Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ r o z d z i a ł p i e r w s z y ~

          VEE HUDSON właśnie była po pierwszym dniu w szkole artystycznej i mimo, że była tam tylko na wymianie, to jak każdy uczeń czy uczennica musiała odrobić zadaną pracę domową. Już w rodzinnym Seattle rzadko kiedy zajmowała się zadaniami domowymi rzeczywiście w domu, wybierała głównie Ruby's, w którym pracowała jej kuzynka. To była jedna z najmilszych dla niej części dnia; odprężyć się przy czekoladowym shake'u i swoim tempem odrabiać zadania, wsłuchując się w piosenki z lat osiemdziesiątych prosto z szafy grającej. 

Co prawda zaraz obok jej szkoły umiejscowiony był Starbucks, ale Vee nie lubiła tego typu sieciówek. Po prostu sądziła, że są przecenione i ludzie chodzą tam tylko dla szpanu, wydając nieludzkie ilości pieniędzy. Zdecydowanie wolała małe, niezależne kawiarenki czy bary, w których wszystko było robione na świeżo, zwykle w o wiele niższej cenie, a o niebo smaczniejsze (po raz kolejny; niezastąpione Ruby's).

Dlatego też zdecydowała się udać kawałek dalej w stronę centrum w poszukiwaniu i po dziesięciu minutach natrafiła na Blue Moon Cafe; kawiarenka mieściła się na parterze niewielkiej kamienicy w odcieniach beżu i ciemnego brązu, pokrytej ozdobnym bluszczem niemalże wszędzie. Obok ciemnobrązowych drzwi z szybą podzieloną na cztery wisiała donica z krzaczkiem soczystych, czerwonych truskawek ciągnącym się aż do ziemi. Może normalnie poczęstowałaby się jedną z nich, ale niestety była na nie uczulona. Zaraz pod donicą, lekko przykryty liśćmi znajdował się dzwonek do drzwi z podpisem "Oleff". Jak mniemała, było to nazwisko właścicieli, którzy zajmowali mieszkanie na piętrze. Nad drzwiami natomiast widniał podłużny szyld z nazwą kawiarni niebieską czcionką na białym tle, a zaraz obok półksiężyc, rzecz jasna niebieski.

Pchnęła delikatnie drzwi oczarowana zewnętrznym wyglądem miejsca i usłyszała cichutki dzwoneczek, sygnalizujący jej wejście. Zamknęła je za sobą i rozejrzała się dookoła; na ścianach widniały jasnobeżowe cegiełki, przy podłodze natomiast ciemnobrązowe. Jedną z nich w całosci zdobiły rośliny w białych doniczkach, niektóre sięgające drewnianej posadzki. Na podłodze stało kilka białych, lub brązowych z efektem starego drewna okrągłych stoliczków otoczonych krzesłami pod kolor z beżowymi poduszkami. W budynku w sumie znajdowało się sześć okien (po trzy z każdej stronie, zaraz obok siebie), prawie na całą wysokość ścian. Ponadto, oświetlały go liczne rzędy niewielkich złotawych światełek na sznurkach, powieszone kilka metrów pod sufitem i dwa, widocznie starsze żyrandole.

Rozdziawiła usta, analizując piękno tego miejsca kawałek po kawałeczku. W swoim życiu nie widziała jeszcze niczego podobnego, a sądziła, że widziała już wszystko. Zapisała sobie w pamięci, żeby po zajęciu miejsca wysłać zdjęcie na konwersację z Ellie i Melly, gdyż wiedziała, że obie będą równie oczarowane.

Rozmarzona nie zauważyła nawet pracownika stojącego centralnie naprzeciw niej za ladą. On przez cały czas od jej wejścia wpatrywał się w nią z szerokim uśmiechem na twarzy. W końcu, gdy go zauważyła i skrzyżowali spojrzenia speszyła się delikatnie, poprawiając plecak na ramieniu i zgarniając kosmyk włosów za ucho.

Był to chłopak mniej więcej w jej wieku, lub góra rok starszy. Jego włosy to był jeden, powiedzmy szczerze rozpieprz w kolorze ciemnego blondu, już lekko podchodzącego pod brąz. Oczy miał brązowe, choć w sumie bardziej w kolorze mlecznej czekolady. Usta nadal miał wykrzywione w uśmiechu, ale takim serdecznym. Ubrany był w koszulkę w czarne i białe poziome paski w połączeniu z granatowymi jeansami. Wszystko oczywiście przykryte było czarnym fartuchem, jak na pracownika kawiarni przystało.

Przez jego wiek, nie wiedziała czy powiedzieć "dzień dobry" więc po prostu tego nie zrobiła i podeszła bliżej, lustrując wiszącą za nim ofertę napisaną różnokolorowymi kredami na tablicy. Zmarszczyła lekko nos, musząc nieźle podnieść wzrok, żeby w ogóle coś przeczytać.

— Poproszę. . . Poproszę dużą, czarną kawę — powiedziała, przenosząc na niego wzrok.

— Dzisiaj promocja, duża kawa i sernik za sześć dolarów — oznajmił.

Jego głos był ciepły i sprawił, że przez jej plecy przeszedł lekki dreszcz. Sama nie wiedziała dlaczego, w końcu pracownik jak pracownik i miał tylko zrobić jej kawę.

— Dzięki, starczy kawa — odpowiedziała, sięgając portfel z plecaka.

Chłopak nabijał kwotę na kasę i odgarnął lekko swoje kręcone kosmyki wpadające mu do oczu.

— Trzy dolary. Na miejscu?

Skinęła delikatnie głową, podając mu należytą kwotę i biorąc od niego paragon, by nie musiał czuć się głupio tak po prostu wyrzucając go. Wsunęła go do kieszeni czarnych jeansów i udała się na poszukiwanie dobrego miejsca.

Na ogół nie wypatrzyła zbyt wielu ludzi. Może z siedmiu dorosłych przy laptopach. Ona natomiast zajęła miejsce w rogu przy oknie, odkładając plecak na krzesło obok. Wyjęła książki wraz z piórnikiem i zanim zdążyła w ogóle otworzyć zeszyt, z jakiegoś powodu zawiesiła oko na kelnerze, parzącym jej kawę.

Po kilku sekundach zmarszczyła brwi i potrząsnęła głową nie rozumiejąc właściwie, dlaczego to zrobiła. Jak gdyby nigdy nic otworzyła zeszyt od angielskiego i starała się zająć myśli czymś innym.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro