkolwiek wyborów? Nawet jeśli Rafał jej wpadł w oko to nie znaczy, że może sobie tak przychodzić i pytać o jego życie osobiste.

— No wiem, wybacz — tłumaczy się cała czerwona na twarzy, jednak ciągnie dalej. — Ale przecież ona jest...

— Dużo młodsza, zgadza się — wchodzi jej w słowo Rafał, a ja mam wrażenie, że dziewczyna chciała powiedzieć coś innego. Zagryza pomalowane pomadką usta i milknie z dziwną miną. Patrzy na nas z uniesionymi brwiami, a następnie odzywa się chłodnym tonem.

— No to udanego Sylwestra... — mówi niemal przez zęby. — I szczęśliwego nowego roku. Pójdę już, mam jeszcze zrobić zakupy...

— Dzięki, że o mnie pomyślałaś, to miłe. Udanego wieczoru, pozdrów rodziców — rzuca Rafał i kiedy Mazur znika za furtką, zamyka drzwi i wypuszcza powietrze z płuc.

— Czy to nie dziwne? — pytam, wpatrując się uważnie w Rafała.

— Nie wiem — wzrusza ramionami. — Faktycznie od początku była trochę namolna. Ale może teraz odpuści — mówi Rafał i przyciąga mnie do siebie, całując.

Odpycham go lekko i nie daję się zbić z tropu.

— Była mocno zdziwiona widząc nas razem. To aż taki szok?

— No wiesz... Dzieli nas szesnaście lat. Niektórzy mogą być zgorszeni takim związkiem, zwłaszcza że ty masz dopiero dziewiętnaście. Ktoś by mógł powiedzieć że to niestosowne.

— W lutym skończę dwadzieścia lat.

— To bez różnicy, skarbie.

— Czyli różnica wieku to taki problem?

— Dla niektórych... Nasz związek może wzbudzać kontrowersje — wzrusza ramionami Rafał i zasępia się.

— Olejmy to — wzdycham i macham ręką. — Mamy jechać na wycieczkę, pamiętasz?

— Tak. Spakowana? Gotowa na cały dzień pełen wrażeń?

Kiwam głową i po kilkunastu minutach jesteśmy już w drodze. Rafał jest trochę milczący, ale co jakiś czas gładzi mnie rozpostartą dłonią po udzie albo bierze moją dłoń i przyciska do ust. Uśmiecham się do niego, co jakiś czas zagadując o cel podróży. W końcu kiedy wjeżdżamy na drogę ekspresową domyślam się już, dokąd mnie zabiera.

— Jedziemy do Krakowa? — zgaduję.

— Zgadza się.

— Coś ty wymyślił?

— Spodoba ci się, zaufaj mi — rzuca mi ciepłe spojrzenie.

Cieszę się, że po tej okropnej nocy uspokoił się i między nami nie ma negatywnych emocji. Spoglądam przez okno na zasnute zimową mgłą pola i wzniesienia, które przesuwają się jak obrazy w starym filmie. Z każdym kilometrem czuję, jak narasta we mnie podekscytowanie. W drodze popijam sobie słodzoną herbatkę i opowiadam Rafałowi o moich przeżyciach z babcią Zosią. Po trzech godzinach jazdy, i dodatkowej godzinie w trakcie której przebijaliśmy się jeszcze przez zatłoczony Kraków, w końcu jesteśmy na miejscu. Patrzę na budynek Muzeum Książąt Czartoryskich. Z ekscytacją wyskakuję z samochodu i podnoszę ręce do ust. Rafał wymyślił randkę po muzeum... Dla wielu dziewczyn być może byłoby to oznaką nudziarstwa, ale ja jestem zachwycona. Nigdy nie byłam w tym muzeum, a są tu naprawdę perełki światowego malarstwa. "Dama z gronostajem" autorstwa Leonardo da Vinci chyba jest wisienką na torcie.

— Ale czy muzeum jest dzisiaj czynne? — pytam, rozglądając się po prawie pustym parkingu.

— Nie martw się tym. Mam wszystko dogadane z kustoszem.

— Wow... Ma się te znajomości, będąc Rafałem Sarzyńskim, co?

— Znalazłbym kilka plusów, i to jest właśnie jeden z nich — odpowiada Rafał z uśmiechem, po czym prowadzi mnie do wejścia.

Marmurowe posadzki, delikatny zapach werniksu unoszący się w powietrzu i echo po każdym naszym kroku spowijają wnętrze muzeum aurą dostojności. Zostawiamy kurtki w szatni i wchodzimy do pierwszej sali ekspozycyjnej. Nie czuję się ekspertką od sztuki, a perspektywa zwiedzania z kimś, kto sam jest słynnym artystą, jest z jednej strony ekscytująca, a z drugiej trochę onieśmielająca. Ale przecież to Rafał, mój Rafał, więc nie mam kogo się wstydzić.

— Może zacznijmy od tego — Rafał wskazuje na obraz, na którym rozgrywa się scena pełna ruchu i emocji.

To „Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem” Rembrandta. Barwy są ciemne, głębokie, niemal mroczne, ale światło wyłaniające się z chmur oświetla centralną postać.

— Zobacz, jak Rembrandt operuje światłem. — Rafał pochyla się lekko do przodu, jego dłoń wskazuje drobne szczegóły. — Nie chodzi tylko o rozjaśnienie sceny. To światło prowadzi nasz wzrok, zmusza, żebyśmy patrzyli dokładnie tam, gdzie chce artysta.

Przyglądam się scenie w poczuciu dziwnego odrealnienia i połączenia z pokoleniami ludzi, którzy patrzyli na ten obraz, a także z samym jego autorem.

Rafał prowadzi mnie pewnym krokiem w stronę wielkiego płótna, które od razu przykuwa uwagę swoją dramatyczną atmosferą. Gdy staję przed nim, czuję dziwny ucisk w piersi. To „Zakuwana Polska” Jana Matejki.

Obraz jest ogromny, pełen szczegółów, ale to, co najbardziej uderza, to emocje, które z niego biją. Postać kobiety uosabiającej Polskę, zakuwana w kajdany przez obcych oprawców, jest jednocześnie dumna i zrozpaczona. Jej oczy zdają się patrzeć w dal, jakby szukały nadziei, której na obrazie nie ma.

— To... przytłaczające. — Mój głos jest cichy, ale w pustej sali wybrzmiewa wyraźnie.

— I właśnie o to chodziło Matejce — mówi Rafał, stając obok mnie. Jego głos jest spokojny, ale słychać w nim napięcie. — Chciał, żebyśmy czuli ten ciężar. Żebyśmy pamiętali. Żebyśmy poczuli te emocje.

Wskazuje dłonią na szczegóły obrazu.

— Spójrz na tych żołnierzy, którzy ją krępują. Widzisz, jak zimne są ich twarze? To nie ludzie, to narzędzia opresji. Ich zbroje połyskują, ale to tylko pusta fasada. Wykonują rozkazy niczym bezduszne maszyny.

Podążam za jego spojrzeniem. Na dole obrazu dostrzegam połamane krzyże i zniszczone księgi.

— Symbole zniszczonej wiary i kultury — tłumaczy Rafał. — Ale zobacz na jej twarz. Ta Polska, choć zraniona, nie jest złamana. To jest klucz.

Patrzę na twarz kobiety. Jest w niej coś niezwykłego — siła, która wydaje się trwać mimo wszystko.

— Jak on to zrobił? — pytam, próbując ogarnąć ogrom emocji, które ten obraz we mnie wywołuje. — Niesamowite.

Rafał uśmiecha się lekko, choć w jego oczach widzę cień powagi.

— Matejko był mistrzem detalu, ale nie chodziło tylko o technikę. Jego obrazy to manifesty. Każdy pociągnięcie pędzla było świadome, każde światło i cień miały znaczenie. Tu nie ma miejsca na przypadek.

Patrzę na obraz jeszcze chwilę, próbując zapamiętać każdy szczegół. Rafał kładzie mi dłoń na ramieniu i całuje mnie w czubek głowy.

— To sztuka, która nie pozwala zapomnieć, Klara. Właśnie dlatego chciałem ci to pokazać. Sztuka jest pomostem między pokoleniami. To coś więcej. Niektórzy twierdzą, że sztuka jest czymś zbędnym, czymś niepotrzebnym. A takie dzieła ja to pokazują, że wręcz przeciwnie.

Jego słowa zostają ze mną, gdy idziemy dalej. Cokolwiek Matejko chciał przekazać, udało mu się. Czuję to głęboko, jakby ten obraz mówił nie tylko o przeszłości, ale też o czymś więcej — o nadziei, o sile, o nas. O tym że jako naród nadal trwamy, połączeni wspólną historią, przeszłością, teraźniejszością i przyszłością.

— To niesamowite, że w obrazie można ukryć tyle treści... Tyle detali... Pewnie Matejce zajęło to mnóstwo czasu. Ale efekt jest niesamowity.

— Tak samo albo podobnie jest w portretach, ale tu już dochodzi coś indywidualnego. Psychologia, prawda ukryta w wyrazie twarzy czy mówie ciała i symbolach. I to właśnie teraz zobaczysz. — Rafał prowadzi mnie do końca sali, gdzie na ścianie zabezpieczona gablotą wisi „Dama z gronostajem” Leonarda da Vinci.

Staję przed obrazem i przez moment tracę oddech. Twarz młodej kobiety jest tak idealna, tak spokojna, a jednocześnie jej spojrzenie zdaje się przenikać wszystko. Gronostaj w jej ramionach wydaje się niemal żywy, jego sierść tak miękka, że ma się ochotę ją dotknąć.

— Cecylia Gallerani — mówi Rafał, stając obok mnie. — Była kochanką Ludwika Sforzy, władcy Mediolanu. Ten gronostaj to symbol czystości, ale też odniesienie do Ludwika, który nosił przydomek „Biały Gronostaj”.

— To niesamowite, Rafał. Jak Leonardo to zrobił? Jak uchwycił coś takiego?

— Wszystko tkwi w detalach, Klara. Spójrz na jej rękę. Widzisz te delikatne przejścia światłocienia? — Rafał wskazuje na obraz. — Da Vinci nie malował konturów, tylko pozwalał, żeby światło i cień tworzyły kształty. To technika, którą nazwał sfumato. Dzięki temu obraz wydaje się tak realistyczny, niemal żywy.

Patrzę na obraz, a potem na Rafała. Jego twarz jest pełna pasji, oczy błyszczą, jakby opowiadał o czymś, co kocha bardziej niż siebie. Właśnie to mnie w nim fascynuje — jego świat wewnętrzny jest tak bogaty, tak intensywny, że chcę być jego częścią. To, co widziałam w nocy wcale mnie od niego nie odsunęło, lecz zbliżyło jeszcze bardziej. Cieszę się, że pozwolił mi zajrzeć za zasłonę. Tak naprawdę pokazał mi nie tylko swoją tajną pracownie, ale wnętrze swojego serca i umysłu.

— Nadal masz zamiar malować... No wiesz, tak straszne obrazy? — zagaduję, nadal wpatrując się w symetryczną twarz Cecylii.

— Nie wiem... Ciężko mi odpowiedzieć, Klaro. Moja sztuka jest manifestacją tego, co we mnie tkwi głęboko. Zawsze maluję to, co mnie porusza, co przekazuje moją perspektywę. Mam tworzyć wbrew sobie urocze krajobrazy? Byłyby puste. Bez przekazu. Ot jak zwykłe serwetki z drukowanymi na nich ozdobami leżące na stołach. Ja nie maluję serwetek, Klaro. Nie maluję dla samej estetyki.

— Rozumiem... Nie chcę, żebyś się zmuszał do czegokolwiek. Po prostu zastanawiam się, czy malowanie takich... rzeczy... Ci służy — bąkam, chwytając go za rękę żeby nie myślał, że go krytykuję lub próbuję nim sterować.

— Nie wiem. Być może nie. Ale nie mówmy teraz o tym. Jesteś już głodna? — zmienia temat.

— Oj... Bardzo. Proponujesz coś?

— Masz ochotę przejść się po jarmarku świątecznym? Zjemy coś i potem pojedziemy w miejsce, gdzie spędzimy wieczór i noc.

— Jakie miejsce?

— Zobaczysz...

Już nie mogę się doczekać. Z moim ukochanym u boku mogłabym świętować nadejście Nowego Roku gdziekolwiek, i byłabym tak samo szczęśliwa. Wspinam się na palce i całuję go, a on obejmuje mnie mocno, tak jakby nie chciał mnie już nigdy wypuścić z ramion. W jego onyksowych oczach wciąż kryje się jakaś tajemnica, ale mam nadzieję, że wkrótce Rafał mi ją wyjawi. I wtedy nic już nas nie będzie dzielić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro