Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

We wtorkowe popołudnie, Tae-hyung pojechał odebrać Ma-ri ze szkoły jak zwykle o szesnastej. Było wyjątkowo ładnie i słońce grzało go w plecy odziane płaszczem, gdy szedł alejką pod pożółkłymi koronami drzew kasztanowców rosnących wokół szkoły. Z daleka widział, że siedzą na schodach. Ma-ri i jeden z chłopaków ze szkolnego programu opieki. Ten z czerwonymi włosami, którego JK nazwał na spotkaniu z dyrektorem — zakolczykowanym dziwakiem.

Jego czarna bluza z kapturem była wymiętolona, jakby ją komuś z gardła wyciągnął, a włosy w jaskrawym słońcu świeciły jak żarówka. Przypominał mu Punka z lat siedemdziesiątych. Nawet skarpetki miał każdą z innej parafii, ale nie takie rzeczy widział już u uczniów. Co innego JK. Wciśnięty zawsze w elegancki garnitur oraz koszulę i obracający się wśród tylko sobie podobnych, nie miał pojęcia, jak wygląda dzisiejsza młodzież. A już zwłaszcza, ta tutejsza.

Nie noszą mundurków? Jak to? — słyszał w głowie jego oburzony ton.

— Dzień dobry panu — przywitał się chłopak, choć widzieli się rano i wstał ze schodów.

Tae-hyung się uśmiechnął, a Ma-ri dobiła do jego nóg i uścisnęła go mocno.

— Dzień dobry, jak wam minął dzień? — zapytał ich oboje, a do niej schylił się i pocałował ją w czubek głowy.

Chłopak o czerwonych włosach otrzepał spodnie na tyłku.

— Było całkiem dobrze — zapewnił. — Ma-ri zjadała cały obiad, odrobiliśmy lekcje, gdy na pana czekaliśmy i nic już nie trzeba robić w domu — dodał zadowolony z siebie.

Tae-hyung uśmiechnął się ponownie.

— Dzięki, naprawdę tego było mi dziś trzeba — powiedział z wdzięcznością.

Chłopak też się uśmiechnął, ale jakoś tak niemrawo tym razem i przestąpił z nogi na nogę.

— Coś jeszcze? — zapytał Tae-hyung.

Znał uczniów w jego wieku zbyt dobrze, żeby nie wiedzieć, że takie zachowanie to na sto procent „coś jeszcze".

Chłopak spojrzał w bok, skrępowany i miętolił palce jednej ręki w drugiej.

— W czwartek u Ma-ri w klasie jest dzień z rodzicami, czytał pan ogłoszenie? — zapytał niepewnie.

— Nie, jeszcze nie — odpowiedział mu zgodnie z prawdą.

— To niech pan przeczyta, w elektronicznym dzienniku jest napisane — poinstruował go chłopak. — My mamy za dwa tygodnie.

Tae-hyung lekko się skrzywił. Kompletnie zapominał go sprawdzać. Sam był nauczycielem, ale ten dziennik to była jego zmora. Ma-ri chodziła do szkoły zaledwie od września, a on już przegapił chyba z dziesięć wiadomości.

— Co w związku z tym? — zapytał, bo chłopak wciąż nerwowo przestępował z nogi na nogę.

— Z tej okazji rozegramy mecz towarzyski, uczniowie kontra rodzice, ale... — urwał z niezadowoleniem w głosie.

Tae-hyung uniósł brwi.

— Ale?

— Pan jest nauczycielem, prawda?

— Prawda — potwierdził Tae-hyung.

— Prawda, prawda, tatuś jest mądry — wtrąciła Ma-ri, a Tae-hyung się zaśmiał, tuląc jej główkę do swojego biodra.

— Uczę matematyki w liceum międzynarodowym — rozwinął nieco temat.

Chłopak chwilę milczał, a potem spojrzał na niego, mrużąc oczy od jaskrawego słońca.

— Tak pomyślałem, czy może pan by ze mną nie zagrał? — zapytał z krzywą miną.

Tae-hyung świdrował go wzrokiem. Chudy jak tyczka od fasoli, dość wysoki, ubrany w kolorowe ciuchy, nie wyglądał na fana piłki nożnej.

— Tatusiu, zagraj, proooszę — błagała Ma-ri.

Tae-hyung znów pogłaskał ją po głowie.

— A co z twoimi rodzicami? — dopytał chłopaka.

Ten zrobił zawiedzioną minę i westchnął ciężko.

— Mama ma dyżur w szpitalu, jest lekarką, nie przyjdzie, a nawet gdyby, to nie zagra ze mną w piłkę, wie pan, ona miała adidasy na nogach w liceum, a z tatą nie mam kontaktu — wyjaśnił pokrótce.

Tae-hyung się zaśmiał na wzmiankę o adidasach.

— Problem w tym, że ja chyba też nie pamiętam, jak się biega — zażartował, ale tak naprawdę nie miał ochoty na żaden mecz.

Uwielbiał pracę z młodzieżą, zawsze napędzało go to do działania i gdyby mógł, siedziałby w szkole dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale ostatnimi czasy do niczego nie umiał się przymusić. Dziś dostał ochrzan od dyrektora, że nie napisał maila do rodziców swojej klasy o to, że zwiali z zajęć regionalnych. Kompletnie o tym zapomniał.

Chłopak jednak się nie uśmiechnął. Spuścił głowę, zawiedziony.

— Szkoda — bąknął pod nosem i znów spojrzał na Tae-hyunga. — Pójdę już — dodał i spojrzał na Ma-ri. — Cześć kwiatuszku, do jutra, może znów uda nam się nazbierać liści na bukiet — powiedział zawadiacko i mrugnął do niej okiem.

Tae-hyunga zmroził ten „kwiatuszek" i bukiet. Spojrzał na córkę, a ona pokiwała czerwonowłosemu chłopakowi na pożegnanie, jakby nigdy nic.

Okłamała go, ale zostawił tę rozmowę na później. Nie miał na to siły. Teraz musiał zrobić coś innego. Wyciągnął telefon z kieszeni i zerknął do aplikacji z elektronicznym dziennikiem. Wiadomość o dniu z rodzicami widniała tam już od zeszłego tygodnia. Musiał dać znać JK'owi. Zamknął więc aplikację i wszedł w wiadomości.

„W czwartek jest dzień z rodzicami o 14:00" — napisał i wysłał razem ze scrennem z dziennika.

Nie zadawał pytań w stylu czy będzie, bo wiedział, że tak, na sto procent przyjdzie, choćby miał rzucić etat w tym swoim korpo, więc schował telefon z powrotem do kieszeni, kompletnie nie spodziewając się odpowiedzi.

Pół godziny później dotarli z Ma-ri na Trivoligasse.

— Zimno tu jak w mroźni — powiedział jakby sam do siebie, gdy weszli do mieszkania. — Na zewnątrz jest dziś cieplej niż tutaj, mogliby zacząć grzać wreszcie — dodał, a telefon zadźwięczał mu w kieszeni, ale Ma-ri go zagadała.

— Tatku, ugotujesz mak-guksu na kolację? Zjadłabym, proszę — powiedziała przymilnie.

Tae-hyung westchnął i kucnął przy niej, aby jej pomóc zdjąć buty. Zamek nie zawsze chciał się rozsunąć i miała z tym problem.

— Ugotuję, ale wiesz, że nie będzie taki, jak gotuje tatuś? — zapytał z żalem.

Choćby nie wiadomo jak się starał, nigdy mu nie wychodził taki jak JK'owi.

Ma-ri się skrzywiła.

— Wiem — powiedziała smutno. — To nie gotuj, poczekam do piątku.

Tae-hyungowi ścisnęło się serce. Wolałaby być z nim — znów zadźwięczało mu w głowie.

— Ma-ri, kochanie, musimy porozmawiać o bukiecie z liści — zaczął delikatnie.

Ma-ri milczała, a na jej twarzy malowało się skrępowanie. Kiwnęła główką, że wie i rozumie dlaczego.

— Dlaczego mnie okłamałaś? — zapytał, ale pytanie w chwili, gdy je wypowiedział, wydało mu się tak bezdennie głupie, że sam podważył swoją poczytalność.

Przecież wiadomo było, dlaczego go okłamała. Ma-ri wykrzywiła buzię w podkówkę.

— Dlaczego tatuś z nami nie mieszka? Chciałabym, żeby znów tu był i gotował dla nas mak-guksu — pożaliła się, a łzy wypełniły jej brązowe oczka.

Teraz Tae-hyung zamilkł. Uciekł wzrokiem do jej butów. Co miał jej powiedzieć? Że uprawiał seks z kolegą z pracy i dlatego JK się wyprowadził?

I najgorsze nie było to, że to nie był temat na rozmowę z pięciolatką i że ona nawet nie wiedziałaby, co to jest seks, ale to, że w przyszłości miała się dowiedzieć.

Jak ja jej spojrzę w oczy? Jak poproszę o wybaczenie? Jak mam zamiar wybrnąć z tej sytuacji? Nie wybrnę. Wolałaby być z nim! — teraz już krzyczały jego myśli.

Zabrał się za zdejmowanie jej butów.

— Musimy kupić inne — zasugerował ich zmianę. — Te coraz trudniej odpiąć.

— Tatuś już kupił — dobiła go odpowiedzią. — Są w tej torbie, którą przynieśliśmy wczoraj.

Tae-hyung spojrzał na nią zaskoczony.

— Nie przynieśliśmy wczoraj żadnej torby. Przynieśliśmy w zeszłym tygodniu.

— No, to o tę mi chodzi.

— Ma-ri! Dlaczego mi nie powiedziałaś? — zapytał z pretensją, ale ona się nadąsała i wzruszyła ramionami. — Przepraszam — pokajał się przed nią.

Nawarczał na dziecko, podczas gdy to on sam nawalił. Nie rozpakował jej rzeczy, bo... nie miał do tego głowy!

W kieszeni znów zadźwięczał mu telefon. Wstał, wyciągnął go i spojrzał na ekran.

— Kogo niesie i czego chce? — zapytał rozdrażniony, ale zamarł.

Pisał JK. Już kilkanaście minut temu.

„Znowu dajesz znać tak późno? Przecież to jest pojutrze. Ja też pracuję, Tae-hyung! Prosiłem cię dwa razy o login do dziennika, ale mi go nie wysłałeś. Ciągle o wszystkim zapominasz. Kupiłem Ma-ri buty w zeszłym tygodniu, ale wciąż chodzi w tych starych. Wyrzuć je, one się do niczego nie nadają. Ma-ri nie umie ich zapiąć. Czy ty tego nie widzisz?"

Aż zamrugał oczami. JK ewidentnie się na nim wyładował i chyba zrobił to słusznie, ale to było coś nowego i zupełnie nieoczekiwanego. Poczuł lęk i zniecierpliwienie. Zupełnie jak kiedyś, gdy nauczyciel wzywał go do tablicy, a on nic nie umiał, albo jak mama garbowała mu skórę, bo coś przeskrobał.

— Idź do pokoju — nakazał Ma-ri, a sam z jej butami w garści ruszył w stronę salonu, jak na autopilocie.

Już nie czuł chłodu mieszkania. Teraz jego ciało oblewał stresujący gorąc. Wyrzucił buty po drodze do kosza, a potem w kilka minut wybebeszył szufladę w poszukiwaniu kartki ze szkoły z loginem do dziennika, ale nie umiał jej znaleźć. Ze zdenerwowania nie umiał go sobie przypomnieć. Wpisał go do aplikacji już przecież ponad miesiąc temu i tak jakoś wyparował mu z głowy. W międzyczasie dwa razy zaczynał pisać smsa, drżącymi palcami.

Przepraszam, jestem zabiegany, za sekundę ci wyślę login — ale skasował, to było bez sensu. Nie umiał go znaleźć, więc nie chciał obiecywać, że go wyśle.

Przepraszam, Ma-ri mi nie powiedziała o butach — napisał znowu, ale też skasował.

Mam zrzucić winę na dziecko? — zapytał sam siebie i się załamał. Odłożył telefon na komodę.

— Przepraszam, przepraszam, przepraszam — wysyczał przez zęby i potarł twarz dłońmi.

Cokolwiek chciał mu napisać, było BEZ SENSU! Zawsze uważał, że wymówki były dla słabeuszy i teraz dałby mu jasno do zrozumienia, że jest hipokrytą. Poza tym JK miał rację. Nie panował nad niczym. I w sumie nie miał pojęcia, dlaczego się tak działo, ale czuł się kompletnie bezsilny i nie miał na nic chęci.

Czy dlatego, że stracił cel? Motywację?

Kiedyś, gdy był z nim JK, nic nie stanowiło dla niego problemu, a teraz...

Bez niego nic nie miało sensu i było tak cholernie trudne, jakby miał zdobyć Everest. Mieszkanie przypominało powoli chlew. Wiecznie był nieporządek i rzeczy walały się z kąta w kąt. Nieposkładane pranie ciągle zalegało na fotelu, zadeptana podłoga i okruchy z ciastek błagały o pomstę do nieba, a on nie miał na to wszystko siły. Każdy obowiązek był wyczynem ponad ludzkie siły i kosztował go strasznie wiele wysiłku. Przerastało go nawet to, żeby rozpakować torbę z butami, która stała w pokoju Ma-ri od zeszłego tygodnia. I tylko ona, Ma-ri, jeszcze jako tako trzymała go na powierzchni tej beznadziei.

Na smsa odpowiedział jedynie: „przepraszam, nie umiem znaleźć loginu, a butów nie zauważyłem". JK już nic nie odpisał.

Wieczorem, na przekór sobie i chyba nawet Ma-ri, ugotował mak-guksu, ale jak zwykle wyszło kiepsko. Ma-ri nie zjadła. Znów się na nią zdenerwował i wyrzucił wszystko do kosza, a potem pół nocy znów stał przy ścianie ze zdjęciami i gapił się w nie. Bałagan rósł coraz większy tuż obok.

W czwartek stawił się w szkole o czternastej i wszedł do sali, gdy zajęcia już się zaczynały. JK siedział ubrany w czarną koszulę rozpiętą pod szyją i eleganckie czarne spodnie, jak zwykle uczesany na gładko i ze srebrnym zegarkiem na nadgarstku, a jego stylowy płaszcz przewieszony był przez oparcie krzesła obok, na którym miał usiąść. Poczuł się jak żebrak, w tym swoim rozciągniętym zielonym swetrze i brązowych sztruksach, a JK, gdy go zobaczył, zmierzył z góry na dół pogardliwym wzrokiem i zabrał płaszcz. Wstał, żeby go odwiesić na wieszak przymocowany do ściany i nie umknęło Tae-hyungowi, że kilka par oczu matek innych dzieci, wodziło za nim wzrokiem. Ruszył w stronę stolika i usiadł na krześle.

— Dzień dobry — przywitał się z JK'em, ale ten mu nie odpowiedział.

Jak zwykle tylko skinął głową.

Nauczycielka rozpoczęła zajęcia. Jesienne warsztaty, na których dzieci wraz z rodzicami wykonywali ludziki z kasztanów. JK i Ma-ri bawili się wspaniale, ale jemu drżały palce i co chwila coś sknocił. W końcu, kiedy wszystko było gotowe, szturchnął niechcący stolik kolanem i ludziki się poprzewracały.

— Och, tatusiowi odpadła głowa — westchnęła Ma-ri. — Zaraz to naprawię — zapewniła i ochoczo zabrała się do pracy.

JK prychnął pogardliwie, ale tak, aby słyszał tylko Tae-hyung.

— Nie pierwszy raz. Idiota.

Tae-hyung zastygł w bezruchu z oczami wlepionymi w niego, a on krzywił się pogardliwie, patrząc przed siebie i potrząsał głową z dezaprobatą.

I nagle do Tae-hyunga dotarło, że to nie jest JK. To jest jakiś obcy facet, którego nigdy nie znał. Zdał sobie boleśnie sprawę, że jego JK'a już nie ma. Jest tylko ten tu obok, który drwi i gardzi nim, jak karaluchem. Przypomniał sobie, że jeszcze kilka dni temu pragnął, żeby odezwał się do niego jakkolwiek, ale teraz już nie chciał. To bolało na wskroś. Jakby mu wbijał nóż w serce i dopychał kolanem. Poczuł na sobie wzrok Ma-ri. Spojrzał na nią i uśmiechnął się dla niepoznaki.

Słyszała? — zapytał sam siebie w panice. — Mam nadzieję, że nie.

Ma-ri uśmiechnęła się słodko i wróciła do pracy. JK siedział obok niczego nieświadomy. Pocierał dłoń w dłoni, a na jego palcu błyszczała wciąż ich ślubna obrączka. Tae-hyung się na nią zagapił. Pamiętał, jak mu ją zakładał na palec po raz pierwszy. Był najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi. Serce dudniło mu w piersi jak oszalałe, przez co szumiało mu aż w uszach.

Czy ona znaczy wciąż choć trochę? — zapytał sam siebie w myślach.

— Wciąż ją nosisz... — powiedział bezwiednie na głos.

JK spojrzał na niego zaskoczony, a potem na palec i następnie gdzieś w bok.

— Wciąż jesteśmy małżeństwem. Nie mam zamiaru nikogo oszukiwać, że jest inaczej. Tylko tyle — zgasił nadzieję w jego sercu.

Tylko? — miał ochotę zapytać Tae-hyung, ale się nie odważył. Opuszkami palców przekręcił swoją obrączkę, którą też wciąż nosił. — Dla mnie to AŻ tyle — dodał sam do siebie i zaczął się zastanawiać, kogo JK miał na myśli, mówiąc, że nie chce go oszukiwać. Zniecierpliwienie wymieszane z zazdrością popłynęło mu w żyłach.

A kiedy zajęcia dobiegły końca, Ma-ri zrobiła scenę.

— Chcę je zabrać! — prawie krzyczała, mówiąc o ludzikach z kasztanów, które razem wykonali. — Są mi potrzebne!

— Ale kochanie, pani zrobi z nich wystawę, a potem będzie można je zabrać, Jak już wszyscy je pooglądają — tłumaczył jej JK.

— Chcę je zabrać! — upierała się Ma-ri.

Łzy płynęły jej jak grochy po policzkach, ale JK jakoś ją ubłagał i zostały na wystawie.

Wieczorem dostała gorączki.

Znowu.

🍁🍂🍁🍂🍁🍂🍁🍂🍁🍂

Nie wygląda to za ciekawie :/ A chyba będzie jeszcze gorzej...

Do jutra!

Sev.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro