Rozdział 12
"Patrzy na nią, a jego wzrok zdaje się dotykać, jakby był dłonią zrobioną z rozżarzonego żelaza – niewidzialny, lecz palący, zostawiający na jej skórze gorejące ślady niczym wypalone znamiona własności."
Wstaję dużo wcześniej, niż przed ósmą, bo przez noc przemyślałam wiele spraw i uznałam, że czas zakopać topór wojenny. Mam zamiar zrobić śniadanie. Jak do tej pory to Rafał przygotowywał albo kupował posiłki, które zawsze jadłam sama. On co najwyżej mi towarzyszył. Nigdy jednak nie jedliśmy wspólnie przy stole. Chcę to zmienić, więc tego ranka przychodzę do kuchni tuż po siódmej, zakasam rękawy za dużego, ciemnoturkusowego swetra w norweskie wzorki i biorę się do roboty. Wyciągam z lodówki składniki na jajecznicę, plastry boczku, paprykę... Dawno nie gotowałam i cieszę się, że mogę do tego wrócić. Zawsze chętnie pomagałam babci w kuchni. Najlepiej mi wychodziły ciasta oraz zupy, ale tak naprawdę wszystko potrafię przyrządzić i nieskromnie uważam, że wychodzi mi to naprawdę dobrze. Po jakimś czasie w kuchni unosi się kuszący zapach. Mam ochotę zacząć jeść sama, ale czekam na Rafała, mając nadzieję że pojawi się przed ósmą. I rzeczywiście, Sarzyński, jak zwykle w tym swoim czarnym golfie staje w drzwiach kuchni z komicznie skonsternowaną miną. Robi krok, jakby podłoga była polem minowym i rzuca krótkie spojrzenie na zastawiony stół.
— Zrobiłaś śniadanie... — zauważa, a ja z uśmiechem wzruszam ramionami. Jego spiętą postawę ciała i brak radości na twarzy zrzucam na karb zaskoczenia i może niewyspania. Zresztą to Sarzyński. On zawsze chodzi naburmuszony. Nie przejmując się jego powściągliwym zachowaniem wyjmuję kubki z szafki.
— Co wolisz? Kawę czy herbatę?
— Rano pijam tylko kawę.
Stawia kubek pod dyszą i robi sobie dużą czarną kawę. Taka chyba nazywa się americano. Muszę się douczyć, jeśli mam pracować w palarni.
— Nie jesz śniadań? — pytam zawiedziona, patrząc z żalem na zastawiony kolorowym jedzeniem stół. A tak się starałam...
— Kawa jest moim śniadaniem. Ale ty się nie krępuj. Smacznego.
— Dzięki — burczę trochę urażona i siadam przy stole. — Ale może chociaż usiądziesz ze mną? Naprawdę się starałam, chciałam żebyśmy razem zjedli...
— Dlaczego?
— No... Przemyślałam sobie w nocy to, co zrobiłam wczoraj i chciałam przeprosić... Powinnam była wrócić się po telefon. Mogłam się domyślić, że będziesz się martwił jak zniknę na tyle godzin. Przepraszam, że mnie musiałeś szukać... Teraz mi głupio... Miałeś prawo się wściec — wzdycham i patrzę na niego ze skruchą.
— Dobrze już — unosi rękę i pociera palcem brwi. — Zapomnijmy o tym. Po prostu następnym razem bierz ze sobą telefon.
— To jak? Może jednak zrobisz wyjątek i zjesz ze mną? Byłoby mi bardzo miło, narobiłam tego jak dla połowy pułku.
Rafał przełyka ślinę i spogląda na moją pełna nadziei twarz. Przygryza lekko wargę i waha się przez chwilę z dziwnym wyrazem twarzy. Nie wiem, co się dzieje w jego głowie, że aż takie emocje przeżywa, ale w końcu siada przy stole i bierze głęboki oddech. Siadam naprzeciwko niego i nakładam mu oraz sobie wszystkiego po trochu. Rafał nie patrzy na jedzenie, tylko gdzieś ponad moim ramieniem.
— To smacznego — rzucam, taktownie nie komentując jego zachowania i zaczynam jeść.
Kątem oka widzę, że Rafał bierze do ręki widelec i nabiera trochę jedzenia, ale ostatecznie nie wkłada go do ust. Jest nienaturalne blady, szczęki ma zaciśnięte i oddycha mocno przez nos.
— Wszystko w porządku? — pytam, odkładając sztućce.
Rafał kręci głową i przymyka oczy. Następnie wmusza w siebie kilka kęsów po czym przyciska ściśnięta w pięść dłoń do ust. Cały się trzęsie, jakby był chory. Z trudem przełyka jedzenie.
— Rafał... Co ci jest?
— Nic... — wydusza przez zaciśnięte zęby.
— Nie masz ochoty, to nie jedz. Jest okej, nie będzie mi przykro — mówię.
— Zrobię herbaty — rzuca i podrywa się z miejsca. Widzę po jego ciele, że jest napięte. Ręce mu drżą, kiedy nalewa wody do ceramicznego czajnika. Włącza go i w kuchni rozbrzmiewa szum gotującej się wody.
Sarzyński wygląda jednak coraz gorzej. Opiera się jedną ręką o blat kredensu jak człowiek, który wypił za dużo albo struł się czymś nieświeżym. Ale przecież moje śniadanie pachnie i smakuje dobrze. Chyba nie gotuję aż tak fatalnie? Może użyłam jakiejś przyprawy, której on nie znosi? Wstaję zza stołu i podchodzę do niego pełna strachu i troski. Mam wyrzuty sumienia, że nalegałam na to wspólne śniadanie.
— Rafał... Co ci jest? — pytam cicho. — Nie smakuje ci, w porządku, nie musisz jeść. Po prostu... Chciałam jakoś załagodzić nasz niepotrzebny konflikt... — urywam.
Mężczyzna unika mojego wzroku. Oddycha płytko, wypuszczając powietrze ustami. Wygląda jakby miał ochotę zaraz zwymiotować.
— Może lepiej usiądź? — sugeruję.
— Nie... — syczy przez zaciśnięte zęby. Mięśnie na jego szczękach zaciskają się miarowo.
— Jak mam ci pomóc? — pytam zrozpaczona. Zaczynam poważnie się niepokoić. Może to jakiś atak? Może trzeba dzwonić po karetkę? — Mogę coś zrobić? Cokolwiek? Powiedz...
— Zrób coś, żeby odwrócić moją uwagę... — wykrztusza.
— Ale... Co...
— Zrób cokolwiek, żebym s-skupił się na czymś innym niż moje obecne myśli... — mówi drżącym głosem przez zaciśnięte zęby.
Woda w czajniku szumi. W głowie mam pustkę. Rafał wygląda jakby dusza zaraz miała opuścić jego ciało. Robię jedyną, chyba najgłupszą rzecz jaką mogę zrobić. Sięgam po dolny brzeg swetra i jednym ruchem ściągam go razem z gładkim podkoszulkiem przez głowę. Zostaję w samym jasnoróżowym staniku, z policzkami i uszami gorącymi od wstydu. Wzrok Rafała natychmiast skupia się na mnie. Nadal drży i ledwo stoi na nogach, ale chyba osiągnęłam cel. Oczy ma utkwione we mnie, a jego spojrzenie zrobiło się inne niż przed chwilą, jakby pociemniałe i mroczne. Oddycha spokojniej, kiedy opiera drugą rękę na blacie, tak że stoję teraz uwięziona między nim, a szafką. Unoszę rękę do twarzy i zasłaniam się łokciem, bo jego wzrok spopiela i maluje niewidzialną sadzą moją nagą skórę. Gęsia skórka pokrywa mi ramiona i dekolt, kiedy Rafał delikatnie odsuwa moj łokieć i prześlizguje się wzrokiem po moich obojczykach oraz wypukłościach piersi. Skóra w tych miejscach zaczyna mnie mrowić. Chrząkam i skupiam wzrok na jego szyi. Uwypuklona żyła lekko pulsuje mu pod skórą.
— Już? Odwróciłam uwagę od tamtych myśli? — pytam cicho, siląc się na neutralny ton i udając, że to co zrobiłam, nie było tak idiotyczne i upokarzające, jak zaczyna do mnie powoli docierać.
— Klara... — szepcze.
— Co? — odważam się na niego spojrzeć.
Patrzymy sobie w oczy przez kilka ciężkich sekund i mam wrażenie, jakby między nami przeskoczyła iskra. Podskakuję lekko, gdy woda w czajniku zaczyna wrzeć i rozbrzmiewa piszczący dźwięk, wyrywając nas z tego krótkiego transu. Rafał odsuwa się momentalnie, a mnie owiewa chłodne powietrze.
— Ubierz się i dokończ śniadanie — mówi jakby nic się przed chwilą nie wydarzyło i sięga po kubki. Ruchy ma spokojne, jego ręce przestały drżeć.
Szybko wciągam przez głowę sweter ale zaplątuję się w podkoszulkę, której rękawy zawinęły się do środka. Miotam się w tym przez chwilę i ściągam wszystko znowu, cała rozczochrana. Próbuję raz jeszcze, poprawiwszy te cholerne rękawy. Nic nie widzę spod dwóch warstw ubrań, ale czuję że Rafał pomaga mi, ciągnąc podkoszulek w dół moich pleców. Dosłownie przez ułamek sekundy muska moją obnażoną talię palcami. Odsuwam się, wyjmuję włosy spod swetra i zbieram z twarzy poplątane kosmyki. Głowę mam gorącą bardziej niż ten parujący czajnik. Chyba nigdy w życiu nie czułam takiego zakłopotania. Nie wiem, co mam zrobić z rękami, gdzie mam patrzeć...
Rafał tymczasem spokojnie zalewa w imbryku jakąś herbatę liściastą. No tak. Mogłam się domyślić, że on nie pije takiej z torebek. Chrząkam w zakłopotaniu i chcę coś powiedzieć, ale ostatecznie żadne słowa nie wydostają się z mojego ściśniętego gardła. Siadam w milczeniu przy stole i kończę śniadanie, biorąc do ust zbyt wielkie kęsy jedzenia.
Nic się takiego nie stało. Nie wygłupiłam się. Chciałam tylko coś zrobić, żeby mu pomóc. Może wyszło trochę niezręcznie, ale w końcu zadziałało, prawda?
W milczeniu wypijamy herbatę, nawzajem unikając swojego wzroku. Rafał już nie siada przy stole tylko stoi opierając się biodrem o szafkę. Chyba oboje zamierzamy udawać, że to co się stało, nie miało miejsca. No i wspaniale. Nie mam ochoty tego omawiać, tłumaczyć i przechodzić raz jeszcze. Już wystarczająco się upokorzyłam.
W samochodzie również panuje zgodne milczenie, które w końcu przerywa Rafał. Serce zaczyna mi bić szybko, bo spodziewam się, że nawiąże do tego, co zrobiłam w kuchni, ale o dziwo on porusza inny temat.
— Dzisiaj będzie kontynuacja poprzedniego spotkania. Sztuka konturu. Nic trudno dla ciebie. Dobrze sobie z tym radzisz, więc nie masz czym się stresować.
— To świetnie. Mam nadzieję, że sobie poradzę — odpowiadam ściśniętym głosem.
Zajeżdżamy przed budynek położony dość wysoko, bo musieliśmy przejechać kilka dość stromych uliczek. Widok z góry przysłaniają okoliczne drzewa, ale w oddali widać, że jesteśmy na jakimś wzgórzu. Sam budynek sprawia miłe wrażenie. To chyba jakieś centrum kultury. Prowadzą do niego szerokie schody obwiedzione balustradami. Rafał przepuszcza mnie w drzwiach i zostawiamy kurtki w szatni. Czuję narastające zdenerwowanie. Teraz żałuję, że w ogóle nie przygotowałam się do tego kursu. Mogłam zawczasu podpytać Rafała o jakieś wskazówki, ale teraz już za późno.
Sarzyński bierze z recepcji klucze od sali i rusza korytarzem, oglądając się za mnie.
— Śmiało... — zachęca mnie i wyrównuję z nim krok.
Przed drzwiami do sali tłoczy się kilkanaście osób. Kiedy dostrzegają Sarzyńskiego, oczy wszystkich nabierają dziwnego wyrazu. To chyba jakiś nieskrywany podziw i szacunek. Na czoło grupy wysuwa się postawna, ładna blondynka o idealnych rysach twarzy i w idealnie skrojonym damskim garniturze w kolorze jasnego beżu. Jest prześliczna. Ja w porównaniu do niej w swoim ciemnoturkusowym swetrze i wyblakłych czarnych spodniach czuję się jak strach na wróble.
— Dzień dobry — wita się kobieta z przymilnym uśmiechem, mnie nie obrzucając nawet jednym spojrzeniem. Pewnie nawet mnie nie dostrzegła. Jej cała uwaga skupiona jest na Sarzyńskim. Sam Rafał obrzuca ją ciepłym, pogodnym spojrzeniem. Żołądek ściska mi lekki chłód. Na mnie nigdy tak nie patrzył.
— Dzień dobry wszystkim. Gotowi na kolejną lekcję?
Cała grupa, składająca się z kilku starszych pań, kilku młodych chłopaków, kilku młodych dziewczyn i jednego eleganckiego starszego pana ochoczo przytaknęła. Wytrzeszczam oczy na tę dziwną zbieraninę.
— Dzisiaj dołączy do nas jeszcze jedna osoba. To jest Klara Litwin — przedstawia mnie swobodnie Rafał, a kilka osób kiwa mi przyjacielsko głową. Uśmiecham się krzywo i podnoszę rękę. W międzyczasie Rafał przeciska się obok kilku osób i wsuwa klucz do zamka w drzwiach. Jeden chłopak podchodzi do mnie i szeptem się przedstawia.
— Cześć, jestem Patryk Kucharski.
Chłopak wydaje się kilka lat starszy ode mnie. Ma miodowe włosy i wydłużoną wąską szczękę, a podbródek nieco wysunięty do przodu, co trochę nadaje mu zawadiackości. Jego oczy są z kolei tak błękitno-niebieskie, że od razu zwracam na nie uwagę, bo stanowią naprawdę ciekawy element jego twarzy. Ściskam jego wyciągniętą dłoń i przywołuję na twarz uśmiech. Cieszę się, że nie będę taka osamotniona. W końcu warto mieć kogoś, do kogo w razie czego mogłabym się zwrócić po pomoc. Nie zamierzam ściągać na siebie uwagi, zbyt często zawracając głowę Sarzyńskiemu.
— Świetny gość ten Sarzyński, co nie? — mówi Patryk przyciszonym głosem. — Aż dziwię się, że chce mu się uczyć takich amatorów. W Kazimierzu to żywa legenda. Jego obrazy można obejrzeć tylko na wystawach i nie można im robić zdjęć. Są tak jakby owiane aurą tajemniczości. Każdy obraz pokazuje tylko raz na pojedynczej wystawie, później sprzedaje je prywatnym kolekcjonerom. Niezła akcja, co nie? Ja byłem na kilku jego wystawach, facet jest zajebisty... Drugi Beksiński, ale ma coś jeszcze, co ciężko opisać... — urywa, bo ludzie zaczynają tłoczyć się do drzwi.
— A ty zajmujesz się sztuką? Malujesz? Coś tworzysz? — zagaduję, idąc wraz z innymi.
— Tak. W sumie ja nie jestem taki całkiem początkujący, jakieś tam doświadczenie mam, — mruga do mnie znacząco, a ja zmuszam się do uśmiechu. — Ale nie mogłem odpuścić tego kursu, Sarzyński prowadzi tylko jedną grupę co pół roku.
— Super — kwituję krótko ten jego potok słów.
Sarzyński wpuszcza wszystkich do środka, stojąc z założonymi na piersiach rękami. Patryk trzyma się blisko mnie, Rafał mierzy go neutralnym wzrokiem, a na mnie w ogóle nie patrzy. Wnętrze sali tonie w jasnym świetle wpadającym przez wysokie okna, które rzucają na podłogę długie smugi cieni. W różnych miejscach pomieszczenia porozstawiane są sztalugi. Pomiędzy nimi ustawiono stoliki, zapewne pod obiekty, które mają być rysowane przez uczestników podczas danej lekcji.
Sarzyński tymczasem podwija rękawy. Wszyscy zajmują swoje miejsca. Ja wybieram ostatnie wolne stanowisko tuż przy Patryku, który wygląda na zachwyconego tym faktem.
— Dzisiaj będziemy kontynuować rysowanie konturów — oznajmia Sarzyński. — Weźcie sobie co tam wolicie, ołówki czy węgle...
Przekazuje nam metalowe pudełko z ołówkami oraz podłużnymi kawałkami węgla, także tymi w sztyfcie czy kredce. Ja wzorem innych wybieram kilka ołówków. Co jak co, węgiel nie jest tak precyzyjny, a ja w tworzeniu konturów lubię być skrupulatna, żeby potem przy wypełnianiu zachować proporcje.
— Przypominam, że rysujecie same kontury, bez cieniowania — mówi Rafał. — Cieniowaniem zajmiemy się na następnej lekcji. Dzisiaj skupcie się tylko na proporcjach i zachowaniu perspektywy.
Ustawia na stolikach różne przedmioty. Ja z Patrykiem dostajemy szczegółowy model okrętu, którego żagle wykonane są z miękkiej tkaniny. Jest w moją stronę lekko obrócony bokiem, co nieco utrudnia zadanie. Czuję ekscytację pomieszaną z lekkim stresem. Inni dostali mniej wymagające zadanie. Jedna grupka otrzymała po prostu starą lampę naftową.
— Zaczynajcie. Pamiętajcie o tym, żeby najpierw dobrze się przyjrzeć. Od ogółu, do szczegółu. Nie spieszcie się. Zwróćcie uwagę na perspektywę. Nie zapominajcie o niej w żadnym elemencie.
Wszyscy biorą się do pracy. Niektórzy przysuwając sobie stołki, inni wolą szkicować na stojąco. Rysuję niepewnie pierwszą linię i staram się skupić najmocniej jak umiem na zadaniu. Rafał chodzi pośród kursantów i czasem daje im wskazówki.
— Panie Rafale, czy mógłby pan podejść? — odzywa się ta ładna jasnowłosa dziewczyna w garniturze.
Sarzyński podchodzi do niej i tłumaczy coś przyciszonym głosem, pochylając się tuż nad jej ramieniem. Pomaga jej narysować kilka pierwszych linii. Przewracam oczami. Patryk zauważa mój gest i pokazuje mi na migi, że dziewczyna jest zakochana w nauczycielu, robi z palców kształt serduszka. Unoszę brwi. Nie wiem, co mam o tym sądzić. Postanawiam to ignorować, w końcu to nie moja sprawa czy Sarzyński flirtuje z podopiecznymi, czy nie. Dwie kolorowe starsze panie żartują sobie z Rafałem w najlepsze. Widać, że traktują go jak uroczy obiekt do omówienia i wcale nie chcą się szkolić. Jednak inna pani, mająca siwe włosy splecione w długi warkocz, wykazuje niezaprzeczalny talent. Z tego co udało mi się podsłuchać, na starość próbuje się realizować, bo całe życie odsuwała swoje marzenia na bok. Rafał ku zazdrości innych pań poświęca jej dużo więcej uwagi niż innym. Tak samo eleganckiemu panu, który jest chyba partnerem owej kobiety.
Rysuję mój okręt i wychodzi mi dość dobrze, oprócz tych żagli, które wyglądają jakoś dziwnie. Nie jestem w stanie powiedzieć, co zrobiłam źle. Patrzę się na nie dłuższą chwilę, odchodzę kilka kroków i nadal nie widzę, w czym tkwi problem. Patryk natychmiast zjawia się przy mnie, gotów do pomocy.
— Spokojnie, jakbyś je wycieniowała to by było lepiej. Same kontury bez cieni spłaszczają obraz.
— Panie Kucharski... Jakiś problem? — dobiega nas głos Rafała.
Sarzyński podchodzi do nas i staje tuż za mną. Czuję jego ciepło i zapach, po ciele przepływa mi dziwny dreszcz ekscytacji pomieszanej z lękiem. Rafał mierzy uważnym wzrokiem mój rysunek.
— Wydaje mi się, że coś jest nie tak z tymi żaglami... — bąkam, lekko odwracając głowę w jego kierunku.
Nasze spojrzenia krzyżują się na krótką chwilę. Rafał robi krok do tyłu, porównuje obrazek z modelem i przechyla głowę. Czekam na jego werdykt jak na wyrok.
— Jest nieźle, ale kreska momentami jest zbyt delikatna i jednostajna. Brakuje nieco urozmaicenia i może odwagi w ruchach. Żagle i linki powinny być delikatniejsze, niemal niewidoczne. Za to pokład i masywniejsze elementy potrzebują mocniejszej, pewniejszej linii – takiej, która odda ich solidność. Oczywiście to też zależy od efektu, jaki chcemy ostatecznie osiągnąć. Będziesz mogła na następnej lekcji wypełnić wszystko cieniowaniem, być może wówczas uda ci się nadać lekkości linkom i żaglom.
Kiwam głową, biorąc sobie te uwagi do serca. Rafał podchodzi teraz do rysunku Patryka. Długo i cierpliwie tłumaczy mu, co zrobił dobrze, a co nienajlepiej. Patryk spija z jego ust każde słowo.
Kiedy Sarzyński ogłasza koniec spotkania, wszyscy zbierają swoje rzeczy, odkładają przybory do pojemnika i dziękują innym za wspólnie spędzony czas. Patryk ociąga się, wyraźnie chcąc ze mną pogadać na zewnątrz sali. Blondynka zatrzymuje jeszcze Sarzyńskiego przy swoim rysunku i o coś go pyta. Wychodzę więc z Patrykiem z sali.
— Słuchaj, myślę że fajnie by było się lepiej poznać — mówi chłopak. — Ale jak widzisz, są tu prawie same starsze osoby. Oprócz Lili, ale ona się z nikim nie zadaje. Za wysokie progi na moje nogi... — przewraca znacząco oczami. — Jakbyś chciała na przykład zrobić obchód po tutejszych galeriach, to bardzo chętnie cię oprowadzę. Mam wolny wstęp do wszystkich. Mój tata ma kontakty — mówi i wciska mi do ręki wizytówkę jakiejś firmy z numerem telefonu.
— Prowadzimy z tatą taką małą drukarnię i pracownię graficzną. Tu jest mój numer. Możesz pisać lub dzwonić.
— Jasne. Dzięki — mówię, oglądając kolorową wizytówkę.
— Wybierasz się na tę najbliższą wystawę? Będzie Sarzyński. I obrazy Beksińskiego. Będzie też Heksel...
— Jeszcze nie wiem, chyba tak.
— To może pójdziemy razem?
— Może — wzruszam ramionami z niezdecydowaną miną.
Sama nie wiem, jak się zachować i czy podoba mi się zainteresowanie Patryka.
— Dobra, lecę bo mam dzisiaj sporo zamówień. To na razie, Klara! — żegna się wesoło i opuszcza budynek.
Zostaję sama i czekam aż Sarzyński dołączy ze mną z tą całą Lili. Okazuje się, że są ze sobą po imieniu. Rozmawiają swobodnie, chociaż z moich obserwacji wynika, że to dziewczyna narzuca się nauczycielowi. Przypominam sobie, że to jej ojciec przyjechał wtedy do domu Sarzyńskiego, kiedy byłam chora.
Rafał podaje nam nasze płaszcze. Ja odbieram swój, ale Lili, czy jak jej tam, wyciąga ręce do tyłu żeby mężczyzna pomógł jej wsunąć ubranie. Z całej siły powstrzymuję się, żeby nie przewrócić oczami. W końcu rozdzielamy się na parkingu. Lili idzie do swojego Lexusa, my do samochodu Rafała. My... Znaczy on i ja. Nie ma żadnego "my". Sarzyński otwiera mi drzwi, a ja wsiadam bez słowa. Z jakiegoś powodu jestem nieco przygaszona. W drodze podnoszę do światła wizytówkę i telefon, chcąc przepisać sobie numer Patryka.
— Co to? — pyta Rafał i wyrywa mi z palców wizytówkę. Obrzuca ją krótkim spojrzeniem i zanim zdążę zareagować, otwiera szybę i bezceremonialnie wyrzuca kartonik na zewnątrz.
— Rafał! — oburzam się.
— Co? Po co ci to? Masz zamiar korzystać z ich usług? Znam lepszą drukarnię. A jeśli zaproponował ci szlajanie się po mieście, to już wolę żebyś robiła to sama, a nie z takim dzieciakiem.
Prycham z niedowierzaniem. Co za człowiek!
— Jesteś nienormalny — syczę pod pod nosem.
Rafał nie zaprzecza. Zjeżdża ze stromej ulicy i czeka na skrzyżowaniu, aż przejedzie kilka aut. Nie odzywam się, żeby go nie rozpraszać, ale na usta ciśnie mi się niewybredny komentarz.
— Jak ci się podobało spotkanie? — pyta jak gdyby nigdy nic.
— Było w porządku — burczę. Nadal jestem zła o to wywalenie wizytówki.
— Przemyślałaś już moją ofertę? — zadaje kolejne pytanie.
— Tak.
— I? Zgadzasz się?
Mam ochotę burknąć, że nie, ale nie chcę zachowywać się jak dziecko. Zamiast tego potwierdzam.
— Zgadzam. Tylko... Nie wiem czy sobie poradzę. W ogóle się na tym nie znam. Nie mam żadnego doświadczenia.
— Wszystkiego cię nauczę, Klaro. Od samych podstaw — mówi, rzucając mi lekko rozbawione spojrzenie. — Spodoba ci się. To w gruncie rzeczy bardzo przyjemne zajęcie. Sama rozkosz.
Na dźwięk tego ostatniego słowa oblewa mnie fala gorąca. Chrząkam, żeby pozbyć się nagłego uczucia suchości w gardle i obejmuję się ramionami, bezwiednie zaciskając uda. Czy mi się tylko wydaje, czy słowa Sarzyńskiego mają drugie dno?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro