Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

"Jego wzrok był jak pędzel, rysujący mnie w myślach, kreślący kontury mojej twarzy, jakby chciał mnie zamknąć w kadrze wspomnienia, zawłaszczyć na zawsze. Każdy ruch jego oczu był jak pociągnięcie farby, jakby obraz mnie miał być tylko jego - zamknięty w ramie pamięci, bez szansy na ucieczkę."

Nie wiem, co się dzieje z moim ciałem. Resztę nocy przewracam się z boku na bok, czując jakby napięcie miało mnie zaraz rozsadzić od środka. Jestem zła na siebie za swoje reakcje, na Sarzyńskiego za to, że tak sobie ze mną pogrywa i na babcię, że tak namieszała. W głowie wirują mi wątpliwości i obawy zmieszane z nagle przebudzonymi pragnieniami ciała i duszy.

Kiedy rano, totalnie niewyspana, ubrana w termiczną koszulkę i wygodne szerokie dżinsy przychodzę do kuchni, Rafał właśnie kończy pić kawę. Zerka na mnie z ukosa i marszczy brwi. Mijam go i wyciągam z lodówki mleko do porannej kawy. Nie mam najmniejszej ochoty na śniadanie z prawdziwego zdarzenia. Na samą myśl coś przewraca mi się w żołądku.

Rafał nie wygląda ani trochę gorzej niż zazwyczaj, może oczy ma tylko trochę mocniej podkrążone. Czuję, że jego wzrok krąży gdzieś w okolicy mojej szyi i bezwiednie dotykam się w tym miejscu.

- Co? - rzucam, nastawiając wodę. Będę piła klasyczną zalewaną fusiarę i nic mu do tego. Niech spada z tym swoim ultranowoczesnym skomplikowanym ustrojstwem.

Rafał nabiera głęboki oddech i przerywa milczenie:

- Przepraszam za to, że... Za to, co mówiłem w nocy. I za to, co robiłem. To niedopuszczalne. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Zachowałem się... To było złe. Niestosowne - wzdycha, jakby ze złością na samego siebie.

Wzruszam ramionami i czekam na wrzątek. Wiedziałam, że tak będzie. Że przeprosi i będzie udawał, że między nami nic takiego się nie wydarzyło. Był pod wpływem alkoholu. Normalnie nie pozwoliłby sobie na takie słowa i czyny. Trzeba zapomnieć o całej sprawie.

- Masz tu gdzieś mieloną? Ostatnio szukałam i nie było - mruczę, szukając po szafkach jakiejś paczki.

Rafał otwiera głęboką szufladę za sobą i podaje mi pojemnik z mieloną kawą. Otwieram wieczko i w mój nos uderza intensywny, uderzający do głowy aromat. Zerkam na Rafała, ukrywając uśmiech. Przygotował specjalnie dla mnie kawę zmieloną na pył, pachnącą lekko orzechami. Mogę się założyć, że nie będzie ani trochę kwaśna w smaku, lecz lekko gorzka i słodkawa. Zalewam dwie łyżeczki wrzątkiem i dodaję płaską łyżeczkę brązowego cukru, którego jakiś czas temu również tu nie było. Dostrzegam te małe gesty, co nie zmienia faktu, że nie wiem na czym stoję w tej relacji. Bo kim dla siebie w końcu jesteśmy?

- Wczoraj nadrobiłem wszystkie logistyczne sprawy związane z palarnią, więc dzisiaj przed południem możemy wrócić do pracowni. Będzie dobre światło. Oczywiście, jeśli chcesz...

- Chcę. Po to tu przecież jestem, prawda? Żeby się od ciebie uczyć - odpowiadam, kosztując parujący napój. Dodaję jeszcze odrobinę mleka. Teraz jest idealny. Połączenie kunsztu Rafała z moim prymitywnym sposobem przyrządzenia dało efekt w postaci perfekcji smaku, aromatu i wszelkich doznań zmysłowych. Wzdycham z rozkoszą, upijając jeszcze jeden łyk. Rafał posyła mi lekko rozbawione spojrzenie.

- No co? Jest wspaniała. Lepsza niż z ekspresu - bąkam, rumieniąc się lekko.

- Nie wierzę.

- No mówię ci - odpowiadam z uśmiechem i wciągam do ust kolejny łyk, kończąc go dzikim mrukniecięm uznania. - Mhm... That's what I'm talking about... - mówię z zachwytem.

- Pokaż mi to...

Rafał zabiera mi kubek i zanim zdążę zaprotestować, wypija z niego łyk. Przez chwilę ciekawość wygrywa z oburzeniem i czekam na jego werdykt. Rafał robi minę, jakby mocno nad czymś się zastanawiał. Widząc, że zamierza wziąć kolejny łyk, sięgam po swój kubek żeby mu go odebrać ale on podnosi go wysoko do góry, a że jest wyższy ode mnie o co najmniej jakieś trzydzieści centymetrów, to nie mam szans odzyskać drogocennej własności.

- Oddawaj moją kawę - oznajmiam groźnym tonem, chociaż kąciki ust drżą mi od powstrzymywanego wybuchu śmiechu.

- Poczekaj... Zacznijmy od tego, że właściwie to jest moja kawa - odpowiada z cieniem rozbawienia Rafał. Widzę w jego oczach złośliwe iskierki.

- Kawa należy do tego, kto ją sobie przygotował w kubku. To jest niepisane prawo własności kawy - syczę, zaplatając ręce na piersi. Nie mam szans z tym wysokim drągalem.

- No co ty nie powiesz?

- Oddawaj moją kawę, bo mi wystygnie, a zimnej lub nawet tylko ciepłej nie znoszę. Musi być gorąca.

- Poczekaj - powstrzymuje mnie gestem ręki - tylko coś sprawdzę.

Ze skupieniem bierze drugi łyk, pociąga nosem ponad taflą płynu i w końcu oddaje mi kubek. Kawy ubyło może z centymetr.

- I co? Nie taka zła porządna klasyczna zalewajka, co?

- Nie taka zła - zgadza się z miękkim ciepłem w oczach.

Czyżbyśmy tak szybko zakopali topór wojenny? Jak to się stało, że jeszcze parę minut temu patrzyliśmy na siebie z byka, a teraz radośnie pijemy sobie kawusię z tego samego kubka. Kręcę głową z niedowierzaniem i biorę kolejny łyk, starając się nie myśleć o tym, że brzegu kubka dopiero co dotykały usta Rafała. Ta świadomość działa na mnie jakoś dziwnie pobudzająco. A może to tylko kofeina? Wzdycham i odsuwam się od mężczyzny na bezpieczną odległość.

- Jak już będziesz gotowa, przyjdź do pracowni, dobrze? - rzuca Rafał i wychodzi z kuchni.

Siadam przy stole i dopijam kawę, a na usta co rusz wypływa mi uśmieszek. Kręcę głową nad własnym zachowaniem.

- Z czego się cieszysz, głupia? - mruczę sama do siebie ale znów moje wargi same wyginają się do góry. W brzuchu czuję łaskoczące wirowanie. Czy to są te mityczne motylki? Bo jeśli tak, to niedobrze. Bardzo niedobrze.

Idę do łazienki umyć zęby i przed lustrem zaplatam włosy w warkocz. Z domu przywiozłam sobie zapas jedwabnych, wstążkowych frotek, które kiedyś babcia kupiła mi na urodziny. Siedem lat temu w lutym, w okolicach moich urodzin pocztą przyszło pudełko pięknie zapakowane wstążką. A w środku znalazłam jedenaście jedwabnych gumek do włosów w pięknych, stonowanych kolorach. Babcia wyglądała na równie zaskoczoną co ja, ale później powiedziała, że po prostu zapomniała o tym zamówieniu.

Zamieram, uświadamiając sobie, że to wcale nie było tak. To nie babcia zamówiła ten prezent. To on. Stąd ta nietypowa liczba. Jedenaście... A wówczas kończyłam dwanaście lat. Babcia tłumaczyła to, że w sklepie musieli się pomylić albo dodać gratis, że niby miało być dziesięć. Teraz jestem pewna, że to musiał zrobić on.

Kupił mi prezent na cholerne dwunaste urodziny. Myślał o mnie. Pamiętał. Odliczał lata rozłąki. A na kolejne urodziny, kiedy dostałam zestaw drogich kredek... Czy to też była jego sprawka? A kiedy kurier przytaszczył na nasze piętro wielką paczkę i w środku znajdowała się regulowana sztaluga... Dociera do mnie, że to on stał za każdym prezentem, jaki otrzymywałam co roku. Nie jestem w stanie ocenić, czy uważam to za urocze, czy mocno stalkerskie i tym samym niepokojące. To, co wydarzyło się minionej nocy wydaje mi się teraz jeszcze bardziej nie na miejscu... Więc dlaczego czuję ciepłe mrowienie w okolicach ud i pomiędzy nimi?

Patrzę na siebie w lustrze i dostrzegam na skórze szyi czerwony ślad. Zbliżam nos do tafli i pocieram to miejsce palcem. Ślad nie znika.

Rafał Sarzyński zrobił mi malinkę.

Uszy i policzki zalewa mi gorąco, kiedy nagle do mnie dociera ta świadomość. Na dekolcie, w okolicach blizn po oparzeniach pojawiają mi się czerwone plamy. Zawsze tak mam, kiedy odczuwam silne emocje.

Rafał Sarzyński zrobił mi pieprzoną malinkę.

Kilka razy wypuszczam powietrze z płuc, wydymając policzki. Staram się uspokoić i w końcu opuszczam łazienkę. Schodami wspinam się do pracowni. W środku jest ciepło i jasno, promienie zimowego słońca wpadają przez duże okna, malując na podłodze geometryczne wzory cienia. Przy sztaludze dostrzegam półkę pełną nowych przyborów i drewniany, dość wysoki taboret. Kolory tubek farb lśnią w świetle, a świeże pędzle, starannie poukładane, zdają się zapraszać do pracy. Podchodzę bliżej, a delikatny zapach terpentyny miesza się z wonią drewna i farby.

Nagle wzdrygam się, słysząc za sobą spokojny głos Rafała:

- Pomyślałem, że z nowymi przyborami będzie ci łatwiej i wygodniej pracować.

Odwracam się powoli, czując lekkie zakłopotanie. Rafał patrzy na mnie tym swoim dziwnym, badawczym wzrokiem, jakby próbował dostrzec coś głębiej niż to, co na powierzchni.
Głaszczę nerwowo warkocz, który opadł mi przez ramię, próbując znaleźć odpowiednie słowa.

- Jejku... - oglądam zawartość półki. - Naprawdę nie musiałeś. Po co kupowałeś to wszystko... - mówię cicho, przesuwając palcami po nowym zestawie pędzli, delikatnie muskając jedwabiste włosie.

- Żeby ułatwić ci zadanie. Sama sobie wszystko poukładasz, jak ci wygodnie. Na używanych rzeczach pracuje się bardziej chaotycznie.

Kiwam głową i patrzę na jasne, puste płótno rozpostarte na sztaludze.

- Dzisiaj chciałbym, żebyś zaprezentowała mi swój warsztat. Namaluj coś - mówi, wskazując ręką na płótno.

- Ale... Co niby? - bąkam.

- Cokolwiek na co przyjdzie ci ochota - wzrusza ramionami.

Patrzę z wahaniem na płótno, przysiadając na taborecie.

- Z wyobraźni? Zazwyczaj malowałam raczej ze zdjęcia - mówię z wahaniem.

- Chciałbym, żebyś spróbowała najpierw korzystając tylko z wyobraźni. Jeśli nie wyjdzie, spróbujemy ze zdjęciem.

Przełykam ślinę, wycierając spocone dłonie o dżinsy. Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Dawno nie malowałam. Właściwie ostatni raz robiłam to jak jeszcze babcia była ze mną w domu. To ona dawała mi wskazówki na bieżąco. Rafał zauważa moje zawahanie. Pochyla się i patrzy mi w oczy.

- Co się dzieje, hm?

- Boję się, że mi nie wyjdzie... - mówię cicho, unosząc na moment spojrzenie ale zaraz spuszczam wzrok na puste płótno.

- Jak nie wyjdzie, to osobiście wyrzucę w piec ten dowód twojej niekompetencji, nie martw się - żartuje.

- Ale... Będziesz to widział.

- No i? Jak mam ocenić twój warsztat nie widząc, jak malujesz? Nie bój się oceny, Klaro. Zwłaszcza mojej. W ogóle się tym nie przejmuj. Maluj bez strachu. Bez niepewności. Bez wstydu. Nie możesz tworzyć z takimi emocjami... Musisz wyzbyć się skrępowania. Porównałbym to do czegoś, ale chyba mi nie wypada...

Żołądek zwija mi się w ósemkę. Chyba wiem, do czego pije. Znowu.

- Płótno jest całe twoje. Wyżyj się. Stwórz coś, co widzisz, kiedy zamykasz oczy. Nie siłuj się sama ze sobą. Niech to będzie coś, co pierwsze przychodzi ci na myśl, co naturalnie rysuje się pod twoimi powiekami. Może wspomnienie, może marzenie, może coś totalnie abstrakcyjnego... Nie znam jeszcze twojego stylu, więc nie będę zgadywał ani sugerował.

Kiwam głową i nabieram uspokajający wdech. Czuję się tak, jakby ktoś przytulił moje wewnętrzne dziecko. Biorę do ręki ołówek, żeby naszkicować wstępne kontury.

- Tak jest. Masz czasu ile potrzebujesz, nie patrz na to. Jeśli chcesz o coś zapytać, będę tutaj. Ale najlepiej będzie, jeśli zapomnisz o tym, że patrzę. Nie myśl o tym.

- Łatwo ci mówić - burczę.

- Wiem. Ale nie zostawię cię samej. Chcę zobaczyć każdy etap powstawania obrazu. Skąd mam potem wiedzieć, gdzie popełniłaś błąd? Oczywiście o ile takie zrobisz.

- Dobrze już. Niech będzie. Postaram się najlepiej jak umiem..

Sięgam po ołówek i zaczynam kreślić, a potem, kiedy mam już wstępne zarysy, otwieram po kolei różne tubki z farbami i wyciskam je sobie na paletę. Zanurzam w nich pędzel, mieszam i nakładam na płótno. Na palecie mieszam chłodne odcienie błękitu, szarości i bieli z odrobiną ochry, by oddać subtelne załamania światła. Po dwóch godzinach obraz zaczyna wyglądać całkiem nieźle, chociaż wciąż widzę, że muszę dopracować szczegóły. Śnieg wydaje się niemal fosforyzować w świetle reflektorów, kontrastując z otaczającym go mrokiem. Wpatruję się w pasmo drogi, którą światło wydobywa z czerni lasu, rzucając długie, złowrogie cienie drzew na pokrywę śniegu. Nanoszę poprawki tak, żeby wydobyć głębię i uwypuklić pnie drzew.

Po jakimś czasie odstępuję krok w tył i przyglądam się swojemu obrazowi. Droga w lesie wydaje się cicha, niemal nierzeczywista. Reflektory wycinają w mroku snopy światła, które rozlewają się po śniegu, ujawniając jego iskrzącą powierzchnię. Cienie drzew rozciągają się w nierównych liniach, jakby coś nieuchwytnego kryło się za nimi, tylko czekając, by się poruszyć. Gałęzie, otulone cienką warstwą bieli, wyglądają jak zastygłe w czasie szkielety. Całość jest jednocześnie chłodna i spokojna, jakby las trzymał w sobie jakieś odległe, ukryte napięcie. Czuję, że uchwyciłam coś więcej niż tylko krajobraz - jakąś chwilę zawieszoną w mroku i świetle. Tę konkretną chwilę tuż przed...

Mam łzy w oczach.

Rafał podchodzi i staje tuż za mną. Nie potrafię powstrzymać łez, chociaż staram się nie pokazać po sobie wzruszenia. Mimo wszystko z moich ust wyrywa się cichy, tłumiony szloch. Zaciskam zęby.

- Nie wiem co powiedzieć... Nie spodziewałem się, że tak dobrze ci pójdzie - mówi Rafał, chyba nie zdając sobie sprawy z mojego stanu. Czuję na czubku głowy jego ciepły oddech i szelest pocieranego palcami prawie niewidzialnego zarostu.

Biorę cichy, długi wdech, rozluźniając napięte z emocji mięśnie.

- Co oznacza ta droga? - dopytuje.

- To ostatni widok... Tak wyobrażam sobie ostatni widok, który widzieli moi rodzice, zanim zginęli w wypadku...

Rafał milczy przez bardzo długi czas. Wokół nas unosi się zapach schnącej farby. Jest mi zimno, jakbym tam teraz stała, na tej pustej, śnieżnej drodze. Spoglądam na zegar. Minęło już ponad cztery godziny...

- Klara?

Obracam się lekko na taborecie i pod dotykiem jego palców unoszę podbródek. Rafał uważnie przygląda się mojej twarzy, a ja nie potrafię spojrzeć mu w oczy. Jest mi wstyd, że tak się rozkleiłam.

- No co ty... Nie wstydź się własnych emocji - szepcze.

Wzruszam ramionami. Czuję się skrępowana, że jest świadkiem tak osobistej dla mnie sytuacji. Rzadko wspominam rodziców. Nie pamiętam ich, ale kiedy o nich myślę, widzę tę drogę. Może dlatego, że kiedyś babcia pokazała mi, gdzie dokładnie zginęli, a ja dopowiedziałam sobie całą resztę. Była wtedy zima, zbliżały się święta. Tak jak teraz.

- Klara...

Rafał przesuwa dłoń nieco wyżej i gładzi mnie po policzku kciukiem. Przymykam powieki, spod których wypływają krople łez i przytulam policzek do jego dłoni. Ciepłe palce delikatnie ocierają mokre ślady. Wzdycham, wypuszczając z płuc drżący oddech. Kiedy nasze spojrzenia się spotykają, wzrok Rafała ześlizguje się w dół, na moją szyję i palcem gładzi czerwony ślad po swoich zębach. Przełykam ślinę, czując nagłe napięcie. Rafał cofa gwałtownie rękę i bierze długi wdech przez nos. Skupia wzrok z powrotem na obrazie. Patrzę na niego razem z nim, oceniając poszczególne elementy. Rafał mówi, co mogłabym poprawić, ale nie jest tego dużo. Wszystkie poprawki jeszcze mogę nanieść i robię to pod jego uważnym spojrzeniem. Głównie dodaję gdzieniegdzie cieni i mroku.

- Nie chciałabyś przeznaczyć tego obrazu na aukcję podczas wernisażu? - zapytuje niespodziewanie Rafał.

Zaskakuje mnie i przez chwilę nie wiem, co odpowiedzieć.

- Ale... Nie wiem, czy jest dość dobry. Nie wydaje mi się...

- Jest idealny. Nic bym w nim już nie zmienił.

- Skoro uważasz, że się nadaje... - mówię z powątpiewaniem.

- Może przekonam cię tym, że to będzie aukcja, której zyski pójdą w całości dla dzieci z domów dziecka. Myślę, że twój obraz po prostu powinien się na niej znaleźć, tym bardziej że niesie ze sobą taki przekaz - tłumaczy swój pomysł.

Kiwam głową. Ma rację. Cieszę się, że będę mogła mieć swój udział w pomocy dzieciom. Uśmiecham się, ocierając łzy. Sztuka jest nieprzewidywalna. Porusza w sercu struny, o których nie miało się pojęcia lub zapomniało, że istnieją. Wyciąga z głębi duszy to, co skryte, to, co nie do końca poznane. Wydobywa emocje, które były tam przez lata, czekając na moment, by ujrzeć światło dzienne. Czasem jest jak lustro, które odbija nasze lęki, radości, tęsknoty. A czasem jak most, który łączy tych, którzy oglądają dane dzieło, niezależnie od czasu czy miejsca. Pozwala wyrazić to, co niewypowiedziane, i daje wgląd w to, czego nie potrafiliśmy dostrzec w sobie sami.

Stoimy z Sarzyńskim ramię w ramię wpatrując się w drogę i dzieląc jakieś metafizyczne, wykraczające poza ramy otaczającego nas świata porozumienie. Czuję, że jest ze mnie zadowolony. Widzę to w jego oczach. Niemalże ojcowską dumę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro