Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21 🔥


"Pożądanie płonie w nim jak ogień, obsesja dławi niczym dym, ale otacza go mur który własnoręcznie zbudował z  tajemnic. Nie potrafi go zburzyć, choć każda chwila z nią jest jak dotyk światła, które mogłoby rozjaśnić mrok. A jednak, lęk przed tym, co ujrzy ona po drugiej stronie, więzi go w półmroku niedopowiedzeń."

Dostaję się bez trudu do domu Sarzyńskiego, bo na szczęście w torebce wraz ze swoimi kluczami miałam też te zapasowe od niego, których mu nie oddałam. Zastanawiam się, gdzie na niego czekać i w końcu wybieram schody. Przysiadam na trzecim stopniu i spoglądam na zegar w telefonie, popijając wodę z małej butelki, którą wzięłam w trakcie jazdy od Patryka. Nie wiem, jak długo trwają takie wernisaże, ale będę tu czekać nawet jeśli Rafał wróci o piątej nad ranem. Nogi drętwieją mi z zimna choć mam na sobie zamszowe kozaki. W domu jest jednak bardzo chłodno. Na szczęście nie muszę zbyt długo tu sterczeć. Około północy słyszę dźwięk otwieranych drzwi. Poruszam się, wyrywając z sennego odrętwienia. Rafał zrzuca kurtkę i zamiera w połowie ruchu.

— Co ty tu robisz? — rzuca w ciemności.

Podnoszę się ze schodów i zbliżam do niego.

— Chcę wytłumaczyć, że to co widziałeś to nie tak, jak ci się wydaje — mówię.

W brzuchu wiruje mi z emocji. Jest mi słabo bo od wielu godzin nic nie jadłam i piłam tylko wodę.

— Nie rozśmieszaj mnie. Wiem co widziałem — sarka Rafał.

— Rafał... To nie tak jak myślisz. Daj mi wytłumaczyć...

— Widziałem, tu nie ma czego tłumaczyć.

— Właśnie, że źle to zrozumiałeś. Między mną, a Patrykiem nie ma nic więcej niż koleżeńska znajomość.

Rafał prycha gorzkim śmiechem i odrzuca kurtkę na wieszak.

— Jasne. Akurat — cedzi, rozwiązując krawat pod szyją. Odwraca ode mnie swój wzrok.

Już nie patrzy na mnie tak, jak w tamtej chwili na początku wernisażu.

— Rafał, proszę cię... Daj mi wytłumaczyć i uwierz mi. Nie oszukuję cię, niby dlaczego miałabym to robić?

Obchodzę go i staję tuż przed nim, zadzierając głowę do góry, żeby odszukać jego spojrzenie. Zamiera z kamiennym wyrazem twarzy. Unoszę do góry pokryte białym materiałem dłonie. Nie rusza się. Ale oddycha mocno, jego wydechy przez nos są drżące i nierówne. Ostrożnie kładę jedną rękę na jego barku, a drugą okalam policzek. Rafał lekko przymyka powieki.

— Rafał... Przysięgam ci, że nic się nie wydarzyło między mną, a Patrykiem. Okłamałam cię mówiąc wtedy o tamtym pocałunku. Nie było żadnego. Nigdy. Powiedziałam tak w złości i zaraz tego żałowałam. Nie widzisz tego? Jak możesz tego nie dostrzegać?

— Klara... Nie wiem... Nie potrafię wyrzucić tego z głowy... A potem on przyszedł... Nazwał cię "moją"... — na jego czole pojawia się pozioma bruzda, a usta ma zaciśnięte.

W tym momencie pragnę tylko zetrzeć z jego twarzy to cierpienie. Usunąć je raz na zawsze. Jestem gotowa zrobić wszystko, żeby to osiągnąć. W głowie mam jakiś chaotyczny plan, drżę ze strachu na samą myśl o odrzuceniu, ale muszę spróbować.

— Proszę, uwierz mi... — mówię łagodnie. — On tak tylko powiedział dla żartu, bo wcześniej mówił że wyglądam jak Scarlet O'Hara albo Sophia Loren. To był tylko żart sytuacyjny — tłumaczę, wciąż trzymając swoje dłonie na jego twarzy i barku. Pocieram palcami materiał marynarki.

— Jasne... Czyli wszystko co widziałem to mój wymysł, tak?

— Rafał... — wzdycham z bezsilnością. — Po prostu wyciągnąłeś błędne wnioski.

Przesuwam palcami po jego szorstkim policzku. Satyna się nieco zaciąga zahaczając o krótki zarost ale nie przejmuję się tym. Staję na palcach i zbliżam twarz do jego twarzy. Widzę smugę łzy na jego policzku i ocieram ją delikatnie kciukiem. Serce bije mi tak mocno, że zaraz chyba wysiądzie. Przymykam oczy i złączam swoje drżące usta z jego rozchylonymi, lekko spierzchniętymi wargami. Moje usta wypełnia posmak krwi i łez. Nie chcę tego przerywać, nie chcę wypuścić z rąk tej chwili, ale on nie reaguje w żaden sposób. Odrywam się od niego i patrzę mu w oczy. Boję się, że mnie odepchnie, że znów się zamknie. Ale on kładzie rękę na mojej talii i przyciąga mnie lekko do siebie.

— Mylił się...

— Co? Kto? — bąkam, nie rozumiejąc o co mu chodzi.

— Kucharski. Wyglądasz jak Audrey Hepburn, a nie Scarlet O'Hara.

Uśmiecham się lekko i gładzę go po karku.

— Nie było żadnego innego wcześniej. Przysięgam — szepczę. — Teraz, przed chwilą... To był mój pierwszy pocałunek.

— To nazywasz pocałunkiem? — pyta cicho, a w jego oczach dostrzegam złośliwy błysk.

Coś zimnego wpada mi nagle do żołądka. Zamieram, przełykając ślinę.

— A co? — bąkam, skołowana i zawstydzona. Policzki zaczynają mnie palić.

— Trója z plusem — rzuca, krzywiąc się lekko.

Niemal zachłystuję się śliną, cofając o krok, ale nie mogę bo Rafał mnie trzyma blisko przy sobie.

— Wiesz... Jak ci się nie podoba to... — uraza dusi mnie w gardle. Jak może być taki nieczuły?

— Ciii... — ucisza mnie palcem i kładzie drugą rękę na talii, tak że nie mam już żadnych szans mu się wyrwać. — Żartowałem. Był cudowny, naprawdę — robi długi wdech. — Ale nie możemy... To jest...

— Możemy — tym razem to ja go uciszam, kładąc palec na jego wargach. — Będziesz moim nauczycielem czy nie? — rzucam, patrząc mu w oczy.

— Jestem i będę... — odpowiada od razu. — Jeśli chcesz wrócić, dom jest dla ciebie otwarty.

— Nie o to mi chodzi. Chcę żebyś pokazał mi... — waham się przez sekundę. — Jaki pocałunek byś ocenił na szóstkę... Pokaż mi — szepczę, wędrujac dłońmi po gładkich, jedwabistych połach marynarki. — Bo jak widzisz ja nie bardzo umiem... Ale jestem pojętną uczennicą... — mówię, starając się jednocześnie nie spalić ze wstydu i pożądania.

— Klaro... To nie jest dobry pomysł — zaciska palce na mojej sukience.

— Nie odmawiaj mi — szepczę, posyłając mu zrozpaczone spojrzenie. Tak bardzo pragnę żeby się otworzył, żeby pozwolił mi zburzyć te wszystkie mury które wokół siebie zbudował jak schronienie, ale ono stało się dla niego więzieniem.

Już wydaje mi się, że Rafał mnie odepchnie ale on tylko obraca moje ciało tak, że przylegam plecami do ściany. Ustawia się lekko bokiem, biodrem napierając na moją miednicę, wywołując na mojej skórze ciepłe dreszcze kumulujące się u zbiegu ud. Podnosi mój podbródek palcem i pochyla się, złączając nasze usta w pocałunku. Tym razem nie jest bierny. Wręcz przeciwnie, jest władczy i zaborczy. Czuję zdecydowany, wygłodniały dotyk jego warg, czuję że chce mi tym pocałunkiem dać do zrozumienia, że jestem jego i tylko jego. Kręci mi się w głowie kiedy lekko zasysa i delikatnie kąsa moją dolną wargę.

— Rozchyl dla mnie usta, maleńka... — dyszy z ustami tuż przy moich, a ja robię, o co prosi.

Drgam, kiedy jego język wdziera się do środka moich ust i prawie omdlewam, kiedy styka się z moim. To jest coś cudownie obezwładniającego. Przeszywa mnie dreszcz rozkoszy, która przekracza wszelkie wyobrażenia, jakie miałam na temat pocałunków. Rafał schodzi ustami niżej, na moją żuchwę, składając na niej cały sznur delikatnych pociągnięć warg i języka, aż dociera do mojej szyi. Zasysa skórę i liże ją, jakbym była czymś do jedzenia. Słyszę jego zduszony jęk, czuję gorący oddech tuż przy uchu. Z moich ust wydobywa się westchnienie, a potem niemal szloch. Jestem tak poruszona tą chwilą, że w oczach zbierają mi się łzy. Zanurzam palce w jego włosach, pociągając nosem. Rafał natychmiast odrywa się ode mnie i przygląda się uważnie mojej twarzy, dysząc.

— Promyczku... Nie płacz — szepcze, gładząc mój policzek z czułością. — Przepraszam że tak cię wtedy nazwałem. Nie mam nic na swoje wytłumaczenie. Nic. Zasłużyłem na karę, a ty przyszłaś tu z nagrodą. Nie jestem ciebie godny... Nie powinienem nawet patrzeć w twoją stronę.

— Nie mów tak — przerywam mu.

— Jesteś taka cudowna... Delikatna... Czysta. Jak anioł. A ja zdeptałem cię bez litości. Jestem potworem. Powinnaś uciec. I dobrze zrobiłaś, że stąd wyjechałaś. Dlatego cię nie zatrzymywałem. Dlatego nie prosiłem, żebyś wróciła. Lepiej dla ciebie, gdybyś trzymała się ode mnie z daleka.

— Nie... Nie mów tak. Wybaczam ci. Już nie wspominajmy tego. I wcale nie byłoby lepiej. Przez ostatnie dni myślałam, że zwariuję. Byłam na ciebie zła i tęskniłam za tobą. Ale w końcu jestem... Jestem przy tobie.

— Jesteś... Nie wypuszczę cię więcej — szepcze i znów mnie całuje, tak że mam wrażenie jakbym unosiła się parę centymetrów nad ziemią. W końcu odrywamy się od siebie.

— Więc... Będą kolejne lekcje? — dyszę, z trudem łapiąc oddech.

— Tak. Planowałem wprowadzić teraz portrety i anatomię ludzkiego ciała, szczegółową — odpowiada, kładąc rękę na mojej szyi.

— Mhm... To może połączymy lekcje, bo ja mówię o tej drugiej lekcji po nauce całowania i to by się zazębiało... Więc co teraz będzie następne?

— Klara...

Rafał bierze długi wdech i przygląda mi się z błyskiem w oczach, a jego grdyka porusza się, gdy ciężko przełyka ślinę. Odsuwa się nieco i opiera dłonie o ścianę, tuż nad moimi barkami.

— Nie chcesz? — pytam cicho, a smutek i rozczarowanie przygaszają mój głos.

— Nie chcę? — Rafał wzdycha i lekko się śmieje, chociaż oczy wciąż ma przygaszone. — Klara, ja tego pragnę tak, że chyba nie jesteś w stanie nawet tego pojąć. Ale obawiam się, że to co robimy jest złe.

— Niby dlaczego? Nie jesteśmy spokrewnieni...

— Kotku... Wiesz, że łączy nas przeszłość, której ty nie o pamiętasz. Łączy i dzieli jednocześnie...

— Rafał, proszę, nie odrzucaj mnie. Nie skreślaj nas przez to, co było prawie dwadzieścia lat temu. To co tu i teraz jest ważne. To, co było, już nie wróci.

Rafał nie wygląda na przekonanego więc postanawiam trochę się wysilić, żeby usunąć wątpliwości z jego głowy. Chwytam palcami za poły marynarki i zsuwam z jego ramion. Rafał pomaga mi i po chwili zostaje w samej śnieżnobiałej koszuli. Patrzę na niego z zachwytem. W bieli mu do twarzy. Całując go w szyję rozpinam górne guziki koszuli i rozsupłuję krawat. Wsuwam ręce pod biały materiał i nawet w rękawiczkach wyczuwam jakieś chropowate nierówności. Zamieram i wycofuję rękę.

— Klara, poczekaj...

Mgła pożądania rozmywa się i dostrzegam jakieś podłużne, ciemne ślady na jego klatce piersiowej. Rafał stara się je ukryć, zapinając z powrotem koszulę ale zdążyłam zobaczyć, że skórę w okolicy serca pokrytą ma ledwo zastrupiałymi ranami. Moja rękawiczka ubrudziła się krwią.

— Rafał... Co to... Czy ty...

— Nie pytaj... Klaro, błagam, zostawmy to — sapie.

— Rafał... Boże... To przeze mnie?

— Nie. To nie twoja wina. To... Tylko i wyłącznie moja wina. Nie przejmuj się tym.

— Jak mam się nie przejmować! Pokaż mi to.

— Nie. Nie chcę żebyś to oglądała. Nie powinnaś patrzeć na takie rzeczy.

Milczę, starając się pojąć, co przed chwilą zobaczyłam. Czy on sam siebie skrzywdził? Pociął sobie klatkę piersiową? Tak bardzo przeżywał to, że mogłabym być z kimś innym? Nie wiem, co powiedzieć. Brakuje mi słów ale kładę swoją głowę tam, skąd dobiega głuchy odgłos uderzeń jego serca. Przytulam się policzkiem do tego miejsca.

— Nie chciałem, żebyś to widziała. Po prostu zapomniałem się...

— Dobrze już. Możemy pójść do salonu? Ledwo stoję na nogach...

Rafał zapala kinkiety, a ja zsuwam kozaki i idę za nim do salonu. Siadam na sofie i przykrywam się kocem, bo strasznie mi zimno chociaż żar rozpala mnie od środka.

— Zimno ci?

— Jakoś tak... Dziwnie. Niby zimno, niby gorąco — przykładam ręce do rozpalonych policzków.

Rafał siada obok i obejmuje mnie ramieniem, składając pocałunek na czubku głowy. Podnoszę ku niemu twarz i stykamy się ustami. Obracam się na bok, żeby mieć do niego lepszy dostęp i w tym momencie słyszę jego syk, gdy niechcący biodrem ocieram się o wypukłość w jego spodniach.

— Klara... Musimy zwolnić — dyszy Rafał, przerywając pocałunek. — Nie jesteś gotowa.

— Dlaczego? Możesz mnie nauczyć wszystkiego w jedną noc, co ty na to?

Sięgam dłonią w dół, ale Rafał powstrzymuje mnie, chwytając wokół nadgarstka..

— O nie... Klaro. Ja mam zamiar się tobą rozkoszować. Nie można chlusnąć od razu całej farby na płótno i oczekiwać pięknego, zadowalającego efektu. Tu potrzeba czasu i precyzji. Będziesz moim najpiękniejszym dziełem. Nie mogę tego zniszczyć pośpiechem.

— Nie jestem żadnym dziełem sztuki — zaperzam się.

— Dla mnie jesteś. I chcę ci to udowodnić. Pozwolisz mi na to?

Sięga do mojego uda i przesuwa rozpostartą dłonią po podwiniętym materiale sukienki.

— A co będę musiała robić? — pytam i z moich ust wyrywa się jęk, kiedy ręką wędruje dalej, pocierając pierś.

— Na początek lekcja druga... Jutro mi zapozujesz. Nago.

Milczę trochę zaskoczona. Oblewa mnie gorąco od czubka głowy po same koniuszki palców u stóp.

— Ale to przecież ja mam się uczyć.

— Tego też musisz się nauczyć... Musisz zbudować pewność siebie. Zrozumieć, jaka jesteś piękna... Chcę, żebyś była tego świadoma. Chcę, żebyś to zobaczyła na własne oczy. Dopiero później będzie przestrzeń do dalszej nauki.

— Hmm... Nie wiem, czy jestem taka cierpliwa, panie Sarzyński — jęczę niezadowolona.

— Zaufaj mi. Im bardziej cierpliwa będziesz, im lepiej będziesz wykonywać moje polecenia, tym przyjemniejszą nagrodę dostaniesz — szepcze.

— Mhm... Czyli będą nagrody?

— Cała masa nagród. Jedna za drugą. Spodoba ci się...

— A kary są przewidziane?

— Żadnych kar. Na moich lekcjach nie stosuję negatywnych bodźców. Tylko pozytywne. Nie bój się. Nigdy bym cię nie skrzywdził — głaszcze mnie delikatnie po włosach.

— Nie boję. Nie boję się ciebie.

Zasypiam spokojnie w jego ramionach. Już nie mogę doczekać się tego poranka i wszystkich naszych następnych dni. Przyszłość rysuje się samymi kolorami i niemal zapominam, że przecież mam wyciągnąć Rafała z mroku. Czym jest ten mrok? O czym pisała babcia? A może już wszystko załatwione? Może ta jedna noc rozświetli wszystkie następne? Może już razem stoimy po jasnej stronie? Chcę wierzyć, że tak jest. Bardzo chcę w to wierzyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro