Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

"Jego wzrok był jak klisza, która bezlitośnie rejestrowała każdy detal. Oczy - dwa obiektywy, mroczne tarcze skrywające ciemnię, w mroku której zastygał obraz."

Jestem wyczerpana prawie dwugodzinną lekcją. Moje palce już są szare od grafitu, a plecy zdrętwiałe, tak jak i całe barki, które mam spięte jak dwa kamienie.

Wzdycham i masuje sobie kark, patrząc na ostatnią kostkę, którą narysowałam. Czy wymaga jeszcze poprawek? Dodaję kilka szczegółów i odkładam ołówek, rozprostowujac obolałe palce. Dawno tak długo nie rysowałam.

Słyszę za plecami szelest. Rafał podchodzi i staje obok mnie, przyglądając się badawczo ostatniemu rysunkowi. Dotyka poszczególnych kwadracików, tak jakby w myślach odgadując, jakie kolory kryją się za gradientami szarości. Potem porównuje rysunek z prawdziwą kostką i rzuca mi nieprzeniknione spojrzenie. Nie odzywam się od kiedy w szorstkich słowach dał mi do zrozumienia, gdzie jest moje miejsce. On w przeciwieństwie do uparcie milczącej mnie, podczas minionych dwóch godzin odzywał się co jakiś czas, udzielając różnych wskazówek. Fakt, były pomocne. Dzięki nim rzeczywiście sporo poprawiłam. Mimo poczucia sukcesu gdzieś w głębi siebie czuję się urażona. Nie musiał być taki niemiły na początku lekcji, kiedy pozwoliłam sobie na o parę słów za dużo. Nie sądzę, żebym zrobiła coś złego. Owszem, powinnam trzymać się z góry ustalonych przez niego zasad, ale bez przesady, potraktował mnie okropnie.

— Dobrze się spisałaś — oznajmia, opierając rozpostarte dłonie na pasku spodni. — Widać postęp. Słuchasz instrukcji, stosujesz się do moich wskazówek na bieżąco. Oby tak dalej.

— Miło to słyszeć — odpowiadam sucho na tę pochwałę, z grubsza wycierając ubrudzone palce w chusteczkę. Nie patrzę mu w oczy.

Rafał sprząta pracownię, chowając przybory w odpowiednie miejsca. Zrywa też kartę, na której pracowałam i zwija ją schludnie w rulon, a następnie chowa do jakiejś dużej tuby.

— Na pewno zgłodniałaś. W kuchni są gofry, możesz je sobie zrobić na słono lub słodko. Jak tam sobie lubisz... — mówi, biorąc kostkę Rubika do rąk.

— Dzięki. Wolę na słodko — odpowiadam.

— Tak przypuszczałem. Ale słodko nie znaczy zdrowo.

Wzruszam ramionami z obojętną miną. W głowie już układam plan: pożrę te gofry z podwójną porcją cukru i konfitury, niech sobie gada, co chce. Głód wygrywa ze zdrowym rozsądkiem. Sięgam do wstążki, żeby rozpuścić włosy, jednak ten wstrętny kawałek materiału ani drgnie. Szarpię go mocniej, wyrywając kilka włosów. Syczę mimowolnie z bólu i zniecierpliwienia.

— Daj, pomogę ci.

Rafał odkłada kostkę do szuflady i podchodzi, stając tuż za mną.

— Poradzę sobie — warczę przez zaciśnięte zęby. W oczach mam łzy. Umykam przed wyciągniętą ręką Rafała, podchodząc do parapetu. Cały czas rozpaczliwie próbuję wyjąć tę wstążkę z włosów, ciągnąc ją w dół, ale się zaplątała.

— Klara... — słyszę syk przy uchu i czuję dotyk na nadgarstku. — Ja to zrobię w sekundę . Trzeba tylko pociągnąć za jedno miejsce...

— Zostaw! — wiję się, szarpiąc barkiem.

— Hej... Spokojnie. Zaraz to naprawimy... — szepcze tuż za moją głową i zamykam oczy, nieruchomiejąc na moment.

Stanowczo ale wciąż delikatnie odciąga mi ręce od włosów, kierując je w dół i dociskając do mojej talii, po czym jednym sprawnym ruchem uwalnia moje włosy z uwięzi. Dyszę wściekle, rozczochrana i obolała, kiedy wyrywam się z jego uścisku i rzucam mu pełne złości spojrzenie.

— Jesteś zmęczona i głodna. Powinnaś coś zjeść i odpocząć — mówi, sapiąc lekko ale ton ma spokojny, jakby nic się nie wydarzyło. Prycham z udawanym śmiechem.

— Daruj sobie te pogadanki. I wsadź sobie gdzieś te swoje gofry! — wybucham, zdmuchując z twarzy poplątane kosmyki. Palcami odgarniam kosmyki z twarzy, buzując wściekłością. Sama siebie nie poznaję.

Rafał patrzy na mnie przez chwilę, a potem się śmieje! Tak. Kręci głową i śmieje się niemal bezgłośnie. Językiem przesuwa po wewnętrznej stronie policzka, bezczelnie się na mnie gapiąc.

— O co ci chodzi? Co cię tak dotknęło? — pyta, przechylając głowę w bok.

— To, że najpierw jesteś miły, opiekujesz się mną kiedy jestem chora, robisz te wszystkie miłe rzeczy, a potem... Potem uciekasz jak tchórz, kiedy rozmowa dotknie choć w najmniejszym stopniu twojej osoby.

Jego uśmiech zastyga i znika bezpowrotnie, a oczy stają się zimne.

— Nie mam zamiaru rozmawiać o sobie z nikim. Mówiłem ci już. Nie po to tu jesteśmy.

— To po co to wszystko? Rosołki. Wiązanie włosów. Wszystkie te gesty... — rozkładam ręce skołowana.

Rafał wzdycha i przesuwa ręką po twarzy. Kładzie ręce na biodrach i przez chwilę patrzy się w podłogę, jakby namyślając nad odpowiedzią. W końcu mówi:

— Zofia poprosiła mnie, żebym się tobą zaopiekował i uczył. Chciała, żebym dał ci poczucie, że nie jesteś sama. Staram się z tego wywiązać. Może w niewłaściwy sposób, może robię to nie tak, jak by wypadało, przyznaję... Mogłaś źle to odebrać. Powinienem był utrzymywać odpowiedni dystans — kwituje z dziwną miną.

— Nie musisz robić tego, o co prosiła cię Zofia. Jak chcesz, możesz mnie stąd wywalić, poradzę sobie, nie będę dla ciebie ciężarem. Moja babcia nie żyje, nie musisz spełniać żadnych jej próśb — wypalam co mi ślina na język przyniesie.

— Muszę.

— Nie.

— A ty? O co ciebie poprosiła babcia, hm? — odbija piłeczkę.

— Żebym tu przyjechała i się od ciebie uczyła, bo chciała żebym dostała się na ASP — odpowiadam, mówiąc tylko połowę prawdy.

Kiwa głową, prostuje się i nabiera głęboki wdech. Czarna koszula opina się na jego muskułach, a ja jak idiotka zbyt długo się na niego gapię.

— Nie chcesz, żebym tu była, tak? Ciągle jesteś o to zły?

— Nie w tym rzecz... Zupełnie nie o to chodzi. Po prostu nie wiem jeszcze, jak żyć z tobą pod jednym dachem, jednocześnie trzymając cię z dala ode mnie będąc twoim opiekunem i nauczycielem.

— Nie potrzebuje opiekuna. Jestem dorosła — prycham, chociaż po chwili wracam myślami do tego, w jakich opałach byłam jeszcze kilka dni temu. Czy naprawdę jestem taką sierotą, że potrzebuję opiekuna? Złości mnie ta myśl. Zawsze wydawało mi się, że dobrze sobie radzę jak na kogoś, kto nie ma rodziców. Dobrze się uczyłam, zdałam prawo jazdy, znalazłam pracę. Chyba nie jestem taką ofiarą losu?

— Zjedz coś, Klaro. Nie utrudniaj tego wszystkiego — mówi Rafał, uchylając drzwi prowadzące na schody.

Zastanawiam się, którędy idzie się do tej drugiej, tajemniczej części jego pracowni. W tej, której dziś pracowałam, nie było żadnych innych drzwi, a kiedy się z niej wyjdzie, są tylko schody... Dziwne. Idę do łazienki się odświeżyć. Obmywam z grafitu ręce i długo pocieram mydłem ubrudzone palce.

W końcu zmierzam do kuchni po te gofry. Już mi wszystko jedno. Emocje opadły i zaczyna mi być głupio za mój wybuch. Sądziłam, że nie zastanę w kuchni Rafała, ale niestety jest tam, stojąc przy ekspresie do kawy. Na stole leży talerz ze stosem gofrów razem z całą masą dodatków. Siadam bez słowa, biorę czysty talerz i nakładam sobie porcję. Przychodzi mi na myśl, że babcia Zosia musiała opowiedzieć Rafałowi o tym, że gofry to mój ulubiony deser. Leży przede mną gotowy do zjedzenia, pokryty bitą śmietaną i konfiturą malinową. Aż ślinka cieknie, zwłaszcza że obecnie mogłabym zjeść konia z kopytami. Już mam się wgryźć w to kulinarne arcydzieło, kiedy zerkam spod grzywki na Sarzyńskiego. Gapi się.

— Możesz nie patrzeć na mnie, kiedy jem? — pytam najbardziej neutralnym tonem, na jaki mnie stać.

— Nie.

Prycham i patrzę na niego z niemym pytaniem w oczach.

— Bo?

— Bo tak mi się podoba — Unosi do ust prostą filiżankę z kawą i upija łyk, nie spuszczając ze mnie wzroku.

— Ale mi się nie podoba. Chcę zjeść w spokoju.

— Przecież ci nie przeszkadzam.

— Owszem, przeszkadzasz. Nie mogę się skupić — burczę.

— Nie wiedziałem, że na jedzeniu trzeba się skupić.

— Ale dlaczego musisz się patrzeć? To krępujące.

— Patrzę, bo podoba mi się widok. Światło fajnie pada na twoje zmierzwione włosy, kolory na talerzu kontrastują z czernią, a jednocześnie komponują się z kolorami na twojej twarzy. Z artystycznego punktu widzenia stanowisz miły dla oka obrazek. Chciałbym to namalować — mówi bez cienia zakłopotania.

Krztuszę się śliną. Czy on jest nienormalny?

— Żartujesz sobie?

— Nie — odpowiada jakby to co powiedział nie było niczym nienormalnym. A było! — Chcesz kawy? — pyta, jak gdyby nigdy nic.

Walczę ze sobą, ale głód kofeiny zwycięża.

— Zrób.

— A można grzeczniej?

— Poproszę — mówię z przesadną egzaltacją. Nie wiem co dziś we mnie wstąpiło. Zazwyczaj nie jestem taka.

Brew Rafała unosi się nieco do góry, ale nic nie mówi. Przystawia do dyszy ekspresu dużą filiżankę i robi mi kawę, taką jaką lubię, na koniec dodając spienione mleko. Stawia ją przede mną na stole i przysiada się na drugim krześle.

— Musimy omówić parę kwestii.

— Parę kwestii? To znaczy?

— Jedz.

— Jakich kwestii? — powtarzam, wgryzając się w gofra.

— Pomyślałem, że dobrze by było, gdybyś uczęszczała na kurs, który prowadzę dla większej grupy. Spotkania są raz w tygodniu w piątki. Było dopiero jedno, jutro przed południem jest kolejne. To by cię rozwinęło...

— Ale ja jutro idę do pracy — przerywam mu.

— Właśnie. Przechodzimy płynnie do tej drugiej kwestii. Sądzę, że powinnaś zrezygnować z pracy w Lublinie — oznajmia, bawiąc się swoją filiżanką.

— Słucham? — Patrzę na niego, jakby powiedział coś kompletnie absurdalnego.

— Powinnaś zrezygnować z tej pracy. To koliduje z całym sensem twojej nauki u mnie.

Patrzę na niego w osłupieniu, nie mogąc uwierzyć, że mówi serio.

— Przecież mówiłeś, że dasz mi tylko kilka lekcji...

— Fakt. Tak rzeczywiście mówiłem... — przyznaje z ciężkim westchnieniem. — Z początku nie dopuszczałem do siebie tej myśli, żebyś tu została na dłużej. Ale twoja babcia wyraźnie napisała, że mam cię przygotować do rekrutacji na akademię. Jeśli ostro zabierzemy się do pracy, zdążymy w pół roku przygotować ci portfolio, zdasz egzamin wstępny i w październiku przyszłego roku zaczniesz studiować.

— Ale... Ja muszę się przez ten czas z czegoś utrzymywać! Nie mogę ot tak zrezygnować z pracy. Zresztą i tak to jest bardzo mało, powinnam pracować przynajmniej cztery razy w tygodniu. Nie mogę zostać bez źródła dochodu — tłumaczę mu, unosząc głos, który cały czas lekko drży z emocji. Czy ten facet nie rozumie, w jak beznadziejnej finansowo sytuacji jestem?

— Rozumiem, że jest ci teraz ciężko — mówi, jakby czytał mi w myślach. — I dlatego chcę ci zaoferować pracę w mojej palarni. To jest trzecia kwestia do omówienia.

Dławię się kęsem gofra i przez chwilę nie mogę nic wykrztusić. W końcu popijam łykiem gorącej kawy i cedzę:

— Jutro muszę pojechać do pracy. Jestem umówiona z szefem, że się pojawię. Nie mogę znów ich wystawić. Ostatnio bardzo ich zawiodłam, muszę się teraz tym bardziej wziąć do pracy...

— Nie pojedziesz do pracy. Pojedziesz ze mną na spotkanie kursu — ucina, patrząc na mnie tymi prawie czarnymi oczami.

— Pojadę do pracy...

— Tak? Niby czym? — unosi brew. — Kiedy byłaś chora, podjechałem tym twoim gruchotem zmienić koła na zimowe i wiesz co? Został w warsztacie — rozkłada ręce. — Wszystko jest do wymiany lub naprawy. Tylko się cieszyć, że jak dotąd nie spowodowałaś jakiegoś wypadku.

— Wziąłeś mój samochód bez pytania? — pytam, a w głosie czuję własną złość i z niedowierzania zasycha mi w gardle.

Wzrusza ramionami, jakby to nie było nic wielkiego. Opiera łokcie na stole i pochyla się, tak że jego twarz znajduje się nieco bliżej mojej. — To moja wina, że mechanik zrobił przegląd i okazało się, że to coś ledwo jeździ?

Zaczynam się gotować w środku. Gorąco prawie bucha mi z uszu. Odechciewa mi się jeść tego całego gofra, mam ochotę rozpaćkać go na głowie Rafała. Miałby się wtedy z pyszna. Z zaciętą miną zakładam ręce na piersiach.

— Nie strój fochów, tylko posłuchaj, co chcę ci zaoferować.

Nie odzywam się i nie patrzę na niego. Jestem zbyt wściekła i urażona.

— Do twoich obowiązków z początku należałyby proste rzeczy. Chociażby utrzymanie porządku w palarni.

— Mam być twoją sprzątaczką? — cedzę z przekąsem, patrząc w bok.

— Pomocnicą — poprawia mnie z westchnieniem. — Poza tym nie zostawiłbym cię z tym samej, pomagałbym ci, sprzątanie to żadna ujma, ja też to robię. Do twoich głównych obowiązków należałoby prowadzenie profilów palarni w mediach społecznościowych. Ja nie mam do tego ani serca, ani głowy. Coś tam jest, ale raczej słabo z tym... Później po przeszkoleniu mogłabyś brać udział w pakowaniu kawy, oznaczaniu i wysyłaniu do klientów.

Chowam twarz w dłoniach i pocieram skórę wokół oczu, próbując zebrać myśli. Jestem zaskoczona. Z jednej strony wizja nowej pracy w takim ciekawym miejscu mnie kusi, a z drugiej jestem zła o to, że Sarzyński praktycznie stawia mnie przed faktem dokonanym.

— Jeśli chodzi o wypłatę, to mogę na początek zaoferować ci cztery tysiące miesięcznie na rękę. Wiem, że to niezbyt dużo, ale za jakiś czas mogłoby być więcej...

— Daj spokój, to i tak więcej niż zarabiałam... Kiedy mój samochód będzie można odebrać z warsztatu? — pytam w końcu, nie udzielając na razie odpowiedzi na ofertę Sarzyńskiego.

— Za jakieś trzy, cztery tygodnie. Niektóre części trzeba sprowadzać z zagranicy — tłumaczy, widząc moją minę. — No i tam nawet podwozie zaczęło w środku rdzewieć. Cud, że ten gruchot nie rozkraczył się pod tobą w trakcie jazdy. Mechanik mówił, że to się wszystko ledwo trzymało. A na przeglądach tego nie dało się tak łatwo zobaczyć bo konstrukcja zaczęła rdzewieć od środka.

Wypuszczam powietrze z ust, patrząc nieco łaskawiej na Rafała. Jeśli mówił prawdę, to wyświadczył mi ogromną przysługę. Emocje zaczynają we mnie opadać i w głowie pojawia się refleksja. Jestem niewdzięczna i roszczeniowa. Ot co.

— Ja pokryję koszty tych napraw — proponuje. — Chyba, że możemy odpuścić i dać sobie spokój, posyłając tego Opla tam, gdzie jego miejsce. Czyli na złomowisko.

Patrzę na niego smutno. Nie zdawałam sobie sprawy, że mój stary Opel jest aż tak zajechany.

— Nie chcę, żebyś wydawał pieniądze na mój samochód.

Rafał pomija to milczeniem.

— To jak? Zgadzasz się pracować w palarni? — pyta.

— Przemyślę to.

Kiwa głową zadowolony. Kończę jeść gofra i popijam kawą. Oblizuję się ze smakiem. Jest idealna. Lepsza niż sama zazwyczaj robię dla siebie.

— To jak? Pojedziesz ze mną jutro na kurs?

— Nie wiem... Pewnie będę odstawać od innych — wzdycham.

Rafał się śmieje i kręci głową. Nie mam pojęcia, co sobie myśli.

— Co?

— Klaro, nie umniejszaj sobie. Na kurs przychodzą w większości amatorzy. Jest kilka uzdolnionych osób, ale większość... — urywa, kręcąc głową. — Tak czy inaczej tym się w ogóle nie martw. Zobaczysz, spodoba ci się.

Nie jestem tego taka pewna, ale zgadzam się na ten kurs. Najgorzej czuję się z myślą, że mam zrezygnować z pracy. Polubiłam się z Remkiem i jego siostrą i źle mi z tym, że mam ich tak zostawić na lodzie w przedświątecznym sezonie. Z drugiej strony nie uśmiechałoby mi się jeździć z Lublina do Kazimierza i na odwrót tyle razy w tygodniu. Przecież paliwo też nie jest za darmo. Oferta Rafała jest najlepszą dla mnie opcją.

— Musi być w tym jakiś haczyk — mówię, przełykając ostatni kęs gofra.

Rafał nie zaprzecza, a jego wzrok wędruje gdzieś po mojej twarzy. Oblizuję usta z bitej śmietany i bąkam:

— Co? Mam gdzieś coś na twarzy? Ubrudziłam się?

Kręci głową i niemal się uśmiecha.

— Z tym malowaniem mnie to był żart, prawda?

— Nie, dlaczego? — wzrusza ramionami z niewinną miną.

— Uważam, że robisz sobie ze mnie żarty, ale jak coś to nie zgadzam się. Nie będę dla ciebie pozować, nie namalujesz sobie obrazu "Dama z gofrem". Zapomnij...

— Dobrze — odchyla się na krześle. — Nie musisz mi pozować, żebym odwzorował ten uroczy obrazek na płótnie — odpowiada z nonszalancją.

— Może jeszcze namalowałbyś to z pamięci? — prycham.

— Bez żadnego problemu. Mam pamięć ejdetyczną.

Zatkało mnie. No świetnie po prostu. Facet ma aparat fotograficzny w oczach. Wiedziałam, że coś w nich jest nie tak. W tych dwóch onyksowych obiektywach. Po plecach spływa mi dreszcz i czuję mrowienie w udach. Wstaję gwałtownie od stołu i zaczynam sprzątać. Cały czas czuję na sobie jego palące spojrzenie, ale nie nawiązuję kontaktu wzrokowego. Co za paradoks. To ja, zgodnie z wolą babci chciałam się do niego zbliżyć, a teraz to on mnie osacza.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro