Rozdział 14
"Była jak zakazany owoc – kusząca i słodka, a jednocześnie niedostępna, pozostawiając w nim palące pragnienie, którego nie mógł ugasić."
Unikamy się do końca dnia. Mam wrażenie, że zaraz mnie coś rozsadzi od środka. Kilka razy już prawie do niego poszłam, ale na korytarzu robiłam w tył zwrot i wracałam do mojego pokoju, który w dzień zamykam, a w nocy zostawiam otwarty, żeby umożliwić cyrkulację powietrza. Tego wieczoru mam dziwne opory przed zostawieniem drzwi nawet uchylonych, jednak wspomnienie tego, jak się dusiłam pierwszej nocy, skutecznie wybija mi z głowy pomysł o zamknięciu. Słyszę co jakiś czas, że Rafał krząta się po domu. Korzysta z łazienki przez prawie godzinę, potem chyba idzie do siebie i w koncu odgłosy cichną, a ja staram się zasnąć, pomimo natrętnych myśli atakujących moją głowę.
Co jeśli babcia poprosiła Rafała, żeby był dla mnie jak ojciec? Co jeśli oczekiwała ode mnie, że wyciągnę go z mroku będąc dla niego przyszywaną córką? Chyba taki scenariusz nam zgotowała, ale nie przewidziała, że spojrzymy na siebie nawzajem zgoła inaczej. Teraz już jestem pewna, że Rafał czuje do mnie coś innego, niż ojcowską troskę. Właściwie... Przecież że facto nie jesteśmy spokrewnieni. Dlaczego wzbudza to w nim, a może i we mnie, taki wewnętrzny opór? Kiedy o nim myślę, coś z dziwnego napięcia zaciska mi się w dołku, a jednocześnie czuję strach i poczucie winy. Ta mieszanina niepewności nie daje mi spać, a kiedy zapadam w płytki sen, śnię o Rafale i jego spojrzeniu. Czuję dotyk jego rąk. Nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Wzdycham, kiedy przesuwa swoją dłonią po mojej talii i przyciąga do swojego twardego, ciepłego ciała. Lgnę do niego, szukam jego bliskości, chcę mu powiedzieć że ja też go pragnę, ale on znika. A ja... Budzę się sama w rozkopanej pościeli, spocona, drżąca i z wilgocią pomiędzy udami.
Nie mogę znieść tego napięcia. Kiedy tylko pierwsze promienie słońca wpadają do pokoju, ubieram się po cichu, szybko korzystam z łazienki i z torbą na ramieniu ukradkiem opuszczam dom, wpisując w aplikację z mapami dworzec autobusowy. Mam do przejścia ponad dwa kilometry. Poranny spacer dobrze mi zrobi. I rzeczywiście, po kilku minutach czuję się wyraźnie spokojniejsza, a bulgoczące w brzuchu emocje powoli gasną.
W głowie mam gotowy plan. Po pierwsze, z tych bardziej prozaicznych spraw, potrzebuję wrócić do Lublina i wziąć ze sobą z mieszkania więcej ubrań. Te, które mam, noszę na zmianę od wielu dni i mam już tego dosyć. Ważniejsza jest dla mnie jednak druga część planu. A mianowicie mam zamiar przeszukać dokładnie całe mieszkanie, zwłaszcza rzeczy babci. Być może znajdę w nich jakąś wskazówkę. Coś, co rozwieje moje wątpliwości. Teraz kompletnie nie wiem, jak mam postąpić w tej sytuacji. Rafał z jakiegoś powodu mnie odtrąca, mimo że wyraźnie go do mnie ciągnie. Muszę wiedzieć, co kryje się w jego głowie. Muszę odkryć przynajmniej jeszcze jedną kartę. Wiem, że on nic sam z siebie mi nie powie, więc muszę wziąć sprawy w swoje ręce.
Po ponad dwóch godzinach jazdy i kilku przesiadkach jestem na miejscu. Otwieram drzwi mieszkania, rzucam swoją torbę w kąt i bez zwlekania idę do dawnego pokoju babci. Dziwnie się czuję, grzebiąc w jej osobistych rzeczach. Stare obrazy, książki, szkicowniki, wszystko zarosło kurzem. Odpycham od siebie fale nostalgii i powstrzymując łzy przerzucam po kolei różne rzeczy. Nie ma niczego. Niczego, co mogłoby naprowadzić mnie na właściwy tor myslenia. Idę do salonu. Tam też są jeszcze jakieś rzeczy po babci. Przerzucam stare gazety, zdjęcia, notatniki, nic... Żadnej wzmianki o Rafale. Dokumenty... Wyciągam jakaś zażółkłą teczkę, w której znajdują się stare świadectwa szkolne moich rodziców, akty zgonów... Oczywiście zabieram to ze sobą, chociaż w sprawie Rafała do niczego mi się to nie przyda. Otwieram szufladę pod telewizorem i bez większego przekonania przeglądam stare kasety... Jedna jest podpisana rokiem 2005. Biorę ją do ręki. Nigdy jej nie oglądałam. Tylko jak w czasach smartfonów, dysków i inteligentnych telewizorów z funkcjami Smart obejrzeć starą kasetę? Przypominam sobie, że w naszej piwnicy dziadek trzymał stare graty. Być może jest wśród nich mały telewizor odtwarzający takie kasety.
Zbiegam szybko na sam dół i starym kluczem otwieram drzwi do piwnicy. Chyba od kilkunastu lat nikt tu nie zaglądał. Dreszcze pełzają mi po plecach, bo pajęczyny wiszą wszędzie, a kurz pokrył wszystko grubą szarą warstwą. Telefon dzwoni mi w kieszeni, ale odrzucam połączenie. Włączam latarkę w smartfonie i szukam tego małego telewizora. Jest w rogu. Ciężki jak skurczybyk, ale chyba dam radę go wnieść. Co piętro zatrzymuję się, żeby odsapnąć i w końcu wnoszę to ustrojstwo do mieszkania, modląc się w duchu żeby działało. Na szczęście przez te wszystkie lata wtyczki zostały takie same, więc podłączam telewizor, a on z trzaskiem się uruchamia. Z niecierpliwością wsuwam do szczeliny starą kasetę i włączam przycisk Play. Na ekranie pojawia się trochę zanieczyszczony, ale nadal wyraźny obraz. To nagranie z naszego salonu...
— Brawo, Klaruś! Stoisz!
To chyba głos babci. Ona musi trzymać kamerę, bo widać tylko małą mnie. Mam tu może niecały roczek. Czarne loczki okalają moją dziecięcą, prawie bezzębną buzię. Piszczę z radości i klaszczę w rączki, a potem stawiam malutki, ostrożny kroczek. Zaraz potem padam pupą na podłogę.
— Nie poddawaj się, Klaruś, próbuj jeszcze raz — mówi zachęcająco babcia.
Obserwuję wzruszona, jak mała Klara sprzed osiemnastu lat wstaje na pulchne nóżki, unosi rączki do góry i robi kroczek.
— Chodź, mała, no chodź... Dasz radę, pięknie ci idzie — słyszę głos.
Niby obcy, ale coś w nim wydaje mi się znajomego. Unoszę dłoń do ust i zbliżam twarz do ekranu.
— Ta-ta... Ta-ta.. — mówi mała Klara i robi kroczek w stronę kogoś, kto kuca jakiś metr od niej.
Kamera kieruję się w jego stronę. Jest dużo szczuplejszy, trochę niższy i włosy ma ciemniejsze, ale go poznaję. To siedemnastoletni Rafał Sarzyński we własnej osobie.
— Ta-ta... Ta-ta...
Zamieram, zdając sobie sprawę do kogo mała Klara zwraca się określeniem "tata".
— Chodź, promyczku. Złapię cię — mówi Rafał, a malutka ja, stawiając koślawe kroczki, wpada w jego rozpostarte ramiona.
Podnosi mnie i ze śmiechem okręca w miejscu. Słychać radosny dziecięcy pisk. Babcia krzyczy "Brawo! Zrobiłaś pierwsze kroczki!". Nagranie się kończy i zapada cisza. Na kasecie nic więcej już nie ma. Siadam na zimnej podłodze i cała drżę. W mieszkaniu jest zimno, a mi po plecach spływa lodowaty pot.
Mówiłam na niego "tata". Patrzył na moje pierwsze kroki. Układał do snu. Karmił łyżeczką. Nazywał "Promyczkiem". A potem zniknął. Dlaczego? Podobno wygonił go dziadek. Tak napisała babcia w ostatnim liście. Czy dlatego, że Rafał wszedł w buty mojego zmarłego taty, który był synem dziadka? Czy dziadek nie mógł patrzeć, jak jego wnuczka nazywa obcego człowieka swoim tatą?
A osiemnaście lat później... Myślę o nim tak, że nawet nie chce tego mówić na głos.
To chore. Jak mogłam się teraz w nim zakochać? Co jest ze mną nie tak? Co jest z nim nie tak? Czy Rafał jest jakimś zboczeńcem? To oczywiste, że babcia odchodząc z tego świata chciała mnie powierzyć komuś, kto mógłby być dla mnie bliski. Bliski jak ojciec. Oczywiście, że tego się spodziewała. Liczyła na to, że więź, która nas łączyła te osiemnaście lat temu, naturalnie się odnowi. Nie spodziewała się, że przerodzi się ona w coś całkiem innego. Łzy spływają po moich policzkach. Mam totalny mętlik w głowie. Przyjechałam tu po odpowiedź, a mam ochotę tłuc głową w ścianę. To dlatego Rafał był wczoraj taki wściekły na siebie.
Z dziwnego transu wyrywa mnie odgłos telefonu. To Rafał znów się dobija. Tym razem odbieram.
— Gdzie jesteś?— pyta bez powitania, a mi coś przewraca się w pustym żołądku..
— W Lublinie.
— Jak to w Lublinie? Czemu nic nie powiedziałaś?
Jego ton jest tak lodowaty, że po plecach przebiega mi dreszcz.
— Nie chciałam zawracać ci głowy. Potrzebowałam pojechać po coś do mieszkania. Przyjechałam autobusem — tłumaczę.
— Po co? Było mi powiedzieć, podwiózłbym cię samochodem — wzdycha. — Zaraz po ciebie wyjadę. Będę za godzinę. Nigdzie się nie ruszaj.
— Nie trzeba. Sama wrócę! — mówię, ale połączenie już zostało zerwane.
Gorączkowo szukam jeszcze innych kaset, ale znajduję tylko ze ślubu rodziców, z jakiegoś innego wesela, z wernisażu babci i jakiejś studniówki, w której babcia brała udział bo była wychowawczynią jednej klasy. Szybko pakuję do torby ciuchy na zmianę i sukienkę, którą kiedyś kupiła mi babcia w sklepie z używaną odzieżą. Nigdy jej nie założyłam. Jest wykonana z czarnego aksamitu i ma dołączone długie rękawice z białej satyny. Babcia chciała mnie w niej kiedyś namalować, mówiąc że wyglądałabym w tej kiecce jak z lat jej młodości. Nigdy jednak te plany się nie ziściły. Babcia zmarła, a aksamitna sukienka nigdy nie noszona została w szafie. Pakuję ją do torby i zaraz słyszę dźwięk telefonu.
— Jestem już pod blokiem. Chcesz żebym pomógł ci coś znieść?
— Nie trzeba, poradzę sobie. To tylko torba z ubraniami.
— To czekam.
Schodzę na dół, przed wyjściem zabierając ze skrzynki jeszcze pocztę, której się trochę uzbierało przez kilka tygodni. Torba z ukrytą kasetą ciąży mi na ramieniu, tak samo jak świadomość tego, co przed chwilą zobaczyłam.
Mówiłam na niego "tata". On mówił do mnie jak do małej córeczki. Byłam jego "promyczkiem".
A teraz? Kim dla siebie jesteśmy?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro