Rozdział 1
"Obietnica pozostawała jednak obietnicą. Zaś obietnice złożone zmarłym mają to do siebie, że potrafią rozwinąć się w obsesję."
Nie mogę uwierzyć, że to już koniec. Gaszę silnik i zamieram, wpatrując się w szpaler żółknących kasztanowców. Alejka obsypana gdzieniegdzie liśćmi prowadzi do domu spokojnej starości, w którym zaledwie przed kilkoma godzinami zgasło życie mojej babci, jedynej mi bliskiej osoby na tym świecie. Poprawiam ortezę na nodze, wychodzę ostrożnie na zewnątrz, biorę kule oraz torby, które zarzucam na ramię. Dwa tygodnie temu wracając od babci zwichnęłam kostkę , kiedy zerwałam się do biegu spóźniona na autobus, bo akurat mój samochód był w naprawie. Jeszcze mnie mocno boli i lekarz ortopeda uparł się, że przez jakiś czas muszę chodzić w ortezie, podpierając się kulami. Na szczęście mój samochód ma automatyczną skrzynię biegów i wciąż mogę jako tako jeździć.
Powietrze przesycone jest zapachem mokrej trawy, ziemi i czegoś ulotnego, prawie nie wyczuwalnego. To nikłe wspomnienie odchodzącego lata, tak beztroskiego i pełnego słońca, spacerów, uśmiechów i rozmów... Wzdycham i odrzucam od siebie smutne myśli. To wszystko minęło i już nie wróci, nie powtórzy się nigdy. Stawiam pierwszy krok, pod stopami raz za razem chrzęści żwir. Unoszę głowę, gdy nad koronami drzew z głośnym krzykiem przelatuje stado ptaków, za którymi podążam wzrokiem. Mijam po drodze kilka znajomych starczych twarzy, ale unikam ich wzroku. Nie chcę współczucia, kondolencji, pocieszania... Nie jestem jeszcze na to gotowa i chyba nigdy nie będę. W recepcji wita mnie pani Ilona. Od razu na mój widok kiwa mi głową i sięga po telefon, żeby wezwać dyrektorkę ośrodka.
— Pani Mario, Klara Litwin już przyjechała — mówi, a ja bezmyślnie przesuwam wzrokiem po korkowej tablicy ogłoszeń. — Pani dyrektor już do pani schodzi — informuje mnie.
Dziękuję recepcjonistce i oddalam się na kilka kroków, czekając na dyrektorkę. Kilka chwil później Maria Kalska wychodzi z windy, poprawiając pod szyją jedwabną apaszkę z logiem luksusowej marki. Na jej twarzy maluje się udawane współczucie. Wiem to, bo już w rozmowie telefonicznej wyczułam fałszywość.
— Dzień dobry, pani Klaro — wita mnie, rozkładając ręce.
— Cóż... Dla mnie nie jest dobry — odpowiadam cicho.
— No tak, przepraszam najmocniej — uśmiecha się w wymuszony sposób. — Zaprowadzę panią do pokoju Zofii.
— Czy moja babcia tam...
— Czy jeszcze w nim jest? — przerywa mi szybko. — Och, nie. Musieliśmy dopełnić wszelkich formalności i sama pani rozumie, ciało zostało niezwłocznie przetransportowane do prosektorium. Takie są procedury. Oczywiście w przeciągu kilku dni zostanie przeprowadzona sekcja zwłok.
— Rozumiem — bąkam pod nosem.
Wchodzimy razem do windy, a Kalska wciska przycisk z dwójką. Czuję ciężki, aldehydowy zapach jej perfum, przez co robi mi się niedobrze. Z ulgą wysiadam na drugim piętrze i podążam za kobietą do pokoju, w którym mieszkała moja babcia przez ostatnie pół roku.
Staję w progu i rozglądam się po schludnym wnętrzu. Mój wzrok przyciąga puste zasłane łóżko. Obok na szafce leżą babcine okulary, beżowe etui, które dostała ode mnie na siedemdziesiąte siódme urodziny, kalendarzyk i długopis, notes z pisaną przez babcię poezją, skoroszyt ze szkicami, a także list. Na kopercie widnieje moje imię. Sięgam po nią i drżącą ręką wyciągam zapisaną ręcznie kartkę papieru. Ostatkiem sił powstrzymuję cisnące się do oczu łzy i zaczynam czytać.
Kochana Klaro,
jeśli czytasz ten list, moje obawy okazały się słuszne i to oznacza, że nie ma mnie już na tym świecie. Czuję, że mój koniec się zbliża ale żal mi Cię opuszczać, chciałoby się żyć jeszcze wiele lat, a bodajby wiecznie. Mam nadzieję, że po śmierci coś dobrego mnie jeszcze czeka. Mniejsza z tym. Jesteś jeszcze taka młoda i wybacz mi, ale kompletnie nieprzystosowana do dorosłego życia. Masz serce na dłoni i jesteś zbyt roztrzepana. Wprawdzie skończyłaś osiemnascie lat w zeszłym roku, to jednak wciąż jesteś jeszcze dzieckiem. Potrzeba Ci kogoś, kto się Tobą zaopiekuje i wprowadzi w dorosły świat, kiedy mnie zabraknie. Ktoś musi Ci pomóc, zwłaszcza że nie mogę Ci zostawić w spadku mieszkania, bo wraz z nim odziedziczyłabyś masę długów po dziadku, więc kiedy umrę, będziesz musiała to mieszkanie opuścić. Poza tym nie chodzi tylko o Ciebie. Boję się, że nie zdążę Cię poprosić o coś, co leży mi na sercu przez prawie całe Twoje życie.
Gdyby to tylko ode mnie zależało, to już dawno bym Ci o wszystkim powiedziała, ale niestety dałam mu słowo. Zapytasz zapewne, komu i co przyrzekłam? Otóż prócz Ciebie istnieje na tym świecie ktoś prawie tak jak Ty bliski mojemu sercu. Ktoś, kogo przygarnęłam pod swój dach, a on był mi wielką pociechą i pomocą w trudnym czasie, kiedy Twoi rodzice zginęli w wypadku. Jak wiesz miałaś wówczas niecały roczek, a pewien chłopak miał zaledwie siedemnaście lat, kiedy do nas trafił i byliśmy dla niego rodziną zastępczą. Pomagał mi wielce, bez niego bym sobie nie dała rady ze wszystkim, zwłaszcza z opieką nad niemowlęciem, bo miałam już przeszło sześćdziesiąt lat. Niestety po roku mieszkania u nas, jak tylko skończył osiemnaście lat, przymuszony, a właściwie okrutnie wygnany przez Twojego dziadka wyjechał i od tamtej pory przez osiemnaście lat utrzymywaliśmy kontakt jedynie listownie. Co roku na święta Bożego Narodzenia dostawałam list, pamiętasz? To od niego. Przyrzekłam mu, że nigdy Ci o nim nie opowiem. Dotrzymałam słowa. Za życia tego nie zrobiłam, ale po śmierci moja obietnica straci ważność. Zresztą pal licho to, że mu przyrzekłam. Złych obietnic nie należy dotrzymywać, i teraz pluję sobie w brodę, że go posłuchałam.
Musisz wiedzieć, że ogień wyrzutów sumienia trawi jego duszę od lat, a sadza smutku pokryła szczelnie jego serce. On wybudował wokół siebie mur i cierpi zamknięty w tej samotni. Zaśmiejesz się z tych patetycznych słów, znam Cię, ale z całego serca Cię proszę, musisz spróbować ugasić te płomienie, a serce oczyścić z tej czerni. Nikt inny nie zdoła tego zrobić. Tylko Ty możesz go uratować. Macie już tylko siebie na tym świecie. Błagam Cię, spełnij ostatnią wolę swojej babci i wyciągnij go z mroku. Jego też poproszę w liście, żeby się zaopiekował moją jedyną, ukochaną wnuczką. Mam nadzieję, że nie odmówi przez wzgląd na naszą wspólną przeszłość.
Bądź szczęśliwa, kochana Klaro.
Ps. Pod żadnym pozorem nie czytaj listów od Rafała. Zwróć mu je do rąk własnych wraz z ostatnim moim listem do niego. Poproszę go, żeby towarzyszył Ci podczas pogrzebu. Nie chcę, żebyś była tego dnia sama. I koniecznie pokaż mu swoje rysunki.
Kończę czytać i wsuwam list z powrotem do koperty. Zauważam, że w środku jest jeszcze jakieś zdjęcie. Wyjmuję je i przyglądam się pomiętej fotografii, na której widnieje jakiś młodzieniec, może kilkunastoletni. W rękach trzyma malutką, czarnowłosą dziewczynkę z czerwonymi śladami po oparzeniach na szyi i czole. Od razu rozpoznaję własne rysy, a po tamtych ranach do dzisiaj zostały mi niewielkie blizny. Tę na czole od kiedy pamiętam przykrywam grzywką, a na szyi zazwyczaj mam albo apaszkę, albo golf. Chłopak ze zdjęcia wydaje mi się całkowicie obcy. Lekko uśmiecha się do obiektywu, mając w ciemnych oczach jakąś niepewność ale i przejęcie. Widać, że dużo dla niego znaczyła ta chwila. Ciekawe, czy dzisiaj jeszcze w ogóle pamięta ten moment. Może już zapomniał, może nawet nie skojarzyłby, kim jestem...
Rozglądam się w poszukiwaniu listów, o których wspomniała na koniec babcia. Widzę jakiś pakunek na parapecie obwiązany ciasno rzemykiem. To pęk listów w starych, lekko pożółkłych kopertach adresowanych do Zofii Litwin. Na wierzchu leży jedna zupełnie nowa, biała, i domyślam się, że to jest list do tego mężczyzny. Odczytuje jego imię i nazwisko, a także adres.
Sz. P. Rafał Sarzyński
Ul. Olchowa 16
Kazimierz Dolny
A więc tam mam pojechać... O ile zdecyduję się wypełnić wolę babci. Nie mam na to ochoty, więc na razie odsuwam od siebie tę decyzję, jednak gdzieś w głębi serca wiem, że nie mogłabym postąpić inaczej, niż babcia by tego chciała. Choć jej prośba wydaje mi się absurdalna, a jej cel naciągany, to jednak muszę chociaż spróbować. Dlaczego nigdy przez tyle lat nie wspominała o tym Rafale? Tylko dlatego, że on jej zabronił? Mam teraz po jej śmierci jechać do zupełnie obcego mi mężczyzny i co? Stanąć w progu, przywitać się i powiedzieć "Cześć, babcia prosiła mnie, żeby wyciągnąć cię z mroku. A tak przy okazji, mógłbyś się mną zaopiekować?" Kręcę głową i prycham pod nosem zirytowana nieoczekiwaną sprawą.
— Wszystko w porządku? — zza pleców dobiega mnie głos dyrektor Kalskiej.
Odwracam się do niej, trzymając w rękach stos listów. Wkładam je do torby i zaczynam pakować resztę rzeczy po babci. Nie jest tego wiele.
— Tu są dokumenty. Pani Zofia prosiła żeby je przekazać — mówi kobieta i wręcza mi jakąś teczkę. Chowam ją natychmiast do torby.
— Przyczyną śmierci najprawdopodobniej było pęknięcie naczyniaka w mózgu w czasie snu. Nic nie mogliśmy zrobić — tłumaczy się, splatając ręce w geście niezręczności.
Kiwam głową w milczeniu, nie przerywając pakowania rzeczy. W końcu wkładam ostatnią apaszkę i kapelusz do plecaka, po czym prostuję się i napotykam wzrok pani Marii.
— Przykro mi, naprawdę. Gdyby zawczasu przeprowadzono operację, pani babcia mogłaby jeszcze żyć.
— Wiem — odpowiadam sucho i chrząkam, żeby zamaskować wzruszenie. — To chyba tyle... Da mi pani znać, jak już będą wyniki sekcji...
— Zadzwonią do pani bezpośrednio z zakładu medycyny sądowej. Wpisałam panią jako osobę do kontaktu, jako że była pani jedyną krewną zmarłej.
— Rozumiem. W takim razie dziękuję i... Będę się zbierać.
— Oczywiście. Odprowadzę panią.
Wychodzimy tą samą drogą, ale tym razem na ramieniu ciążą mi namacalne dowody tego, że babcia już odeszła. Poprawiam torbę oraz plecak i idę chwiejnie w stronę windy. Kiedy znajduję się na dole, a kamyczki alejki chrzęszczą pod moimi butami, dociera do mnie, że jestem sama, nikogo tu nie zostawiam i że nigdy tu już nie wrócę. Nie odwracam się, żeby ostatni raz spojrzeć na fasadę budynku. Kuśtykam do samochodu, wrzucam torby na tylne siedzenie i szybko odjeżdżam, starając się odegnać ponure myśli. Włączam wycieraczki, kiedy pierwsze krople deszczu jak łzy kapią na szybę. Jednostajny ruch i dźwięk uspokajają mnie, kołyszą myśli i emocje.
Docieram pod nasz blok i objuczona pakunkami człapię po schodach na czwarte, ostatnie piętro. Nie mamy windy i to był jeden z wielu powodów, by umieścić babcię w domu starców. Rok temu zdałam maturę z całkiem dobrymi wynikami, ale babcia wymagała codziennej opieki i nie podjęłam się dalszej nauki. Zamiast tego zaczęłam pracę w małej wytwórni świec, wosków i mydełek, a w wolnym czasie pod czujnym okiem babci doskonaliłam się w rysowaniu. Moim marzeniem od zawsze było dostać się na Akademię Sztuk Pięknych we Wrocławiu lub Krakowie, ale po zdaniu matury odsunęłam decyzję o studiach. Nie mogłam zostawić babci samej i nie byłam pewna, czy moje amatorskie umiejętności są wystarczające, żeby dostać się na akademię. Nigdy nie chodziłam na profesjonalne lekcje rysunku, bo po prostu nie miałam na to czasu ani pieniędzy.
Zlana potem wchodzę do pustego mieszkania i zapalam światło w przedpokoju. Zsuwam buta, wycieram chusteczką antybakteryjną ortezę, porzucam torby z rzeczami babci w szafie i idę do kuchni. Zewsząd naciera na mnie cisza. Piszcząca, przenikająca aż do głębi cisza samotności. Unikam patrzenia na zdjęcia babci przyczepione magnesami do frontu lodówki i jej rysunki przedstawiające pejzaże i martwą naturę. Staram się o niczym nie myśleć, ale to jest zbyt silne. Łzy zasnuwają mi wzrok. Osuwam się na podłogę i odpuszczam. Tak bardzo mi jej brakuje. Tak bardzo żałuję, że nie zdecydowałyśmy się na tę operację wcześniej. Teraz już za późno. Babcia odeszła na zawsze, a ja zostałam sama.
Jestem sama. Już nikogo nie mam na tym świecie.
— Masz... — Słyszę w głowie głos babci i aż się wzdrygam. To przez ten list. Słowa babci krążą po mojej głowie i to przez to...
Jednak kiedy podnoszę się z podłogi i nastawiam wodę na herbatę, wiem już, co powinnam zrobić. Pojadę do niego. Skoro babcia twierdzi, że został mi tylko on, to nie pozostało mi nic innego, jak tylko się z nim spotkać i to sprawdzić. Zresztą nie śmiałabym zignorować ostatniej woli babci. Opiekowała się mną odkąd moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Wypełnienie jej prośby jest więc nie tylko moim obowiązkiem, ale też swego rodzaju misją.
Cały wieczór poświęcam na pakowanie. Mając w pamięci prośbę babci, do plecaka podróżnego wciskam także grubą teczkę z moimi rysunkami. Nie wiem, ile czasu spędzę u tego mężczyzny, ale nie wykluczam, że przyjdzie mi u niego lub w okolicy zostać przez parę dni. Postanawiam pojechać do niego bez zapowiedzi. Z jednej strony zdaję sobie sprawę, że facet może się zdenerwować, ale z drugiej strony gdybym się z nim wcześniej skontaktowała, to mógłby mnie zbyć byle czym, a przecież babci zależało, żeby zjawił się na pogrzebie. Mimo to mam przeczucie, że Rafał Sarzyński nie będzie zachwycony, kiedy mnie zobaczy. Bo dlaczego babcia przez całe życie ukrywała przede mną jego istnienie? Czuję, że musi się za tym kryć jakiś istotny powód i zamierzam rozwikłać tę zagadkę. Tajemnicza paczka z listami Sarzyńskiego kusi mnie, żeby do niej zajrzeć, jednak powstrzymuje mnie wewnętrzny, moralny sprzeciw. To coś osobistego, prywatnego. Nie mam prawa wdzierać się do czyjejś korespondencji nawet jeśli zżera mnie ciekawość.
Zamiast tego postanawiam przeszukać Internet. Może znajdę cokolwiek odnośnie tego tajemniczego faceta. Ile on musi mieć teraz lat? Pewnie jest jakoś przed czterdziestką. Wyjmuję smartfon i wpisuję w wyszukiwarkę imię i nazwisko dawnego podopiecznego babci. Wyświetla się mnóstwo wyników o różnych Rafałach Sarzyńskich, więc zawężam pole poszukiwań do Kazimierza Dolnego. Tym razem też nie znajduję niczego więcej poza wzmianką o palarni kawy. Na stronie jakiejś szkoły artystycznej widnieje też nauczyciel rysunku o tym imieniu i nazwisku, a na kilku stronach galerii sztuki są jakieś czasowe wystawy jego obrazów. Żadnych zdjęć, żadnych profili, nawet na LinkedIn czy ResearchGate. Człowiek widmo widocznie, nie korzystający z portali społecznościowych i nie udzielający się publicznie, a na pewno unikający zdjęć. Odrzucam telefon na szafkę zniechęcona poszukiwaniami, które nie powiedziały mi o tym człowieku zbyt wiele.
— Jutro się przekonam, kim jesteś — rzucam sama do siebie w czarną pustkę salonu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro