Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I. Pierwsze spotkanie cz. 2

BOHATEROWIE TEJ CZĘŚCI: Sasuke, Neji, Sai, Kakashi, Sasori, Hidan

Sasuke Uchiha

Ciemność. Od dziecka bałaś się ciemności. Gdy tylko gasło światło tak mocno zaciskałaś powieki, że bolała Cię głowa i pomimo, że nie uczyniłaś nigdy nikomu większej krzywdy, by zasłużyć na taki los urodziłaś się w klanie, w którym z pokolenia na pokolenie przekazywano umiejętność władania cieniami. Nie była to rodzina Nara byś mogła nieco załagodzić swoje obawy, o nie.

Moc Twojej rodziny wykraczała na zupełnie inny, o wiele bardziej skomplikowany poziom. W Twoim przypadku ciemność stawała się Tobą, a Ty stawałaś się ciemnością.

I właśnie to przerażało Cię najbardziej.

— [Imię], pospiesz się. — głos matki był łagodny, idealnie wyważony i delikatnie pieszczotliwy, dokładnie taki jakim powinno przemawiać się do kilkuletniego dziecka.

Nie byłaś co prawda jakimś tam małym brzdącem, bo niedawno dostałaś się do Akademii i chociaż wydawałaś się znacznie mniejsza od reszty swoich rówieśników miałaś w sobie zaciętość, którą Mistrz Iruka zawsze w Tobie pochwalał.

Niemniej jakoś onieśmieliła Cię wizja wizyty w domu Uchiha, nawet jeśli miałaś na straży własną matkę, teraz lekko ciągnącą Twoją rękę.

Znalazłszy się przed szacownym domem zatrzymałaś się krok za kobietą, niepewnie chwytając fragment jej długiej spódnicy. Wokoło panował spokój, a ciszę przerywała fontanna shishi-odoshi z uderzającą o kamień bambusową rurką.

— Ach, Itachi! Zastałam Twojego ojca?

Podniosłaś zaciekawiona głowę, dostrzegając młodego chłopaka zmierzającego w waszym kierunku. Uśmiechnął się lekko, grzecznie witając się z Twoją mamą i zatrzymując przed wami w stosownej odległości.

— Tak, zaraz przyjdzie.

— Ach, spójrz no na siebie! Jak ty urosłeś! — zachwyciła się, wywołując u niego delikatnie szerszy uśmiech.

— Och, nie zauważyłem. — przyznał, a wzrok jego ciemnych oczu przepłynął w Twoją stronę. — A Ty musisz być [Imię], prawda? — pochylił się, przekrzywiając głowę by móc Ci się przyjrzeć.

Onieśmielona ukryłaś się za falbaną spódnicy, zanurzając w niej głowę.

— [Imię], dziecko, nie wstydź się. — Twoja matka pogładziła Cię pieszczotliwie po głowie, ale nie sprawiło to, że poczułaś się raźniej.

— Jest w wieku Sasuke, czy nie tak? — Itachi uniósł głowę, by posłać Pani [Nazwisko] pytające spojrzenie.

Zastanowiła się z krótkim "niech pomyślę", po czym pokiwała z rozmysłem głową.

— Zdaje się, że chodzą nawet razem do klasy.

— Och, w takim razie może będzie miała ochotę się z nim pobawić. — zaproponował i wyprostował się rzucając przez ramię: Sasuke! Możesz tu przyjść?

Młodszy Uchicha wychylił się zza progu, patrząc na brata z uniesioną brwią, ale bez słowa podszedł bliżej.

— O co chodzi?

Itachi kiwnął głową, niemo wskazując na Ciebie. Wzrok Sasuke spłynął niżej i gdy tylko jego czarne, jak dwie otchłanie, tęczówki spoczęły na Tobie, onieśmielona udałaś, że nie istniejesz.

— Poznajesz [Imię]? — starszy brat uśmiechnął się do chłopca. — Może oprowadzisz ją po okolicy? — zaproponował, zachęcająco popychając go bliżej w Twoją stronę.

— Mogę sam chodzić. — burknął, obrzucając Itachiego naburmuszonym spojrzeniem.

Zaciekawiona wychyliłaś nieco głowę zza swojej kryjówki. Sasuke patrzył na Ciebie z wygiętą brwią, na co Ty przyłapana solidnie poczerwieniałaś.

— O co jej chodzi...? — mruknął sam do siebie, wywołując dobrotliwy śmiech Twojej matki.

— Oj, jest trochę nieśmiała. — machnęła ręką, dotykając Cię dłonią w głowę. — No już, [Imię]-chan. Nie wstydź się. — zachęciła, odsuwając się o krok w bok.

Zrozpaczona wyciągałaś do niej ręce, chcąc pochwycić uciekający Ci sprzed nosa materiał bezpiecznej spódnicy, a w ten czas młodszy Uchiha zaplótł ręce na piersi i przyjrzał się Twojej twarzy srogo, przybierając groźną minę.

— To chcesz się bawić czy nie? — spytał, mając zamiar zaprezentować się przed zebranymi, a szczególnie przed bratem, z jak najlepszej strony.

Rozchyliłaś zdumiona wargi, ale nim się odezwałaś chłopiec wszedł Ci w słowo:

— Umiesz mówić?

— O-oczywiście, że umiem! — powiedziałaś od razu, prostując się.

Przypominałaś nieco jeżącego się kociaka, ale to widocznie wystarczyło, by na usta Sasuke wpłynął zadowolony uśmiech.

— Świetnie. W takim razie, za mną!

Itachi razem z Twoją matką odprowadzali was z rozbawieniem tańczącym na twarzach. Razem z Uchihą spędziliście dzień na przemierzaniu ulic i mijaniu domów członków jego klanu. Pokazał Ci nawet drobną sztuczkę z kunaiami i mimo, że nie wyszła mu najlepiej Ty i tak nie powstrzymałaś się od zachwyconego westchnienia, i szczerego zaklaskania.

— Tak naprawdę to nie jestem wcale taki super... — rzucił nieoczekiwanie, siadając na drewnianym pomoście i zwieszając nogi.

Zaciekawiona zajrzałaś mu w oczy, przysiadając obok niego. Cieszyłaś się, że z taką łatwością narodziła się między wami swoista więź. Nie wiedzieć czemu, ale łącząca was sympatia sprawiała, że równie dobrze mogliście znać się całe życie. Nie czuliście się sobą skrępowani ani nie dręczyła was nieprzyjemna cisza. Zyskaliście w sobie sprzymierzeńców, a Sasuke miał wrażenie, że gdyby chciał mógłby Ci powiedzieć absolutnie wszystko.

— To Itachi jest tym "lepszym". — dodał i mimo, że próbował stwarzać wrażenie, że w rzeczywistości mało go ten fakt obchodził jego oczy zdradzały smutek. — Wszyscy lubią go najbardziej.

Poznałaś Sasuke jako wesołego i zabawnego chłopca, a wiedza, że nie umiał ukrywać zazdrości czy niezadowolenia sprawiała, że stał się w Twoich oczach całkiem uroczy. Uśmiechnęłaś się do niego i lekko trąciłaś w ramię.

— Ja tam bardziej lubię Ciebie. — przyznałaś i to szczere, zupełnie niewymuszone wyznanie wystarczyło, byś zaskarbiła sobie jego przyjaźń.

Neji Hyuuga

Odkąd został pełnoprawnym Junninem Neji rzadko miewał chwile świętego spokoju. Nigdy się na to nie żalił, niezależnie od pory dnia i nocy zawsze będąc gotów, by wyruszyć na misję i zebrać doświadczenie, ale przyznawał się sam przed sobą, że chwila dla siebie była doprawdy miłą odskocznią.

Już prawie zapomniał jak to jest w samotności spacerować po lesie Ukrytej Wioski Liścia. Jak zaskakująco przyjemnie doświadczać chłodu lekkiego wiatru, gdy w zaroślach nie czyha nieprzyjaciel, a nad głową nie trajkoczą rozgadani Shinobi.

Uśmiechnął się do siebie. To też była świetna chwila na trening, gdyby nie niezapowiedziane i bliżej nieokreślone melodyjne dźwięki dochodzące z oddali. Zmrużył oczy używając Byakugana, by przedrzeć się między zaporą z zarośli i krzewów, dostrzegając średni wodospad wpadający do niewielkiego jeziora.

Stałaś na jego tafli, poruszając z gracją ciałem jak przy niedyrygowanym tańcu. Chłopak wskoczył na gałąź, przeskakując o kilka następnych drzew by nieco się zbliżyć, po czym skupił uwagę na coraz wyraźniej brzmiącej piosence. Kiedy stanął pomiędzy falującymi liśćmi, mając idealny widok na Twoją zatopioną w krokach i muzyce sylwetkę zdał sobie sprawę, że śpiewany przez Ciebie tekst był w innym, starym języku.

Uniosłaś płynnie dłoń, a wraz z jej ruchem woda pod Twoimi stopami zaczęła drżeć i wreszcie unosić się, by przybrać kształt szklistego konia. Neji oparł się ramieniem o drzewo z niewyrażającą podziwu miną. I gdy tylko wykonał ruch Ty z prędkością światła wyciągnęłaś zza pasa połyskujący kunai i nawet na niego nie patrząc wycelowałaś prosto w korę obok jego twarzy. Odchylił zapobiegawczo głowę, chociaż już z daleka widział, że nie celowałaś w niego. Ostrzegałaś go raptem przed zrobieniem czegoś głupiego, ale Hyuuga nie przypuszczał, że usłyszysz go z takiej odległości.

Zwłaszcza, że był mistrzem w prześlizgiwaniu się niezauważony z miejsca na miejsce.

— Zadziwiające, że mnie zauważyłaś. — powiedział ze spokojem i zeskoczył na ziemię.

Uśmiechnęłaś się do siebie, gestem ręki powołując do życia dwa następne wodne konie, które z ekscytacją zaczęły kłusować po przejrzystej powierzchni jeziora.

— Mam dobry słuch. — odparłaś, odwracając się do niego i posyłając mu lekki uśmiech. — Kto by pomyślał, że to właśnie Hyuuga będzie mnie śledził.

Zbliżył się, stając na krawędzi między trawą a sadzawką.

— Nie jestem nikim ważnym, by było to zaszczytne. — wzruszył ramieniem, zaplatając ręce na klatce piersiowej.

— Cóż, twój Byakugan jest dość zaszczytny. — stwierdziłaś, muskając palcami pysk krystalicznego zwierzęcia.

— Dużo o mnie wiesz. — uśmiechnął się zadziornie, bo sama świadomość, że najprawdopodobniej wiedziałaś kim był w pewnym sensie mu się podobała.

— Taka tam mała przewaga. — mrugnęłaś do niego, odwracając głowę.

I właśnie po tym zdaniu Junnin zrozumiał, że Ty zapewne dużo o nim słyszałaś, w momencie, kiedy on nie wiedział o Tobie zupełnie nic.

— Jak masz na imię? — zapytał, niezupełnie będąc pewnym dlaczego.

Zaciekawiła go Twoja wyjątkowa piękna zdolność i dokazujące za plecami konie. Spojrzałaś na niego i mimo, że to on z waszej dwójki posiadał umiejętność dostrzegania cech niewidocznych dla normalnych ludzi, miał wrażenie, że jednym zerknięciem przetrząsnęłaś zakamarki jego umysłu.

— [Imię]. — przedstawiłaś się z łagodnym uśmiechem, nie ruszając się z miejsca. — A ty musisz być Neji, czyż nie, Widzący wszystko Byakuganie?

Zaśmiał się krótko na ten pseudonim.

— Zgadłaś. — przekrzywił na Ciebie głowę i zmrużył oczy.

Aż zamrugał zaskoczony ilością czakry skumulowanej w samej wodzie, przenikającej następnie do Twojego ciała. Jakbyś z niej czerpała siłę. Postąpił niepewny krok do przodu, wahając się, gdy spoglądałaś na niego z wyzwaniem w [kolor] oczach i zrozumiał to dopiero wtedy, gdy postawił nogę na delikatnie drgającej tafli.

I nie mógł się na niej utrzymać.

Zdumiony stracił równowagę, wpadając do płytkiego zbiornika, wywołując u Ciebie melodyjny śmiech. Podniósł się do siadu, strzepując z długich włosów krople wody. Zbliżyłaś się, swobodnie stąpając po tafli jak po utwardzonym szkle i przykucnęłaś.

— Chyba jednak nie widzisz wszystkiego, hm?

Sai

Tsunade już od dłuższego czasu zbierała się, by przekazać Sakurze informacje o tym czego sama nie zdołała do głębi pojąć. Myślała nad wieloma sposobami i już kilka razy zmieniała konstrukcje zdania, ale i tak gdy przyszło co do czego postanowiła pójść na żywioł.

Ona, jej podopieczna i czarnowłosy chłopak, którego nazywanie przyjacielem czy też wrogiem stało jeszcze pod znakiem zapytania, zatrzymali się przed uchylonymi drzwiami do skrzydła szpitalnego.

— Zanim tam wejdziecie chcę byś na coś spojrzała, Sakura.

Sai podniósł zaciekawiony powieki, wyłapując nutę niepewności w zwykle odpornej na wszelkie zgryzoty Hokage. Wręczyła Haruno niewielką fiolkę wypełnioną smoliście czarnym płynem.

— Co to jest? — jasne oczy dziewczyny zwęziły się z podejrzliwością.

Tsunade westchnęła, zaplatając ręce pod biustem i jeszcze bardziej go uwydatniając.

— Sama chciałabym wiedzieć.

Sai zajrzał przez szparę w wejściu, dostrzegając kilka pustych szpitalnych łóżek, aż jego wzrok napotkał oplecioną bandażami figurę, opierającą wygodnie plecy o poduszkę i patrzącą przez okno.

Przy Twoich zabandażowanych dłoniach na pościeli leżały białe, płaskie kartoniki wielkością i wyglądem przypominające karty do gry.

— To jest jej krew? — chłopak na powrót skupił uwagę na rozmawiających kobietach, a zszokowany głos Sakury rozniósł się echem po korytarzu.

Tsunade wykrzywiła usta, rzucając ciche „tch", bo teraz jeżeli nie usłyszał ich personel to Ty z pewnością tak.

— Ale jak to możliwe...?

Firanki przy Twoim posłaniu unosiły się, swawolnie targane wiatrem. Podniosłaś dłoń nad pustą kartę, przez chwilę wpatrując się w nieokreślony punkt na ręce i przyłożyłaś ją płasko do białego prostokąta, po czym spojrzałaś na zmaterializowany na niej rysunek.

Król Kier.

Zmrużyłaś oczy i przełożyłaś następną. W skupieniu kumulowałaś płynącą razem z Twoją krwią czakrę, by za jej pomocą ukazać to, co miały do pokazania karty.

Dziesiątka Kier.

Z pewnością Hokage i jej uczeń. Wyczuwałaś jednak jeszcze czyjąś obecność, ale nie mogłaś nawet minimalnie określić czy otaczająca go aura miała w sobie coś charakterystycznego. U Tsunade na samym starcie wychwyciłaś potęgę i siłę, niespotykaną nigdzie wcześniej. Od młodszej dziewczyny z kolei zionął nieujarzmiony ogień, z którym igrałby wyłącznie nieuzbrojony głupiec.

Ale ten chłopak? Choćbyś niezależnie jak bardzo się na nim skupiała, nie czułaś nic. Jakby emanował pustką. Wróć, jakby to on był pustką, a fizyczne ciało miało być jedynie naczyniem.

Zabrałaś rękę, sprawdzając kartę. Zmrużyłaś oczy.

Joker.

Przez chwile obserwowałaś narysowaną czarną linią postać, zastanawiając się głęboko, kiedy nieoczekiwanie coś ciemnego zamigało Ci przed twarzą. Podniosłaś wzrok, zauważając fruwającego przy Tobie beztroskiego motyla.

Przekrzywiłaś zaciekawiona głowę. Stworzenie wyglądało jak wycięty z czyjegoś szkicownika rysunek, namalowany czarnym tuszem i płynnym, acz wprawionym ruchem pędzla.

— Sai — Sakura zmarszczyła lekko brwi, dostrzegając, że chłopak trzymał rozwinięty zwój i delikatnie uśmiechał się do miejsca po drugiej stronie drzwi. — Co robisz?

Były członek korzeni ANBU zamrugał, spoglądając na przyjaciółkę z mieszanką niepewności i obawy.

— Chciałem się przywitać. — odparł szczerze, nie będąc pewnym czy zrobił coś nie tak. — Czytałem, że wykonanie pierwszego kroku zwiększa prawdopodobieństwo, że druga osoba się tobą zainteresuje.

Sakura skrzywiła się delikatnie, zaniepokojona sposobem myślenia chłopaka.

— Dalej czytasz te bzdury?

Tsunade uśmiechnęła się lekko, śmiejąc się pod nosem.

— Cóż, może rzeczywiście lepiej będzie, jak poznacie się sami, bez mojego udziału. — zastanowiła się na głos, a w tej samej chwili Twój głos dobiegł ją zza drzwi.

— Przepraszam — powiedziałaś łagodnie, wychylając się przez framugę.

Na Twojej dłoni spoczywał stworzony z tuszu motyl. W tej samej chwili z Sai'em spojrzeliście sobie w oczy. Uśmiechnęłaś się i podjęłaś:

— Ty jesteś autorem tego dzieła?

Kakashi Hatake

Kakashi w swoim życiu dostawał wiele osobliwych misji, które w najmniej oczekiwanym momencie przybierały całkowicie szalony obrót, ale rzadko zdarzało się, że nie podawano mu żadnych informacji odnośnie tego z czym miał się mierzyć. Tsunade wysyłając go do niewielkiej wioski, niedaleko Kraju Ziemi wyjaśniła wyłącznie tyle, że poproszono Konohę o pomoc przy szukaniu zbiegłej księżniczki. Już samo to wydawało się nietypowe, ale prawdziwie zaskoczył go fakt, że przez "maksymalną dyskrecję" ani on, ani Hokage nie dostali żadnych danych o uciekinierce.

Nie otrzymali żadnego zdjęcia czy krótkiego opisu cech charakterystycznych, a jego przełożona westchnąwszy krótko zapewniła, że wszystkie potrzebne informacje Hatake otrzyma bezpośrednio na zamku.

I tak też właśnie było.

— Proszę, to zdjęcie naszej Pani.

Mężczyzna, wcześniej przedstawiający się jako Isegami, w długim kimonie i czarnych włosach wręczył mu fotografię wraz z cienkim plikiem kartek. Pomijając raczej ubogą zawartość tego, co Kakashi otrzymał o poszukiwanej nieznajomy, który wysłał prośbę o odnalezienie księżniczki, wydawał się być jej opiekunem. Choć był dość młody, podobnie jak otaczające go pokojówki.

Kakashi ze spokojem przyjrzał się łagodnej twarzy uśmiechającej się do niego ze zdjęcia, po czym lekko zmarszczył brwi. Dziewczyna była w kwiecie wieku i onieśmielająco urocza. [Kolor] oczy wpatrywały się w niego z ciekawskim błyskiem, a ich wyraz zdradzał, że w tym ciele kryła się potężna siła. Nie zwykł oceniać obyczajów innych państw, ale nie mógł pojąć pewnych kwestii szczególnie związanych z tą całą "maksymalną dyskrecją".

— Przepraszamy za problem, ale nasza księżniczka bardzo... um...

— Nie potrafi usiedzieć w miejscu. — dokończył mężczyzna, doskonale wiedząc do czego dążyła służąca.

Hatake przytaknął w zamyśleniu, wreszcie podnosząc oczy na zebranych ludzi.

— Zanim podejmę działania, chciałbym zadać parę pytań.

Odpowiedziało mu uprzejme przytaknięcie.

— Dlaczego nie wysłano jej wizerunku bezpośrednio do Konohy? — zapytał, mimo że teoretycznie nie powinno go to interesować.

Zapewne ludzie w wiosce mieli konkretne powody, by nie ujawniać wyglądu księżniczki obcym, ale w końcu zwracali się do tych obcych o pomoc... Coś zwyczajnie było nie tak.

— Och, nikt nie wie jak ona wygląda. — wyjaśnił ciemnowłosy.

Kakashi zamrugał kilkukrotnie, całkowicie zbity z tropu. Uniósł brew, ponownie spoglądając na trzymaną w ręce fotografię.

— Oprócz nielicznych, zaufanych pracowników pałacu, oczywiście. — dodał szybko, zauważając zmieszanie na twarzy jounina. — Mnie, jej siostry i osobistych służek rzecz jasna.

Kakashi czuł formujące się na końcu języka pytanie, ale nim zdążył otworzyć usta jedna z kobiet w fartuchu podjęła:

— To kwestia kulturalna w naszym społeczeństwie. — powiedziała z delikatnym, odrobinę nieśmiałym uśmiechem. — Żaden z mieszkańców nie może spojrzeć na oblicze Pani, bo uważa się to za zły omen.

— Zły omen?

Im dłużej Hatake rozmawiał z tymi ludźmi tym większe zdziwienie czuł.

— Wierzy się, że jeżeli ktoś z mieszkańców zobaczy ją bez maski albo jeśli Pani przekroczy granicę miasta, to ono się zawali.

Stojąca obok niej kobieta przytaknęła z tak srogą miną, jakby szczerze w to wierzyła.

— Tak już raz się stało. Wolimy nie ryzykować. — oświadczyła dumnie.

Kakashi zamruczał pod nosem ciche "hmm...", rzucając ostatnie spojrzenie na Twoje przyjazne tęczówki,  ostatecznie wsuwając zdjęcie do kieszeni.

— W porządku. Zajmę się tym. — zapewnił, odwracając się do wyjścia. — Jeśli mógłbym prosić o jakąś część jej ubrania...

Mężczyzna kiwnął głową, domyślając się, że chodzi o zapach i wyciągnął spod płachty śnieżnobiałą rękawiczkę. Shinobi podziękował i zabrał przedmiot, doskonale wiedząc kto świetnie poradzi sobie z szukaniem właścicielki.

— Och, tylko proszę uważać! — zawołała młodsza pokojówka, zwijając palce przy twarzy z miną wyrażającą przejęcie. — Ona jest... um...

— Nietuzinkowa. — dokończyła za nią starsza.

Kakashi uśmiechnął się za osłaniającą jego twarz maską i skinął z wdzięcznością głową.

Cóż, nie bardziej niż cała ta wioska.

~w międzyczasie~

— Było ciemno... I zimno... Głuchy las wydawał się zamrożonym w czasie odrębnym światem. Wędrowiec zmożony podróżą, nakazał towarzyszącym mu ludziom, jego poddanym, rozbić obóz i przeczekać noc. Pomimo sprzeciwów i widocznego oporu Wędrowiec naciskał, bo coś podpowiadało mu, że pod konarami stojącego w samym centrum lasu drzewa będą bezpieczni... I w żadnym razie się nie pomylił. Niezwykła moc skryta pod starą korą przeniknęła do jego ciała, a on nie potrafiąc nawet wyjaśnić jakim sposobem, w jedną noc wzniósł wioskę, w której teraz mieszkamy.

Uśmiechałaś się do uważnie słuchających Twojej opowieści dzieci i wyprostowałaś plecy, siedząc ze skrzyżowanymi nogami i z uciechą obserwując migoczące gwiazdki w ich oczach.

— Ach! To niesamowite! — zawołał chłopiec z wybitym zębem.

— A jak! Później, gdy nasz Pierwszy Król przebywał na spotkaniach poza wioską, wszyscy zazdrościli mu tej mocy. — dodałaś, kiwając z dumą głową, bo w istocie, Twój pradziadek miał klasę.

Z tymi słowami miny młodziaków diametralnie się zmieniły. Zmarszczyły synchronicznie brwi, rzucając sobie wzajemnie wątpliwe spojrzenia.

— Ale, onee-chan, przecież wszyscy wiemy, że Pierwszy Król nie mógł opuścić wioski!

— Właśnie! Zawaliłaby się!

Na Twoją twarz wpłynął grymas niezadowolenia, a ramiona z automatu opadły. Już nie wiedziałaś od jak dawna próbowałaś przekonać mieszkańców swojego Kraju do uwierzenia, że cała ta historia z "runięciem wioski" była przebrzydłym kłamstwem. Ciężko było to jednak udowodnić w chwili, kiedy nie mogłaś wyjawić swojej prawdziwej tożsamości. Przekonałaś się o fałszywości całej legendy wtedy, gdy zyskałaś poza pałacem przyjaciółkę.

Która swoją drogą stała się nią właśnie dlatego, że zobaczyła Cię bez maski. A wioska jak stała tak stoi! Zwłaszcza, że wielokrotnie opuszczałaś jej granice... Już otwierałaś usta, by rzucić sensownym argumentem, gdy poczułaś za plecami czyjąś niezapowiedzianą obecność, a zaraz później lekko zachrypnięty, męski głos zwrócił się wprost do Ciebie:

— Ach, tu jesteś.

Zamrugałaś, podrywając głowę i mrużąc powieki, gdy rozbestwione promienie poraziły Ci oczy.

— Mówiłem, że to nic trudnego. Taką chakrę trudno przeoczyć. — odezwał się drugi głos, tym razem dobiegający z Twojej lewej strony i jak się okazało...

Należący do psa.

Otworzyłaś szerzej oczy i znów przyjrzałaś się stojącej przed Tobą postaci. Nieznajomy postąpił krok, osłaniając Cię od słońca. Patrzyłaś na wysokiego mężczyznę z większą częścią twarzy ukrytą pod materiałem maski i ze znajomo wyglądającym ochraniaczem. Jego srebrne włosy sterczały na wszystkie strony, widocznie nie chcąc być ujarzmiane, a spojrzenie przenikało Cię tak intensywnie, że niemal czułaś jak sunie po Twojej skórze.

Zmrużyłaś podejrzliwie oczy.

— Znamy się? — zapytałaś, wstając i wtórując w zaskoczeniu gapiącym się na przybyłego ninja dzieciom.

— Kakashi — pies rzucił mu znaczące spojrzenie, na co tamten westchnął, jakby był zmuszony zrobić coś, co miało mieć miejsce wyłącznie w ostateczności.

A konkretnie w chwili, gdy wokoło będzie za duża publiczność.

— Hmm, czyżbyś zapomniała? — zapytał, na co jeszcze bardziej zmarszczyłaś brwi — Obiecałaś mi randkę.

Zatkało Cię i chociaż chciałaś, nie potrafiłaś ruszyć się z miejsca, gdy ten nie wiadomo, z której choinki oderwany facet nachylił się do Twojego ucha, mrucząc przyjemnie zniżonym głosem:

— Nieładnie uciekać z pałacu, księżniczko.

Na te słowa wzniosłaś oczy ku niebu i zaklęłaś siarczyście w myślach.

Isegami będzie miał tyle papierkowej roboty, że do końca życia się z niej nie wykopie.

Sasori

Sasori miał tendencje do chodzenia własnymi ścieżkami, więc robienie rzeczy, które wykraczały poza zakres jego obowiązków nie były wcale kwestią niecodzienną, ale dzisiaj, po sukcesem zakończonej misji, nie planował wybierać się w miejsce inne niż kwatera główna Akatsuki.

Wolał czym prędzej wrócić i zdać raport, by wreszcie w samotności popracować. Tak by zresztą było gdyby nie obecność zainteresowanego tłocznym dziedzińcem Deidary.

— Oi, danna, o co chodzi z tą imprezą? — skinieniem wskazał gwarny tłum zbierający się przed rozległą sceną.

Sasori od bardzo dawna nie wybierał się na misje "osobiście", dlatego przez całą podróż był nieco bardziej drażliwy niż na co dzień.

To był też powód, dla którego niezwłocznie chciał znaleźć się w swoim dormitorium, by móc naprawić zawadzającą Hiruko. Musiał go albo porządnie zmodyfikować, albo wyrzucić na złom. Może zdołałby ją jakoś nieźle podrasować? Hmm, dodanie dodatkowych hektolitrów trucizny brzmiało całkiem kusząco.

— Nie wiem i nie obchodzi mnie to. — uciął zrzędliwie, chyląc głowę i ukrywając młodą twarz pod białymi wstążkami słomkowego kapelusza.

— Heee... — Deidara uniósł brodę, zaglądając bezpośrednio na scenę, na której energicznie przemawiał elegancko ubrany mężczyzna. — Oi, danna, to pokaz lalkarski, hm.

Nim zdążył odpowiedzieć z podium odezwał się pełen wigoru głos:

— A oto przed państwem, wyjątkowa Porcelaine Maiden!

Wśród zebranych gapiów przetoczyła się fala gromkich braw i pogwizdywań.

Sasori zatrzymał się, widząc, że blondwłosy głupek nie idzie za nim, zamiast tego z zaciekawieniem obserwuje wkraczającą w światła reflektorów dziewczynę. I z początku czerwonowłosy zastanawiał się nad dogodnym sposobem pozbycia się przyszłych zwłok, ale widząc kątem oka kto pojawił się na scenie, jego uwaga mimowolnie popłynęła w tamtą stronę...

Wyszłaś zza welurowej kurtyny, zgrabnymi, skocznymi krokami przemierzając długość dzielącą Ciebie, a stojącego na środku mężczyznę w czarnym, dopasowanym garniturze. Uśmiechnęłaś się pięknie, obracając się wokół własnej osi i z zachwytem zauważając, że było tak, jak mówił Twój pan. Ciało miałaś prawie w zupełności ludzkie i słyszałaś to w każdym nieskrzypiącym ruchu.

Pomachałaś wołającej do Ciebie publice, stając obok prowadzącego całe show lalkarza Kazuhei'a Mori.

— Oprócz bijącego od niej piękna nasza Porcelanowa Panienka potrafi tańczyć, śpiewać i wykonywać skomplikowane akrobacje, o których żadnemu z tu zebranych się nawet nie śniło! — Mori machnął drewnianą laską na znak, że wszystko co mówił było absolutną prawdą. — Nie ma takiej rzeczy, której nasza cudowna Porcelaine Maiden nie byłaby w stanie zrobić!

— Potrafi walczyć?

Ciche, niemal drwiące pytanie przebiło się przez echo wiwatów. Twoje spojrzenie padło na zatrważająco pięknego chłopaka o czerwonych włosach i delikatnym, kpiącym uśmiechu. Patrzył na Ciebie ze spokojnymi, prawie bezemocjonalnymi oczami, a blondyn obok spojrzał na niego zaskoczony, szepcząc ciche: „Mistrzu?!".

Na usta Kazuhei'a wpłynął diabelny, przebiegły uśmieszek, jakby właśnie na to pytanie czekał.

— Och... Ależ naturalnie... — wymruczał, a jego twarz spowił cień.

Zerknęłaś na swojego pana i zmarszczyłaś prawie niezauważalnie brwi. Byłaś jego asem w rękawie i najcenniejszą zdobyczą z kolekcji, bo oprócz zbijania fortuny na występach Twoją główną umiejętnością była walka. A Mori nie omieszkałby użyć tego faktu w geście zarobienia dodatkowych monet...

— Doprawdy...? — Sasori przekrzywił głowę, jakby wszystko co słyszał zbywał drwiną.

— Chcesz się przekonać, chłopcze? — Kazuhei podszedł do krańca sceny, rzucając tamtemu wyzywające spojrzenie.

W myślach Sasori skrzywił się na ten zwrot. Był o wiele starszy od tego cyrkowego klauna, ale ukrył niezadowolenie pod maską niezainteresowania.

— Jako lalkarz nie chcę wychodzić z pustymi rękami... Co dostanę w zamian?

Kazuhei uśmiechnął się z udawaną niewinnością i wskazał Cię laską.

— Może ją?

Ciche szepty rozeszły się wśród tłumu, widocznie jeszcze bardziej pobudzając Twojego Mori'ego. Z drugiej strony Ty w ogóle nie czułaś bijącej od niego ekscytacji. Po prawdzie dopiero przyzwyczajałaś się do wszystkich tych procesów chemicznych zachodzących w ludzkim ciele, które ogólnie nazywano emocjami, ale niektóre z nich zaczynałaś rozpoznawać. I na pewno czułaś teraz niepokój.

Jakaś część Ciebie z zaciekawieniem przyglądała się nieznajomemu chłopakowi i czekała tylko aż dojdzie do zwarcia, ale druga wolała pozostać tam gdzie stała. Na bezpiecznej odległości.

Sasori uniósł jedną brew i uśmiechnął się przebiegle, dostając dokładnie taką propozycję jaką chciał otrzymać. Wyskoczył spomiędzy tłumu, lądując gładko na deskach kilka kroków od Ciebie.

Kazuhei uniósł dłonie, by zachęcić oglądających do klaskania, po czym powiedział:

— W takim razie zasady są proste: jeśli wygrasz, oddaje Ci moją Porcelaine. Ale, jeżeli przegrasz będziesz musiał oddać mi swoją lalkę.

— W porządku. — zgodził się sucho, nie przywiązując wagi do żadnego słowa.

— Wybornie! W takim razie zacznijmy!

W ten czas stojący w tłumie Deidara próbował rozgryźć czym kierował się jego senpai. Przywołał chyba najmniej defensywną lalkę i w dodatku bez mrugnięcia wyłożył ją przed Tobą, jakby chciał byś rozerwała ją na strzępy. Nie przejął się przegraną, bo wyglądało na to, że do niej właśnie dążył. Pytanie jednak, dlaczego?

— A zatem widzisz! — podjął ponownie mężczyzna z laską, uśmiechając się promiennie. — Nie ma takiej rzeczy, której Porcelanowa Lalka nie byłaby w stanie wykonać!

Sasori schodząc z podestu zaśmiał się pod nosem i mruknął niesłyszalne:

— Schlebia mi to.

Hidan

— Nie mamy na to czasu, Hidan.

— Właśnie dlatego Bóg cię nie kocha, Kakuzu.

Prawda była taka, że czy Bóg darzył Kakuzu jakąkolwiek emocją powiewał mu i zwisał, ale nie zmieniało to faktu, że przez gorliwą potrzebę Hidana, by oddawać tej cholerze, w którą wierzył, namiętną cześć ich misje przedłużały się bardziej niżby jego partner miał na to ochotę. A jedyne czego chciał w tej chwili to, by móc włożyć pełną walizkę z pieniędzmi do bezpiecznego sejfu.

Z kolei Hidan zbywał krótkim „wiesz, że nie możesz" groźby towarzysza w związku z tym, że ten żywcem zakopię go pod ziemią.

Wyrosłaby z tego niezwykle wkurzająca roślinka, więc mężczyźnie pozostawało tylko rzucać groźbami.

— Dobra. — odezwał się wreszcie właściciel kosy i schował naszyjnik z koralików — Tyle powinno wystarczyć.

Po tym stwierdzeniu zeskoczył z płaskiego kamienia i ruszył w dalszą podróż, przekraczając progi cichej, zatopionej w leniwym milczeniu wioski.

— Mhm, zionie trupem. — mruknął czego Kakuzu nie skomentował.

Generalnie mało się odzywał. Jak już to wtrącał lakoniczne „zamilcz albo cię zabiję", co po prawdzie na dłuższą metę zaczynało robić się nudne. Hidan westchnął zmożony, rozglądając się po okolicy.

W tamtej właśnie chwili kątem oka dostrzegł przygarbioną, u krańca żywota staruszkę, stojącą przy wozie wypełnionym niezliczoną ilością walizek i toreb. Prędzej mogłaby utonąć pod tą ilością tobołów, bo mężczyzna naprawdę wątpił, że babcia zdoła wnieść to wszystko sama po schodach.

— Przepraszam, młody człowieku.

Hidan odwrócił głowę, po upływie minuty zdając sobie sprawę, że ta wysuszona kobieta mówiła do niego.

— Czy byłbyś tak dobry i ze swoim kolegą pomógł wnieść to na piętro? — uśmiechnęła się dobrotliwie z oczami tak przymrużonymi, że ten zastanawiał się, czy cokolwiek widziała.

Kakuzu stał bokiem kilka kroków przed nim i kątem oka rzucał mu zabójcze spojrzenie.

Generalnie jego religia nie zabraniała pomocy ludziom w potrzebie, ale kolidowało to z regułą zadawania bólu.

— Wybacz, pani babciu — powiedział, krzywiąc się niechętnie — Dzisiaj nie świadczę takich usług. — to powiedziawszy odwrócił się na pięcie z zamiarem odejścia.

Gdy nagle usłyszał najbardziej niebiański głos, jaki kiedykolwiek połaskotał mu uszy.

— Och, najmocniej panów przepraszam...

Twój łagodny ton zmusił go do machinalnego obrócenia głowy i kiedy tylko jego wzrok spoczął na Twojej stojącej przy uśmiechniętej (i prawdopodobnie niedomagającej) staruszce sylwetce, otaksował Cię od góry do dołu.

Zatrzymał się w pół kroku unosząc brwi. No, to był dopiero ból, ale raczej natury pierwotnej.

Przykleiłaś do twarzy najpiękniejszy uśmiech i rzuciłaś młodemu mężczyźnie spojrzenie spod rzęs.

— Moja kochana babcia zapewne panów niepokoiła. — westchnęłaś i przybrałaś przepraszającą minę, odwracając onieśmielona wzrok. — Proszę wybaczyć.

Anioł? Nie, zdecydowanie nie, bo sam nawet nie wierzył w takie rzeczy. Czy Jashinizm stawał w sprzeczności do wiary w istoty Biblijne? Miał nadzieję, że nie, bo trudno byłoby w inny sposób wyjaśnić Twoją zniewalającą postać.

— Ach! Ależ skąd, kochanie! — machnął ręką, uśmiechając się szelmowsko i tym razem z premedytacją ignorując ostre spojrzenie swojego partnera. — Nie musisz wcale przepraszać... — wymruczał uwodzicielsko, chociaż w duchu musiał przyznać, że Twój uległy wzrok całkiem mu się podobał.

— Jakiż pan wielkoduszny! — zawołałaś, złączając dłonie jak przy modlitwie. — Chciałabym móc podziękować Jashinowi za tak wspaniałych ludzi!

Twój dobór słów z punktu widzenia osoby trzeciej z pewnością wydawał się bynajmniej pokręcony, ale patrząc na szeroko otwarte oczy Hidana, okazywał się działać. Zamrugał kilkukrotnie, bo słyszał w głowie słowa Kakuzu mówiące o zionącym od was przekręcie, ale w tej chwili całkowicie zbył to myślenie.

— Panienka chyba potrzebuje pomocy, czyż nie tak? — zapytał, uśmiechając się i materializując obok załadowanego wozu.

— Och! Ależ nie musi pan... — zaśpiewałaś, osłaniając lekko twarz ręką, by ukryć fałszywy rumieniec.

— Moja droga, z radością posłużę pomocną dłonią!

— Zdaje się, że aby to wszystko wnieść będą potrzebne dwie pary rąk, a widzi pan... — westchnęłaś, wskazując najpierw na spróchniałą staruszkę, a później na siebie — Moja babcia ledwo sama trzyma się na nogach, a moje wiotkie dłonie są zbyt słabe, by dźwigać te ciężkie walizki! Ach! Co począć? Co począć?

Hidan bez zastanowienia spojrzał wymownie na swojego towarzysza.

— Ani myślę. — odwarknął tamten.

Uśmiechnęłaś się do siebie, zmniejszając dzielącą Ciebie a Kakuzu odległość i wyciągając z kieszeni pokaźny plik banknotów. Uniosłaś na niego wzrok niewinnych i nieskalanych grzechem oczu, rzucając mu zachęcające spojrzenie.

— Zapłacę.

I tym sposobem dwójka cholernych członków Akatsuki ostrożnie stąpała po krętych schodach, przenosząc ostatnie pakunki i bagaże do niewielkiego pokoju na piętrze. Hidan podparł się po bokach, wycierając rękawem czoło i rozejrzał się po pustym pomieszczeniu.

— Wiesz, że te laski właśnie nas wychujały? — Kakuzu opierał się ramieniem o ścianę, wbijając ostre szpile w plecy swojego partnera.

Hidan westchnął, przymykając powieki.

— Ta. — odparł. — Wiem.

-Łania-

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro