Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

Dzień był pogodny, ale chłodny. Słońce wyszło zza chmur jakby specjalnie na tę okazję, a powietrze było rześkie i para unosiła się z ust przy każdym wypowiedzianym słowie.

Tae-hyung z Ma-ri usiedli na trybunie owinięci szalikami.

— Tatuś wygra? — szczebiotała ona, a on tylko się uśmiechał.

— Oby nie — żartował po cichu, ale dreszcz przerażenia przeszedł mu po plecach na myśl o kolejnym dziecku.

Widział JK'a na boisku, jak stoi razem z czerwonowłosym obdartusem o ksywce V i jak o czymś rozmawiają, ale jedyne, na czym umiał się skupić to tyłek swojego męża, odziany w sportowe piłkarskie niebieskie spodenki. Biała koszulka opinała mu tors jak niedźwiedziowi i gdyby mógł, zszedłby z trybun tylko po to, żeby go po nim pogładzić.

JK dostrzegł ich na trybunie i pokiwał do nich ręką, uśmiechając się szeroko. Czerwonowłosy obdartus zrobił to samo.

— Cześć kwiatuszku! — zawołał do Ma-ri.

JK szturchnął go łokciem.

— Nie pozwalaj sobie — pogroził i dodatkowo pacnął go w tył głowy dłonią.

Czerwonowłosy obdartus się skrzywił i uniósł ręce w pytającym geście.

— Za co?

— Za to, że istniejesz — prychnął JK. — Kwiatuszek jest zarezerwowany tylko dla tatusia, co ty sobie myślisz.

V się zaśmiał.

— Aaaaa to przepraszam — parsknął kpiąco.

— Zaraz skopiemy wam tyłek i będzie po wszystkim. Nie będzie ci do śmiechu — pogroził JK.

— Zobaczymy — podał w wątpliwość wygraną V.

Dziewięćdziesiąt minut później, JK stał zdyszany na linii boiska i rękami wspierał się o kolana. Włosy miał mokrzusieńkie od potu, który lał się z niego hektolitrami i pozlepiane w strączki.

— Jakim cudem przegraliśmy? — pytał sam siebie głośno, a czerwonowłosy obdartus śmiał się, stojąc tuż obok.

— Mówiłem panu... — śmiał się równie zdyszany co JK.

— Nie masz pojęcia, co ja dziś przegrałem — dławił się słowami, mając na myśli dziecko.

Już dawno nie czuł się taki zmachany, a utrata przewagi w negocjacjach z Tae-hyungiem w sprawie dziecka dodatkowo potęgowała uczucie porażki.

— Czym was karmią, że macie tyle energii?

— Moja mama mówi, że dzisiejsze jedzenie to sama trucizna, pestycydy i antybiotyki, ale może to daje nam pałer?

— Pałer?

Obdartus przewrócił oczami.

— No energię, tak jak pan powiedział.

JK wyprostował plecy.

— A twój tata? Co on na to? Czemu nie mógł tu dziś przyjść?

Czerwono-włosy obdartus się skrzywił.

— Nie mam taty. Odszedł od nas kilka lat temu i nie mam z nim kontaktu — wytłumaczył krótko.

JK się zmieszał.

— Aaaaa rozumiem, przepraszam, nie chciałem wypytywać — powiedział i klepnął go po przyjacielsku w ramię.

Odnalazł w głowie strzępek wspomnienia, że to o nim krzyczała Ma-ri, wtedy w nocy, gdy do niej przyjechał, jak miała gorączkę. Ojciec obdartusa znalazł sobie inną rodzinę. Spojrzał w stronę Tae-hyunga. To była jego sprawka. Jak zwykle próbował uleczyć jego schorowaną przeszłością duszę i wrobił go w ten mecz zupełnie nie przez przypadek.

Mój zbawca — pomyślał o nim kpiąco, ale z czułością. Naprawdę był mu za to wdzięczny.

— Nic się nie stało. Mama jest teraz szczęśliwsza, bo kiedyś to tylko ciągle płakała przez niego — odpowiedział obdartus i urwał, bo znikąd tuż obok niego wyrósł jak spod ziemi ten drugi.

Zdyszany jak po maratonie i mokry od potu, klepnął go w plecy.

— Dobrze nam poszło leszczu, co nie? — zarechotał jak żaba.

Miał podbite oko i oczywiście śmierdział papierosami. Czerwonowłosy spojrzał na niego zaskoczony.

— Znowu? — zapytał i uniósł rękę, żeby dotknąć siniaka, ale ten odtrącił jego dłoń.

— To nic takiego — zlekceważył, uciekając wzrokiem, a na to wszystko wpadła Ma-ri.

— WYGRALIŚMY! — krzyknęła, wskakując temu z siniakiem na ręce. — Ggukkie, wygraliśmy! — cieszyła się, jakby co najmniej sama zdobyła połowę goli.

Tae-hyung pocałował JK'a w policzek.

— Brawo kochanie.

JK spojrzał na niego jak na wariata.

— Niby za co te brawa, przecież przegraliśmy.

— No właśnie, na całe szczęście — zaśmiał się jak hiena Tae-hyung. — Ale adopcja chyba dobrze ci poszła. Zobacz, jak twoja córka uwielbia braci — zakpił i wskazał skinieniem głowy na dwóch obdartusów, których adorowała ich córka. — Kwiatuszek i...

— Chwasty — dokończył JK drwiąco.

Tae-hyung się zaśmiał i przewrócił oczami. JK wymierzył w niego palcem.

— Wrócimy jeszcze do negocjacji — powiedział sugestywnie i wypchnął przy tym policzek językiem. Jego oczy uśmiechnęły się przekornie. — Nawet wiem, jak cię przekonać, znam argument, któremu się nie oprzesz — dodał i zafalował brwiami. — Leży w kuchni na blacie i na podłodze w salonie albo pod prysznicem, który wolisz? — zapytał nikczemnie, a Tae-hyung już wyciągał w jego stronę rękę, żeby mu zatkać usta, ale on ją pochwycił i pocałował. — A teraz... — urwał i spoważniał. — Dziękuję, że po raz kolejny ratujesz moją duszę.

Tae-hyung uniósł brwi pytająco.

— Ratuję?

— Wiem, że chłopaka zostawił ojciec, powiedział mi przed chwilą — powiedział z nostalgią JK.

Tae-hyung uśmiechnął się zadowolony.

— Mógłbyś mi choć trochę pomóc — powiedział przekornie.

Teraz JK uniósł brwi pytająco.

— Pomóc? Ja? Tobie? W czym? — dopytywał zaskoczony.

Tae-hyung wskazał skinieniem głowy na Ma-ri i chłopaków.

— Zobacz, jak ona ich lubi. Może zaprosilibyśmy ich gdzieś.

JK natychmiast zaoponował.

— Nie ma mowy, nie namówisz mnie. Tylko nie oni.

— Eh, chciałem chociaż spróbować — westchnął Tae-hyung. — Ma-ri, pożegnaj się, wracamy do domu — poinstruował córkę, a ona pomachała chłopakom rączką i podbiegał do niego.

Złapała za rękę jednego i drugiego tatę i ruszyli w stronę samochodu.

— Ma-ri kochanie, chciałabyś mieć braciszka? — zapytał Tae-hyung, udając lekki ton, jakby zrobił to od niechcenia.

JK spojrzał na niego zaskoczony, a jego oczy uśmiechnęły się mimowolnie.

Ma-ri podskoczyła i zachichotała.

— No pewnie — powiedziała radośnie.

JK uścisnął jej małą rączkę i uśmiechnął się sam do siebie.

— Mój kwiatuszek.

— Ale żeby był starszy. Jak Ggukkie i V — dodała Ma-ri.

JK się skrzywił, a Tae-hyung się zaśmiał i spojrzał na niego znacząco.

— I co z tym zrobisz, kochanie?

JK syknął zirytowany. Był jak w potrzasku. Odwrócił się na pięcie.

— Ej, obdartusy! — zawołał na chłopaków, którzy wciąż stali na skraju boiska i cieszyli się z wygranej.

Spojrzeli na niego obaj jednocześnie.

— Lubicie mak-guksu?

Obaj przytaknęli głowami jak postaci z kreskówek.

— Dziś wieczorem przyjdźcie na kolację.

Chłopcy się uśmiechnęli i znów przytaknęli głowami, że przyjdą.

JK znów odwrócił się na pięcie i nawet nie zerkając na Tae-hyunga, uścisnął rączkę Ma-ri w swojej i ruszył do samochodu.

Tae-hyung uśmiechnął się zadowolony.

— Ma-ri, to może skoro braci już masz, to chciałabyś pieska?

— Tak! — zapiszczała w odpowiedzi Ma-ri i aż zatupała nóżkami. — Będzie miał na imię Bam.

Tae-hyung i JK spojrzeli na siebie automatycznie. Bam to po koreańsku...

🍁🍂🍁🍂🍁🍂🍁🍂🍁🍂

KONIEC części 1 - tak, tak, nie macie problemów ze wzrokiem ;D

🍁🍂🍁🍂🍁🍂🍁🍂🍁🍂

Ktoś zna tłumaczenie? Prawdziwy Bam, ma na imię "noc" (podobno, nie wiem czy to zostało potwierdzone), ale słowo bam (밤, 밤나무) oznacza też coś innego ;) myślę że JK jak je wybierał to kolor psiaka też nie był bez znaczenia ;) Dajcie znać w komentarzu ;)

Z kolei JK z Chestnut people jeszcze tego nie wie ani Wy też nie, jak bardzo uratuje tych dwóch obdartusów za kilkanaście dni. Zwłaszcza tego jednego, cuchnącego papierosami ;) Ale to już w innej historii, gdzie on sam wystąpi jako Pan Jeon, a JK'em będzie ten zalatujący tytoniem nastolatek ;) który... wcale nie zalatuje nimi dlatego, że sam pali. Jakim cudem? Odkryjemy to, czytając.

"Chestnut people" i jego spin-off "Game over" - to moja pierwsza tego typu opowieść, gdzie bohater z teraźniejszości, ratuje tego młodego siebie z przeszłości. I nie, nikt nie będzie podróżował w czasie, ale istotnie zatoczymy koło, jeśli chodzi o przeszłość JK'a.

Napisałam "Chestnut people" między innymi właśnie po to, aby stworzyć złożony profil psychologiczny bohatera przeniesionego. Co to oznacza? Tylko tyle, że człowiek powinien się uczyć na własnych błędach i nie pozwalać ich powielać innym, młodszym od siebie. Układając w głowie fabułę "Game over", a potem ją spisując, zdałam sobie sprawę, że problem, który tam poruszam, jest o wiele głębszy i że mój bohater potrzebuje kogoś, kto poda mu pomocną dłoń. Będzie autorytetem, światełkiem w tunelu, ale jednocześnie nie będzie zbawcą i będzie bardzo dobrze rozumiał problem.

Ich krótką interakcję, JK'a i Obdartusa śmierdzącego fajkami, dobrze pokazuje TikTok, który opublikowałam na moim koncie przed chwilą ;) Zapraszam do obejrzenia.

I nie, nie chodzi o toksyczną relację JK'a z Seung-wanem, którą Obdartus miałby powielić. Nie. JK skrywa dużo więcej tajemnic, niż się dowiedzieliśmy, a co miało bezpośredni wpływ na to, dlaczego związał się właśnie z kimś takim jak Seung-wan.

Czasami po prostu potwory żyją z ludźmi w toksycznej symbiozie i podają ich sobie z rąk do rąk taką ofiarę, zepsutą zabawkę, którą się znudzili, a ludzie tego nie dostrzegają, zwłaszcza ci młodzi, zagubieni, bo zaślepia ich uczucie, przywiązanie, obowiązek, ale też strach. Ogromne pokłady paraliżującego strachu, który jest im wlewany do gardła siłą, a oni nie mają innego wyjścia, jak tylko go przełknąć i pozwolić mu się panoszyć w swoim wnętrzu. Najczęściej z wierzchu tego nie widać, ale w środku to kompletna dewastacja i zgliszcza. A wystarczy czasem jedynie wiara w nich samych i wyciągnięta pomocna dłoń, aby stanęli w swojej obronie i zrzucili kajdany.

Jak widać, kolejny trudny temat przed nami. Ktoś się domyśla, czego dotyczy? Czekam na odpowiedzi ;)

Do zobaczenia w Game over!



Sev.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro