~ p r o l o g ~
DROBNA BLONDYNKA przeczesała swoje włosy sięgające lekko za ramiona i rozejrzała się po lotnisku. Chwilę temu oddała bagaż i w jej uszach rozbrzmiał komunikat, o tym, że pasażerowie lotu do Nowego Jorku o godzinie piętnastej czterdzieści mają udać się na odprawę. Poprawiła na ramieniu szmaragdowy plecak z Kankena i spojrzała na swoje przyjaciółki, Ellie i Melly. Już za chwilę miały rozstać się na miesiąc i na samą myśl o tym jej serce przyspieszało, a na błękitne, niczym niebo oczy cisnęły się łzy słone równie, co Ocean Atlantycki.
Raczej w każdym przypadku, to rodzice odprowadzają dziecko na lotnisko. Jednak nie w przypadku Vee Hudson - ze względu na zapracowanie żadne z jej rodziców nie znalazło czasu, by się tutaj stawić i pożegnali ją już dzień wcześniej wieczorem. Czy było jej przykro? Nie tak bardzo, przez niecałe siedemnaście lat swojego życia zdążyła się już przyzwyczaić, że w zamian za życie w dostatku nie mogła mieć wszystkiego. Cieszyła się jednak, że dziewczyny jak zwykle okazały się niezastąpione i specjalnie opuściły szkołę, by przyjechać do niej od rana i jeszcze kilka razy posprawdzać, że wszystko zabrała.
— Uważaj na siebie. . . — powiedziała Moone, patrząc już z utęsknieniem na niebieskooką.
— Będę, Melly — odpowiedziała jej uspokajająco.
— No, wiesz przecież, że z wymian międzystanowych nie wraca się jako dziewica. — Parsknęła śmiechem El.
— Hej, ty wróciłaś! — Veronica również się zaśmiała.
— Kto powiedział, że poleciałam tam jako dziewica?
Między siedemnastolatkami zapanowała na chwilę cisza, która szybko została przerwana ich donośnym śmiechem. Hudson wiedziała, że tego będzie jej brakować najbardziej. Bo z kim będzie się śmiała z najmniejszych pierdół w Nowym Jorku, gdzie nie znała absolutnie nikogo?
— Nie no, żartuję. . . Ale Nowojorczycy są zajebiści, wiesz o tym.
— Wiem, wiem. — Przyznała niebieskooka. — Ale nie po to tam jadę.
— Będziesz jak prawdziwa syrenka, Vee! — Rozmarzyła się Moone. — Wszyscy zakochają się w twoim głosie.
Zachichotała cicho, słysząc komplement ciemnowłosej. Zawsze miłe uwagi z jej strony były takie. . . Inne. Po prostu robiło się niewyobrażalnie ciepło na sercu każdemu, kto słyszał tę nutkę dziecięcej radości w głosie Moone. To było naprawdę jedno z przyjemniejszych uczuć.
— Raczej jak hipis z tym ukulele, Kiki — wtrąciła Elena.
— Nie mów tak do mnie! — Oburzyła się lekko, słysząc przezwisko z dzieciństwa wymyślone przez jej przyjaciółkę, a jednocześnie kuzynkę i uderzyła ją lekko w ramię.
Dziewczyna zaśmiała się cicho i spojrzała w oczy Hudson. Po chwili rozłożyła swoje ramiona, a młodsza nie czekając na nic przytuliła ją, jak gdyby wyjeżdżała na wojnę do Wietnamu i nie miała jej już nigdy zobaczyć.
Melissa także objęła swoimi krótkimi ramionkami Veronicę, przyciskając swój policzek do tego, należącego do niej. Stały tak przez dłuższą chwilę, ale ponowny komunikat z głośnika proszący o podejście do odprawy pasażerów lotu do Nowego Jorku przerwał im. Odsunęły się od siebie, każda z zaszklonymi oczami.
— Tylko pisz codziennie, maluszku — odezwała się troskliwie Ellie.
— I daj znać, jak znajdziesz jakiegoś przystojniaka — dodała Melly.
— Bez obaw, mamuśki — zachichotała Ronnie, ocierając wierzchem kciuka swoje oczy. — Do zobaczenia za miesiąc. — rzekła na odchodne.
Z ust jej przyjaciółek wyszło ciche "do zobaczenia", po czym rzuciła im ostatnie spojrzenie i udała się w stronę bramek. Zsunęła plecak z ramienia i dopiła do końca butelkę wody, po chwili wyrzucając ją do kosza nieopodal. Stanęła w kolejce, chwyciła jeden z plastikowych, granatowych koszyczków i załadowała tam swojego niezastąpionego Kankena, srebrny, lśniący portfel, telefon i pasek od jeansowych szortów.
Na sygnał kobiety z obsługi lotniska przeszła przez bramkę, która rzecz jasna nie zapikała. Jej bagaż podręczny przeszedł tak zwane prześwietlenie i wkrótce został jej zwrócony. Podziękowała i wyciągnęła z plecaka paszport, który podała dwóm mężczyznom siedzącym w okienku przeznaczonym do kontroli tożsamości. Rzucili na nią okiem i podsunęli dokument z powrotem, a ona udała się już powoli do sali, z której bezpośrednio miała za niecałą godzinę udać się do samolotu.
Wypuściła głośno powietrze, analizując co się właśnie stało i szczerze? Średnio się widziała w tym całym Nowym Jorku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro