Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ p r o l o g ~


          DROBNA BLONDYNKA przeczesała swoje włosy sięgające lekko za ramiona i rozejrzała się po lotnisku. Chwilę temu oddała bagaż i w jej uszach rozbrzmiał komunikat, o tym, że pasażerowie lotu do Nowego Jorku o godzinie piętnastej czterdzieści mają udać się na odprawę. Poprawiła na ramieniu szmaragdowy plecak z Kankena i spojrzała na swoje przyjaciółki, Ellie i Melly. Już za chwilę miały rozstać się na miesiąc i na samą myśl o tym jej serce przyspieszało, a na błękitne, niczym niebo oczy cisnęły się łzy słone równie, co Ocean Atlantycki. 

Raczej w każdym przypadku, to rodzice odprowadzają dziecko na lotnisko. Jednak nie w przypadku Vee Hudson - ze względu na zapracowanie żadne z jej rodziców nie znalazło czasu, by się tutaj stawić i pożegnali ją już dzień wcześniej wieczorem. Czy było jej przykro? Nie tak bardzo, przez niecałe siedemnaście lat swojego życia zdążyła się już przyzwyczaić, że w zamian za życie w dostatku nie mogła mieć wszystkiego. Cieszyła się jednak, że dziewczyny jak zwykle okazały się niezastąpione i specjalnie opuściły szkołę, by przyjechać do niej od rana i jeszcze kilka razy posprawdzać, że wszystko zabrała.

— Uważaj na siebie. . . — powiedziała Moone, patrząc już z utęsknieniem na niebieskooką. 

— Będę, Melly — odpowiedziała jej uspokajająco. 

— No, wiesz przecież, że z wymian międzystanowych nie wraca się jako dziewica. — Parsknęła śmiechem El.

— Hej, ty wróciłaś! — Veronica również się zaśmiała.

— Kto powiedział, że poleciałam tam jako dziewica? 

Między siedemnastolatkami zapanowała na chwilę cisza, która szybko została przerwana ich donośnym śmiechem. Hudson wiedziała, że tego będzie jej brakować najbardziej. Bo z kim będzie się śmiała z najmniejszych pierdół w Nowym Jorku, gdzie nie znała absolutnie nikogo?

— Nie no, żartuję. . . Ale Nowojorczycy są zajebiści, wiesz o tym.

— Wiem, wiem. — Przyznała niebieskooka. — Ale nie po to tam jadę.

— Będziesz jak prawdziwa syrenka, Vee! — Rozmarzyła się Moone. — Wszyscy zakochają się w twoim głosie.

Zachichotała cicho, słysząc komplement ciemnowłosej. Zawsze miłe uwagi z jej strony były takie. . . Inne. Po prostu robiło się niewyobrażalnie ciepło na sercu każdemu, kto słyszał tę nutkę dziecięcej radości w głosie Moone. To było naprawdę jedno z przyjemniejszych uczuć.

— Raczej jak hipis z tym ukulele, Kiki — wtrąciła Elena.

— Nie mów tak do mnie! — Oburzyła się lekko, słysząc przezwisko z dzieciństwa wymyślone przez jej przyjaciółkę, a jednocześnie kuzynkę i uderzyła ją lekko w ramię.

Dziewczyna zaśmiała się cicho i spojrzała w oczy Hudson. Po chwili rozłożyła swoje ramiona, a młodsza nie czekając na nic przytuliła ją, jak gdyby wyjeżdżała na wojnę do Wietnamu i nie miała jej już nigdy zobaczyć.

Melissa także objęła swoimi krótkimi ramionkami Veronicę, przyciskając swój policzek do tego, należącego do niej. Stały tak przez dłuższą chwilę, ale ponowny komunikat z głośnika proszący o podejście do odprawy pasażerów lotu do Nowego Jorku przerwał im. Odsunęły się od siebie, każda z zaszklonymi oczami.

— Tylko pisz codziennie, maluszku — odezwała się troskliwie Ellie.

— I daj znać, jak znajdziesz jakiegoś przystojniaka — dodała Melly.

— Bez obaw, mamuśki — zachichotała Ronnie, ocierając wierzchem kciuka swoje oczy. — Do zobaczenia za miesiąc. — rzekła na odchodne.

Z ust jej przyjaciółek wyszło ciche "do zobaczenia", po czym rzuciła im ostatnie spojrzenie i udała się w stronę bramek. Zsunęła plecak z ramienia i dopiła do końca butelkę wody, po chwili wyrzucając ją do kosza nieopodal. Stanęła w kolejce, chwyciła jeden z plastikowych, granatowych koszyczków i załadowała tam swojego niezastąpionego Kankena, srebrny, lśniący portfel, telefon i pasek od jeansowych szortów. 

Na sygnał kobiety z obsługi lotniska przeszła przez bramkę, która rzecz jasna nie zapikała. Jej bagaż podręczny przeszedł tak zwane prześwietlenie i wkrótce został jej zwrócony. Podziękowała i wyciągnęła z plecaka paszport, który podała dwóm mężczyznom siedzącym w okienku przeznaczonym do kontroli tożsamości. Rzucili na nią okiem i podsunęli dokument z powrotem, a ona udała się już powoli do sali, z której bezpośrednio miała za niecałą godzinę udać się do samolotu.

Wypuściła głośno powietrze, analizując co się właśnie stało i szczerze? Średnio się widziała w tym całym Nowym Jorku.

  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro