~ r o z d z i a ł p i e r w s z y ~
VEE HUDSON właśnie była po pierwszym dniu w szkole artystycznej i mimo, że była tam tylko na wymianie, to jak każdy uczeń czy uczennica musiała odrobić zadaną pracę domową. Już w rodzinnym Seattle rzadko kiedy zajmowała się zadaniami domowymi rzeczywiście w domu, wybierała głównie Ruby's, w którym pracowała jej kuzynka. To była jedna z najmilszych dla niej części dnia; odprężyć się przy czekoladowym shake'u i swoim tempem odrabiać zadania, wsłuchując się w piosenki z lat osiemdziesiątych prosto z szafy grającej.
Co prawda zaraz obok jej szkoły umiejscowiony był Starbucks, ale Vee nie lubiła tego typu sieciówek. Po prostu sądziła, że są przecenione i ludzie chodzą tam tylko dla szpanu, wydając nieludzkie ilości pieniędzy. Zdecydowanie wolała małe, niezależne kawiarenki czy bary, w których wszystko było robione na świeżo, zwykle w o wiele niższej cenie, a o niebo smaczniejsze (po raz kolejny; niezastąpione Ruby's).
Dlatego też zdecydowała się udać kawałek dalej w stronę centrum w poszukiwaniu i po dziesięciu minutach natrafiła na Blue Moon Cafe; kawiarenka mieściła się na parterze niewielkiej kamienicy w odcieniach beżu i ciemnego brązu, pokrytej ozdobnym bluszczem niemalże wszędzie. Obok ciemnobrązowych drzwi z szybą podzieloną na cztery wisiała donica z krzaczkiem soczystych, czerwonych truskawek ciągnącym się aż do ziemi. Może normalnie poczęstowałaby się jedną z nich, ale niestety była na nie uczulona. Zaraz pod donicą, lekko przykryty liśćmi znajdował się dzwonek do drzwi z podpisem "Oleff". Jak mniemała, było to nazwisko właścicieli, którzy zajmowali mieszkanie na piętrze. Nad drzwiami natomiast widniał podłużny szyld z nazwą kawiarni niebieską czcionką na białym tle, a zaraz obok półksiężyc, rzecz jasna niebieski.
Pchnęła delikatnie drzwi oczarowana zewnętrznym wyglądem miejsca i usłyszała cichutki dzwoneczek, sygnalizujący jej wejście. Zamknęła je za sobą i rozejrzała się dookoła; na ścianach widniały jasnobeżowe cegiełki, przy podłodze natomiast ciemnobrązowe. Jedną z nich w całosci zdobiły rośliny w białych doniczkach, niektóre sięgające drewnianej posadzki. Na podłodze stało kilka białych, lub brązowych z efektem starego drewna okrągłych stoliczków otoczonych krzesłami pod kolor z beżowymi poduszkami. W budynku w sumie znajdowało się sześć okien (po trzy z każdej stronie, zaraz obok siebie), prawie na całą wysokość ścian. Ponadto, oświetlały go liczne rzędy niewielkich złotawych światełek na sznurkach, powieszone kilka metrów pod sufitem i dwa, widocznie starsze żyrandole.
Rozdziawiła usta, analizując piękno tego miejsca kawałek po kawałeczku. W swoim życiu nie widziała jeszcze niczego podobnego, a sądziła, że widziała już wszystko. Zapisała sobie w pamięci, żeby po zajęciu miejsca wysłać zdjęcie na konwersację z Ellie i Melly, gdyż wiedziała, że obie będą równie oczarowane.
Rozmarzona nie zauważyła nawet pracownika stojącego centralnie naprzeciw niej za ladą. On przez cały czas od jej wejścia wpatrywał się w nią z szerokim uśmiechem na twarzy. W końcu, gdy go zauważyła i skrzyżowali spojrzenia speszyła się delikatnie, poprawiając plecak na ramieniu i zgarniając kosmyk włosów za ucho.
Był to chłopak mniej więcej w jej wieku, lub góra rok starszy. Jego włosy to był jeden, powiedzmy szczerze rozpieprz w kolorze ciemnego blondu, już lekko podchodzącego pod brąz. Oczy miał brązowe, choć w sumie bardziej w kolorze mlecznej czekolady. Usta nadal miał wykrzywione w uśmiechu, ale takim serdecznym. Ubrany był w koszulkę w czarne i białe poziome paski w połączeniu z granatowymi jeansami. Wszystko oczywiście przykryte było czarnym fartuchem, jak na pracownika kawiarni przystało.
Przez jego wiek, nie wiedziała czy powiedzieć "dzień dobry" więc po prostu tego nie zrobiła i podeszła bliżej, lustrując wiszącą za nim ofertę napisaną różnokolorowymi kredami na tablicy. Zmarszczyła lekko nos, musząc nieźle podnieść wzrok, żeby w ogóle coś przeczytać.
— Poproszę. . . Poproszę dużą, czarną kawę — powiedziała, przenosząc na niego wzrok.
— Dzisiaj promocja, duża kawa i sernik za sześć dolarów — oznajmił.
Jego głos był ciepły i sprawił, że przez jej plecy przeszedł lekki dreszcz. Sama nie wiedziała dlaczego, w końcu pracownik jak pracownik i miał tylko zrobić jej kawę.
— Dzięki, starczy kawa — odpowiedziała, sięgając portfel z plecaka.
Chłopak nabijał kwotę na kasę i odgarnął lekko swoje kręcone kosmyki wpadające mu do oczu.
— Trzy dolary. Na miejscu?
Skinęła delikatnie głową, podając mu należytą kwotę i biorąc od niego paragon, by nie musiał czuć się głupio tak po prostu wyrzucając go. Wsunęła go do kieszeni czarnych jeansów i udała się na poszukiwanie dobrego miejsca.
Na ogół nie wypatrzyła zbyt wielu ludzi. Może z siedmiu dorosłych przy laptopach. Ona natomiast zajęła miejsce w rogu przy oknie, odkładając plecak na krzesło obok. Wyjęła książki wraz z piórnikiem i zanim zdążyła w ogóle otworzyć zeszyt, z jakiegoś powodu zawiesiła oko na kelnerze, parzącym jej kawę.
Po kilku sekundach zmarszczyła brwi i potrząsnęła głową nie rozumiejąc właściwie, dlaczego to zrobiła. Jak gdyby nigdy nic otworzyła zeszyt od angielskiego i starała się zająć myśli czymś innym.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro