Rozdział 19
"Zazdrość, niczym skryta w kielichu trucizna, nie pyta o dowody – żywi się samą wątpliwością, aż zniszczy i tego, kto kocha, i tego, kogo kocha."
Wyrywam się z uścisku Sarzyńskiego i ruszam w stronę swojego pokoju. Nie jestem w stanie dłużej przebywać w jego obecności. Czuję się jakby swoimi słowami wlał mi do płuc i żołądka ciekły azot zostawiający po sobie zlodowacenie. Już zdążyłam zrobić dwa kroki, ale Rafał łapie mnie wpół i przypiera do barierki schodów, zamykając ucieczkę całym swoim ciałem.
— Dokąd to? — syczy.
— Byle z dala od ciebie — odpowiadam.
— Gdzie się szlajałaś z tym Kucharskim, hm?
A ten znowu to samo.
— Nigdzie. Byliśmy w knajpce coś zjeść — prycham i próbuję odsunąć jego ramię.
— Mhm... I co? Przez cztery godziny tylko jedliście i rozmawialiście?
— A co moglibyśmy według ciebie robić, co?
— No cóż... Cztery godziny to dość sporo. Można robić dużo więcej niż tylko jeść i gadać. Byłaś u niego w domu, tak?
— Co ty w ogóle mówisz... — kręcę głową, mam ochotę jednocześnie płakać i się śmiać. — Zresztą co cię to w ogóle obchodzi? Puszczaj mnie. To zaczyna być już śmieszne. Ty chyba sobie ze mnie żartujesz. Nie możesz tego mówić na poważnie.
— Śmieszne... Dla ciebie to jest śmieszne? Wiesz co chłopaki w jego wieku mają w głowach? Tylko jedno. Więc nie mydl mi oczu bo wiem, że nie skończyło się tylko na jedzonku i spijaniu sobie z dziubków nad kubeczkiem herbatki — cedzi z ironią.
— Nie wierzę... Po prostu nie wierzę, że to sugerujesz. Puść mnie... Chcę iść do siebie. Nie chcę z tobą teraz rozmawiać.
Odpycham go z całej siły i on w końcu się cofa, robiąc mi miejsce. Korzystam z okazji i wymijam go, kierując się do pokoju.
— Nie pomyślałaś, że będę cię potrzebował? Bądź co bądź pracujesz dla mnie, nie możesz tak sobie nagle znikać na parę godzin kiedy ci się podoba — rzuca za mną.
Obracam się na pięcie wpół drogi.
— A czemu niby nie? Nie jestem twoją niewolnicą tylko pracownicą. Chyba nie dostrzegasz różnicy — Podnoszę nieco głos, choć ta rozmowa wysysa ze mnie wszystkie siły. Nogi pode mną drżą niebezpiecznie, zaczynam się bać, że zaraz upadnę.
— To ty nie dostrzegasz, jak źle to wygląda — ciągnie Rafał tym samym, dziwnie obsesyjnym tonem. — Znikasz z napalonym chłopakiem na parę godzin. Wiesz co ja mógłbym z tobą robić tyle czasu?
W jego głosie i spojrzeniu wyczuwam coś dziwnego, pogardę wymieszaną z jakimś chorym pożądaniem. Cofam się o krok, zaplatając ręce na piersi w obronnym geście.
— Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Jesteś popieprzony! Nie jestem twoją własnością. Powtarzam też któryś raz, jakby ci się pomyliła tożsamość. Nie jesteś moim tatusiem... — mówię, podkreślając ostatnie słowo.
Rafał zbliża się i znów pochyla nade mną, zaciskając rękę wokół mojej talii przyciąga mnie do siebie.
— Przeciągasz strunę, mała — sapie. — Właściwie już przeciągnęłaś i naprawdę nie wiem, co mam z tobą zrobić.
— Ale ja wiem. Zostaw mnie.
Czuję jego usta tuż przy szyi i przechodzi mnie dreszcz odrazy pomieszanej z pożądliwością. Ten mężczyzna miesza mi w głowie. Już sama nie wiem, co czuję i czego pragnę.
— Poprzedniej nocy nie byłaś taka niechętna — syczy, muskając mi ustami płatek ucha. — Sama pchałaś się w moje ramiona. Więc teraz nie pogrywaj sobie ze mną — dyszy ze złością.
Odpycham jego głowę i odsuwam się jak najdalej mogę, bo przytrzymują mnie jego ramiona.
— To ty sobie ze mną nie pogrywaj. Leć do Lili, ona na pewno chętnie zaspokoi wszystkie twoje chore potrzeby. I nie będziesz miał z tego powodu wyrzutów sumienia, bo nie zajmowałeś się nią w dzieciństwie.
Przez chwilę Rafał oddycha mocno przez nos. Widzę że go tym ubodłam, ale w mojej krwi płynie tylko dzika satysfakcja. Nigdy nie czułam takiej złości jak teraz. Rafał obudził we mnie wszelkie najgorsze odruchy.
— Tu już nie chodzi o nas, tylko o to, że złamałaś słowo — mówi. — Miałaś więcej nie uciekać, a zrobiłaś to jak tylko nadarzyła się okazja.
— To przecież ty mnie ignorowałeś — bronię się. — Nie poszłam zresztą od razu. Czekałam naprawdę długo. I w końcu miałam dosyć. Naprawdę czekałam, aż przestaniesz flirtować z Lilianną, ale byłeś tym zbyt pochłonięty, żeby to zobaczyć — rzucam ze złośliwym grymasem.
Rafał puszcza mnie i rąbie pięścią we framugę. Nigdy nie widziałam go tak wkurzonego jak dzisiaj. Nie mogę uwierzyć, że z tak błahego powodu przeistoczył się w szaleńca. Oddycha przez nos, wręcz sapie jak rozjuszone zwierzę.
— Pytam ostatni raz, co robiliście!? — krzyczy.
W moim sercu rozlewa się jakiś paskudny jad pompujący w żyły coś, czego nigdy nie czułam. Chcę mu dopiec do żywego. Chcę go zranić tak jak on mnie.
— Nic takiego, no wiesz — wzruszam ramionami — tylko trzymaliśmy się za ręce i całowaliśmy. Pierwszy raz się z kimś całowałam, było wspaniale, zamierzam to powtórzyć przy najbliższej okazji — kłamię, z satysfakcją obserwując jak Rafał blednie i opiera się ręką o ścianę.
— Czyli jednak... — wykrztusza. Pochyla głowę i blask ulicznej latarni oświetla mu twarz tak, że widzę jak spomiędzy warg wycieka mu strużka krwi. Przyciska ręce do żołądka i cały drży.
Nagle zaczynam żałować, że tak bezmyślnie go okłamałam. Ale on postąpił jeszcze gorzej. Obraził mnie, właściwie wprost nazwał mnie suką i zasugerował, że robiłam coś z Patrykiem. To chore.
— Jeśli wierzysz, że to prawda, to jesteś kompletnym wariatem. Nie poznaję cię. Oszalałeś. Odbiło ci...
Rafał prostuje się i oddycha ciężko. Jego blada twarz pokryta jest kropelkami potu, cały drży i wygląda jakby miał zaraz zejść z tego świata. Jestem na niego zła, ale też jednocześnie mi go żal. Nie... Dosyć tego, trzeba to przerwać póki nie jest za późno. Chcę go dotknąć, uspokoić, unoszę rękę do jego twarzy ale odsuwa się gwałtownie.
— Idź, dopóki mój ból nie zamienił się jeszcze w szał — wydusza przez zaciśnięte zęby.
— Co?
— Idź... — popycha mnie lekko za ramiona, nie patrząc mi w oczy. — No idź...
Zapieram się z całej siły i wyrywam.
— Nie pójdę, dopóki nie wyjaśnimy sobie tego wszystkiego. Musimy się dogadać, Rafał. Porozmawiajmy jak dorośli.
Rafał prycha i śmieje się. Ale w tym śmiechu nie ma ani odrobiny rozbawienia. Jest tylko ból. Słyszę go w każdym jego oddechu. Widzę w jego zbolałym, zlodowaciałym spojrzeniu. Czuję w metalicznym zapachu krwi, która cały czas sączy się z kącika jego ust.
— Rafał, proszę... Uspokój się. Pomyśl logicznie!
— I tak jestem spokojny. Nie wiesz, jaki potrafię być. Nie masz pojęcia, do czego jestem zdolny — warczy.
— To nieprawda. Jesteś dobry, czuły, troskliwy... — szepczę i udaje mi się dostać rękami do jego twarzy. Ujmuję jego policzki w swoje lodowate dłonie i gładzę je kciukami. — Pokłóciliśmy się, ale zawsze możemy pogodzić. Nie traktuj mnie tak. Nie zasłużyłam na taki gniew. Nie bądź taki. Nie zamykaj się...
— Byłaś z nim — syczy, jakby mnie nie słysząc.
— Tylko zjedliśmy tosty, nic więcej nie robiliśmy — wzdycham z bezsilnością. — Nie masz powodu do zazdrości.
— Nie potrafię ci uwierzyć. Kiedy cię nie było, miałem przed oczami was razem. Widzę jak na niego patrzysz, a on pożera cię wzrokiem... To musiało się tak skończyć...
— To twoja chora wyobraźnia. Nic takiego nie miało miejsca.
— Nie dam rady tego znieść. Albo chcesz być cała moja, albo...
— Albo co? — wchodzę mu w zdanie. — Wywalisz mnie? Mam sie wynosić?
— Nie przesadzaj. Nie jestem takim psycholem.
— Jesteś. Jesteś psychopatą, pokręconym i niebezpiecznym — syczę i wchodzę do pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Biorę co popadnie i jak leci wrzucam do torby.
Kiedy już wszystkie rzeczy mam spakowane, wychodzę na korytarz i kieruję się do drzwi. Rafał zachodzi mi drogę.
— Nie pozwoliłem ci wyjechać — mówi chłodnym, ale spokojnym tonem.
— A ja nie muszę pytać o pozwolenie. Suń się z drogi.
— Nie ma mowy. Zostajesz tu. Przypominam ci, że dla mnie pracujesz. Poza tym kto przygotuje cię do rekrutacji?
Prycham. Już podjęłam decyzję. Nic mnie nie zatrzyma pod tym dachem. Nic nie jest warte utraty zdrowia psychicznego.
— Poradzę sobie. Nie będę mieszkać w jednym domu z psychopatą. Albo mnie puścisz, albo dzwonię na policję.
— Daj spokój... Skończ to przedstawienie i wracaj do pokoju. Jutro porozmawiamy jak ochłoniesz.
Ja mam ochłonąć? Krew w moich żyłach wręcz wrze z oburzenia, ale wiem że nie mogę dać po sobie poznać, jakie mam zamiary. Wracam do pokoju i pospiesznie piszę SMS-a do Patryka, czy jest gdzieś w okolicy i czy mógłby podwieźć mnie na dworzec. Wzdycham z ulgą, bo odpisuje prawie natychmiast, że żaden problem. Jak dobrze, że go mam. Więc czekam, nasłuchując co robi Rafał. Chyba poszedł do siebie, bo gdy zaglądam do kuchni, jest cicha i pusta. Korzystając z okazji, że nie ma go na dole najciszej jak potrafię z ciężką torbą na ramieniu wychodzę z domu i ruszam do bramy. Oglądam się w popłochu za siebie, ale Rafała nigdzie nie ma. Na szczęście Patryk przyjeżdża bardzo szybko. Pomaga mi wrzucić torbę do bagażnika i w tym momencie słyszę, że drzwi domu Sarzyńskiego otwierają się z trzaskiem. Wsiadam szybko do auta.
— Jedź, Patryk — rzucam na wydechu.
— Ale...
— Błagam... Jedź!
Rusza, wzniecajac wokoło pióropusze rozjeżdżonego śniegu. Rzucam ostatnie spojrzenie na furtkę. Jest zamknięta. Rafał nawet za mną nie wyszedł. Przez chwilę siedzę z zamkniętymi oczami z głową opartą o zagłówek, oddychając głęboko raz za razem.
— Wszystko w porządku?
— Tak. Zawiedziesz mnie na dworzec? Chcę się dostać do Lublina.
— Zawiozę cię. To żaden problem. Po co będziesz się tłukła autobusem.
— Dzięki, Patryk. Oddam ci za paliwo.
— Nie ma mowy. Niczym się nie przejmuj. Jesteś bezpieczna... — sięga po moją dłoń i ją ściska pocieszająco.
Łzy zapiekły mnie w oczach i rozklejam się. Patryk nie ma pojęcia, skąd moje emocje i przed kim uciekam, ale o nic nie pyta przez całą drogę. Jest naprawdę sympatyczny i czuje do niego ogromną wdzięczność. Kiedy podjeżdżamy pod blok, dziękuję mu z całego serca i drżąc idę na górę do mieszkania. Nie zaprosiłam Patryka, nie chciałam mu dłużej zawracać głowy, a poza tym nie mam ochoty na żadne towarzystwo.
Dopiero kiedy siadam na wychłodzonej kanapie w salonie i wdycham duszne powietrze przesycone zapachem kurzu, dociera do mnie co się stało. Zawiodłam babcię. Miałam go wyciągnąć z mroku, a wepchęłam jeszcze głębiej, sama się wycofując, żeby mnie nie pociągnął za sobą. Telefon milczy. Nie rozumiem, co się wyrodziło w umyśle Sarzyńskiego, że doszedł do takich absurdalnych wniosków i oskarżeń. Kompletnie oszalał. Musiałam uciec. To było jedyne wyjście z tej matni.
Łzy skapuja mi po policzkach. Naprawdę łudziłam się, że będzie inaczej. Myślałam, że między nami rodziło się coś pięknego, obezwładniającego. Bałam się tego ale w głębi serca chyba chciałam dać temu szansę. Ale po tym, jak dzisiaj zachował się Rafał już wiem, że nie ma dla nas wspólnej przyszłości. On skreślił mnie, a ja jego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro