Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24

"Zanurzenie się w mroku jest jak tatuaż wypalony w duszy – czarny, nieusuwalny, wżera się w najgłębsze warstwy istnienia, zostawiając ślad, którego żadna siła nie zmyje. Nawet jeśli wyblaknie, jego cień zawsze przypomni, że kiedyś pozwoliłeś ciemności wniknąć pod powierzchnię umysłu.”

Łóżko wciąż pachnie nim, ale jest już zimne. Czekam na niego od kilku minut, jednak nie słyszę, żeby krzątał się na dole w łazience czy w kuchni. Narzucam na siebie szlafrok i schodzę do salonu. Cisza panująca wokoło jest aż przytłaczająca. Pod stopami czuję chłód posadzki, kiedy wychodzę na zimny korytarz. Tutaj zawsze jest chłodniej bo na ścianie wisi tylko jeden nieduży grzejnik. Idę do kuchni i sprawdzam, czy nie ma tam Rafała. Pusto. W łazience też go nie ma. A więc musi być w pracowni albo w palarni. Wybieram pierwszą opcję, bo nie uśmiecha mi się wychodzenie na dwór w środku nocy. Wspinam się schodami na górę i zaglądam do ciemnej pracowni. Zapalam światło. Tu też nikogo nie ma. Stoi tylko sztaluga z pustym płótnem.

— Rafał? — szepczę lekko spanikowanym już głosem. — Gdzie ty się podziewasz?

I nagle słyszę jakiś szelest i coś, co przypomina... Szloch? Ale skąd dobiega ten głos?

— Rafał! — wołam nieco głośniej. — Gdzie jesteś? Jesteś w tej swojej tajemniczej pracowni, tak?

Zaczynam szukać po ścianach czegoś, co mogłoby być ukrytym przejściem. Może jestem naiwna, ale wydaje mi się, że skoro Rafała stamtąd słychać, to musi być tutaj jakaś szczelina. Nagle drgam, bo za sobą na schodach słyszę jego kroki. Odwracam się i widzę jego postać. Jego klatka piersiowa unosi się i opada w rytmie drżących oddechów. Cały jest roztrzęsiony i dyszy, jakby przed chwilą przebiegł maraton. Najgorsze, że na jego koszulce widzę ciemne plamy. Krew we mnie zamarza na myśl, że nie jest to pot.

— Rafał... Co się dzieje? Gdzie ty byłeś?

Chcę do niego podejść, ale on podnosi rękę i powstrzymuje mnie, kręcąc głową.

— Wiem, że odejdziesz. Zostawisz mnie.

— Co ty mówisz? Rafał! Przestań opowiadać bzdury. Niby dlaczego miałabym odejść? Przecież ci mówiłam... Kocham cię. Nie wierzysz mi?

— Wierzę. Ale kiedy dowiesz się prawdy, znienawidzisz mnie równie mocno, jak mnie kochasz — mówi jak w jakimś transie. 

— To niemożliwe. Proszę cię, uspokój się. Usiądźmy i porozmawiajmy.

— Klara... Ja nie zasługuję na ciebie. A ty nie zasługujesz na taki los.

— Jaki los? Powiesz mi, o co chodzi? Chodzi ci o to, że przynosisz nieszczęście, tak? Myślisz, że byłabym z tobą nieszczęśliwa? Bo jesteś poraniony przeszłością? Rozumiem, że jesteś skrzywdzony, że masz problemy... Ale przecież razem damy sobie z tym radę. Ja naprawdę jestem wyrozumiała. Tylko mi mów otwarcie, co cię trapi.

— Jesteś dla mnie za dobra. Niszczę cię... — odpowiada, ocierając wierzchem dłoni krew przy kąciku ust.

— Przestań tak mówić... — szczepczę, ledwo powstrzymując się od płaczu.

Podchodzę do niego i biorę jego spoconą ale zimną twarz w dłonie, patrząc mu prosto w oczy. On chce odwrócić głowę ale mu nie pozwalam. Zamyka więc oczy.

— Patrz na mnie. Rafał. Spójrz mi w oczy...

Robi to. Patrzy na mnie, a półmroku jego oczy wydają się bezdennie czarne. Przez ciało przebiega mi zimny dreszcz chwilowego przerażenia. Ale to tylko reakcja ciała. To nic nie znaczy.

— Powiesz mi, co cię tak męczy, że nie możesz spać?

— Wiele spraw... Zbyt wiele — szepcze. — Tak naprawdę cała moja przeszłość jest jak cień, którego nie mogę się pozbyć. To czerń, która mnie pochłania. A ty jesteś przyszłością, światłem, jednak im mocniej do ciebie lgnę, tym szpony przeszłości bardziej ciągną mnie w tył, oplatają niczym duszący bluszcz. Chcesz zobaczyć mój mrok? — pyta jakby rzucał mi wyzwanie.

— Chcę. Pokaż mi...

Rafał podchodzi do ściany pełnej półek z książkami i naciska jakiś ukryty przycisk, a po chwili ukazuje się dość szerokie przejście, za którym zieje tylko ciemność. Rafał przepuszcza mnie pierwszą i sam wchodzi zaraz za mną, zapalając kilka małych światełek, które nagle rozświetlają dość duży pokój na poddaszu, wypełniony setkami obrazów złożonych na stosy lub opartych o ścianę. W powietrzu tak jak w tamtej pracowni unosi się zapach farb zmieszany z cierpką wonią terpentyny oraz drewna.

Najnowszy obraz jest jeszcze na sztaludze. Dostrzegam na nim postać mężczyzny, który rzuca cień pochłaniający go wstrętnymi szponami. Twarz ubrudzona jest czarnymi łzami cieknącymi z czarnych, pustych oczu. Ręce ubroczone ma czarną mazią, a w miejscu serca jest czarne wgłębienie... Pustka.

— Rafał... Naprawdę tak siebie postrzegasz... — szepczę ze łzami w oczach. On nienawidzi samego siebie. To okropne, jak można żyć w takim stanie? To agonia rozłożona w czasie na lata.

Słyszę za sobą ruch. Rafał osuwa się na podłogę i siada, opierając się o ścianę. Po jego bladej twarzy spływają łzy zmieszane z potem i krwią. Rozglądam się, patrząc po kolei na inne obrazy. Niektóre są jeszcze bardziej przerażające niż ten najnowszy. Widzę sceny, których nawet producenci horrorów nie umieściłby w filmach. Przykładam rękę do ust i gapię się na te okrutne obrazy.

— Dlaczego malujesz takie straszne rzeczy? — pytam, widząc obraz przedstawiający zakonnicę z zakrwawioną twarzą która leży martwa na podłodze, a nad nią stoją małe dzieci i przyglądają się z niewinnością wymalowaną na swoich buziach.

— Nie ponieśli kary... Więc wymierzam sprawiedliwość za pomocą sztuki. Dziesięć lat temu dyrektorka ośrodka została skazana za znęcanie się nad dziećmi... Na dwa lata w zawieszeniu. Dopiero później zmieniono karę na dwa lata bezwzględnego więzienia. Już jest ja wolności — prycha gorzkim śmiechem, kręcąc głową. — A jej pomocnice... Nigdy nie poniosły żadnej kary prócz zawiasów. Mimo naszych zeznań. Mimo świadków. Upiekło im się. Więc wymierzam im karę w ten sposób... — patrzy na stosy mrocznych obrazów. 

— Ale... Rozumiem, że one was skrzywdziły. Tylko czy nie powinieneś im przebaczyć? Odpuścić to?

— Nie potrafię. To co nam robiły, jest niewybaczalne. Nie wiesz, jakie to ma skutki do dzisiaj na tych ludzi, którzy to przetrwali. Wielu popełniło samobójstwo, wielu wylądowało za kratkami, są też przestępcy, często seksualni. I tacy jak ja, którzy nie potrafią żyć normalnie, ciągle wracając do tamtych ciemności.

Oplatam się ramionami, bo nagle zrobiło mi się zimno. Jestem przerażona. Widzę obraz jakiegoś chłopaka, który zamiast oczu ma dwa ziejące pustką oczodoły. Trzyma kartkę z napisem "Teraz już widzę". Robi mi się niedobrze. Trzymając się za brzuch wydostaję się stamtąd i zbigam do łazienki, gdzie próbuję zwymiotować do toalety, trzęsąc się z zimna i odrazy, ale nic nie wydostaje się ze ściśniętego żołądka, prócz sporej ilości śliny. Wypluwam ją i prostuje się z głębokim oddechem.

A więc to przede mną ukrywał. To jest to cierpienie, które w sobie nosi. To jest ten mrok, z którego mam go na prośbę babci wyciągnąć. I zrobię to... Choćbym miała ubrudzić ręce po same łokcie. Nawet i serce.

Obmywam twarz i przepłukuję usta po czym wracam na górę. Mijam oparte o ścianę dwa obrazy. Jeden jest mój, ten który kupił na licytacji Rafał. Drugi natomiast przedstawia płonący w środku lasu samochód. Szalejące płomienie wyrastają nad karoserię, a dym wydaje się niemal wydostawać z obrazu. Nie mam czasu go teraz analizować. Zostawiam te wszystkie dzieła sztuki i podchodzę do Rafała.

Wciąż siedzi w tym samym miejscu ze zwieszoną głową. Siadam obok niego i opieram głowę o jego ramię. Czuję, że mężczyzna drży. Kiedy chwytam jego zimną dłoń, nam wrażenie jakby dotykała mnie nie tylko jego skóra, ale i całe jego cierpienie. Drży, jakby przenosił na swoich barkach ciężar całego cierpienia, które widział. Jego palce są skostniałe, jakby nie czuły niczego, a ja... Próbuję rozpaczliwie ogrzać je swoim ciałem, swoimi dłońmi, które są wciąż ciepłe od troski, od miłości.

— Rafał... To wszystko... To jest przerażające... Sądzę, że powinieneś z tym zerwać dla własnego dobra. Malowanie tych wspomnień czy też wyobrażeń zemsty nie da ci ulgi. Będziesz wsiąkał w jeszcze głębszy mrok. Nie bądź jak one. Nie pozwól, by cię zniszczyły.

— Jestem już zniszczony. Jestem zły. Jestem dla ciebie przekleństwem — cedzi przez zaciśnięte zęby.

— Nie jesteś. Jesteś dobry, czuły, kochający i kochany. Chcę ci pomóc, chcę żebyś ty pomógł mnie. Oboje jesteśmy dla siebie czymś dobrym.

Chwytam go za ramiona i odciagam je, żeby dostać się do jego twarzy. Z jego oczu spływają dwie krople łez. Pochylam się i je scałowuję ciepłymi ustami. Czuję zapach krwi, która znów sączy się z jego ust.

— Nie karz się za swoją przeszłość. To, co przeżyłeś to nie twoja wina. Proszę cię... Daj mi szansę pokazać ci, że to wszystko co było już nie ma znaczenia. Ważne jest to co tu i teraz. Na początek możesz mi obiecać, że z tym zerwiesz. Że przestaniesz malować te okropieństwa. Masz w ogóle jakieś obrazy, na których jest jasność? Dobro? Piękno?

— Tak. Mam takie. Na wszystkich jesteś ty.

Mimowolnie się uśmiecham.

— Rafał...

— Masz jej oczy. Bursztynowe... Ciepłe i jasne. Szczere... — mówi, jakby do siebie. — Klara... Jesteś taka dobra... Pasuje do ciebie to imię. Klara... Czyli jasna. Jesteś jasnością. Promyczkiem — szepcze i gładzi mnie po policzku.

Uśmiecham się i całuję go w rękę.

— A Rafał? Co oznacza?

Rafał wzdycha i zastanawia się przez chwilę, marszcząc brwi.

— Chyba, że Bóg uzdrawia... — prycha jakby to było ironią losu.

Milknę na chwilę i zastanawiam się nad tym.

— Wiesz... Może ma to sens. Może Bóg mógłby ci pomóc wyjść z tego mroku. Uzdrowiłby cię.

— Nie sądzę, Klaro. Gdzie był Bóg, kiedy to wszystko się działo? — pyta gorzko. 

— Właśnie w tym sęk, że go tam nie było. To tak jak z ciemnością i jasnością. Mrok przegrywa ze światłością, ale kiedy światła nie ma wcale, ciemność jest nieprzebrana. Ciemność to brak światła. Tak samo z dobrem i złem. Zło to brak dobra. Zresztą nie uważam, że tam była tylko ciemność. Na pewno były punkciki, które rozświetlały to wszystko.

— Czy ja wiem...

— A ty? Nie byłeś dla kogoś światłem? Nie wniosłeś cząstki dobra w ten ogrom zła? Może stanąłeś w obronie któregoś kolegi? A może podzieliłeś się z kimś swoim śniadaniem? Albo pomogłeś na zajęciach?

Rafał nie zaprzecza. Patrzy przed siebie niewidzącym wzrokiem jakby coś sobie przypominał. Drżenie jego ciała ustało. Wyciągam rękę i ocieram jego czoło i włosy z potu, a on przyciąga mnie ma swoje kolana i szepcze:

— Przepraszam, że nie potrafiłem ci się oprzeć...

Już chcę mu przerwać ale ucisza mnie, kładąc mi palec na ustach. Przez moje ciało przebiega dreszcz. Wzdrygam się, bo jest mi strasznie zimno. Rafał pomaga mi wstać, podchodzi do przeciwległej ściany i otwiera drugie przejście. Tym razem prowadzące do jego sypialni na antresoli. A wiec tajemnica jego zniknięcia się wyjaśniła. Ciągnie mnie z powrotem do łóżka, jednak nie pozwalam się przykryć.

— Masz tu jakieś opatrunki i maści z antybiotykiem? — pytam.

Wzdycha ale podaje mi z szafki jakieś pudełko. Wyciągam tubkę tridermu i czyste chusteczki oraz jakiś spray do dezynfekcji ran.

— Zdejmij koszulkę...

— Nie musisz tego robić. Pójdę do łazienki i to ogarnę...

— Nie, zostań. Pokaż mi to.

Rafał zdejmuje przez głowę koszulkę, która już zdążyła się lekko przykleić do ran. W półmroku dostrzegam jego poranioną, krwawiącą klatkę piersiową.

— Połóż się... — mówię i zaczynam obmywać chusteczkami jego rany, a potem dezynfekuję je, nakładam maść antybiotykową i zakładam opatrunek. Rafał chwyta mnie nagle za dłoń i przyciska ją do ust.

— Podaruj mi ten ostatni dzień w roku. Tylko o to cię proszę — mówi cicho.

— Ostatni dzień w roku i wszystkie następne — odpowiadam szeptem i przyciskam czoło do jego czoła.

Rafał milczy, a ja wyczuwam że czegoś jeszcze mi nie powiedział. Nadal coś ukrywa, jednak nie mam zamiaru go teraz męczyć. Poprosił o jeden dzień i dam mu go. Zrobię wszystko, żeby był najpiękniejszy w jego życiu. Chcę być dla niego światełkiem, które rozprasza mrok. Nawet najmniejszy promień to potrafi.

W sypialni zaczyna szarzeć od nadchodzącego świtu. Leżymy wtuleni, patrząc w okno, za którym robi się coraz bardziej jasno. Mam nadzieję, że w naszym życiu będzie podobnie. Nawet po najciemniejszej, bezksiężycowej, bezgwiezdnej nocy przychodzi dzień. Zawsze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro