Rozdział 15🔥
"Pragnął jej jak krystalicznej wody po niekończących się latach posuchy, lecz wiedział, że jeśli upije choć łyk, skazi ją własną trucizną."
Rafał wychodzi przed samochód i odbiera ode mnie torbę, którą następnie wrzuca na tylne siedzenie. Sięgam po klamkę, ale on kładzie rękę na drzwiach i przez chwilę tylko na mnie patrzy. Wyczuwam, że jest zły. Jak zwykle. Sarzyński w swoim typowym nastroju.
— Mam wsiadać czy będziemy tak stać? — pytam, nie patrząc mu w oczy.
Otwiera mi drzwi bez słowa, a kiedy jestem już w środku, zamyka je z trzaskiem. Czuję się jakbym coś przeskrobała, ale przecież nic złego nie zrobiłam, więc w duchu przybieram bojową postawę, w razie gdybym musiała się za chwilę bronić. Ale Rafał nie atakuje. Uruchamia silnik i po chwili jesteśmy już w drodze do Kazimierza.
— Mam dzisiaj sporo spraw do załatwienia, więc wysadzę cię tylko przed domem — odzywa się. — Wrócę późno.
— Okej — odpowiadam, zastanawiając się jak bardzo podróż do Lublina popsuła mu plan dnia. — Nie musiałeś przyjeżdżać. Mogłam wrócić z powrotem tak samo autobusem.
Sarzyński lekko prycha pod nosem, ale nie komentuje. Zamiast tego pyta:
— Po co byłaś w mieszkaniu?
— Po ciuchy na zmianę. I chciałam się trochę wyrwać...
— Chciałaś przede mną uciec?
— Nie o to chodzi. Po prostu... Potrzebuje trochę przestrzeni. Żeby pomyśleć, zastanowić się...
— Nad czym?
— Nad życiem.
— Mhm... W porządku. Tylko następnym razem uprzedź mnie z łaski swojej, że gdzieś jedziesz. Miałaś to robić. Nie dotrzymałaś słowa — rzuca mi spojrzenie z ukosa, w którym wyczuwam lekki wyrzut.
— Nic ci nie obiecywałam.
— Jasne. Czyli wracamy do punktu wyjścia... — wzdycha. — Słuchaj... Dopóki u mnie mieszkasz, w dobrym tonie byłoby przynajmniej mnie poinformować, że gdzieś wyjeżdżasz, idziesz na pięciogodzinny spacer czy cholera wie co jeszcze przyjdzie ci do główki. Więc ostatni raz proszę cię, żebyś nie traktowała mnie z takim lekceważeniem, tylko normalnie dawała znać o swoich planach — kończy lekko podniesionym głosem. Ręce zaciska mocniej na kierownicy, a jego klatka piersiowa unosi się nieco szybciej.
— Dobrze... Po prostu po wczorajszej kłótni...
— Nie było żadnej kłótni — przerywa mi.
— No to po wczorajszej rozmowie nie chciałam ci zawracać głowy. Nie chcę być dla ciebie ciężarem.
— Przestań — żaha się i rzuca mi poirytowane spojrzenie. — Nie rób tego więcej, dobrze? Nie uciekaj tak bez słowa.
— Mogę robić co chcę, nie będziesz mi rozkazywał. Nie jesteś moim ojcem!
— Nie jestem! — rąbie otwartą dłonią w kierownicę. — Ale mam cię pilnować tak, jakbym nim był.
— Chyba źle pojmujesz poczucie obowiązku.
— Mylisz się.
— Może to ty się mylisz?
— Nie zapominaj się... Jestem prawie dwa razy starszy od ciebie. Myślisz że jestem takim idiotą, który nie wie, co powinien, a czego nie? Myślisz, że robiłbym to wszystko bez powodów?
— A jakie są te powody?
— Nie musisz ich znać.
Prycham pod nosem i kręcę głową. No tak. Najlepiej wszystko w sobie tłumić i nie rozmawiać otwarcie. Ja na przekór postanawiam grać w otwarte karty.
— Wiem, że nazywałam cię tatą. Znalazłam starą kasetę wideo z nagraniem — wyciągam zawleczkę z granatu i rzucam w jego stronę, ciekawa co zrobi.
Jedziemy przez jakiś czas w milczeniu. Nie wiem, czy Rafał zamierza to skomentować. Już zaczynam żałować, że próbowałam rozbroić tę bombę zbyt wcześnie.
— Rafał...
— Chcesz szczegółów, proszę bardzo... Wszystko zaczęło się od jednego obrazu, który narysowałem kredkami. W domu dziecka mieliśmy zajęcia plastyczne. Był jakiś konkurs, ja namalowałem obraz i wysłali go gdzieś do oceny. Twoja babcia była w szkolnym jury i zwróciła na niego uwagę. Tak na siebie trafiliśmy. Potem zaczęła pracować w tym sierocińcu jako nauczycielka. Wzięła mnie pod swoje skrzydła, widziała we mnie talent. I potem... — urywa na chwilę. — Zamieszkałem u twoich dziadków. Zajmowałem się tobą wtedy dzień w dzień przez ponad pół roku, prawie rok, więc nic dziwnego, że się przywiązałaś... Tak jakoś wyszło — kończy opowieść.
— A ty? Nie przywiązałeś się? Dlaczego nas zostawiłeś? — dopytuję.
— Nie chciałem, ale musiałem. Twój dziadek był wściekły. Nie podobała mu się nasza relacja. Zagroził mi i kazał wyjechać tuż przed tym, jak skończyłem osiemnaście lat. Wtedy twoja babcia w tajemnicy przed dziadkiem dała mi klucze do jej starego domu, a lata później, kiedy twój dziadek umarł, przepisała go na ciebie i na mnie.
— Dlaczego nie chciałeś mnie poznać? Dziadek umarł, jak miałam jedenaście lat. Miałeś osiem lat na odnowienie kontaktu.
— Nie chciałem, żebyś mnie poznała. Twoja babcia miała przeciwne zdanie, ale ja uważałem to za zły pomysł.
— Dlaczego?
— Nie chciałem, żebyś miała do czynienia z kimś takim jak ja.
— Czyli?
— Starczy tych zwierzeń — ucina.
— Wysyłałeś nam pieniądze, prawda? — Nie daję za wygraną, przypominając sobie, że babcia czasem skądś miała dodatkowy zastrzyk gotówki.
Wzrusza ramionami. Nadal nie rozumiem, dlaczego nie chciał żadnego kontaktu. Czy dziadek tak bardzo go skrzywdził?
— Dlaczego tak źle o sobie myślisz?
— Ściągam nieszczęście na ludzi.
— Co ty opowiadasz, Rafał... — zaczynam się śmiać, ale Rafał ma zaciętą minę. Wcale nie żartował. — Rafał... Opiekowałeś się mną, dałeś mi poczucie bezpieczeństwa, chociaż tego nie pamiętam. Ale to bardzo ważne. Wiesz że mózg dziecka najintensywniej rozwija się w pierwszych trzech latach życia? Zrobiłeś coś naprawdę wielkiego, mimo że sam miałeś tylko siedemnaście lat...
Czując jakąś dziwną potrzebę pocieszenia go i wyprowadzenia z błędu, kładę rękę na jego przedramieniu, które spoczywa mu na udzie i lekko ściskam. Rafał się spina. Bez słowa bierze moją rękę i odsuwa ją, odkładając stanowczo na moją nogę. Szybko zrywa kontakt i kładzie obie ręce na kierownicy. Odtrącił mnie. Tak się czuję. Tak jakby mnie odepchnął. Zaciskam zęby, ale nie mogę powstrzymać łez, które zbierają mi się w oczach. Odwracam głowę do okna, żeby je ukryć, jednak Sarzyński i tak zauważa łzy na moich policzkach.
— Klara... — odchyla głowę do tyłu i wzdycha. — Nie bierz tego do siebie. Po prostu... Lepiej dla ciebie będzie, jeśli zachowamy dystans.
— A dla ciebie?
— Ja jestem tu najmniej istotny.
— Twoje uczucia liczą się tak samo. Poza tym jeszcze wczoraj byłeś inny, w ciągu paru ostatnich dni zacząłeś się trochę otwierać... Dlaczego tak nagle się wycofujesz?
— Bo uświadomiłem sobie, że jak tego nie zatrzymam, to pójdzie w bardzo złym kierunku. Nie drąż już, Klara. Tak będzie lepiej.
— Jasne...
— Co zrobić z twoim samochodem? — zmienia nagle temat. — Podjęłaś już decyzję? Koszty naprawy pójdą w kilkanaście tysięcy. Za tę sumę można kupić coś lepszego. Radzę ci przeznaczyć opla na złom. Nie warto w niego inwestować, bo potem inne rzeczy zaczną się sypać.
— Dobrze... To niech tak będzie. Mam coś ogarnąć?
— Ja jutro wszystko załatwię. W ogóle się tym nie przejmuj. Dasz mi tylko dowód osobisty, dokumenty pojazdu, ewentualną umowę kupna, pisemną zgodę na złomowanie i upoważnienie.
— Okej...
Dojeżdżamy przed dom i wysiadam na zewnątrz, biorąc swoją torbę. Rafał wręcza mi klucze do domu.
— Nie zdążyłem nic zrobić do jedzenia, ale jeśli masz ochotę możesz sobie coś ugotować, lodówka jest pełna. Wrócę późno, więc nie czekaj na mnie.
Odjeżdża, a ja wchodzę do domu. Zamierzam przygotować jakiś obiad. W brzuchu już mocno ssie mnie z głodu, bo dosłownie nic dzisiaj nie miałam w ustach. Robię carbonarę i po napchaniu się nią sprzątam kuchnię i resztę domu. Przeglądam też pocztę i otwieram list polecony z Sądu, który musiał odebrać za mnie któryś z sąsiadów. To już kolejny taki list, tym razem zawiadamiający o wszczęciu egzekucji. Babcia mnie przed tym ostrzegała. Pewnie wkrótce stracę mieszkanie, które zajmie komornik. Nie mam zupełnie pojęcia, co z tym zrobić... Te wszystkie sprawy z długami po dziadku mnie przerastają. Wzdycham, chowając całą pocztę do teczki.
Nie będzie go do późna...
Nogi same prowadzą mnie do salonu. Wchodzę schodkami na antresolę i pierwszy raz oglądam jego sypialnię. Widać, że Rafał lubi porządek... A może po prostu tak został nauczony. Ciemna pościel jest równo zasłana na dużym łóżku które stoi przesunięte do głębokiego trójkątnego okna. Przytulnie i komfortowo...
Czuję, że nie powinnam tego robić, ale kusi mnie żeby trochę powęszyć. Na stoliku nocnym znajduję jakiś szkicownik. Z mocno bijącym sercem przeglądam zawartość. Wydaje mi się, że Rafał rysuje w nim przed snem. Ja też tak czasami robię, żeby się wyciszyć. Przewracam kartkę za kartką. Kreski są zdecydowane i ostre, szkice są robione na szybko, bez większego przykładania wagi do szczegółów. Ostatni rysunek jednak jest dość dokładny i wyraźnie widać, że to ja. Z gofrem. Narysował mnie z pamięci. Naprawdę to zrobił. Na twarzy i klatce piersiowej czuję zalewające mnie fale ciepła, kiedy widzę jak szczegółówo odtworzył rysy mojej twarzy i zmierzwione włosy. Podoba mi się ten rysunek... Odkładam szkicownik na miejsce i wracam na dół. Czuję lekkie wyrzuty sumienia, że naruszyłam jego prywatność. Postanawiam więcej tego nie robić, choćby nie wiem jak zżerała mnie ciekawość. To nie jest w porzadku. Nie mogę bez pytania włazić z butami w jego przestrzeń osobistą.
Zamierzam położyć się wcześniej spać, bo poprzedniej nocy prawie nie zmrużyłam oka. Biorę długą kąpiel w wiśniowym płynie do kąpieli, który przywiozłam sobie dzisiaj z mieszkania, wkładam białą koszulę nocną i siadam w swoim pokoju na szerokim parapecie.
Jest cicho, bezszelestnie. Grube płatki śniegu miękko opadają na świerki rosnące za ogrodzeniem. Zbliżają się święta. Pierwsze święta bez babci... Nie chcę płakać, ale łzy i tak spływają mi po twarzy. Tak bardzo za nią tęsknię. Chciałabym z nią porozmawiać. Wyznać wszystko, zapytać co ona o tym sądzi. Czy byłaby na mnie zła, za to jak patrzę na Rafała? Czy czułaby się zgorszona? Nagadalaby mi do słuchu? Babcia była kochaną osoba, ale jednocześnie bardzo honorową i zasadniczą. Mogłaby tego nie zaakceptować.
Szkicuję w zeszycie widok za oknem. Miękkie kontury śniegowych zasp, ciemne granice między czernią nocy, a bielą świeżego puchu oświetlanego uliczną latarnią. Oczy kleją mi się że zmęczenia, więc kładę się do łóżka i zapadam w sen.
Siedzimy z babcią w salonie. Lampeczki na choince mrugają wesoło, jednak babcia nie wydaje się zadowolona. Jest smutna, przeraźliwie smutna i zawiedziona.
— Klaruś... Zastanów się, co ty najlepszego wyprawiasz. Tak się nie godzi... Nazywałaś go tatą...
— Ale to było dawno... Zresztą on nie jest moim prawdziwym ojcem. To...
— Był ci jak ojciec — wchodzi mi w słowo. — Taka więź zostaje na zawsze.
— Nie... Nie mów tak — kręcę głową.
— Nie tego od was chciałam. Nie tego, wnusiu...
Budzę się w ciemności w reakcji na dźwięki dobiegające z korytarza. Przecieram oczy, patrząc na zegarek. Już druga w nocy. Słyszę jakiś huk i ciche przekleństwo. Zrywam się na równe nogi i boso wychodzę na korytarz. Ciemna postać Rafała stoi tuż przy schodach. Podchodzę bliżej i wyczuwam jakieś nieznajome zapachy. Dym papierosowy i alkohol. Sarzyński jednak nie chwieje się. Ruchy ma tylko trochę spowolnione. Obserwuję, jak ściąga kurtkę i rzuca ją na wieszak.
— Załatwiłeś swoje sprawy? — pytam, przerywając ciszę.
Czuję się trochę głupio w samej koszuli nocnej, więc splatam ramiona na klatce, żeby zasłonić piersi.
— Klara... Nie śpisz jeszcze?
— Obudziłeś mnie.
— Przepraszam. Chowałem buty do szafki i jak ją zamykałem, to trochę huknęło. Wracaj do łóżka — rzuca, patrząc na mnie tylko przez krótką chwilę. Potem odwraca wzrok, jakby mój widok go odpychał.
— Gdzie byłeś?
— Nie twój interes, mała.
— Ty możesz mnie pytać, gdzie i po co jadę, ale ja już ciebie nie.
— Bo to ja mam trzydzieści pięć lat, a ty jesteś jeszcze nastolatką. Widzisz różnicę, kotku?
Podchodzi do mnie i opiera się jedną ręką o balustradę przy schodach. Czuję na sobie jego lepki wzrok.
— Jesteś pijany.
— Nie, nie jestem pijany — przedrzeźnia mój ton. — Jestem co najwyżej wstawiony.
— Żadna mi różnica — prycham.
— Nigdy się nie upijam. Ogólnie rzadko piję. Dzisiaj też wypiłem mało, ale jakoś wyjątkowo mnie ścięło.
— Kto cię odwiózł?
— Nikt mnie nie musiał odwozić. Sam przyjechałem.
— Nie wolno jeździć po alkoholu — komentuję z przekąsem.
— Bardzo nieładnie postąpiłem... Nie wolno tak— robi minę świętoszka. — Tak jak wielu innych rzeczy na świecie — dodaje, patrząc na mnie lekko mglistym wzrokiem. — A ludzie i tak je robią, wiesz?
— To nieodpowiedzialne — kwituję z rękami założonymi na piersiach.
— Będziesz mi prawić morały? No tak. Bo ty przecież nie zrobiłaś w życiu nic zakazanego. Chowana pod kloszem dziewczynka, która poznaje życie tylko przez obserwacje, a nie własne doświadczenia. To tak jakby lizać cukierka przez papierek.
— Może to i lepiej. Cukier jest niezdrowy — odbijam piłeczkę, trochę urażona jego słowami. Może dlatego że są tak prawdziwe.
— Zgadza się. Masz całkowitą rację, moja droga. Więc wracaj teraz do łóżeczka, jak przystało na grzeczną dziewczynkę — mówi niskim, ochrypłym głosem i odpycha się od barierki, robiąc krok w tył.
— Pomogę ci dojść do łóżka.
— Sam trafię, kotku.
— W tym stanie możesz się potknąć. Wolę nie mieć cię na sumieniu.
— I tak już masz, chociaż nieświadomie. Nie masz pojęcia, co ze mną robisz... Nie masz pojęcia, jak nieprzyzwoite obrazy malują się w mojej głowie. Nie wiesz, co sobie wyobrażam... Nie możesz mieć pojęcia, bo pewnie nawet nie zdajesz sobie sprawy, co mógłbym z tobą zrobić... Chciałbym patrzeć, jak... — urywa i zagryza wargę, wypuszczając powietrze przez nos.
— Jesteś pijany... Nie wiesz, co mówisz. Chodź, zaprowadzę cię.
Próbuję go objąć w pasie, ale Rafał się cofa i sam przyciąga mnie plecami do swojego ciała, unieruchamiając mi ręce. Czuję jego gorący, pachnący alkoholem oddech na szyi. Przylega do moich pleców swoim torsem, a jego biodra przyciskają się do moich pośladków. Zalewa mnie fala gorąca.
— Dotykał cię już ktoś w taki sposób? — szepcze mi do ucha i wzmacnia uścisk.
Przełykam ślinę i powstrzymuję się, żeby nie jęknąć. Bliskość Rafała jest odurzająca. Ale on teraz też jest odurzony i nie wie co robi. To mnie nieco otrzeźwia.
— Puść mnie. Nie chcę, żebyś mnie dotykał, kiedy jesteś pijany.
Jego klatka piersiowa lekko się trzęsie, a on się śmieje, zbliżając usta do mojej skóry.
— Mówiłem ci, jestem tylko lekko wstawiony. A ty tak słodko pachniesz, jak wiśniowy cukierek. A wiesz, że to moje ulubione? I jak tu się powstrzymywać, skoro tak mnie kusisz... Sama się prosisz o konsekwencje.
— Nie kuszę cię.
— Mhmm... Wcale. Ani trochę — jego ochrypły szept sprawia, ze skórą na szyi łaskocze mnie i jednocześnie pali. — To jak... Odpowiesz mi na pytanie? Dotykał cię ktoś już w ten sposób?
Jego ręce wędrują po mojej talii, a nos ociera się o mój kark. Przyjemne dreszcze rozchodzą się po tych miejscach na moim ciele. Wzdycham cicho i opieram głowę o jego pierś.
— Nikt mnie nie dotykał — mówię drżącym szeptem.
— A może sama się dotykałaś? Tutaj? — przesuwa palcami po mojej piersi, drażniąc sutek. Wzdrygam się z nagłej rozkoszy rozpływającej się w tym miejscu. Druga rękę podnosi do mojej szyi. Kciukiem pociera moje rozchylone wargi. Mam ochotę go zassać, ale nie ośmielam się zrobić tak nieprzyzwoitej rzeczy.
— Taka słodka... Taka niewinna... Aż szkoda mi cię psuć swoimi niegodnymi brudnymi rękami. To tak jakbym wszedł ubłoconymi buciorami na nieskazitelny, dziewiczy śnieg. To byłaby zbrodnia — warczy, niemal wgryzając się w moją skórę ale potem się odsuwa. Wydaje z siebie bolesny, zduszony jęk i puszcza mnie, dysząc jak po wysiłku.
— Dlaczego niby twoje ręce są brudne? — pytam, sama lekko dysząc i ledwo stojąc na nogach.
— Lepiej, żebyś nie wiedziała. Twoje oczy jeszcze niewiele widziały, i niech tak zostanie... Wracaj do siebie, zanim zrobię coś, czego ja będę później żałował, a ty będziesz miała mi za złe.
— Zaprowadzę cię...
— Nie — podnosi rękę, żeby mnie powstrzymać. — Jak znajdziesz się w mojej sypialni to już cię z niej tak łatwo nie wypuszczę. Zostań tu. To w ogóle nie powinno było się wydarzyć. Potraktuj to jak zły sen.
Sen... Na dźwięk tego słowa czuję nieprzyjemny ucisk w brzuchu, bo przypominam sobie, co mówiła babcia w moim śnie. Ogarnia mnie obrzydzenie do samej siebie. Mam ochotę zamknąć Rafałowi usta pocałunkiem, a jednocześnie strzelić mu w twarz, że tak mąci mi w głowie. Jestem rozdarta. Pragnę go i nie mogę znieść. To jest tak pokręcone. Opieram się o ścianę, obserwując jak Rafał znika za drzwiami salonu. Czuję na sobie jego zapach. Woń kawy pomieszana z dymem papierosów... Ale jego oddech nimi nie pachniał. Raczej nasiąkł z otoczenia. Ja też stopniowo nasiąkam czymś, co on wokół siebie roztacza. Pragnieniem trudnym do ugaszenia. Palącym pożądaniem. Przeszywającą na wskroś cielesną, śliską żądzą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro