Rozdział 2
Dominic
Wyszedłem z domu spóźniony jak zwykle. Ojca nadal nie było, pewnie znowu się upił.
Wciąż miałem dziwne wrażenie, że ktoś się na mnie patrzy. Zignorowałem to jednak. Na długiej przerwie wyszedłem za szkołę, żeby sobie zapalić. Czasem muszę się odstresować, a nikotyna mnie uspokaja.
Miałem już wyjmować papierosy, gdy poczułem silne pchnięcie i zatoczyłem się na ścianę. Przywarłem do niej plecami, gdy otoczyło mnie czterech starszych chłopaków.
Drugi dzień w szkole i znowu to samo...
-Nie będzie nam jakiś dzieciak właził na nasz teren! Trzymaj go, Dan.
Skrzywiłem się z bólu, gdy jeden z nich złapał mnie za nadgarstki, gdzie się ostatnio ciąłem. Przymknąłem oczy i czekałem na cios. Zamiast tego usłyszałem czyjeś wołanie.
-Zostawcie go w spokoju!
-Ej, Seba, wyluzuj, zaraz kończymy.
-Puśćcie go i wypierdalać mi stąd. Szybko!
-Dobra, dobra.
Po chwili zostałem sam na sam z moim wybawcą. Przyjrzałem się mu. Był wyższy ode mnie, dobrze zbudowany. Miał brązowe włosy postawione do góry i jasnoniebieskie oczy patrzące na mnie z troską.
-Wszystko w porządku?
Kiwnąłem głową.
-Jestem Sebastian. A ty to Dominik, tak?
-Tak, skąd wiesz?
-Chodzimy razem do klasy.- uśmiechnął się szeroko i wyciągnął do mnie rękę.
Gdy podałem mu swoją zmarszczył brwi i powiedział:
-Ty krwawisz.
Spojrzałem w dół. Rzeczywiście, spod rękawa bluzy spływały cienkie strużki krwi. Cofnąłem szybko rękę.
-Co ci się stało? Pokaż mi to.
Odsunąłem się kilka kroków. Za nic nie może zobaczyć moich blizn.
-To nic takiego. Dzięki za ratunek. Ja już pójdę.
Oddaliłem się szybko. Sebastian chyba chciał za mną pobiec, ale zobaczyła go jakaś nauczycielka i kazała mu wracać na lekcje.
Poszedłem do łazienki i wyciągnąłem z plecaka bandaż. Podwinąłem rękaw i zmyłem krew. Zawinąłem rękę i wróciłem na lekcję. Gdy szedłem do swojej ławki czułem na sobie wzrok Sebastiana. Starałem się jednak to zignorować.
Po skończonych lekcjach wyszedłem szybko ze szkoły. Jak najciszej się dało przemknąłem do swojego pokoju. Wziąłem książkę i usiadłem na parapecie. Myślałem o tym, co się dzisiaj stało. Pierwszy raz ktoś mnie obronił. I do tego był to Sebastian, popularny i przystojny. To jak patrzył na mnie swoimi niebieskimi oczami...
Boże, o czym ja myślę?! Po prostu był miły i tyle. W sumie trochę chamsko go potraktowałem... Nie mogłem jednak pozwolić, żeby odkrył mój sekret.
Zszedłem na dół po coś do jedzenia. Zobaczyłem przy stole mojego brata, Jacoba.
-Jak tam w nowej szkole?- zapytał.
-Dobrze.- burknąłem.
-Nie bądź taki, Domi. Zobaczysz, znajdziesz sobie przyjaciół, będziesz szczęśliwy. Ojciec się zmienił, obiecał, że już nie będzie pił.
-Sam nie wierzysz w to co mówisz.- powiedziałem i wróciłem do swojego pokoju. Też mi coś, ojca nie ma od rana, pewnie na noc też nie wróci. Potem przyjdzie najebany, pokłóci się z Jacobem, a ja znowu oberwę.
Wyjąłem żyletkę i usiadłem na parapecie obracając ją w dłoni. Westchnąłem ciężko i odłożyłem ją na półkę. Miałem to ograniczać.
Nieświadomie myślałem o Sebastianie. Czy rzeczywiście mógłbym mieć wreszcie przyjaciół?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro