Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I. Pierwsze spotkanie cz. 1

Może to wina ilości postaci, a może tego, że wszystkie scenariusze wyszły mi zatrważająco długie (😭), bo musiałam podzielić ten rozdział na dwie części 🥲 Muszę wymyślić sposób, by nie pisać takich tasiemców, ale niestety koliduje to z moim sposobem bycia 💀

Tu jeszcze Jiraya i Naruciak, bo uwielbiam to ujęcie 😍
__________________________

BOHATEROWIE TEJ CZĘŚCI: Naruto, Shikamaru, Kiba, Gaara, Deidara, Itachi

Enjoy~
__________________________
__________________________

Naruto Uzumaki

Krew sączyła się z głębokiej rany, aż ledwo mogłaś złapać oddech.

Byłaś blisko Ukrytj Wioski Liścia. Już z daleka dostrzegałaś zarys bramy i architraw z wyrytym na nim symbolem, a oba skrzydła stały szeroko rozchylone, zapraszając Cię w swoje progi i na samą tą myśl podźwignęłaś się z ziemi. Syknęłaś, mocno przyciskając dłoń do bolącego miejsca i chwiejnie ruszyłaś przed siebie.

Jiraya. Potrzebowałaś znaleźć Jiraye póki jeszcze nie utraciłaś swoich wspomnień, a obraz Orochimaru był świeży w Twojej pamięci.

Ten facet stracił tytuł człowieka i nie byłaś pewna, czy cokolwiek by mu go przywróciło, jednak nie dbałaś teraz o to. Udało Ci się uciec. Dosłownie zwiać temu parszywemu Kabuto sprzed nosa i biec tak długo, aż zadane ostrzem rozcięcie na Twoim biodrze nie zaczęło piec, a potem nieprzyjemnie ropieć.

Zmrużyłaś oczy, skupiając wzrok na trzech postaciach stojących w progach bramy.

— A więc masz samodzielną misję, Naruto? — Kotetsu przekrzywił głowę, uśmiechając się do chłopaka przyjaźnie.

— A tak! — odparł dumnie, zaplatając ręce na klatce piersiowej.

— No, to brzmi poważnie. — zauważył Izumo wymieniając się ze swoim partnerem porozumiewawczym spojrzeniem.

— No a jak! — Uzumaki błysnął zębami w zadziornym uśmiechu — Nic dziwnego, że babunia Tsunade wreszcie dostrzegła moją wspaniałość i zdecydowała się wysłać mnie samego!

Kotetsu i Izumo synchronicznie wywrócili oczami.

— Żeby Cię nic w lesie nie pożarło.

— No, a w ogóle to najlepiej uważaj na duchy.

— Duchy?!

Mężczyźni uśmiechnęli się przebiegle, wreszcie ochładzając lekko entuzjazm genina. Nagle Kotetsu zmarszczył brwi, obracając głowę w stronę prowadzącej do wioski drogi.

— Posłaniec...? — mruknął do siebie, zyskując zainteresowanie towarzyszy.

Izumo i Naruto powiedli za jego spojrzeniem, a blondyn zmrużył oczy. Po chwili dotarło do niego, że patrzył na intensywnie krwawiącą dziewczynę.

— Jest ranna! — zawołał i bez uprzedzenia puścił się biegiem w Twoją stronę.

— Oi, Naruto!

— Poczekaj, matole!

Dwójka chuuninów popędziła za chłopakiem równając się z jego krokiem dokładnie wtedy, kiedy ledwo przytomna opadłaś w ramiona klękającego przy Tobie Naruto.

— Hej?! Żyjesz?! — zawołał z przejęciem, podnosząc głowę na patrzących na Ciebie shinobi. — Musimy ją zabrać do-

Złapałaś go za kołnierz, nakazując patrzeć na siebie i głęboko łapiąc urywane wdechy.

— Jiraya... senpai... — wydyszałaś, krzywiąc się na niespodziewany zastrzyk bólu.

Naruto otworzył szerzej oczy, patrząc na Ciebie z mieszanką zdziwienia i niepokoju.

— Znasz Zboczonego Pustelnika?

— Powiedz mu... — wychrypiałaś, a Twoje palce niezależnie od Ciebie zaczęły zwalniać uścisk. — Że Orochimaru...

Odpływałaś, a krew ściekała na jego kolana i broczyła ziemie.

Zastrzyk adrenaliny ugodził blondyna, jak strzał armati. Złapał Cię pewniej i lekko potrząsnął za ramiona, ale już nawet nie docierały do Ciebie żadne zewnętrzne bodźce.

— Oi! Oi! Co z nim?! — niemal warknął, słysząc za plecami napięty głos Izumo:

— Trzeba zabrać ją do szpitala!

Kotetsu natychmiast przytaknął, schylając się, by przejąć Twoje nieprzytomne ciało. W ten czas Uzumaki zmarszczył brwi, bo Twoje słowa dalej odbijały się echem w jego świadomości.

— Zajmijcie się nią.

— Ha? A ty dokąd? — szatyn zmarszczył brwi.

— Muszę poszukać Zboczonego Pustelnika.

Shikamaru Nara

Shikamaru najbardziej lubił te misje, które nie wymagały od niego większej fatygi. Coś pomiędzy lekką pracą w sklepie, a pomocą staruszce przechodzącej przez drogę. To były zadania, których podjąłby się bez kręcenia nosem, ale niestety czy tego chciał, czy też nie wszechświat zadecydował, że jako pierwszy w swoim roczniku zostanie chunninem, a Pani Tsunade mu tego nie zapomni. Dlatego kiedy tylko pojawił się ptak z Kraju Błyskawic on i kilku innych nieszczęśników wyruszyli prosto na północny-wschód, gdzie na półwyspie kryło się potężne państwo z rozsianymi nań pasmami górskimi.

Shikamaru chciał wiedzieć, dlaczego w miejscu tak bliskim Kumogakure potrzebowano wsparcia shinobi z Liścia, ale Hokage przypuściła, że może mieć to związek z groźnym stworzeniem, kryjącym się w górach. Nie zmieniało to jednak faktu, że w pewnym sensie było to... Niecodzienne? To znaczy, Ninja Wioski Ukrytej w Chmurach powinni doskonale poradzić sobie z ową bestią. Możliwe, że była odporna na techniki związane z błyskawicami, co w pewnym sensie wyjaśniałoby prośbę o wsparcie, choć z drugiej strony jak silna musiała być...? Czy istniała szansa, że "potwór" był ogoniastym demonem?

— Jakie to kłopotliwe... — mruknął do siebie, przeskakując z drzewa na drzewo, po długiej podróży wreszcie lądując na kamiennym zboczu.

— Woah, ogromne! — błyskotliwie zauważył Naruto, wznosząc oczy ku szczytom gór rosnącym w okolicy w zastępstwie za drzewa.

— Ponoć w wiosce są gorące źródła. — wtrąciła Ino, rzucając Hinacie znaczące spojrzenie. — Po pracy będziemy mogli nieco odpocząć!

Naruto energicznie przytaknął, spoglądając na stojącego obok Lee.

— I coś wszamać!

— Chociaż sam planuję z wyprzedzeniem dziesięć następnych kroków, lepiej żebyście nie zagalopowywali się za bardzo. — wtrącił z przekąsem Nara, mimo że najchętniej siedziałby cicho. — Najpierw trzeba dowiedzieć się z jakim cholerstwem mamy do czynienia. — przypomniał, podpierając ręce po bokach i rozglądając się po skalistych wzniesieniach.

— To chyba tamta jaskinia, prawda? — odezwała się Hinata, wskazując oddaloną i ostro zakończoną skałę, otoczoną mlecznymi chmurami niczym pewnego rodzaju barierą.

Shikamaru zmrużył oczy, przyglądając się wejściu do jaskini.

— Najwyraźniej.

— No to na co czekamy? Idźmy zaszlachtować drania! — zażądał Uzumaki, zyskując gorliwe przytaknięcie Rock'a Lee.

— Najpierw musimy zameldować się u Raikage. — zauważył przywódca, żałując, że to właśnie jemu przypadał ten tytuł.

Pieprzony Neji.

— Ale to po drodze. — Lee wskazał krętą ścieżkę, która rzeczywiście zahaczała o górę.

Z pewnością fakt, że miejsce tak bliskie głównej drogi zamieszkanej przez nieznaną bestię spędzał tutejszym mieszkańcom sen z powiek. Teoretycznie mogli się rozejrzeć.

— Ale żadnych wygłupów. — ostrzegł kwasząc się, gdy tylko usłyszał swoje własne słowa.

Uciążliwe...

Wkroczyli do wnętrza kamiennego wzniesienia, bez zdziwienia przyjmując powszechnie panującą wokół ciemność. Ledwie dało się przeniknąć wzrokiem na odległość pół metra, ale każdy z nich kątem oka zauważył ostrzegawcze tabliczki, rozsiane wokół wejścia do groty.

Wszyscy oprócz Naruto. Czasami Shikamaru miał wrażenie, że ten typ przegapiłby gołębia na czystym niebie.

— Nieźle. — blondyn rozejrzał się z zainteresowaniem.

Hinata i Ino złamały świecące pałki, rzucając odrobinę światła na pobliskie ściany.

— Ciemno jak w grobie... — mruknęła jedna z dziewczyn — I ile pajęczyn... — wzdrygnęła się, stając za ciemnowłosą przyjaciółką jakby ta miała ją obronić.

— Hinata. — Shikamaru kiwnął do niej porozumiewawczo.

Od razu zrozumiała przekaz, unosząc palce.

— Byakugan!

Rozejrzała się, marszcząc przy tym brwi.

— Jest... — szepnęła, a atmosfera od razu zrobiła się chłodniejsza.

Chłopak widział jak Ino z trudem przełyka strach, a Lee i Naruto przybierają miny pełne napięcia. Kiedy Tsunade powiedziała mu o „potworze" rezydującym w górach pierwszą jego myślą była niezwykła wyobraźnia zamieszkujących pobliskie wzniesienia ludzi. Zagryzł lekko dolną wargę, bo jeśli Hinata się nie myliła, a było to bardzo mało prawdopodobne, miał przed sobą żywy dowód.

— Spokojna głowa! — zawołał rozemocjonowany Naruto, podchodząc do zewnętrznej ściany i uderzając w nią pięścią. — Załatwimy to dziadostwo!

Jego słowa poniosły się echem po otwartej przestrzeni. Shikamaru czuł, jak po jego plecach przetaczają się dreszcze, aż po kilku uderzeniach serca usłyszał cichy zgrzyt. A zaraz później kamienie zaczęły osuwać się ze stromego wzgórza.

— Uwaga! — krzyknął, podrywając się z miejsca i odskakując na bezpieczną odległość.

Głazy lawiną runęły w stronę uciekających ninja, obijając i krusząc się przy zderzeniach.

— Ino! — zawołał, widząc, że na głowę przyjaciółki leci odrąbana skała. — Uważaj!

Nie myśląc wiele zawiązał dłońmi technikę, łapiąc cieniem blondynkę i odciągając ją od niebezpieczeństwa.

— Shikamaru!

Głos Hinaty kompletnie wyrwał go z dezorientacji i w tej samej chwili zdał sobie sprawę, że sekundy dzielą go, a odłamany kamień od zderzenia. Zaklął, bo wiedział, że tego nie mógł już uniknąć. Zacisnął powieki, odwracając głowę...

Grzmot rozerwał czas i przestrzeń, gruchocząc głaz na setki małych kawałków, które niczym płatki śniegu opadły na ziemię. Nara zamrugał skołowany. Co do...

— Coście za jedni?

Twój pewny siebie głos rozszedł się po cichej dolinie, wyrywając oddział Ninja Liścia z chwilowego amoku. Shikamaru podążył wzrokiem ponad leżące przy grocie kamienie, dostrzegając wysoko, prawie poza zasięgiem jego wzroku, Twoją wyprostowaną z godnością postać.

Zmarszczył brwi.

— A Ty niby kto? — zaszczekał Uzumaki, piorunując Cię spojrzeniem.

— Jesteśmy Shinobi z Ukrytej Wioski Liścia. — wyjaśnił Shika, musząc przyłożyć płasko dłoń do czoła, by osłonić się przed słońcem.

Dopiero gdy przyzwyczaił wzrok do jasnego światła mógł dostrzec, że miałaś na sobie charakterystyczny uniform i maskę oddziału ANBU.

— Shinobi z Liścia...? — niemal zamruczałaś i pomimo powabnej nuty, w Twoim głosie pobrzmiewała groźba.

Po chwili obok Ciebie wylądowała czwórka innych, zamaskowanych ludzi.

— A cóż wojownicy Kraju Ognia mieliby robić tutaj...? — spytałaś z niemal dobrotliwym rozbawieniem.

Słyszał ten drwiący ton i bezwzględność Twojego głosu. Czyżbyś nie wiedziała, że Raikage wysłał do nich ptaka z prośbą o wsparcie?

— Przybyliśmy na waszą prośbę. — wtrąciła się Ino, lekko ściągając brwi, bo ewidentnie wyczuła bijącą od Ciebie niechęć.

Shikamaru nie zarejestrował chwili, w której znalazłaś się tuż przy nich.

— Naszą prośbę...? — mógł sobie wyobrazić, jak pytająco uniosłaś brew. — Nie ma takiej rzeczy w Kumogakure, o której bym nie wiedziała, a jestem całkowicie pewna, że nikt mi nic nie wspominał o wizycie Shinobi z jakiejkolwiek Ukrytej Wioski. — oznajmiłaś ostro niemal władczo.

Słuchał Cię uważnie i im dłużej mówiłaś tym bardziej nie podobał mu się kierunek, w którym zmierzała ta rozmowa.

— Proszę — wyciągnął z torby przy pasie starannie złożoną kartkę papieru — List.

Wzięłaś ją bez słowa, krótkim ruchem palców rozkładając przed sobą i przez chwilę wpatrując się w jego zawartość.

— Przykro mi — powiedziałaś, oddając mu notkę — Wygląda na to, że zostaliście oszukani, bo nasz Kage nikomu słowem nie zająknął się o wysyłaniu depeszy.

— Heee?! — Naruto zbliżył się do Ciebie na niebezpiecznie bliską odległość, zaplatając ręce na klatce piersiowej. — A kim Ty niby jesteś, haaa?!

Odwróciłaś do niego machinalnie głowę i Shikamaru nawet przez maskę mógł dostrzec, jak rzuciłaś mu ostrzegawcze spojrzenie.

— [Imię] [Nazwisko]. Dowódca osobistego Oddziału ANBU powołanego przez Raikage. — powiedziałaś z rezerwą, prawie przygniatając blondyna swoją siłą. — A ty, chłopczyku?

— To jakieś nieporozumienie. — odezwał się Lee z widocznym zaniepokojeniem na twarzy. — Wiadomość przysłał nam ptak z waszej wioski.

Westchnęłaś, zastanawiając się przez chwilę. Jeśli zdecydowałaś się im podać tak ważne informacje jak swoje imię i nazwisko mogło to znaczyć wyłącznie tyle, że albo byłaś wyjątkowo nieostrożna, albo nie miałaś zupełnie nic do stracenia.

— Dowódco.

Zamaskowana młoda kobieta zeskoczyła z głazu, stając w średniej od Ciebie odległości.

— Powinniśmy zaprowadzić ich do Raikage. — stwierdziła poważnie. — To może być prowokacja ze strony nieprzyjaciela.

— Tak, tak, wiem... — machnęłaś ręką, spoglądając w końcu na widocznie niepocieszonego obrotem spraw Shikamaru. — Jesteś dowódcą, tak?

— Na moje nieszczęście...

Chociaż nie mógł tego widzieć uśmiechnęłaś się lekko, ze współczuciem.

— Cóż, wygląda na to, że musimy was pojmać.

Kiba Inuzuka

Kiba od zawsze czuł, że łącząca go z Akamaru więź była silniejsza niż z jakimkolwiek człowiekiem nawet jeżeli była to rodzina. Nigdy też nie przypuszczał by miało się to zmienić lub żeby pojawił się ktoś, kto tak samo jak on pojmie głęboką zażyłość między nim, a jego kompanem. To był też powód, dla którego sceptycznie uniósł na Hane brew, kiedy powiedziała mu, że z chęcią zbadasz jego towarzysza.

— To najprawdopodobniej zwykłe zatrucie, więc czemu sama nie możesz się tym zająć, siostro? — zapytał, niezadowolony tym, że weterynarz musiała tak poważnie wszystko komplikować zamiast zająć się pracą.

Dziewczyna zerknęła na brata z ukosa i uśmiechnęła się rozbawiona.

— Zobaczysz. Jest niesamowita.

— Ale nie należy do klanu? — upewnił się, bo w takim wypadku nie byłoby mowy byś choćby potrafiła określić wiek Akamaru.

— Dokładnie. — Hana uśmiechnęła się, przepuszczając chłopaka w przejściu prowadzącym do kliniki i zamykając za nimi drzwi.

Dźwięk dzwoneczka wyrwał Cię z poważnej debaty, którą prowadziłaś z jednym z ninkenów Hany. Podniosłaś głowę, witając przybyłych gości pięknym uśmiechem.

— [Imię], to mój brat, Kiba. Wspominałam Ci o tym przygłupie. — przypomniała, zyskując z jego strony niemal zwierzęce warknięcie.

— Ha?!

Zamruczałaś rozbawiona, podnosząc się na równe nogi i otrzepując spodnie z sierści.

— A to jego przyjaciel. — wskazała białego psa, a ten pociesznie zaszczekał.

— Ach, Akamaru. — powiedziałaś do siebie, gdy w Twojej głowie zwierzęcy głos ułożył się w ludzkie słowa. — Zmieniasz kolor, tak? — przekrzywiłaś na niego głowę, zupełnie nie zwracając uwagi na mrugającego w zszokowaniu Kibę.

Akamaru z początku podzielał zdumienie swojego przyjaciela, dopiero po czasie szczekając raz, co zrozumiałaś jako potwierdzenie.

— W porządku! — podparłaś się po bokach, nieumyślnie zapominając o milczącym i oszołomionym szatynie. — Zatem powiedz, co ci dolega?

Gdy Ty ku absolutnym niedowierzaniu młodszego Inuzuki prowadziłaś całkowicie funkcyjny dialog, on przekręcił głowę na uśmiechającą się do niego siostrę i zapytał:

— Ona... Go rozumie?

Hana złączyła w ekscytacji dłonie, prawie podskakując w miejscu.

— Super co?

Kiba pokręcił z zaskoczeniem głową.

— Ale... Jak? — zapytał głupio, bo tylko na te dwa słowa potrafił się w tamtej chwili zdobyć.

— Nie mam pojęcia. — przyznała dziewczyna, z daleka obserwując jak niczym prawdziwa doktor prosisz  Akamaru, by otworzył pysk.

Tamten znów stał się rozbrykanym swawolnym szczeniakiem, machając z ekscytacją ogonem i patrząc na Ciebie z iskierkami w oczach. Kiba skupił na Tobie wzrok. Nie dostrzegł żadnych charakterystycznych cech, które pozwoliłyby mu przypuścić skąd wzięła się u Ciebie tak niespotykana umiejętność.

— Ach, widzisz, woda z kałuży mogła mieć w sobie substancję, która teraz spowodowała złe samopoczucie. — przypuściłaś, gdy Akamaru przypomniał sobie o korycie po deszczu.

Wyciągnęłaś wenflon i igłę, chcąc sprawdzić przy okazji stan jego krwi.

Kiba uśmiechnął się do siebie, nie powstrzymując delikatnego rumieńca wpływającego na jego policzki. Rzadko kiedy komuś udawało się go tak oczarować. Zbliżył się do Twojego stanowiska, opierając przedramiona na stole.

— Więc jesteś [Imię]? — zapytał, zyskując tym samym Twoją pełną uwagę.

Posłałaś mu uśmiech, który w jego pamięci miał wyryć się na kilka następnych dni.

— Aha — przytaknęłaś i wyciągnęłaś wolną rękę — Miło Cię poznać!

Gaara

Podczas zachodów pustynny piasek przypominał sproszkowane złoto, zmieniając Kraj Wiatru w wyjątkową i niepowtarzalną krainę. Zbliżał się wieczór, a naturalny dla tego środowiska gorąc osłabł, pozwalając nieprzyzwyczajonym do ogólnie panującej duchoty wziąć upragniony, rześki wdech.

— Ach, już prawie zapomniałam jak to jest spacerować o tej godzinie po pustyni! — powiedziała Temari, z lekkim uśmiechem wpatrując się w ognistą kulę, powoli chowającą się za horyzont.

— Co racja to racja — przyznał Kankuro, unosząc lekko kąciki ust — Od kiedy Gaara jest Kazekage nie widujemy się za często. — zauważył, zerkając na niespiesznie stąpającego po piasku brata.

Gaara uśmiechnął się lekko, dalej nie do końca przyzwyczajony do tego gestu.

— Nieprawda Kankuro, przecież ja muszę oglądać twoją twarz codziennie. — prychnęła blondynka, rzucając chłopakowi zniesmaczone spojrzenie.

Tamten w odpowiedzi skrzywił się poirytowany.

— Przykro mi, że tak często muszę ratować ci tyłek.

— Oczywiście jeśli ja najpierw ocalę twój.

Gaara miał ochotę zaśmiać się na tą dziecinną wymianę zdań. Jego rodzeństwo ewidentnie miało w sobie coś, co czyniło z nich prawdziwie bliskich mu ludźmi.

Momentalnie zatrzymał się, mrużąc oczy i przypatrując się czemuś z daleka. Kankuro i Temari zatrzymali się w pół kroku, dostrzegając jego zawahanie.

— Gaara? — odezwał się lalkarz, głosem nasączonym niepokojem.

— Wszystko w porządku? — dołączyła się dziewczyna, przekrzywiając lekko głowę, by móc zajrzeć bratu w oczy.

Nie odezwał się, wpatrując się w powiewający fragment materiału między wydmami. Przez chwilę zastanawiał się na co właściwie patrzył, dopiero po chwili dostrzegając, że był to nieprzytomny człowiek. Bez słowa puścił się biegiem, nie reagując na wołania swojego imienia.

— Woda...? — mruknął sam do siebie, zauważając, że postać leżała w czystej kałuży.

Tafla lśniła od bawiących się na niej skocznych promyków i drgała delikatnie, poruszana Twoim płytkim oddechem.

— Gaara, co-

Tem urwała, bo dopiero, gdy zbliżyła się na długość dwóch metrów była w stanie zrozumieć na kogo chłopak patrzył.

— Człowiek? — Kankuro zmarszczył brwi, a czarny kaptur z kocimi uszami przechylił się nieco, gdy przekrzywił głowę. — Co ona tu robi?

Gaara nie odpowiedział, przesuwając palce na miejsce przy Twojej szyi, po chwili wyczuwając tak słaby puls, że poczuł zimne ciarki.

— Jest bardzo osłabiona. — powiedział, wstając nagle i wykonując pojedynczy gest ręką.

Piasek pod jego stopami osunął się lekko, z trudem unosząc Twoją drobną sylwetkę ponad ziemią. Woda skutecznie blokowała jego zdolność, ale nie na tyle bardzo, by otaczająca ich pustynia nie mogła jej przezwyciężyć.

— Zaraz, co robisz? — Temari otworzyła szerzej oczy, cofając się i patrząc jak Kazekage formuje z piasku prowizoryczne nosze. — Nie wiemy kim ona jest! — zauważyła, ale też nie przeczuwała by brat jakkolwiek ją posłuchał.

— Jeśli teraz nie zabierzemy jej do szpitala, najpewniej zginie. — odparł tym samym spokojnym tonem, który nigdy nie opuszczał jego głosu, z takim wyjątkiem, że tym razem pobrzękiwało w nim wyczuwalne napięcie.

Wystarczyło jedno spojrzenie jego niebieskich, zdeterminowanych tęczówek, by rodzeństwo zamknęło usta i z bezgłośnym przytaknięciem pędem ruszyło za nim. Kankuro pamiętał wypowiedziane przez Gaarę słowa, a Temari znała go na tyle dobrze, by wiedzieć jakim sposobem myślenia się kierował.

Chciał ratować życia, nie je odbierać.

Deidara

Dzyń, dzyń, dzyń...

Mały dzwonek brzęczał na łagodnym wietrze, falując z każdym kolejnym krokiem dwóch niespiesznie idących Akatsuki.

Nieszczęścia chodziły parami i dwójka przemierzających zalesione wzgórze wędrowców była temu doskonałym świadectwem. W każdym razie oni z pewnością zaliczali się do dość "wybuchowego" duo, nawet jeśli kroczący na przodzie Sasori byłby temu określeniu stanowczo przeciwny.

Hiruko poruszał się powolnie, swoim tempem, a mimo to skryty w jej głębi Mistrz upewnił się, że nikt nie będzie musiał na nich czekać. Deidara cenił tą dokładność, bo jednak to dzięki niej udawało im się wszędzie dotrzeć na czas. Nie zmieniało to faktu, że to sztywne podejście odbiegało od improwizowanej i energicznej sztuki, którą cenił.

— Oi, danna.

Nie zareagował, nawet nie dając blondynowi znaku, że go słuchał. Ale Deidara doskonale wiedział, że tak.

— Musisz poważnie zastanowić się nad zmianą aparycji. — oznajmił, rozglądając się ze znużeniem po leśnej okolicy. — Jesteś nudny jak flaki z olejem, Sasori-danna.

— Przymknij się, Deidara. — zawarczał w odpowiedzi tym zachrypniętym, starczym głosem.

— Właśnie o tym mówię, hm... — westchnął bez obawy o własne życie, która w obecności lalkarza byłaby uzasadniona i wywrócił przy tym oczami.

W normalnych okolicznościach Deidara by milczał i bez marudzenia wykonywał polecenia, ale już od tak dawna nic interesującego nie wyleciało w powietrze, że dochodził do wniosku, w którym to świat był cholernie bezładnym miejscem.

Przepłynął leniwie wzrokiem po roślinnym terenie, gdy nieoczekiwanie ziemia zatrzęsła się w posadach, aż dwóch towarzyszy z zaskoczeniem zatrzymało się w pół kroku. Chłopak był pewien, że jest świadkiem trzęsienia ziemi, kiedy bez zapowiedzi dźwięk przypominający rozrywający niebo grzmot zachwiał przestrzenią.

Deidara zamrugał, rozglądając się zaaferowany i mimo woli czując ciarki sunące mu po plecach. Po chwili drgania straciły na sile, całkowicie ustępując dopiero po kilku następnych minutach.

— Zmarli się pobudzili, czy jakieś inne cholerstwo? — mruknął bardziej do siebie niż marszczącego sztuczne brwi Hiruko.

Deidara bez słowa ruszył się z miejsca, idąc w stronę krańca lasu, gdzie zaczynało się strome urwisko.

— Deidara. — zawarczał za nim Sasori i chociaż ten głęboki, upiorny głos nie należał do niego posiadał w sobie pasującą do Mistrza ilość jadu. — Dokąd ty, do cholery, idziesz?

— Rozejrzeć się, hm. — odparł, nawet nie odwracając się do lalkarza i machnięciem ręki zbywając bijące od niego złowróżebne napięcie.

Danna z pewnością też musiał wyczuć ten nagły zastrzyk rozlewającej się po otoczeniu czakry, ale w porównaniu do wychylającego głowy zza drzew Deidary Sasori miał więcej rozsądku, by nie pakować się w kłopoty.

Podobne zjawiska miały miejsce przy pojawianiu się ogoniastych demonów, więc widok młodej dziewczyny, ewidentnie uciekającej przed kimś w głębokiej dolinie przyprawiły Deidare o zmarszczenie brwi.

Ty natomiast ledwie miałaś czas, by złapać oddech, pędząc przed siebie na złamanie karku i czując na plecach chłodny oddech ciskanych w Ciebie kunaii.

Wróciłaś do swojej wioski nieco oszołomiona, jak wyciągnięta z długiego snu i oczekiwałaś, że mieszkający w niej ludzie, Twoi oddani przyjaciele, pomogą Ci dojść do tego, co stało się z Twoim bratem. Nie pamiętałaś niczego po opuszczeniu progów Kirigakure, budząc się przed bramą po czasie, który mógł trwać zarówno pięć dni jak i pięć lat, a po wkroczeniu na zaludnioną drogę zostałaś przywitana zupełnie odwrotnie niż tego oczekiwałaś.

Prawda, czułaś się inaczej. Każdy shinobi wyczułby zmianę swojej siły, zmianę ilości swojej czakry, ale nie byłaś pewna jak miałaś się w związku z tym zachować. W jednej chwili wychodzisz z bratem na misję, a w drugiej tracisz wszystkie wspomnienia związane z jej przebiegiem, nie masz pojęcia gdzie zniknął wyruszający z Tobą chłopak i masz w sobie dwa razy więcej siły.

A właściwie patrząc na to, do czego byłaś teraz zdolna nawet dziesięć razy więcej.

W oddali nie dostrzegałaś żadnego optymalnego miejsca, które mogłoby nadać się na kryjówkę. Miałaś chwile czasu, więc w trakcie żwawego biegu gorączkowo zastanawiałaś się nad planem działania, bojąc się wykonywać jakiekolwiek pochopne ruchy, by znowu nie spowodować przypadkowego trzęsienia ziemi.

Skąd brała się ta siła, do jasnej cholery?! I gdzie podział się Norishiro?!

Zacisnęłaś mocno zęby w ostatniej chwili unikając świszczącego obok Twojego policzka shurikena. Zajrzałaś przez ramię z trwogą rozpoznając połyskujące w słońcu srebrne ochraniacze Ukrytej Wioski Mgły.

Przyspieszyłaś kroku, mknąc przed siebie, nie mając właściwie pojęcia dokąd konkretnie.

— [Imię]! — zawołał za Tobą dowódca oddziału; Z jego głosu zniknęła cała łagodność, aż zimny pot zrosił Ci kark — Zatrzymaj się!

Ani myślałaś. Przyszłaś do nich z prośbą o pomoc w zamian otrzymując lodowaty wyrok śmierci. Nawet nie wiedziałaś o co byłaś oskarżana. Usłyszałaś tylko szorstkie: „za popełnione przez Ciebie zbrodnie". Jakie zbrodnie, do diabła?!

Jeden z shinobi właśnie zawiązywał Jutsu, gdy zrozumiałaś, że nie masz szans uciec bez walki. Odwróciłaś się, a niespotykana wcześniej przez Ciebie siła przetoczyła się po Twoim ciele, aż z okolicznych skalistych wzniesień posypały się kamienie.

— Zostawcie mnie w spokoju! — rzuciłaś w przestrzeń, zupełnie nie panując nad wylewającą się wraz z krzykiem mocą.

Fala czystej energii przecięła powietrze, rozchodząc się niczym marszczenia na wodzie, a siła odrzutu posłała goniących za Tobą ninja dwadzieścia metrów dalej. Przerażona postąpiłaś kilka kroków do tyłu, podskakując, kiedy kamienie zaczęły gradem sypać się z pobliskich klifów. Niemal zadławiłaś się oddechem na ten widok, ale nie miałaś czasu, by długo nad tym rozmyślać.

Rzuciłaś ostatnie spojrzenie na oszołomionych shinobi, zrywając się z miejsca i biegnąc na oślep w głąb stojącej przed Tobą otworem kotliny.

Z krańca urwiska Deidara przyglądał się temu przedstawieniu z mieszanką fascynacji i szczerej zadumy. Nie wyglądałaś mu na Jinchuuriki, ale miałaś taką siłę, jakbyś przynajmniej ukrywała w sobie dziewięcioogoniastego.

— Hmm, całkiem nieźle... — mruknął do siebie, widząc jak okolica wręcz rozpada się pod nagłym uderzeniem. — Oi, Sasori-danna... Chyba powinniśmy wnikliwiej na to spojrzeć...

W tym czasie Ty zdążyłaś oddalić się na tyle, by móc na moment przystanąć i zaczerpnąć upragnionego tchu. Oparłaś rękę o kamienną ścianę, schylając głowę i przymykając powieki. To co się działo było szalone. Nierealne. Praktycznie oderwane od rzeczywistości!

Otworzyłaś oczy słysząc z oddali trzepot skrzydeł jakiegoś wyjątkowo dużego ptaka.

— Masz aspiracje, by zostać świetną artystką, hm.

Poderwałaś głowę, stając oko w oko z najbardziej niebieskimi tęczówkami jakie w życiu widziałaś.

Cofnęłaś się o krok, w pierwszej kolejności zakładając, że każda stająca Ci na drodze osoba była Twoim wrogiem. Nieznajomy uniósł ręce w uspokajającym geście, jakby starał się dać do zrozumienia, że nie miał złych zamiarów. Za nim, na pokaźnych rozmiarów sowim grzbiecie, stała przygarbiona postać z nieprzyjemnie ściągniętymi brwiami i do połowy zamaskowaną twarzą.

Oboje nosili długie, czarne płaszcze w czerwone złowróżbne chmury.

— Oi, wyluzuj. — blondyn uśmiechnął się lekko z widocznym rozbawieniem przyjmując Twój strach. — Nie gryzę. No chyba, że poprosisz.

Zmrużyłaś podejrzliwie powieki, a Twoja ręka zawisła zapobiegawczo przy boku, gdzie chowałaś kunaie.

— Coście za jedni? — zasyczałaś, stojąc na ugiętych nogach.

Deidara z zainteresowaniem przekrzywił głowę, zaplatając ręce na klatce piersiowej.

— Hm, powiedziałbym, że jesteśmy arcymistrzami sztuki.

Itachi Uchiha

Słońce wychyliło się zza ciemnych chmur, wreszcie rozjaśniając pogrążony w deszczu i smutku świat. Uniosłaś głowę z uśmiechem pozwalając promykom całować Ci policzki i wzięłaś głębszy, rześki wdech.

— [Imię]-chan! [Imię]-chan!

Znajome uczucie mięknącego serca owładnęło Twoim ciałem. Spuściłaś wzrok na biegającą po mokrej trawie młodszą siostrę i z cichym śmiechem ruszyłaś w krok za nią.

— Ekscytacja cię rozsadza, Taru. — zauważyłaś, spokojnie spacerując za dziewczynką w stronę świeżego po kilkudniowej ulewie lasu.

Intensywne wonie drzew i suchych liści mieszały się w powietrzu tworząc wyjątkowy aromat. Ten właśnie zapach kojarzył się z jesienią. Brakowało tylko szczypty imbiru...

— Nie wiń mnie! Mama przez cały tydzień kazała mi siedzieć w domu! — jęknęła, podskakując i obracając się do Ciebie przodem. — Pobawmy się w chowanego! — poprosiła, a jej dziecięce oczy rozbłysły.

Zachichotałaś.

— Deszcz dał ci się we znaki?

— Jak diabli!

— Nawet nie wiem skąd znasz takie słowa... — westchnęłaś, podpierając dłoń o biodro, ostatecznie kiwając głową. — Dobrze. Ale nie odchodź daleko. — poleciłaś, skinieniem dając jej znać, by ukryła się gdzieś w gęstwinie.

Taru klasnęła śmiejąc się z radością, po czym pomknęła w las. Rozglądałaś się po punktowych przejaśnieniach na szarym niebie, dostrzegając wirujące nisko jaskółki. Czyżby miało znowu padać? Zmrużyłaś oczy, odczekując jeszcze trzy minuty i niespiesznie ruszyłaś przed siebie.

Słuchałaś dźwięków wiatru i wodziłaś wzrokiem między rozsianymi w labiryncie konarami. Taru nie mogła schować się daleko, co nie znaczyło wcale, że nie poczyniła tego umiejętnie. Uniosłaś pod nosem kącik ust.

— Hm? Kim jesteś?

Zatrzymałaś się, słysząc jak następny podmuch chłodu przynosi za sobą słowa Twojej siostry. Zaniepokojona przyspieszyłaś kroku, odnajdując ją bez najmniejszego trudu. Taru stała przed siedzącą na kamieniu postacią, a dotykające Cię ukłucie niepewności nakazało podejść bliżej i wziąć ją na ręce.

— [Imię]-chan. — powiedziała, obejmując rękami Twoją szyję i utraciwszy zainteresowanie zabawą obdarowała całą swoją uwagą tajemniczego chłopaka.

Opierał łokcie na kolanach i lekko pochylał głowę. Czarne włosy opadały mu na czoło, ukrywając nieobecne ciemne oczy. Jego ubranie przypominało charakterystyczne umundurowanie ANBU, ale nie miał maski, czy choćby ochraniacza. Z postawy jaką przyjmował wyglądał raczej jak były wojownik.

Poprawiłaś siostrę w ramionach, krzywiąc lekko głowę na nieznajomego.

— Nie jesteś stąd, prawda? — spytałaś łagodnie.

Odpowiedziała Ci cisza. Poczułaś zimne krople powoli skapujące Ci na przedziałek i ponownie podniosłaś głowę.

— Będzie padać. — powiedziałaś, a Taru jęknęła zrezygnowana.

Przemknęłaś wzrokiem na schyloną głowę nieznajomego, zniżając się lekko, by zajrzeć mu w twarz. Wyglądał na całkowicie opanowanego jakby nic mu nie dolegało, ale w jego czarnych oczach brakowało życia. Miałaś wrażenie, że pamiętały godziny, które odrysowały się głębokimi bruzdami na jego umyśle. Milczałaś przez chwilę, obserwując jak deszcz bezwzględnie moczy jego ubranie i spięte w kucyk włosy. Postawiłaś siostrę na ziemi, zakładając jej kaptur i pieszczotliwie szczypiąc policzek, po czym odwróciłaś się do milczącego nieznajomego.

Kucnęłaś przed nim, by w końcu móc zajrzeć mu w oczy.

— Nie wiem skąd się tu wziąłeś ani dokąd zmierzasz, ale może przeczekasz u nas ulewę? — zaproponowałaś bez cienia złośliwości w głosie.

Powoli, prawie od niechcenia Itachi podniósł na Ciebie wzrok. Nie ignorował Cię bo takie zachowanie leżało w jego naturze, a dlatego, że brakowało mu sił. Czy chęci. Miał zamiar chwile odpocząć, będąc wykończonym nie tylko fizycznie, ale głównie mentalnie i wznowić marsz gdy tylko wizja dołączenia do Akatsuki przestanie go męczyć. Prawda, chciał mieć tą niebezpieczną organizację na oku, ale nie znaczyło to, że będzie zdolny ją w ostateczności powstrzymać. Dlatego musiał stać się silniejszy. A na ten moment czuł, że wszystkie siły go opuściły.

— Chodź. — wstałaś, a on wreszcie zawiesił na Tobie wzrok dłużej niż na parę sekund.

Posłałaś mu pełen dobroci uśmiech.

— Zjesz coś ciepłego i odrobinę się wysuszysz, hm? — zagadnęłaś i nie wiedzieć czemu Uchiha miał nieodpartą ochotę na to przystać.

Ku zdziwieniu Twoim i Taru chłopak podniósł się na równe nogi, dając Ci tym samym potwierdzającą odpowiedź.

— Jak masz na imię? — spytałaś, licząc, że może tego pytania nie zignoruje.

Zwiesił wzrok. Nie lubił już swojego imienia. Przywodziło mu na myśl, że będąc jego właścicielem nosił na sobie skazę. Ale był gotów pogodzić się z tą świadomością, jeżeli za tą sprawą Sasuke byłby bezpieczny.

— Itachi.

-Łania-

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro